HEJ!
Jeżeli ktoś przeczytał tekst na
kolumnie bocznej, to rozumie, czemu tak późno rozdział jest wstawiany. Jak nie,
to w skrócie.
Miałam pendrive’a. Na pendrivie były
trzy kolejne rozdziały. Na pendrive dostał się wirus. Wirus wszystko wykasował.
Chciałam się zabić.
W każdym razie rozdział napisałam
będąc w górach na telefonie wspinając się na głupią Śnieżkę. I wracając samochodem.
Skończyłam go wczoraj jakoś o 23:37. Dziś wstawiam.
Mam nadzieję, że mimo to wam się
spodoba :D.
Pozdrawiam
Okej
* * *
James
czuł się, jakby cały świat zapomniał o jego istnieniu, a zwłaszcza przyjaciele.
Na
zewnątrz było jeszcze jasno, choć powoli zaczął zapadać wieczór. Bal od
początku miał się odbywać na błoniach, ale wszystkich zdziwił fakt, że zostały
one do tego tak dobrze przygotowane. Ogromny, świecący na mnóstwo kolorów
parkiet został ulokowany niemal przy wodzie, nad którą wisiało boisko do
Quidditcha, a na niej w formie pomostu ktoś zbudował scenę, która wyglądała na
zdecydowanie zbyt trwałą, by mogła powstać w ciągu jednego dnia. Pod
lewitującymi dachami namiotów znajdowały się stoły z przekąskami i potrawami, a
nad całą okolicą unosiły się zmieniające barwy światełka, nadając wszystkiemu
klimatyczny wygląd. James siedział przy jednym z nakrytych wielokolorowymi
obrusami stolików i czuł się zdecydowanie nie tak, jak powinien się czuć
człowiek na tak kolorowej imprezie.
Bal
rozpoczął się idealnie o czasie, co wcale nie znaczy, że wszyscy uczniowie na
ten czas przybyli. James mógłby nawet rzec, że był w tej ¼, która postanowiła
nie robić wielkiego, filmowego wejścia w środku balu, a grać raczej ten
zachwycający się tłum. Nie miał nastroju na takie rzeczy, poza tym co miał
zrobić, zrobić samotne wielkie wejście? Bez olśniewającej dziewczyny do pary
nikt by na niego nie zwrócił uwagi. A ponieważ żadnej dziewczyny nie miał,
zapewne naraziłby się na niezbyt przychylne komentarze.
Brunet
poprawił kapelusz z piórkiem stylizowany na kapitana Haka i rozejrzał się
ponownie.
Wcześniej
pomiędzy przebranymi za dosłownie wszystko ludźmi dostrzegł jeszcze Sharon i
Christa. Warkoczyki Sharon starczały tak, że James od razu skojarzył ją z Pipi
Pończoszanką, a Christo idealnie dopasował do swojego wyglądu strój Jacka
Frosta z mugolskiej bajki animowanej. James przyznał sam przed sobą, że szron
namalowany przez niego na bluzie i brązowych spodniach wyszedł mu znakomicie.
Zapewne nikt się nigdy nie dowie, że to robota Pottera.
Problemem
było to, że gdy chciał do nich podejść, by zamienić z nimi parę słów, Sharon,
która z pewnością go zauważyła, zaczęła odciągać Christa w inną stronę,
trzymając go za rękę.
Teraz
nie zauważył żadnej bardziej znajomej twarzy, tylko parę osób, które kojarzył z
widzenia. Nigdzie nie było ani Michaela, ani Thomasa, ani tym bardziej Willa
czy Alexa. Zadowoliłby się nawet Stephan i Mią, ale ich jak na złość też
nigdzie nie było.
-
Hej, James – przywitał się ktoś, znienacka siadając obok niego.
James
odwrócił się w jego stronę i poczuł się dziwnie, zdając sobie sprawę, że na oczy
tego chłopaka nie widział. Był wyjątkowo niski, miał odstające uszy i parę
piegów na twarzy. Nie wyróżniał się niczym spośród zebranego tłumu, nawet
przebraniem. Miał na sobie jedynie niebieską koszulkę z logiem zespołu
Szarlatni i napisem: „Ach, twoje oczy są piękne…”, czyli wersem jednej z
bardziej znanych utworów autorstwa Teddy’ego i Victorie.
