Czytelnicy,
Czarownice, Czarodzieju!
Przybywam z kolejnym rozdziałem,
który miał być dłuższy, ale ostatnią perspektywę skończyłam takimi słowami, że
muszę zostawić was w niepewności!
Aaaaa!
Moja wewnętrzna fangirl krzyczy.
Czy można fangirlować własne opko?
Prawie żadna z sytuacji przedstawionych
w rozdziale nie miała się wydarzyć, aczkolwiek cieszę się, że wyszło jak
wyszło. Zaczyna coś się dziać :D.
Ze spoilerów do rozdziału, to… oj,
dzieje się pod względem miłosnym, spodoba wam się pewnie najbardziej to z
Sharon i Willem.
Następny rozdział za dwa tygodnie.
Miłego czytania
Okej
* *
*
-
Super – powiedział James, gdy usłyszał, że zarówno Will i Sharon, jak i Maggie
i Alex spotkali się w ferie. – Zajebiście. Nie macie pojęcia, jak się cieszę.
Naprawdę. Zero sarkazmu. Wiecie jak moja rodzina spędziła święta? U babci,
pomagając jej przemeblować, przemalować i przebudować Norę, by mogła się stać
pięciogwiazdkowym Hotelem. A jak myślicie, kto nie może jeszcze używać czarów
poza Hogwartem w przeciwieństwie do Teda i Vi, przez co musiał tachać stoły i
kanapy na własnych barkach?
-
O nie, to takie straszne – ziewnęła Sharon, kładąc się na łóżku obok Margaret w
pokoju jej i Aline (która jeszcze nie wróciła z ferii świątecznych i nie
wyglądała na kogoś, kto nie spóźni się przypadkiem na bal sylwestrowy).
Było
popołudnie. Koniec ferii przypadał dokładnie ostatniego dnia roku. Ponieważ w
przeciwieństwie do większości ferii, tym razem młodzi czarodzieje musieli
wrócić do Magictime zamiast do Hogwartu, sprawa była trochę utrudniona,
ponieważ do szkoły mieli się dostać nie tak jak zawsze pociągiem, a transportem
własnym. Cały dzień, aż do wieczora, uczniowie będą przyjeżdżać do szkoły, by
wieczorem świetnie się bawić na balu przebierańców. Problemem były osoby
urodzone w mugolskich rodzinach, bo mało prawdopodobne, by ich rodzicom chciało
się zawozić dzieci aż na Florydę. Oni zwyczajnie jechali do Hogwartu dzień
wcześniej, a stamtąd byli transportowani za pomocą tej samej obręczy co po raz
pierwszy do Magictime.
Więc,
podsumowując, mugolaki były w szkole na długo przed tym, jak innym czarodziejom
zechciało się wstać. A James był w niej dlatego, że był wyjątkowo dziwnym
osobnikiem uwielbiającym wstawać wcześnie rano.
Dzień
był wolny od lekcji, ze względu na wspomniane wyżej powody, toteż wszyscy
zebrali się w pokoju Sharon i Margaret.
Will
parsknął śmiechem i spojrzał przez okrągły stół na obrażonego Jamesa,
szkicującego coś z nudów na kartce.
-
James, przecież pytałem się, czy nie pomóc.
-
Will, za bardzo cię lubię, by skazywać cię na pracę z moją babcią. Z pewnością
by cię pokochała całym sercem i albo starała zeswatać z którąkolwiek dziewczyną
w rodzinie, albo, co gorsza, ze mną. I tak już się zgłosiłeś do wakacyjnej
pracy u niej w kuchni, więc tego nie uniknę, ale mogę odwlec – jęknął chłopak,
przy okazji nadmieniając, że wie, iż Will zamierza w wakacje zostać kucharzem w
Hotelu Nora.
-
Twoja babcia nie jest zła – stwierdziła Sharon, która w jedne wakacje wpadła do
Jamesa, bo musiała pogadać o czymś z Teddy’m (a może to była Victorie?), przez
co poznała prawie całą jego rodzinę, a ojciec Jamesa zdążył przyjąć ją do
rodziny jako „kolejną rudą pasującą do kolejnego Pottera w okularach”. Trochę
im obu zajęło tłumaczenie, że nie są i raczej nie zamierzają być parą, w co
uwierzył tak naprawdę tylko Teddy, który musiał wysłuchiwać narzekań Jamesa na
jego niezakochiwanie się.
Które
minęło, tylko po to, by rozerwać uczucia Jamesa między dwoma bliźniaczkami (z
pewnością spokrewnionymi z Fleur).
-
Jest trochę nadpobudliwa, ale ja tam ją polubiłam.
-
Ona nas prawie zeswatała – zauważył James.
Postać
na kartce zaczęła przypominać dziewczynę.
-
Żebyś ty tylko widział swoją minę wtedy. Jak my się z ciebie potem śmiałyśmy w
kuchni…
James
zamrugał.
-
Co.
-
To był żart, matole.
James
wyglądał jakby właśnie się dowiedział, że całe jego życie było kłamstwem.
-
Widzisz, James? Nie ma się czego bać – stwierdził Will. – Skoro pokochała
Sharon, to nie może pokochać też mnie.
-
Chcesz się założyć, że nie opuścisz Nory bez żony? Mój dziadek może udzielać
ślubów od niedawna. Wiesz jak to jest u czarodziejów – po osiągnięciu pewnego
wieku i zdobyciu pewnych uprawnień…
- Ej, to ja chcę ślub u twojego dziadka! –
krzyknęła Sharon, wstając z łóżka, czym prawie obudziła Margaret (albo raczej
obudziła, bo dziewczyna dość niesennie walnęła w nią poduszką).
-
Jasne, da się załatwić – ziewnęła Margaret. – Mogę ci zaplanować wszystko,
tylko sobie męża znajdź. I daj mi spać.
-
Dam radę – stwierdziła Sharon. – Najwyżej rozwiodę się po tygodniu i zabiorę
pół majątku.
-
Widzisz, Will, niektórzy mają plan na życie – mruknął James, stawiając na
kartce kolejne kreski. – A ja? Nawet nie wiem, co chcę robić. Do tego nie mam
dziewczyny. Skończę jako pijak w dziurawym kotle…
-
Bez pesymizmu, Jam, zapewne w końcu zostaniesz kierowcą w Błędnym Rycerzu.
-
W Błędnym Rycerzu? – zaśmiała się Sharon. - Coś ty. Ernie ma już jakieś sto
pięćdziesiąt lat, on stworzył ten autobus, wymyślił go. Nie wydaje mi się, by
chciał oddać swoją posadę. Najwyżej po jego trupie. A i na tego nie masz jak
liczyć, ten autobus jest zbyt dziwny, by nie dożył przynajmniej czterysetki.
-
Zawsze możesz zająć miejsce Alojzego. – Margaret przekręciła się na bok, by
lepiej wszystkich widzieć. – Aczkolwiek polecam już zacząć ćwiczyć błędnik.
-
Dzięki. Jesteście prawdziwymi przyjaciółmi. Zamiast powiedzieć „Nie, James,
jesteś świetny, na pewno zostaniesz kolejnym Ministrem Magii”, przyznajecie mi
rację.
-
Myślałem, że chcesz się nad sobą użalać, chciałem pomóc. – Will zaczął bujać
się na krześle, trzymając się blatu stołu.
-
Ty Ministrem Magii? Boże uchowaj. – Sharon zeskoczyła z łóżka jak kot i
podeszła do swojego biurka, w którym szybko zaczęła grzebać. – Swoją drogą, jak
tam twoja partnerka na bal?
-
Czy powiedzenie, że nie mam dziewczyny, nie sprawiło, że się nad tym pytaniem
dłużej zastanowiłaś?
-
Jakieś pomysły, kogo możesz zaprosić? – spytała dziewczyna, wyjmując z jednej z
szuflad swój nieodłączny czarny notatnik.
-
Hmmm… czekaj. Margaret to moja kuzynka, która dodatkowo jest zajęta, ciebie
zaprosił Christo, a Stephan i Mia ostatnio się ujawniły jako para, więc to by
było co najmniej dziwne, gdybym chciał jedną z nich zaprosić - przyjaciółki
odpadają. Luiza jest ładna i wydaje się być fajna, ale z tego co słyszałem
odrzuciła już pięćdziesiąt różnych zaproszeń… poza tym chyba idzie z Xawierem.
Zostaje mi Aline, która pewnie uda, że nie usłyszała pytania. Wróżę sobie
świetlaną przyszłość.
-
Jest jeszcze dużo innych dziewczyn. W samym Hogwarcie nie wymieniłeś jeszcze z
pięćdziesięciu. A masz trzy szkoły więcej.
-
Gretę zaprosił Thomas, Michael idzie z Victorią… Nie wiem, Sharon, nie wydaje
mi się, że jakakolwiek dziewczyna zechce ze mną iść.
-
A Sophie? – spytała Ruda, wertując notatnik, najwyraźniej szukając czegoś.
-
Okularnica? Nie wiem, nie pytałem. Zawsze mogę spróbować, trochę słabo jest nie
mieć z kim iść.
-
A co z tobą, Will? – spytała Margaret, przekręcając się na brzuch, by spojrzeć
na chłopaka.
-
Idę z Eweą. Bulwa stara się o rękę Luizy. Pytał się już jakieś trzy razy, ale
ta za każdym razem mówiła, że „jest fajnym chłopakiem, ale chyba nie”. Wydaje
mi się, że w końcu Mia mu wywróżyła klęskę. Ostatnio dostałem list opisujący
jego straszne miłosne bóle.
-
Cudownie – wymamrotała Sharon sarkastycznie (Will od dość dawna podejrzewał, że
nie przepada za Harry’m), po czym dodała: – A co z Karen i Mary?
-
Mary chyba idzie z Benem. A Karen bardzo delikatnie stara się nakłonić Bulwę do
pójścia z nią.
-
Delikatnie, czy delikatnie jak Karen? – zainteresowała się Maggie.
-
Przecież mówię, że Karen.
-
Bulwa jest idiotą, że tego nie zauważa?
-
Tak – podsumowała Sharon, patrząc na sporządzoną listę. – Zostały nam Sophie,
Aline, Amelia, te trzy identycznie ubrane dziewczyny, których imion jeszcze nie
zdobyłam, bo mnie nie obchodzą i ta laska z Durmstrangu co od zawsze podrywa
Christa, Gabrijela.
-
Teraz zrobiłaś tę listę?
-
Nie, wcześniej, byłam przygotowana, żeby ci służyć pomocą. Oczywiście, że
teraz, idioto. Masz jeszcze cały dzień. Mam nadzieję, że ci się uda go dobrze
wykorzystać.
W
tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się i wszedł przez nie Alex w całej swej
okazałości. Dosłownie. Jego koszula była rozpięta zupełnie, przez co widać było
jego prześlicznie umięśniony brzuch.
Margaret
poczuła, że robi jej się gorąco.
-
Alex, dawno cię takim nie widziałam – Sharon zagwizdała, patrząc się na jego
klatę. – Myślałam, że jesteś biednym małym niewinnym chłopczykiem, który nie
będzie latać goły po szkole, a zobaczcie, jak człowiek może się mylić.
Margaret
usiadła. Wszyscy widzieli jej zaczerwienione policzki, ale powiedziała:
-
Alex, czemu prowokujesz mnie do zdjęcia z ciebie tej koszuli całkowicie?
Alex
spojrzał na nią z uśmiechem przypominającym uśmiech doświadczonych psychopatów.
-
Cześć, Mag, kochanie, to ty pobawiłaś guzików wszystkie moje koszule?
Blondynka
zerknęła w stronę pozostałej czwórki. Wszystkim wydawało się to być bardzo
zabawne, ale jednak żadne z nich nie śmiało się tak, że wyglądałoby to jak ich
własny pomysł.
-
Alexie mój kochany, muszę powiedzieć nie, aczkolwiek jak znajdziesz winowajcę
to powiedz, kto nim był, bo chcę podziękować.
Alex
spojrzał na pozostałych z taką samą miną co przed chwilą, po czym przestał się
uśmiechać i wrócił do swojej normalnej miny.
-
Okej. W takim razie oskarżam Bułgarów. Wysoki sądzie, trzeba im wymierzyć
sprawiedliwość! – krzyknął, zwracając się do Sharon.
-
Prokuratorze, ale na sali muszą być oskarżeni, by można ich ukara… - Sharon
parsknęła śmiechem. - Dobra, nie mogę być poważna gdy stoisz przede mną na wpół
goły.
- Ha! – krzyknął Alex triumfująco. –
SPRAWIŁEM, ŻE SHARON WYSZŁA Z ROLI! JESTEM BOGIEM!!!
Uniósł
ręce do góry, przez co jego i tak wiele odsłaniająca koszula pokazała jeszcze
więcej jego umięśnionego ciała.
-
Okej – zaśmiał się Will, unosząc dłonie w geście poddania. – A teraz bądź tak
dobry i włóż jakiś t-shirt, bo zostanę gejem.
─────────────────────────────────────────────────────
Aline
miała serdecznie dosyć tematu balu sylwestrowego jeszcze zanim jej siostra
postanowiła rozpocząć swoją działalność jako projektantka strojów na tę
uroczystość (miała dosyć tego tematu jeszcze zanim dyrektor skończył swoje
zdanie na ten temat).
Najgorsze
były święta.
Pół
nocy wigilijnej rodzice jej chwalili Luizę i jej talent krawiecki – Luiza
musiała iść po wszystkie trzy niedokończone sukienki przynajmniej cztery razy,
bo każdy członek rodziny chciał zobaczyć jej dzieła. Tymczasem Aline siedziała
na fotelu, rysowała i starała się dla odmiany ignorować wszystkich wokół.
Udało
jej się jednak zobaczyć kreacje i musiała wbrew sobie samej przyznać, że były
olśniewające. Zupełnie nie w jej stylu, ale mimo wszystko Luiza mogłaby
spokojnie projektować suknie dla księżniczek Disneya – co, tak naprawdę,
zrobiła. Sobie samej uszyła suknię Aurory (której kolor potrafił zmieniać się
gwałtownie z różowego na niebieski), Melanie dostała Bellę, a Emily wybrała
sobie Śnieżkę. Wszystkie suknie się błyszczały i zużyto na nie wyjątkowo dużo
materiału.
Aline
zobaczyła je, rzecz jasna, kątem oka, ale, niestety, wywarły na niej duże
wrażenie. Żałowała tego, ale naprawdę jej się podobały. Sama nie wiedziała
jeszcze, jak się przebierze (i czy w ogóle się przebierze), ale u niej nie
stanowiło to akurat żadnego problemu. Dostała od Luizy na gwiazdkę T-shirt z
napisem „I tak jestem lepiej przebrana niż ty”, który planowała włożyć na
karnawał.
W
ogóle temat balu w jej domu obecny był przy prawie każdej rozmowie.
Mama:
Luizo, jak praca nad twoimi sukienkami?
Luiza:
Och, świetnie mi idzie, zostało mi jeszcze tylko *masa niezrozumiałych terminów
krawieckich*, więc wydaje mi się, że niedługo skończę.
Mama:
Jak się cieszę, że mam tak utalentowaną córkę! Te sukienki są śliczne. Na pewno
będą to najpiękniejsze stroje! Będziesz królową balu, na pewno! Masz już
jakiegoś króla?
Luiza:
Nie… ummm… znaczy się chciałabym, by to był Al… ale nie, nieważne. Idę z
Xawierem. Wydaje mi się, że będziemy dobrą parą. Jeżeli mi starczy czasu to mu
też przygotuję strój, żebyśmy byli dopasowani.
Tata:
Na pewno będziecie wyglądać dobrze, skoro jesteś jedną z pary. Podasz mi
ziemniaki?
Luiza:
Dziękuję, tato.
Mama:
Och, mamy dwie piękne córki, na pewno będziecie świetnie wyglądać.
Tata:
Szkoda, że jedna córka wciąż się oszpeca tymi swoimi mocami.
Aline:
Aline:
Ta.
Mimo
wszystko… te ferie wcale nie były jakoś nieudane. Przede wszystkim nie kłóciła
się ciągle z Luizą. Jakoś tak… za bardzo spodobał jej się prezent od niej, by
móc być dla niej niemiłym. Jej siostra wreszcie zrozumiała, że są inne i to się
liczyło.
Co,
rzecz jasna, nie znaczyło od razu, że przestała jej nienawidzić.
Tak
samo nie znaczył tego fakt, że dała jej na gwiazdkę książkę jakiejś Madame
Malkin, którą dziewczyna tak strasznie chciała dostać. Po prostu były rodziną,
a Aline nie chciała wiedzieć, co jej rodzice by zrobili, gdyby przypadkiem
zapomniała o prezencie dla bliźniaczki.
W
każdym razie największym problemem były trzy rzeczy:
1.
pokoje Luizy i Aline połączone
były jeszcze jednym pokojem, przez który się wchodziło, który kiedyś służył za
ich pokój zabaw, a teraz stanowił pracownię jej siostry oraz w teorii galerię
Aline, choć nikt nie zwracał uwagi na obrazy wiszące na ścianach myśląc, że są
kupne. Obie mogły w pokoju przesiadywać, kiedy chciały, co Aline robiła tylko
wtedy, kiedy chciała wkurzyć Luizę. Z tego powodu jednak…
2.