W
ręku trzymał kufel kremowego piwa.
-
Co tam u ciebie? – spytał nieznajomy. – Masz jakąś partnerkę na bal, czy nadal
nic?
James
przyjrzał mu się i zmrużył oczy.
-
Słuchaj, sorry, że nie pamiętam, ale… my się znamy?
-
Co? – zdziwił się piegowaty. – A. Nie no, spoko, zapomniałem, że ty mnie nie
znasz. Jestem Marian. Marian Alphaca Louisson. Pewnie tak znany gość jak ty
nigdy o mnie nie słyszał, nie? Sorry, po prostu kiedyś byłeś mega popularny w
tych wszystkich prorokach i nie prorokach…
James
uśmiechnął się. Sposób wysławiania się Mariana bardzo mu kogoś przypominał. Ale
postanowił chwilę jeszcze poczekać.
-
Fajna bluzka – pochwalił Alphacę, przerywając mu wywód, prowadzony pewnym
głosem.
-
No też ją lubię! – roześmiał się Louisson. – Szarlatani to najlepszy zespół na
świecie! Uwielbiam każdą ich piosenkę, ale musisz przyznać, że „Twoje oczy”
Teda i Victorie są najlepsze. Wiesz, ten idiota Max pisze wszystkie pozostałe,
a i tak wszyscy wiedzą, że ta jest najlepsza…
-
Tak – mruknął James. – W końcu Teddy to podobno najlepszy członek tego zespołu
w ogóle. Ale tak naprawdę najbardziej lubię Rudolpha. Za to ten Ted w wakacje
wpada do nas na obiady prawie codziennie i wszystko nam wyjada.
-
Naprawdę? – szczerze się zdziwił chłopak, poprawiając mysie włosy. – Kto by
pomyślał, że taki przystojniak jak on może robić tak niemiłe rzeczy...
-
Ale wiesz, co jest najlepsze, Marian? – spytał James, nachylając się do niego. –
Że Szarlatani podobno nas dziś odwiedzą. Osobiście nie wierzę tym plotkom,
Alphaca, ale są też tacy, którzy wierzą…
-
Naprawdę? – powtórzył gość, ponoć o nazwisku Louisson. – Tak się cieszę.
Chciałbym poznać Victorie, jest najpiękniejszą kobietą na świecie.
-
Tak, wiem, w końcu wychodzisz za nią niedługo, nie, Ted?
Mysiowłosy
chłopak z odstającymi uszami westchnął.
-
Nawet się z tobą bawić nie można – mruknął syn Remusa Lupina. – Miło cię znów
spotkać, tak dawno w końcu się nie widzieliśmy. Chcesz wejść za kulisy? –
spytał, wstając.
James
wzruszył ramionami.
-
Czy wyglądam, jakbym miał coś innego do roboty? – odparł retorycznie,
dołączając do chłopaka, który wciąż pozostawał w swojej niskiej formie.
-
Nawet sobie dziewczyny nie znalazłeś, wstydziłbyś się – westchnął były
niebieskowłosy, ruszając w kierunku pomostu. – Co mnie zdradziło?
-
Och, wiesz, zagadanie do mnie – uśmiechnął się James, choć ten uśmiech wyglądał
raczej jak manifestacja żałosności. – Czemu idziemy na scenę?
Teddy
uśmiechnął się złowieszczo i był to zdecydowanie uśmiech Teda, a nie Mariana.
-
Idziemy w kulisy – oświadczył.
Szli
dalej po trawie, a jedno z migocących światełek postanowiło ruszyć za nimi.
-
Choć nie, jeszcze jedno cię zdradziło – stwierdził Potter. – Niemożliwe, byś
się nazywał Marian Alphaca. Rodzice zwyczajnie nie robią dzieciom takich
krzywd.
-
Masz brata o imionach Albus Severus! Rodzice potrafią być potworami!
-
Ale Alphaca? Skąd ci to przyszło do głowy? – roześmiał się James.
-
Jeden z moich fanów poprosił mnie kiedyś, bym mu zadedykował płytę. Naprawdę
istnieją ludzie, którzy się tak nazywają.
-
Skąd on był? – spytał James, wyobrażając sobie gościa, który całe życie musi
żyć z takim napiętnowaniem.