…Aline nie mogła się dostać do
swojego odludzia bez mijania Pokoju zajętego w połowie biblioteczką, a w
drugiej połowie wszelkiego rodzaju materiałami, jak zawsze pięknie uporządkowanymi.
Najgorsze z tego wszystkiego było jednak to, że…
3. …przyjaciółki
Luizy wysłały jej swoje wymiary listownie, więc blondynka zaprosiła je jeszcze ostatniego
dnia ferii, by zrobić ostateczną przymiarkę i móc jeszcze coś popoprawiać, a
potem zrobić się na bóstwa i teleportować się do Magictime tuż przed balem, by
zrobić wielkie wejście jak w jakiś amerykańskich filmach.
Czyli,
podsumowując, Aline cały dzień przed powrotem do szkoły będzie musiała słuchać
chichotów tych idiotek zza drzwi.
Zapowiadał
się piękny dzień.
─────────────────────────────────────────────────────
-
James, powiedz mi proszę, gdzie jest Grzegorz? – spytała Sharon, wracając z
łazienki z mokrymi, krótkimi jak przed feriami włosami. Wcierała w nie sobie
coś intensywnie, zwłaszcza przy cebulkach włosów.
-
Zadajesz to pytanie, po ci się skojarzył z czymś, o czym przed chwilą myślałaś,
czy mam mu przekazać, że go kochasz? – spytał chłopak.
-
Przecież on jest wężem zbożowym, jest niejadowity – odparła dziewczyna,
marszcząc brwi. Najwyraźniej jadowitość miała jakiś związek z jej myślami. -
Nie, pytam się, bo znalazłam szczura u mnie na klatce schodowej.
-
Boję się tego, o czym myślałaś – stwierdził Will, wciąż siedząc przy stole, ale
tym razem miał nogi oparte na nim i czytał jakąś książkę. Sharon zauważyła
tytuł „Co robić, gdy nadchodzi najgorsze, a ty wiesz, że możesz temu zapobiec?
100 podstawowych rad dla magomedyków”.
-
Czyli go kochasz – stwierdził spokojnie James. – Ucieszy się. Jest martwy?
-
Tak. Mogę ci go pokazać, jak chcesz, jest w kufrze.
-
Tym bardziej się ucieszy – stwierdził James. – Tylko, że on przyjedzie dopiero
jutro.
Sharon
nie zdołała nie zauważyć, że kiedyś, gdy wspomniało się o martwym zwierzęciu,
James się przynajmniej wzdrygał, jeżeli nie robił zielony na twarzy. Teraz
podszedł do tego mniej więcej tak, jakby rozmawiali o suchej karmie.
Najwyraźniej posiadanie zwierzęcia wyszło mu na dobre.
-
Czemu? – spytał Will, unosząc wzrok znad książki. Sharon przeczytała tytuł
rozdziału „Transmutacja najlepszym lekarstwem na wylew”.
Will
też się zmienił. Kiedyś nie posądziłaby go o chęć czytania takich książek.
Wyglądał… dobrze, z tymi swoimi opadającymi na twarz lokami i uśmiechem białych
zębów.
-
Rodzina go pokochała i nie chciała oddawać jak najdłużej. Grzegorz przeżyje pierwszy
lot sowolotem.
-
Twoja rodzina go rozumie? – krzyknęła Margaret z łazienki, do której weszła
zaraz po tym, jak Sharon z niej wyszła.
-
Tata i Lilka. O dziwo, Albus nie. A to on jest najbardziej wężowaty z nas
wszystkich.
Alex,
leżący do tej pory na łóżku Margaret (udawał, że śpi), ziewnął i spojrzał na
Willa. Nie zmienił (rzecz jasna) koszuli, więc przyjaciele wciąż mogli oglądać
go nie do końca ubranego. Sharon podejrzewała, że najwyraźniej podobało mu się
to, że miał pretekst, by tak chodzić.
-
Co w ogóle u twojego brata?
-
Był bardzo załamany tym, że nie gada z wężami.
Alex
spiorunował go spojrzeniem.
-
A poza tym? Coś z jego chłopakiem?
-
A. No tak. Rozpaczał całe ferie, bo ze sobą zerwali. Swoją drogą Scorpius
będzie mieć młodszego brata, tak jak ty.
-
CO?! – wydarła się Margaret z łazienki. – DLACZEGO?!!!
James
spojrzał na drzwi jakby to one wydały z siebie te dźwięki.
-
Margaret, gdy dwoje ludzi bardzo się kocha, przychodzi taki moment, że…
-
Nie o to się pytam, kretynie! Czemu zerwali?!
-
Al mówił coś o jakimś kremowym piwie… Błagam cię, Maggie, nie będę pytać mojego
brata o jego sprawy sercowe, nie chcę, by on zaczął pytać o moje – odparł
chłopak, wyjmując z kieszeni spodni Snikersa.
-
Będą razem z powrotem – stwierdziła Sharon, wciąż wcierając sobie to coś we
włosy. – Za jakieś pół roku do siebie wrócą.
-
Od kiedy ty jesteś takim specem od miłości? – spytał James, rozpakowując
słodycz.
-
Od kiedy mam z kim iść na bal. A ty nadal siedzisz z nami w pokoju zamiast
kogoś szukać.
James
zamilkł i ugryzł kawałek czekoladowego mugolskiego batonika, który dostał od
taty na święta.
-
Mam dziewczynę – mruknął. – Przedstawiam wam czekoladę.
─────────────────────────────────────────────────────
-
Ethan mnie zaprosił! – pisnęła Emily, gdy trzy przyjaciółki wreszcie zebrały
się w pokoju na górze.
Aline
prawie chciała zamknąć uchylone drzwi od swojego pokoju, tak ją rozbolały uszy,
jednak szybko sobie przypomniała, że za bardzo lubi zbierać informacje, by
przegapić to, o czym mówiły.
Siedziała
na swoim łóżku i udawała, że czyta książkę. Miała jednak wystarczająco
podzielną uwagę, by słuchać też tego, o czym mówiły dziewczyny.
Gdy
piski umilkły, Emily kontynuowała:
-
Słuchajcie, nie rozumiem jednej rzeczy. Dlaczego ten Alex chce być z tą
Margaret? Ona jest bogata?
-
Z tego, co mi się wydaje, to on jest bogaty – stwierdziła Melanie.
-
Ale serio, co ona ma, czego ja… znaczy się my nie mamy? – spytała Emily z
irytacją w głosie. – Wydaje mi się, że my mamy nawet więcej. Co ten Bulstrode w
niej widzi?
„Mózg?”
– spytała Aline sama siebie, przewracając stronę książki. Czytała coś o
Historii Magii, która, wbrew pozorom, była dużo ciekawsza niż się wszystkim
wydawało. Po prostu nauczyciele zbyt się skupiali na buntach goblinów, a za
mało rozmawiali o samych teoriach powstania magii. I o Merlinie.
Jezu,
Merlin był kozakiem.
Wszyscy
utożsamiają go ze starym gościem o długiej białej brodzie i kiecce w gwiazdy,
ale tak się składa, że on też był młody i wtedy jego życie nie składało się
wyłącznie z zakurzonych ksiąg. Niby uczęszczał do Hogwartu, ale w początkach
jego powstania. Sam stworzył około 50 zaklęć, które używane są do dzisiaj, między
innymi Petrificus Totalus, którego pierwszy raz jawnie użył, gdy miał
serdecznie dosyć nudnego wykładu profesora od astronomii. Szybko dokończył za
niego lekcje i pozwolił pozostałym iść do dormitoriów.
Poza
tym, wbrew powszechnym informacjom, nie był wiele starszy od króla magii Artura
(w tamtych czasach nie istniały Ministerstwa Magii, a czarodziejskimi światami
rządzili królowie wybierani przez wolną elekcję i wspierani przez magiczną radę
Rycerzy Okrągłego Stołu) – jedynie o pięć lat, dokładnie tyle co jego siostra,
Morgana le Fay, która również chodziła do Hogwartu. Artur był w Gryffindorze,
ale Merlin i Morgana zostali przydzieleni do Slytherinu. Byli najlepszymi
przyjaciółmi – nigdy parą, gdyż Merlin był aseksualny, aczkolwiek niektóre
źródła dowodzą, że dziewczyna kochała się w nim całe życie.
A
to tylko dwie informacje, które zmieniają życie przeciętnych czarodziejów –
Merlin był jednym z pierwszych szkolnych dowcipnisiów razem ze swoim
największym wrogiem, który w przeszłości mógł się nazywać jego przyjacielem.
I
tego powinni uczyć na Historii Magii, a nie o jakichś goblinach.
Dziewczyny
tymczasem wciąż trajkotały o Alexie Bulstrode, co Aline zaczęła szybko
ignorować. Dopiero, gdy Luiza krzyknęła:
-
Dobrze! A teraz przymierzcie sukienki!