- Jestem prawie pewny, że z Ilvermorny. Ale
czekaj, mam jeszcze parę argumentów, że rodzice robią krzywdę dzieciom. Z
Victorie mamy taki zamiar.
-
Już myślicie o dzieciach? – zdziwił się i jednocześnie lekko przeraził brunet.
-
Głównie o imionach, żeby potem nie było problemu – wyjaśnił chłopak. - Więc
słuchaj… Jak chłopak, to Wingardium. Jak dziewczynka, to Abra.
Minęli
jeden ze stołów, przy którym siedziała czarnoskóra dziewczyna z niebieskimi
włosami.
-
Rozumiem, że całość jest dopiero z drugim imieniem?
-
Dokładnie. Leviosa i Kadabra.
-
Będziecie strasznymi rodzicami.
-
Będziemy zajebistymi rodzicami!
James
dopiero zauważył, że stanęli na pierwszych deskach pomostu.
-
Alohomora – mruknął Teddy.
Deski
rozsunęły się błyskawicznie, a chłopcy spadli w dół, momentalnie znikając.
─────────────────────────────────────────────────────
Alex
znalazł Margaret płaczącą w łazience.
Bal
zaczynał się za dziesięć minut, postanowił więc, że przyjdzie do niej do
pokoju, by odprowadzić ją na miejsce przyjęcia, jak na dżentelmena przystało.
Udało mu się nawet, z niewielką pomocą Michaela, przetransmutować uciętą
gałązkę w czerwoną różę. Postanowił sprawić, że ten dzień będzie dla blondynki
nie do zapomnienia.
Zapukał
do drzwi, ignorując chichoty wychodzących z równoległego pokoju trzech
dziewczyn, w kolorowych sukienkach trzech wróżek ze śpiącej królewny. To były
te, które Sharon nazwała parę godzin temu identycznymi. Zastanawiał się, czy
Jamesowi udało się którąś z nich zaprosić.
Ponieważ
nie usłyszał żadnej odpowiedzi, powtórzył pukanie.
Tym
razem z drugiej strony rozległo się ciche „proszę!”.
Alex
wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. W pokoju nie było nikogo, ale drzwi
do łazienki były uchylone.
Blondyn
stanął w ich progu i zobaczył swoją dziewczynę z czerwonymi, opuchniętymi
oczami w turbanie na głowie, siedzącą na sedesie. Dziewczyna z pewnością nie
była przebrana, chyba, że różowo-szary szlafrok był częścią jej stroju.
-
Nie idę na bal – powiedziała, nie odrywając wzroku od kolorowej gazetki na jej
kolanach.
-
Mag? Co się stało? – spytał chłopak, który doskoczył do niej w dwóch susach i
ukucnął przy niej, starając się schować różę za plecami, drugą ręką dotykając
jej policzka.
-
Sharon się, kurna, stała – warknęła dziewczyna rzucając gazetką w podłogę. –
Twoja cudowna, wszystkowiedząca Sharon!
Chwilę
potem, zapominając o wybuchu złości, zalała się łzami i ponownie skuliła w
sobie.
Alex
upuścił różę na ziemię.
-
Mag? Hej, Maggie? – powiedział z troską. - Możesz mi powiedzieć…
-
No właśnie tobie nie mogę! – zezłościła się Margaret. – Bo ty właśnie nie
zrozumiesz!
Potrząsnęła
głową, a z turbanu wypadło jej kilka krótkich kosmyków.
-
Poza tym, to nawet nie o to chodzi! – stwierdziła dziewczyna, wstając i
podchodząc do lustra i przyglądając się sobie. Po twarzy pociekła jej łza. –
Chodzi o to, że… że… Alex, nie ma szans, byś zrozumiał…
-
Daj mi chociaż szansę – wyszeptał jej do ucha chłopak, podchodząc od tyłu.
Margaret
wzdrygnęła się i zdjęła turban, odsłaniając krótkie, sięgające do połowy szyi
loki.
-
Na Merlina – stwierdził Alex z uśmiechem, nie domyślając się, że to właśnie to
jest powodem płaczu dziewczyny. – Wyglądasz prześlicznie!
Margaret
złapała jego spojrzenie w tafli lustra.
-
NIE! – powiedziała, ze złości zamykając oczy. – Ona mnie obcięła, rozumiesz?!
Bez mojej zgody!
Alex
zamilkł.
-
Mag… ale wyglądasz cudownie w tej fryzurze!
Margaret
odwróciła się gwałtownie w jego kierunku tak, że prawie stykali się głowami i
oparła się o umywalkę.
-
Wiem – powiedziała prawie bezgłośnie. – Ale… ale to nie o to chodzi. Moje
włosy… nie, nie mogę tego powiedzieć, serio, zaczniesz się śmiać! Chodzi o to,
że… że ona to zrobiła beze mnie… gdyby… gdyby powiedziała… to… ale… albo
gdybyśmy to ustaliły… zawsze chciałam zobaczyć, jak bym wyglądała w takiej
fryzurze, ale… ale ona się nie spytała.
Alex
przytulił ją.
-
Mag, to nie jest tragedia… Po prostu popełniła błąd, tak? Każdemu się zdarza…
Blondynka
wyrwała się z jego uścisku.
-
Mówiłam, że nie zrozumiesz – wymamrotała, wychodząc z łazienki.
-
Mag! – krzyknął, wychodząc za nią Alex. Po drodze wziął różę z podłogi. – Masz
rację, nie rozumiem. Wytłumacz mi, proszę!
Margaret
stanęła pośrodku pokoju i rozejrzała się.
-
Sharon to twoja przyjaciółka! Znasz ją, tak? Lepiej niż mnie! – warknęła. -
Jest tak zawsze, kurna, nieomylna, że to się robi wkurzające! „Och, jestem taka
mądra, że wymyśliłam, co się w tym roku dzieje, ale nikomu nie powiem, bo będę
tak tajemnicza i wszyscy mnie znów pokochają!” – przedrzeźniła przyjaciółkę. –
Ale potem nagle, ojej, któregoś dnia coś jej nie wychodzi, ale tak naprawdę
fakt, że obcięła włosy koleżance nic nie znaczy dla niej, bo to przecież tylko
włosy, ona swoje zmienia cały czas i nie rozumie, że ktoś może tego nie chcieć,
a poza tym szybko odrosną przy pomocy jej głupiego eliksiru, o sprawie się
zapomni i wszyscy znów będą ją cholernie kochać! No kto by pomyślał!
Dziewczyna
gestykulowała mocno przy tym, więc Alex bał się podejść do niej bliżej niż na
metr. Wyglądała, jakby wyrzucała z siebie coś, co bardzo długo w sobie tłumiła.
-
Wszystko od razu wie, domyśla się i dostaje najlepsze oceny, choć w ogóle o nie
się nie stara. Zawsze jest w centrum wydarzeń i gdy nagle przestaje być, to
wymyśla jakąś nocną wyprawę, żeby wszyscy znów chcieli gadać z nią lub o niej!
Czy w ogóle byś na mnie zwrócił uwagę, gdyby nie ona? Gdyby ci w pierwszej
klasie nie kazała przy mnie siedzieć, gdy mnie Thomas zamroził? Znałbyś w ogóle
moje imię? Znałbyś imię tej grubej, pustej krukonki? Pewnie NIE. A nawet jeśli
to zapewne za cholerę byś nie chciał ze mną rozmawiać. I wiem, że ona tego nie
chce, ale w głębi serca oczekuje mojej wdzięczności do niej! I to… to wcale nie
jest tak, że jej nie lubię. Bardzo ją lubię! To moja najlepsza przyjaciółka,
lepszej nie mogłabym mieć! Tylko… tylko… nie wiem, co tylko, ale idź już sobie,
okej? Możesz też ze mną zerwać, bo tak źle mówię o twojej przyjaciółce, a
przecież przyjaciele są przed wszystkim innym, albo dlatego, że tak
dramatyzuję! Tylko, że ja nie umiem inaczej! Nie chcę iść dziś na żaden bal,
nie jestem w nastroju i mam kurna okres!
Usiadła
na jednym z krzeseł stojących obok stołu, a Alex poczuł, że nie ma pojęcia, co
powiedzieć.
-
Mag… ja… ja… ja cię rozumiem – powiedział w końcu. – Rozumiem, jak można mieć
dosyć Sharon. Pamiętasz jak na czwartym roku się z nią pokłóciłem o Quidditcha?