Aline
postanowiła ponownie zacząć słuchać.
A
po chwili nawet stwierdziła, że chce to zobaczyć.
Podeszła
do drzwi, z księgą o Merlinie w ręce i wyszła do pokoju, w którym znajdowały
się aktualnie trzy przyjaciółki.
Pierwszą,
która ją zauważyła, była Emily. Krzyknęła.
-
Co ONA tu robi?
Luiza
wyszła zza parawanu, trzymając sukienkę Belli z Pięknej i Bestii. Gdy zobaczyła
siostrę, w jej oczach pojawiło się zrezygnowanie. Złotooka prawie mogła
wyczytać z jej twarzy, że spodziewa się, iż ta zechce zepsuć jej spotkanie.
-
To… moja siostra. Mówiłam ci przecież, Emily.
Emily
wyglądała, jakby okazało się właśnie, że Beauxbatons i Durmstrang to jedna i ta
sama szkoła.
-
Ja… jak myślałam, że żartowałaś! – krzyknęła histerycznie.
Tymczasem
Melanie jako jedyna zawała się całkowicie ignorować Aline (cóż, robiła to już
od wielu lat, można by powiedzieć, że grała tak długo, że sama siebie
przekonała, iż jej dawna przyjaciółka przestała istnieć). Podeszła do Luizy z
ogromnym uśmiechem na ustach.
-
O mój Boże! – powiedziała po francusku. – To najpiękniejsza rzecz jaką w życiu
widziałam! Przepięknie to wyszło, wprost niewiarygodnie! Nie mogę się
napatrzeć. Mam to teraz przymierzyć?
-
Tak, dobrze by było – stwierdziła Luiza, ale po angielsku. – Czekaj, pomogę ci
to włożyć. Tylko najpierw się rozbierz i włóż to – dodała Luiza, podając jej
coś, co wyglądało jak bardzo długa podkoszulka na ramiączkach, sięgająca do kolan.
Melanie
zniknęła za parawanem, a Aline zmierzyła wzrokiem Emily, która robiła to samo z
nią. Problem polegał na tym, że jej wzrok w ogóle nie robił na Aline wrażenia.
Emily
wyglądała inaczej niż zwykle. Coś w jej wyglądzie się zmieniło, ale Aline nie
potrafiła powiedzieć, co. Miała takie same włosy, co dwa tygodnie temu, takie
same oczy, ale jej twarz wydawała się mieć trochę inny kształt. Cała Emily
wydawała się mieć trochę inny kształt.
Aline
stwierdziła, że nazywanie tej zmiany do niej nie należy, więc jedynie zmieniła
kolor swoich włosów na rudy, by zirytować Emily, która też się jej przyglądała.
Idąc
w kierunku półki z książkami regulowała długość włosów, ich kolor i kręcenie.
Odłożyła książkę i zaczęła szukać czegoś innego do czytania.
A
włosy zmieniała jak kalejdoskop.
-
Nie zwracaj na nią uwagi – powiedziała Luiza, nim Emily otworzyła usta (co z
pewnością chciała zrobić). – Robi to, by cię zirytować.
-
Ach tak? Nie wpadłabym.
Dziewczyny
milczały, a Aline szukała książki.
─────────────────────────────────────────────────────
Chłopcy
opuścili pokój dziewczyn chętnie i z uśmiechem, wcale nie potrzebując gróźb
Sharon i delikatnych aluzji Margaret, odnoszących się do faktu, że obie chcą
się przebrać.
Alex
wcale nie narzekał na fakt, że teraz nie będzie miał gdzie spać (czyt. przed
kim chwalić się brakiem guzików w koszuli), James nie jojczał z powodu powrotu
do pokoju pełnego notatek naukowych (na co odpowiedzią Sharon wcale nie było
nawiązanie do faktu, że mógłby się z nich czegoś nauczyć), a na Willu wcale nie
zrobił wrażenia fakt, że włosy Sharon rosły trochę szybciej niż powinny (tak z
dwa centymetry na minutę).
Gdy
chłopcy sami, bez siłowej pomocy dziewczyn zamknęli za sobą drzwi, Sharon i
Margaret zostały same.
Włosy
Sharon sięgały mniej więcej do jej łopatek, gdy przestały rosnąć. Margaret nie
musiała zgadywać, że to, co dziewczyna wcierała sobie we włosy po wyjściu z
łazienki, było eliksirem na ich porost.
-
Po co ci takie długie włosy? – spytała.
-
Do przebrania – odparła Sharon, podchodząc do kufra i zaczynając przeszukiwać
go w poszukiwaniu kolejnych rzeczy.
-
Nie wpadłabym, Sherlocku. Pytam się, kim będziesz.
-
Na to też powinnaś wpaść, Watsonie – odrzekła dziewczyna, wyjmując dwie
zakolanówki z bagażu. Jedna z nich była czerwona w zielone kropki, a druga
żółta w fioletowe paski.
-
Przepraszam, że jestem za mało inteligentna – Margaret wzruszyła ramionami i
usiadła na krześle, trzymając w ręku różdżkę.
-
Naprawdę nie wiesz, kim będę? – spytała Sharon, odwracając się w jej kierunku z
dżinsową sukienką na szelkach w ręku.
-
No idea – wymamrotała Margaret, która starała się przypomnieć sobie odpowiednie
zaklęcie, więc niezbyt słuchała Sharon.
-
Czekaj, Margaret, chyba mi nie powiesz, że kolorowe pończochy nic ci nie mówią?
-
Eee… nie?
-
Co ty robiłaś w dzieciństwie? Czytałaś coś w ogóle? Jakieś lektury szkolne?
-
Gdy mnie nudził tytuł to nie za bardzo. Częściej oglądałam telewizję. Wiem,
byłam głupim dzieckiem.
-
Nie znasz Pipi Langstrumpf? – przeraziła się Sharon.
-
Coś słyszałam. Chyba była taka bajka. Ale nie, nie znam.
-
Nigdy nie chciałaś mieć Małpki? Robić naleśników? Mieszkać sama i mieć konia na
werandzie?
-
Nie, aczkolwiek jak tak o tym mówisz, to zaczynam się bać, że przestaniesz być
moją przyjaciółką.
-
Jeżeli nie znasz Pipi, to boję się, że nigdy nią nie byłam! – stwierdziła
Sharon, zatrzaskując drzwi do łazienki.
Margaret
znała ją ja tyle dobrze, że dostrzegła teatralny ton w jej głosie i nie
przejęła się zbytnio tym, co mówiła dziewczyna.
Dotknęła
różdżką włosów i mruknęła pod nosem zaklęcie.
Jeden
z kosmyków jej lokowanych w sprężynki włosów wyprostował się całkowicie.
Margaret
westchnęła. Jeszcze trochę jej zajmie, zanim uda jej się to z całą głową.
Zabrała się do pracy.
Po
chwili Sharon wyszła z łazienki, ubrana w strój, który Maggie widziała, gdy go
wyjmowała z kufra. Wyglądała dość zabawnie. Pod sukienkę włożyła dodatkowo
t-shirt z krótkim rękawem.
-
Sharon, czy ty masz sukienkę? – zdziwiła się blondynka, która jeszcze nigdy nie
widziała rudej w takim ubarniu.
-
Nie mogę uwierzyć, że nie czytałaś Pipi! – krzyknęła różnooka, ignorując
wypowiedź Maggie. – To całe moje dzieciństwo, zanim poszłam to AKMA!
-
Czym jest AKMA?
-
Nieważne! Nawet miałam przezwisko Pipi! Mama i robiła takie sterczące
warkoczyki, gdy miała czas!
-
Sharon, w ciągu ostatnich paru minut dowiedziałam się więcej o twoim
dzieciństwie niż przez całą naszą znajomość. Czym jest AKMA?
-
Dursley, ja tu mówię o ważnej sprawie!
Margaret
wyprostowała kolejny kosmyk włosów, nie wiedząc, co odpowiedzieć na krzyki
Sharon.
Sharon
spojrzała na nią.
-
Pozwolisz, że ja to zrobię?
Wyrwała
jej różdżkę i stanęła za nią.
-
Zamknij oczy – powiedziała.
-
Czemu? Nie mogę patrzeć, jak to robisz? Zaczynam się trochę bać.
-
Nic ci nie będzie. Zamknij oczy.
Margaret
wykonała polecenie.
Stojąca
za nią Sharon wymamrotała zaklęcie, które bynajmniej nie brzmiało jak to, które
Margaret mówiła przed chwilą. Margaret poczuła, że jej głowa robi się lżejsza.
Nagle
otworzyła ze strachem oczy i spojrzała na ziemię pod jej stopami.
Była
usłana włosami.