To był tylko pretekst. Po prostu miałem dosyć tego jak wszystkim rozkazywała i
się wymądrzała. I nie wiem, czy zwróciłbym na ciebie uwagę. Kto wie? Może
Sharon wcale nie była nam potrzebna. Nigdy się tego nie dowiemy, może…
W
tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się i weszła Aline, taszcząc za sobą
wielki kufer. Alex automatycznie urwał. Kufer dziewczyny zaklinował się w
drzwiach, a ta przeklęła, zupełnie nie po francusku. Miała na sobie czarną
bluzkę z napisem „I tak mam lepsze przebranie niż ty”. Po chwili wyjęła różdżkę
i za pomocą zaklęcia sprawiła, że jej bagaż przeleciał nad głowami pary i
wylądował pod jej łóżkiem z łomotem. Brunetka obrzuciła blondynów pogardliwym
spojrzeniem i wymamrotała coś, co brzmiało jak: „o nie, kolejny dramat
związkowy”, po czym wyszła.
Alex
zgubił wątek, a Margaret wciąż wpatrywała się w drzwi.
-
W każdym razie… - Alex próbował sobie przypomnieć na czym skończył. – W każdym
razie może tak czy inaczej bylibyśmy ze sobą. I to nie jest żaden dramat
związkowy, prawda? To, co teraz się tu dzieje? – spytał po chwili, przerażony.
Nie
chciał stracić Maggie, a dopiero komentarz Aline uzmysłowił mu, że tak naprawdę
dziewczyna prawie z nim zerwała.
Margaret
też nie wiedziała, co powiedzieć.
-
Nie – stwierdziła po chwili. – Mam nadzieję. Przepraszam, że… że na ciebie
nakrzyczałam… nie chcę stracić dziś drugiej ważnej dla mnie osoby. A przez to
wszystko już chyba straciłam Sharon... Na Merlina, to brzmi jak w jakimś słabym
filmie, ale... – machnęła ręką, jakby to miało dokończyć jej zdanie.
-
Okej – stwierdził Alex z uśmiechem. – Mogę cię tylko o coś poprosić, zanim
wrócimy do tematu Sharon?
-
Już poprosiłeś – stwierdziła dziewczyna. Blondyn uznał to za tak.
Wyjął
różę zza pleców i uklęknął przed dziewczyną.
-
Pójdziesz ze mną na bal? Proszę. Pomogę ci się przygotować. Skombinuję jakiś
eliksir na porost włosów. Tylko proszę, chodź ze mną na bal.
Margaret
prawie się uśmiechnęła. Obrzuciła klęczącego chłopaka zainteresowanym
spojrzeniem. Nigdy nie oczekiwała, że Alexander Bulstrode będzie przed nią
klęczeć, by ją o coś prosić. O coś takiego. W takiej sytuacji.
Przebrał
się za pirata, jak mówił. Miał na sobie wysokie buty, chustkę na głowie i
luźną, białą koszulę wsadzaną przez głowę (a szkoda, w tej bez guzików wyglądał
lepiej).
Poczuła,
że nie jest to ostatni raz, kiedy on przed nią klęczy. Nie była to nawet
konkretna myśl. Po prostu coś takiego pojawiło się w jej podświadomości.
-
Muszę się tylko przebrać.
─────────────────────────────────────────────────────
Aline
postanowiła jak najszybciej pójść na bal, by jak najszybciej móc z niego wyjść.
Poza tym jeżeli nie miała zamiaru wchodzić w blasku reflektorów, które padną na
jej siostrę, gdy wyjdzie na błonia, musiała się pospieszyć.
Jedyną
rzeczą, która pomogła jej przyjść zanim ona się pojawiła, była Emily, a raczej
jej talia.
Przed
feriami Ślizgonka wysłała jej bliźniaczce swoje wymiary, ale najwyraźniej
trochę centymetrów jej przez święta przybyło, więc Aline była świadkiem
mierzenia przez nią zdecydowanie za małej sukienki, którą teraz Luiza starała
się trochę w pasie poszerzyć, podczas gdy Emily to na nią krzyczała, to
czerwieniła się, gdy proponowane przez blondynkę gorsety nie chciały na nią
wejść.