-
Sharon, jasna cholera, co ty robisz?!!! – krzyknęła z przerażeniem odskakując z
krzesła. – CO TY ZROBIŁAŚ? – dodała, macając głowę. Jej długie włosy były teraz
krótkie. Trochę dłuższe, niż postaci, za którą chciała się przebrać, ale i tak
zdecydowanie KRÓTSZE niż miała przed chwilą.
-
Jeszcze nie skończyłam, Margaret! Siadaj tutaj.
-
SHARON, CO TY, DO JASNEJ CHOLERY, WŁAŚNIE ZROBIŁAŚ? Sharon, czemu ty mnie ostrzygłaś? Sharon, co ja ci zrobiłam? –
spytała dziewczyna histerycznie, biegnąc do łazienki.
Sharon
stała w miejscu, z różdżką Margaret w ręku, obserwując, jak tamta przegląda się
w lustrze.
-
Sharon, ty… ty… - gdy w oczach blondynki pojawiły się łzy, Sheridan nagle zdała
sobie sprawę, że popełniła błąd.
Natychmiast
podbiegła do Margaret.
-
Ej, Maggie, czekaj, nie płacz, nie chciałam!
-
CHCIAŁAŚ, AKURAT NA ZAKLĘCIACH SIĘ ZNASZ! WAL SIĘ. IDŹ STĄD, ZOSTAW MNIE,
KURNA.
-
Maggie, ale ta fryzura ci pasuje do przebrania – wyszeptała Sharon, która
jeszcze nigdy nie widziała przyjaciółki w takim stanie.
-
SKĄD TY W OGÓLE WIESZ, KIM CHCĘ BYĆ?!!! – warknęła blondynka, a po jej
policzkach pociekły łzy. – Czemu to zrobiłaś, co? Bo nie wiem, czym jest ta
pieprzona Pipi? Sharon, ty się powinnaś leczyć!
-
Maggie, chcesz być Monroe, wiem, widziałam sukienkę w kufrze. A ona miała krótkie
włosy.
-
WIEM, ale nie jestem tobą, nie chciałam swoich obcinać – Margaret pchnęła
Sharon. Ruda tak się tego nie spodziewała, że prawie się przewróciła. –
CHCIAŁAM JE SPIĄĆ. SPIĄĆ, ROZUMIESZ?!!! TAK, BY WYGLADAŁY NA KRÓTKIE! A NIE
OBCINAĆ! WIESZ, ILE JA JE ZAPUSZCZAŁAM?
Sharon
stała i nie wiedziała co powiedzieć.
Margaret
patrzyła na siebie w lustrze i zaczęła płakać. Już nie ze złości. Po prostu.
Nic nie mówiła, tylko płakała.
To
nie było tak, że teraz wyglądała źle. Wyglądała cudownie, nowa fryzura bardziej
pokazywała jej twarz, za starymi lokami zawsze się chowała.
-
Margaret, nie wiedziałam, przepraszam – powiedziała ruda, podchodząc do niej.
-
Och, może trzeba się było spytać? – wyszeptała Maggie. – Tak się czasem robi,
gdy się czegoś nie wie. Ale ty, jako wszechwiedząca, najwyraźniej nie jesteś
przyzwyczajona.
-
Słuchaj, zostało mi jeszcze dużo tego eliksiru na porost włosów, więc jak
chcesz… leży na mojej półce... – Sharon zaczęła mówić szybko, szybciej niż
zwykle. Ręce jej drżały.
-
Zostaw mnie.
-
…mogę ci pomóc zrobić tę fryzurę Merlin, a po balu doprowadzić włosy do
normalnoś… czekaj, co? – Sharon poczuła, jakby traciła grunt pod nogami.
-
Zostaw mnie. Idź sobie. Nie chcę cię na razie wiedzieć. Rozumiesz? Idź zanim
zacznę mówić jak Aline.
-
Mag, czekaj, mogę ci pomóc teraz odnowić te włosy, będzie okej, dobrze? –
Sharon podeszła do niej i starała się dotknąć jej włosów jej różdżką. – Może
nawet…
Margaret
odskoczyła od niej i tym razem to ona wyrwała jej różdżkę z ręki.
-
IDŹ SOBIE, TO CHOLERY JASNEJ, WON STĄD, NIE DOTYKAJ MNIE!
Sharon
stanęła jak zamurowana. Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś na nią krzyczał.
Albo pamiętała, ale to nie były miłe wspomnienia.
Po
chwili, cała drżąc, wyszła z łazienki. Usłyszała, jak za nią trzaskają drzwi.
─────────────────────────────────────────────────────
Will
tak właściwie nie wiedział, czemu skończyło się na całowaniu.
Ale
od początku.
Christo
wylazł gdzieś z pokoju, mamrocząc coś o Jamesie, więc Will pozostał sam na sam
z Xawierem, którego angielszczyzna była łamana. Francuski Willa za to żaden,
więc nie gadali ze sobą prawie w ogóle na codzień. Nie znali się, a na dodatek
Xawier prawie cały wolny i nie wolny czas spędzał w grupce otaczającej Luizę,
więc już prędzej dogadałby się z Bulwą. Problem polegał na tym, że u niego co
ciągłe siedzenie przy blondynce pomogło odnieść sukces i teraz szedł z nią na
bal, a Bulwa przeklinał świat nad kuflem kremowego piwa.
A
poza tym chłopak od godziny nakładał żel na włosy, by je ułożyć. Aktualnie jego
fryzura zaczynała przypominać Elvisa Presleya, który wylał sobie kocioł
tłuszczu na głowę.
Will
dalej czytał książkę, bo do balu zostały jeszcze dwie godziny, a włożenie
stroju zajmie mu nie więcej niż pięć minut. Razem z Alexem i Jamesem
zdecydowali, że będą piratami.
Margaret:
Ej, czyli kim wy w końcu będziecie?
Will,
James i Alex: Piratem!
Nawet
tego nie ustalili między sobą. Każdy z nich sam wymyślić to rozwiązanie.
Will
otworzył książkę na rozdziale „Czy fakt, że rana obrasta kwiatami na pewno
znaczy, że jest zatruta?”, gdy do drzwi ktoś zapukał.
-
Proszę! – krzyknął, zamykając książkę i wstając.
Xawier
nie patrząc na niego zamknął drzwi do łazienki.
Weszła
Ewea, nie zamknęła za sobą jednak drzwi.
Pomiędzy
nią a Sharon więcej było różnic niż podobieństw, jednak obie Will bardzo lubił.
Jedną z rzeczy, które robiły inaczej, było wchodzenie do pokoju. Sharon niemal
za każdym razem trzaskała drzwiami, nie pukała i wchodziła z krzykiem, żeby
wszyscy wiedzieli, że właśnie się zjawiła (wyjątkiem były ich nocne wyprawy,
wtedy było wręcz przeciwnie). Ewea za to nigdy nie otwierała drzwi na całą
szerokość, wsuwała się bokiem, żeby nikomu nie przeszkadzać (wyjątkiem były
momenty, kiedy wchodziła razem z Bulwą, Mary i Karen – wówczas było ich za
dużo, by każdy wciskał się ukradkiem).
-
Hej – przywitała się.
Też
jeszcze nie miała na sobie stroju, wyglądała wręcz, jakby dopiero przyjechała z
ferii.
-
Hej – Will uśmiechnął się szeroko, widząc swoją partnerkę na bal.
-
Will, moja mama chce cię poznać – oznajmiła dziewczyna prosto z mostu, po czym
zaczerwieniła się, zmieszana. – Akurat przechodziłyśmy obok twojego pokoju.
Pomaga mi się teraz rozpakowywać… W sensie pół ferii pytała się z kim idę na
bal – wyjaśniła szybko. Wyglądała na zdenerwowaną. – Więc pytam się ciebie, czy
chcesz teraz iść, czy jesteś zajęty, bo to jednak moja mama i wiesz, nie musisz
chcieć jej poznawać, to trochę dziwne, że tu po ciebie przyszłam, już idę,
przepraszam, że przeszkadzam.
Od
razu chciała wyjść z pokoju, jednak Will szybko ją złapał za rękę. To był taki
odruch, żeby nigdzie nie szła. Miała ciepłą dłoń.
-
Nie, spoko – odezwał się. – I tak nie mam co robić, czytałem książkę. Chętnie
poznam twoją mamę.
Wyszli
z pokoju i ruszyli korytarzem w kierunku pokoju Ewey, Raji i Sophie.
-
A. Ok. Cieszę się. Znaczy dziękuję. Dobra, nieważne – Ewea odwróciła się do
niego. – Sorry za to, że się tak jąkam, po prostu… moja mama jest moją mamą, a
mamy spotykające chłopaków, którzy ci… którzy są z tobą w klasie robią się
dziwne.
-
Wiesz, chłopcy, którzy są z tobą w klasie też się czują dziwnie, gdy spotykają
twoje mamy. Nie, czekaj. Coś pokićkałem z formą. Ale wiesz, o co mi chodzi.
Ewea
roześmiała się. Miała delikatny śmiech. Dobra, całą ją można było po prostu
nazwać delikatną. Ewea była definicją delikatności.
-
Hej, jak nie chcesz, nie musisz iść.
-
Chcę iść.
-
Dobra, teraz już nie musisz iść. Bo miniemy mój pokój.
Dziewczyna
stanęła. Will zdał sobie sprawę, że chciał iść dalej, do pokoju Sharon i
Maggie.
Zawrócił
na pięcie i stanął obok Ewey, która nie pukając (!) weszła do pokoju.
Will
za nią.
W
nim była tylko jedna osoba, która zdecydowanie nie była uczennicą. Czarownica
miała na sobie długą, bursztynową suknię do ziemi i szatę w tym samym kolorze. Na
głowie miała czarny, stożkowy kapelusz, typowy dla czarownic z książek dla
dzieci. Za pomocą różdżki sprawiała, że przedmioty wokół niej latały,
ustawiając się na półkach.
Kobieta
była ciemnoskóra.
Will
zatrzymał się ze zdziwienia.
Prawie
zapomniał o historii, którą Ewea opowiadała mu, gdy byli może w drugiej klasie.
Matka Ewey i jej ojciec byli najlepszymi przyjaciółmi całe życie. Pewnego razu
wydało im się, że coś do siebie czują i skończyli w łóżku. Następnego dnia
stwierdzili, że jednak wolą być przyjaciółmi, ale wtedy Ewea już powstała.
Potem, gdy Ewea miała około dwóch lat, jej prawdziwa matka zostawiła ją ojcu i
zniknęła. Ojciec miał już wtedy dziewczynę, z którą od roku starali się o
dziecko. Trzy ciąże skończyły się poronieniem. I wtedy pojawiła się Ewea, która
stała się córką dla dziewczyny ojca. Ewea od zawsze mówiła na nią mama. Od czterech
lat ojciec Ewey tkwił w świętym Mungu, bo na jednej z misji Aurora złapał jakąś
usypiającą klątwę. Teraz była jej jedyną opiekunką.
-
Och, to pewnie Will! – ucieszyła się „mama” Ewey, gdy go zobaczyła. – Na
sklątki tylnowybuchowe, rzeczywiście jest wysoki!
Ona
też była dość wysoka, z pewnością wyższa od Ewey.
-
Dzień dobry. Tak, jestem Will Smilenice – przywitał się chłopak. – Tak, jestem
wysoki – roześmiał się. – Miło mi panią poznać.
-
Och, zapomniałabym się przedstawić. Alicja Spinnet, jestem mamą Ewey.
-
Wiem, Ewea mówiła dużo o pani.
-
Ach tak? Wyglądałeś na dość zdziwionego, gdy mnie zobaczyłeś. Cóż, mi też miło
cię poznać. Jesteś z tym samym domu co Ew, prawda?
-
Tak, jestem w Hufflepuffie.
-
Grasz w Quidditcha?
Will
zarumienił się.
-
Mamo! – krzyknęła szatynka, jakby Alicja zadała niewłaściwe pytanie.
-
Jestem ciekawa!
-
Nie za bardzo – wyjaśnił Will. - Mam dość duży lęk wysokości.
-
To jest ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, że jesteś tak wysoki. Ewea mówiła, że
chcesz być magomedykiem. To wyjątkowo odpowiedzialna praca, jesteś pewien, że
dasz radę?
Mama
Ewey była wyjątkowo szczerą osobą i dość ciekawską, co mógł zauważyć po minucie
rozmowy z nią. Było to aż trochę onieśmielające.
Kobieta
spojrzała na zegar, znajdujący się na ścianie w pokoju i krzyknęła, zanim Will
zdążył odpowiedzieć:
-
Na fasolki wszystkich smaków! Już czwarta?
Zaraz
potem spojrzała na wiszący jej na szyi zegarek. Potrząsnęła nim dwa razy. Najwyraźniej
nie chodził.
-
Ewea, czemu mi nie powiedziałaś?! Jestem spóźniona o pół godziny! – wybiegając z
pokoju pocałowała Eweę w czoło. Jedna z bluzek Ewey, która dopiero wyleciała z
kufra, spadła na ziemię.
-
Nie wiedziałam? – odparła dziewczyna, choć jej mama nie mogła jej już słyszeć,
bowiem wraz ze swoją powiewającą szatą znikła za załomem korytarza. – Nawet nie
wiem, gdzie się tak spieszy – wyjaśniła Willowi.
Chłopak
wzruszył ramionami.
-
Moja mama też jest dość często rozkojarzona. Tylko, że wtedy zaczyna przeklinać
po włosku.
Ewea
roześmiała się.
-
Moja mama też by przeklinała, gdybyś nie był tutaj.
Will
podszedł do leżącej na ziemi bluzki dziewczyny i podniósł ją.
-
Pomóc ci się rozpakować?
-
Wydaje mi się, że to jednak już ostatnia rzecz – stwierdziła zielonooka
zaglądając do kufra. – Nie dziękowałam ci jeszcze za zaproszenie na bal – dodała.
-
Czemu miałabyś mi dziękować? To ja dziękuję, że się zgodziłaś.
Ewea
podeszła do niego i wyjęła bluzkę z jego rąk.
-
Czekaj… - powiedziała, nie patrząc mu w oczy. – To Karen ci nie powiedziała?
-
Nie powiedziała o czym? – zdziwił się Will.
-
Nieważne – mruknęła dziewczyna, wciąż na niego nie spoglądając i kładąc
koszulkę na stosie innych, znajdujących się w szafie. Jej garderoba składała
się głównie z zieleni i brązów. Will zobaczył tylko jedną, wiszącą na wieszaku
sukienkę, która coś mu przypominała. – Czyli zaprosiłeś mnie po prostu?
-
Czemu miałbym cię zapraszać nie po prostu? W sensie nie zaprosiłem, bo wysłałem
ci list, a wiem, że tak nie powinno się robić, tylko powinienem cię zaprosić
osobiście, ale… wiesz, dopiero dziś bym to zrobił, a kto wie, pewnie byś już
miała partnera…
W
ty momencie Ewea odwróciła się w jego stronę i spojrzała mu prosto w oczy.
Chłopak nagle zauważył, że są tak niewiarygodnie zielone, jak jedno z oczu
Sharon.
-
Dziękuję – powiedziała dziewczyna, robiąc krok w jego stronę. – Myślałam… nie,
nieważne.
-
Co nieważne? – zdziwił się Will, gdy zobaczył, że dziewczyna markotnieje.
-
Myślałam że to zrobiłeś z litości.
-
Z litości? Ewea, nie jestem pewien, czy wiem o wszystkim, o czym ty wiesz. Mam
wrażenie jakbym przegapił coś.
-
Nie, nic nie przegapiłeś – powiedziała dziewczyna, czerwieniąc się. – To ja jak
zwykle zaczynam gadać bez ładu i składu. Przepraszam. Po prostu… strasznie się
cieszę, że idę z tobą na bal, tyle.
Ponownie
się od niego odsunęła.
-
Idź już, o piątej trzydzieści zaczyna się bal, a ja jeszcze muszę się przebrać –
uśmiechnęła się szybko. – Nie jestem chłopakiem, chcę wyglądać ładnie, a to
zwykle trochę zajmuje.
-
Niektórzy chłopcy też chcą wyglądać ładnie – zaśmiał się Will. – Na przykład
Xawier. Mogę się założyć, że nadal nakłada żel.
-
Wiesz, niektórzy chłopcy nie muszą się starać, by wyglądać ładnie – Ewea wyjęła
z szafy kosmetyczkę.
-
Tak, wiem, jestem przyjacielem Alexa, nie musisz do niego zawsze nawiązywać.
-
Nie – zaprzeczyła Ewea, kręcąc szybko głową i podchodząc do niego ponownie. –
Nie o nim mówiłam.
Musiała
stanąć na palcach, choć nawet wtedy była za niska, by do niego dosięgnąć. Will
automatycznie się schylił.
Pocałowała
go.
─────────────────────────────────────────────────────
Sharon
wyszła na korytarz, nie wiedząc, co ze sobą w ogóle zrobić.
Margaret
jest na nią zła. Margaret na nią nakrzyczała. Pokłóciła się z Margaret.
Rudowłosa
czuła, że ziemia jej się usuwa spod nóg.
Nigdy,
nawet w koszmarach, nie wyobrażała sobie, że się pokłóci z Margaret. Z
chłopakami owszem, ale nie z Maggie. Maggie była jedynym stałym punktem w jej
życiu, czymś, co zawsze brała za pewniak, a teraz blondynka nie chciała jej
widzieć.