Aline
usiadła dzięki temu przy jednym z bocznych stołów blisko pomostu i zaczęła
obserwować tłum przebranych za wszystko ludzi w duchu dziękując, że ona sama
dostała od siostry bluzkę z napisem, który ją z tego zwalniał. Postanowiła
jednak zmienić swój wygląd na tyle, by nie rzucać się w oczy jako Aline.
Zmieniła więc kolor włosów na niebieski, a kolor skóry na czarny.
(Tak
wyglądając mogłaby iść porozmawiać z ludźmi i nikt by się nie domyślił, że to
ona, ale znacie Aline i wiecie, że taka sytuacja byłaby mało prawdopodobna.)
Dziewczyna
rozejrzała się z zainteresowaniem dookoła.
Przebrany
za najwyraźniej niedźwiedzia reprezentant Durmstrangu z pierwszego zadania,
Dimityr Sokołow, wykłócał się o coś z sokołem na swoim ramieniu, trzymając w
ręku słoik z miodem. Stojąca obok niego dziewczyna, która tego dnia została
staruszką z koszem jabłek (Aline nie miała pojęcia, z której bajki wiedźmą
jest) zerkała to na ptaka, to na jego właściciela ze zmarszczonymi brwiami.
John Radiation, skądinąd zwycięzca tego zadania, szedł obok Agathy i opowiadał
coś, z czego ona próbowała się nie śmiać. Poza tym zrobiło się jej dziwnie
gorąco, gdy tuż obok niej przeszedł James Potter wraz z jakimś nieznanym jej
chłopakiem. Gdy stanęli na deskach pomostu obaj spadli do jakiejś dziury,
której z pewnością tam nie było, ale Aline zbytnio się tym nie przejęła. Nie
było to pierwsze tajne przejście, które widziała…
Chwila.
Co?
Że
zrobiło jej się dziwnie gorąco? Nie! Cały czas było jej zupełnie zimno. Tak.
Nie
miała jednak czasu, by się nad tym dłużej zastanowić, bo gdy usłyszała „ochy” i
„achy” wiedziała, iż zjawiła się jej siostra.
─────────────────────────────────────────────────────
Sharon
stała wtulona w Christa i nie wiedziała, co ma robić.
Christo
zdawał się promienieć ze szczęścia na tyle, na ile pozwalał mu fakt, że jego
dziewczyna czuła się jak podeszwa od buta. Sharon też starała się myśleć tylko
o tym, że właśnie zyskała chłopaka, ale wciąż przeszkadzała jej powracający w
jej myślach obraz Willa całującego Eweę.
Sharon
czuła, że coś poszło nie tak, jeszcze zanim spotkała Mię przebraną za Sybilię
Trelawney (do swojego stroju dodała tylko okulary z ogromnymi szkłami, co wcale
nie znaczyło, że była nierozpoznawalna). Dziewczyna tylko spojrzała na nich i
od razu złapała się za głowę. Stephan musiała ją przytrzymać, żeby tamta się
nie przewróciła. Panna Shinydragonfly po chwili wydobrzała, ale Sharon
usłyszała, jak mamrocze do białowłosej: „tylko ona może tak pochrzanić
przyszłość. Wszystko się zmieniło. Wszystko. Ale… to dobrze” – dodała po chwili
zastanowienia.
Dodatkowo
Rudowłosa nie miała ochoty z nikim gadać. Gdy zobaczyła, jak będący już na
miejscu James podrywa się, by do nich dołączyć, pokręciła tylko głową i zaczęła
ciągnąć Christa w inną stronę.
Christo
w ogóle był tu chyba jedyną osobą, jaką chciała widzieć, choć jego doskonały
humor wcale nie poprawiał jej, na co miała na początku nadzieję. Chłopak
znalazł stolik z deserami i dał jej brownie, co było jedną z zalet, ale nie
sprawiło, że Sharon chciałaby się wynieść ze swojej podziemno-emocjonalnej
nory. Przestała płakać, czuła się raczej obojętnie, aczkolwiek teraz jej
wszystkie emocje kłębiły się na miejscu jej żołądka sprawiając, że chciało jej
się wymiotować.