Sharon
czuła, że jeszcze chwila, a zwinie się w kłębek i zacznie płakać, jakby miała
cztery lata.
Musiała
z kimś pogadać. Z kimś, kto by jej powiedział, że to nic takiego, że wszystko
będzie okej.
Niby
mogła pomyśleć o Alexie czy Jamesie, ale w rzeczywistości jej myśli skupiły się
tylko na Willu.
Musiała
znaleźć Willa. Musiała.
Prawie
biegiem ruszyła w kierunku jego pokoju, a gdy przed nim stanęła, weszła bez
pukania. Czuła wielką, straszliwie bolącą gulę w gardle.
Willa
w środku nie było, tylko Xawier, który układał właśnie włosy za pomocą
grzebienia. Ilość żelu, jaka się na nich znajdywała, przekraczała najśmielsze
wyobrażenie.
-
Jest Will? – spytała bez emocji.
Xawier
odwrócił się w jej kierunku.
-
Nie – odparł.
-
Wiesz, gdzie jest?
-
Poszedl z tą dziewcziną z krótkimi wlosami – odparł chłopak.
Sharon
szybko wyszła i nie dziękując ruszyła w kierunku pokoju Ewey.
Już
miała wejść do środka, kiedy stanęła.
Czy
Willowi naprawdę chce się teraz wysłuchiwać jej problemów? Ale jeżeli nie jemu,
to komu? Will był jedyną osobą, do której mogła teraz pójść. Normalnie
zwróciłaby się może do Margaret, ale teraz… teraz to chodziło o Margeret.
Weszła
do pokoju nie pukając i od razu pożałowała.
Poczuła
się, jakby ta jedyna osoba, do której mogła teraz pójść, okazała się być młotem
pneumatycznym, który wwiercił się w jej serce.
Will
i Ewea się całowali.
-
Sorry – powiedziała, czując, że jej kawałki leżą na ziemi i zwijają się w
rozpaczy.
Zamknęła
drzwi i ruszyła biegiem korytarzem w kierunku schodów, zanim którekolwiek z
całujących się zdążyło coś powiedzieć.
Po
twarzy Sharon zaczęły spływać łzy, których naprawdę dawno tam nie widziała.
W
tym momencie cały jej świat się zawalił.
Jej
najlepsza przyjaciółka ją znienawidziła, bo popełniła błąd, a jej najlepszy
przyjaciel całował się ze swoją partnerką na bal.
Nie.
Nie
najlepszy przyjaciel.
Sharon
zorientowała się, że Will już od dawna był chłopakiem, który jej się podoba, a
nie przyjacielem, czego nie chciała przed sobą przyznać.
Zamknęła
oczy i w tym momencie wpadła na kogoś wychodzącego z pokoju Jamesa.
-
Hej, hej, hej! – krzyknął Christo, łapiąc ją, by się nie przewróciła. – Wszystko
okej? – spytał.
Gdy
Sharon spojrzała na niego zdał sobie sprawę z bezsensowności tego pytania.
-
Nie. Nic nie jest okej – warknęła.
Christo
trzymał ją dalej w tej samej pozycji, co gdy uratował ją przed upadkiem,
aczkolwiek teraz zastanawiał się, czy rzeczywiście to zrobił. Wyglądała, jakby
upadła.
Sharon
obrzuciła go spojrzeniem. Nie była w stanie nic zobaczyć, poza granatową bluzą
i brązowymi spodniami, wszystko było powiem rozmazane, nawet twarz białowłosego.
Chłopak
przytulił ją mocno.
-
Sharon, co się stało?
-
Nie chcę o tym gadać – chrypnęła, próbując wyswobodzić się z jego objęć. – Chcę
być teraz sama. Zostaw mnie, proszę.
-
Nie – odparł. – Nie pozwolę, byś się zabiła.
-
NIE mam zamiaru się zabić, debilu! Poza tym, Christo, mam głęboko gdzieś,
naprawdę głęboko, na o mi aktualnie pozwalasz, a na co nie!
Udało
jej się sprawić, by ją puścił, stosując jedną z prostych dźwigni. Chłopak
jęknął, a ona stanęła trzy kroki od niego.
-
Sharon, uspokój się, proszę – białowłosy wyglądał na przerażonego. Podszedł do
niej i złapał jej twarz między dłonie, zamykając kciukami oczy. Miał zimne
ręce.
-
Sharon, spokojnie. Co się stało?
-
Christo, puść mnie, do jasnej cholery – warknęła dziewczyna, nie lubiąc, gdy
ktoś pozbawiał ją wzroku. – Wystarczy ci, że mój dzień jest wyjątkowo ch*jowy?.
-
Nie, co się stało?
-
Zostawisz mnie?
-
Jestem twoim partnerem na bal, z czego się strasznie cieszę, więc nie – powiedział,
przyciskając jej głowę do swojej piersi.
Oczy
Sharon pozostały zamknięte.
-
Och, tak chcesz wiedzieć? – powiedziała ironicznie. – Pokłóciłam się z
Margaret.
-
Co się stało?
-
Obcięłam jej włosy. Przypadkiem! Zostawisz mnie już?
-
Przypadkiem obcięłaś jej włosy? – spytał Christo, a Sharon wydziała oczami
wyobraźni, jak unosi brwi.
-
Myślałam, że o to jej chodzi! Puść mnie do jasnej cholery, albo…
-
Albo co? – spytał Christo, odsuwając ją od siebie. Sharon otworzyła oczy.
Uśmiechał się kącikiem ust. Miała ochotę go walnąć, ale… ale nie zrobiła tego.
Lubiła
go. Naprawdę go lubiła, prawie od momentu, gdy spotkali się w sklepie, a
Christo próbował jej wytłumaczyć, co robił w bandzie Charlesa. Był inny niż
Will, zapewne gdyby był w Hogwarcie, trafiłby do Gryffindoru.
A
jednak… jednak jego też lubiła.
Pocałowała
go.
Christo
wydał dźwięk podobny do okrzyku godowego bażanta. Na chwilę oderwał się od
niej.
-
Co ty robisz? – spytał.
-
Nie wiem – odparła.
Tym
razem ich usta spotkały się w tym samym momencie i żadne z nich nie przerywało
kontaktu.
Z
dwóch stron rozległy się pojedyncze oklaski. Ich krzyki sprawiły, że drzwi od
paru pokojów otworzyły się, a uczniowie obserwowali z zainteresowaniem całe
zajście. Sharon zamknęła oczy.
Gdy
je otworzyła, jej wzrok padł na Willa.
* *
*
CZYTELNICY
TO JEDNAK BIEDNE NAIWNE STWORZONKA
PRZYZNAĆ
SIĘ, KTO MYŚLAŁ, ŻE NAPRAWDĘ POŁĄCZĘ WILLA I SHARON?
Ja na przykład!
A tak serio, to strasznie was
przepraszam za cały ten rozdział, to wszystko było niezaplanowane.
Scena z Maggie i Sharon jakoś sama
wyszła. Nie wiem jak, przysięgam. Nie planowałam tego zrobić, ale… podoba mi
się ten fragment.
A to, co się stało z Smileridan to
jedno wielkie nieporozumienie. Kojarzycie ten początek o tym całowaniu?
To najpierw rzeczywiście mieli być
oni.
No, ale jestem potworem, zdarza
się niektórym.
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńDLACZEGO!!!!!!!!!!
Mój świat legł w gruzach.
...
...
...
Ewea mi nie przeszkadza ale Chisto (Merlinie jak on mnie wkurza AGH!!!)
Rozdział fajny gdyby nie wymieniona wcześniej osoba(giń, przepadnij szatanie). Przepraszam, że nie nie wstawiałam ostatnio żadnych komentarzy ale wszyscy nauczyciele w mojej szkole przypomnieli sobie nagle o końcu roku. Temat balu jest bardzo adekwatny bo będe miała teraz bal gimnazjalny Hura!!!!
No to tyle. Życzę weny(znajdę cie Christo !!!!).
Orzełek
Ps. KOCHAM CIĘ ALEX <3
Pps. Mogę adoptować Grzegorza na kilka dni ? Prosie!!!
Poszukam słownika z mową węży albo poproszę Jamesa o korepetycje(albo nie proszenie Jamesa o korepetycje nie jest dobrym pomysłem)
Uratowałaś tego bloga, zastanawiałam się nad zawieszeniem, bo nikt nie komentował.
UsuńJa przede wszystkim lubię i Christa i Eweę i shippuję obie pary które powstały w tym rozdziale.
Co do Ewey to chyba niektórzy zauważyli, że Will podoba jej się od przynajmniej zeszłego roku, więc dla niej ta scena to było coś jak z Alexam i Maggie. Zresztą to samo u Christa.