Fakt,
że Margaret się na nią wkurzyła powoli ogarniał jej myśli, tak samo jak to, że
Will całował się z Eweą.
No
dobrze. Że z Eweą to nawet okej, chyba woli tę dziewczynę mieć w paczce od
kogokolwiek innego… no, może Stephan albo inni Gryfoni też by się nadali. Ewea
w ogóle zawsze była według Sharon dość spoko, czemu więc teraz chciała złapać
ją za te jej krótkie włosy i wyrzucić przez okno?
-
Zastanawiam się, skąd w tych półmiskach pojawia się jedzenie – powiedział nagle
Christo. – Wiem, że to działa tak samo jak w stołówce, ale tu to wygląda
bardziej interesująco. Spójrz.
Chłopak
uniósł pokrywkę i Sharon zobaczyła talerz pełen krewetek królewskich. Gdy
chłopak nałożył sobie jedną zostało po niej miejsce, ale kiedy nakrył półmisek
pokrywką i ponownie ją uniósł znów wszystkie miejsca były zajęte.
-
Powiedziałabym, że tu chodzi o jakieś zaklęcie na podstawie teleportacji.
-
Właśnie – stwierdził Christo. – Tyle, że Jordan mówił mi, że na terenie każdej
ze szkół teleportacja dla czarodziejów jest niemożliwa. Co nie zmienia faktu,
że skrzaty domowe tak czy inaczej mogą to robić. Czyli jakoś obchodzą
zabezpieczenia.
-
To magiczne stworzenia – stwierdziła dziewczyna, dla której ta rozmowa
normalnie byłaby niewiarygodnie interesująca, ale teraz jakoś mało ją
obchodziła. Czy tak zazwyczaj czuła się Aline?
-
Tak, wiem. Ale nie wszystkie magiczne stworzenia mogą się teleportować na
terenie szkół, nie?
-
A jakie znasz jeszcze teleportujące się zwierzęta?
-
Znikacze, na przykład.
-
To gatunek prawie wymarły, spotykany bardzo rzadko zazwyczaj na terenach
opustoszałych jak bagniska – stwierdziła dziewczyna.
-
Tak, ale tak czy inaczej nie mogą się teleportować przez blokady jak skrzaty.
Zauważ, że dlatego były wykorzystywane w Quidditchu, zanim powstały znicze. Aby
nie mogły opuścić boiska – ciągnął chłopak, siadając przy jednym z drewnianych
stołów.
Sharon
usiadła naprzeciwko niego.
-
Chodzi mi o to, że jedzenie jest najwyraźniej w większej ilości procentów
skrzatami domowymi niż znikacze. Albo…
-
…że skrzaty domowe są w większej ilości procentów jedzeniem niż myślimy? –
dokończyła za niego Sharon. – Jesteś straszny.
-
To ty dokończyłaś to zdanie! – stwierdził Christo oskarżycielsko. – Wyślę na
ciebie WESZ.
-
Swoją drogą słyszałam, że pani Granger-Weasley będzie następną minister Magii
angielską – zmieniła temat rudowłosa. – Jak matka Alexa zrezygnuje.
Gdy
tylko wypowiedziała imię blondyna pomyślała o Margaret i znów zmarkotniała.
-
A my od lat mamy tego samego – podsumował Christo. – U nas nie ma kadencji,
panuje póki chce. A on chce. Aczkolwiek słyszałaś, że Krum i Granger mieli
romans w przeszłości? To może być interesujące na scenie politycznej.
-
Wróć do spekulacji o teleportacji. Tylko nie polityka.
-
Sama zaczęłaś!
Sharon
tylko rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
-
No dobrze – westchnął chłopak. – Pamiętasz, że w tym roku uczymy się
teleportacji, nie? Czyli będą musieli zdjąć zaklęcia anty-teleportacyjne z
jakiegoś miejsca w Magictime. Ale to oznacza, że jeśli oni mogą, to każdy lepszy
czarodziej powinien móc. Chodzi mi o to, że gdzie się oni tego niby nauczyli?
Chyba nie w szkole, bo nas tego nie uczą. To musi być w takim razie na jakiś
dodatkowych kursach albo studiach. Ale hipotetycznie każdy może je skończyć…
-
Przerwę ci tu. Zaklęcie anty-teleportacyjne może zdjąć tylko czarodziej, który
je rzucił.