Spoko, rozumiem, mam podobnie, jak myślisz, czemu rozdziały są tak rzadko?
Dzięki za komentarz
Okej
P.s. TO CO ALEX TU ZROBIŁ SPRAWIŁO ŻE GO NA NOWO POKOCHAŁAM
P.p.s. Nie, przepraszam, Grzegorz jest moim pszszszyjacielem... nie dam.
dzień dobry.
OdpowiedzUsuńCzytam Twego bloga trzeci raz.
I jest cudowny.
Naprawdę.
Miałaś fantastyczny pomysł i świetnie piszesz.
Serio.
Jak czytam to co się dzieje to zapominam, że to fikcja - jeżeli wiesz o co mi chodzi...
No i z reguły nie komentuję - przepraszam za to - ale wiedz, że jestem i naprawdę NAPRAWDĘ kocham tego bloga.
ok.
Nie lubię Christa.Zgadzam się z KUMKWAT-KĄ(?)
Christo jest zły.
Lubię Sharon. Sharon ma być z Willem.
Proszę.
ALE najbardziej uwielbiam i ubóstwiam Aline i Jamesa. Tak. Za mało ich. Napisz ich więcej.
Aline i James.
Proszę.
I Grzegorz.
Jego też więcej.
Nie za bardzo mi przypadła do gustu Margaret. Cusz. Bywa. Dla mnie jej jest za dużo. I Alexa. Znaczy, Alexa z Margaret, bo jak jest z przyjaciółmi to w porządku.
W ogóle - baaardzo lubię sceny z przyjaciółmi itd. Bo za dużo jest teraz w filmach / serialach i BLOGACH romansów, które przesłaniają fabułę (albo fabuła się na takim romansie opiera). Przeszkadza mi to, co zrobię. U ciebie jest na razie wszystko super, jak mówiłam, kocham twego bloga, ale zamiast rozwijać na maksa wątek rozterek miłosnych Sharon rozwiń wątek jej przeszłości, jej matki, tej przepowiedni dla Willa o Sharon z poprzedniego jakiegoś rozdziału (sorki ale nie pamiętam który to był).
Miłosny wątek byłby dla mnie mile widziany u Jamesa i Aline.
A Luiza... Rozwiń też Luizę.
Proszę.
Luiza jest smutna.
Chciałabym, żeby sobie kogoś znalazła, albo, o!
ALBO NIECH SIĘ OKAŻE ŻE DBA BARDZO O SIOSTRĘ I JEST FEMINISTKĄ I NIE POTRZEBUJE FACETA DO SZCZĘŚCIA TYLKO WŁAŚNIE ALINE.
Oki.
No to chyba tyle.
Sorki, że nie komentuję, jak coś znowu wstawisz to postaram się coś napisać, ale jak już wspomniałam - ja raczej nie komentuję...
och, i jeszcze jedno
OdpowiedzUsuńnie zawieszaj.
PROSZĘ NIE ZAWIESZAJ
PROSZĘPROSZĘPROSZĘ
N I E Z A W I E S Z A J
AAAAA!
UsuńKOMENTARZ JAK SIĘ CIESZĘ DZIĘKUJĘ BARDZO BARDZO BARDZO!
Wow, trzeci raz, nawet ja tyle nie czytałam XD.
Planuję właśnie w następnym rozdziale rozszerzyć wątek Aline i Jamesa, będzie dobry powód ku temu. Ale poza tym sama zauważyłam, że za bardzo wchodzę w romans, więc szukuje się akcja robienia tego przedstawienia i... paru innych, badziej przyjacielskich rzeczy ;).
LUIZĘ ROZWINĘ TAK, ŻE SIĘ NIE POZBIERASZ XD.
Co do tej przepowiedni to muszę pomyśleć, jak ją zinterpretować, bo odeszłam trochę od tego, czego ona miała dotyczyć i nie jestem pewna, czy chcę wracać do temtej koncepcji XD.
Zobaczę jak to będzie z tym rozdziałem, bo w zeszły weekend miałam non stop próby i występy a teraz idę na comic con i boję się, że znów się spóźnię XDDD.
Strasznie dziękuję za komentarz, nie zawieszam
Okej
Jezu Chryste jak ja nie lubię Ewei(?), Christo jest spoko, ale onaaaa. No kurczę
OdpowiedzUsuńKocham Cię za scenę Sharon x Margaret. Pokłóciły się, ale wreszcie wiem co by zrobiła Sharon po kłótni.
Czekam na Grzegorza aaaa
I też czekam na Aline x James aaa
Przperaszm, ze dopiero teraz komentuje, moje ogarnięcie jest na poziomie -263828
Weny i te sprawy :*
RosalieIris *nie chciało się zalogować :(*
Na długi zniknęłam <3
OdpowiedzUsuńDROGA OKEJ. BĄDŹ ŚWIADOMA, ŻE JEŚLI W PRZYSZŁYM ROZDZIALE NIE BĘDZIE CZEGOŚ 'AW' Z JAMESEM I ALINE W ROLACH GŁÓWNYCH TO CIĘ ZNAJDĘ. Jeszcze raz okłam czytelników,a pogadamy inaczej. Naprawdę liczyłam na Willa i Sharon..
Ten rozdział oceniam bardzo pozytywnie.
Niecierpliwie czekam na kolejny (aaaaaa!BAL)
Życzę Ci dużo weny!
Nie znikaj już na tak długo, bo kiedyś mogę zapomnieć i juz sobie nie przypomnieć o Tobie....
Pozdrawiam, śle buziaczki (xd) Vinci!
XD USUNĘŁA MI SIĘ POŁOWA KOMENTARZA PONAD XD
UsuńOK. Następny rozdział postaram się w ten weekend ;).
UsuńNie znikaj.
Okej
C Z E K A M
UsuńE, ja w sumie z tych co czytałam Pippi lubiłam najmniej. Emil, Lotta, Ronja i Dzieci w Bullerbyn to moje wczesne dzieciństwo <3 (w sensie tak do 5 roku życia, bo potem brat mi zaczął pokazywać/czytać Harry'ego, Percy'ego i Gwiezdne Wojny :D) Ale Astrid dalej bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńA przechodząc do rozdziału: Ja lubię Eweę. Nie wiem, czy to tylko zbieżność imion, czy to ten sam charakter w innym świecie, ale i tak ją lubię. W sumie to bardziej shippuję Willa z nią niż z Sharon. Ale oni tak powinien być mój. Albo Christo. Nie, w sumie niech sobie Christo bierze Sharon. Ja chcę Willa.
James x Aline mnie tak ani ziębi ani grzeje. Trochę to przewidywalne, więc mam nadzieję, że jeszcze coś tam namieszasz.
Tak sobie ostatnio myślałam o całym opowiadaniu, że, przy całej swojej genialności, jest dosyć chaotyczne. Jakbyś nie miała na nie planu, albo koncepcja się w międzyczasie zmieniła.
To mi się skojarzyło z kłótnią Sharon i Maggie:
http://www.repostuj.pl/tag/klotnia
Wiem, że komentuję strasznie późno. Mam nadzieję, że to jeszcze przeczytasz.
Aga
Ja najbardziej lubiłam dzieci z Bullerbyn. Pipi tak średnio, ale to idolka Sharon.
UsuńJa też lubię Eweę! I to nie zbierzność imion, po prostu po tym jak ją zabiłam nie chciałam się z nią rozstawać. I ja też ją shippuję z Willem. W sensie... no może Sharon troszkę bardziej, ale Ewea ujdzie XD.
Tak się zastanawiam nad Jamesem i Aline. Właśnie wiem, że to trochę przewidywalne, ale jednocześnie mam parę pomysłów...
Tak, opowiadanie jest lekko chaotyczne, przyznaję się. Na początku w ogóle nic nie planowałam, pisałam jak mi serce podpowiedziało. Potem, gdy zaczęło się wakacyjne opowiadanie, zaczął mi kiełkować jakiś pomysł na konkretną fabułę (wtedy gdy Sharon spotkała Christo w sklepie). I powstał Kwartet.
W związku z Kwartetem miałam niejasne plany, ale nic konkretnego. Jakoś w grudniu wpadłam na pomysł zakończenia, w którym umarłyby dwie postaci ;). Wtedy Mia dała przepowiednię. Pisałam dalej chwilę pod to zakończenie, ale potem nagle stwierdziłam, że nie jestem w stanie nikogo tam zabić. I znowu troszkę zmieniłam fabułę na szczęśliwszą końcówkę ;). W każdym razie rozumiesz, czemu jest chaotycznie, nie?
Poza tym to nie powieść którą znawczy będą hejtować w internecie, tylko fanfick o którym wielu ciąfgle zapomina XD. ALE POSTARAM SIĘ TO UPORZĄDKOWAĆ.
Okej