-
Co się dzieje, jak ten czarodziej umiera? – zainteresował się Christo.
-
Zaklęcie zostaje, aczkolwiek wtedy osoby najbardziej podobne genetycznie mogę
je zdjąć, czyli rodzina albo specjalnie wyszkoleni. W Hogwarcie jest tak, że
zaklęcia anty-teleportacyjne rzucał każdy dyrektor od czasów Założycieli.
Dlatego są tak mocne, a zarazem wyćwiczeni czarodzieje mogą je zdjąć.
-
Dobrze, ale jak zostać tym „wyszkolonym” czarodziejem? – roześmiał się chłopak.
-
Z tego co wiem to ma jakiś związek z Departamentem Tajemnic... – stwierdziła
niepewnie.
-
Wnoszę po nazwie, że nic więcej nie wiesz, bo jest tajemnicą?
-
Dokładnie – zakończyła konwersację dziewczyna, patrząc mu głęboko w oczy.
Zawsze,
za każdym razem miała wrażenie, że jego oczy są nienaturalnie ciemne w stosunku
do koloru włosów. I zawsze, za każdym razem zwracała uwagę na ten mały pieprzyk
w kąciku jednego z oczu.
Sharon
już chciała coś powiedzieć, gdy chłopak przeniósł wzrok z niej na coś, co się
znajdowało za nią.
-
Wow – powiedział, zanim się opanował. – Ona wygląda… zniewalająco.
Sharon
odwróciła się, słysząc coraz więcej „wowów”, „ochów” i „achów”.
Na
imprezę przybyła Luiza.
Sharon
mogła jej nie lubić jakoś super strasznie (ostatnio zaczęła ją tolerować, po
tym, jak tamta obcięła jej włosy), ale nie mogła jej odmówić jednego – była
piękna.
No
po prostu piękna. Olśniewała urodą na co dzień. Ale dziś się dodatkowo
umalowała i jeszcze do tego włożyła tę sukienkę śpiącej królewny, która
zmieniała kolor z niebieskiej na różową. Lśniące włosy miała rozpuszczone i
ułożone na kształt włosów tej księżniczki, która mogła jej tylko zazdrościć
wyglądu.
Za
Luizą stała Emily, która zazwyczaj uznawana jest również za piękną dziewczynę,
ale przy blondynce wyglądała zwyczajnie w swojej sukni Śnieżki. Twarz
przypudrowała na biało i przez ferie udało jej się nawet sprawić, że jej
kształt bardziej przypominał kształt twarzy oryginalnej księżniczki. Sharon
przyjrzała się jej. Emily w ogóle się zaokrągliła przez ferie. Zauważyła, że
dziewczyna porusza się w gorsecie dość sztywno, jakby był wyjątkowo za ciasny…
obok niej stała Melanie, która wyglądała jak lalka jeszcze bardziej niż zwykle,
choć nie wykorzystała tego, starając się wyglądać jak Bella z Pięknej i Bestii,
bez powodzenia. Mimo to podszedł do niej Julian ubrany w mundur wyjściowy
Aurora i z pewnym wahaniem przywitał się, zerkając co chwilę na Luizę, a
Melanie wyglądała, jakby go miała spoliczkować.
Christo
taż nie mógł oderwać wzroku od jasnowłosej, do której podbiegł Xawier w stroju
księcia Filipa ze zdecydowanie za wielką ilością żelu na włosach z uwielbieniem
w oczach i wziął ją z dumą pod ramię.
Evan
spojrzał na Emily niemal z pogardą, gdy do niej podszedł i prawie z
obrzydzeniem stanął obok niej. Gdy spojrzał na Luizę jego wzrok się rozmarzył.
Sharon
rozejrzała się. Wszyscy patrzyli na Luizę, co uznała za trochę kiczowate.
Przecież w normalnym życiu takie sytuacje się nie zdarzają – zarezerwowane są
do pełnych marzeń filmów dla nastolatek.
Wtem
dziewczyna ujrzała przy pomoście ubraną w bluzkę z napisem „I tak mam lepszy
strój od ciebie”, drugą Luizę.
─────────────────────────────────────────────────────
Aline
naprawdę, naprawdę nie pomyślała o skutkach, aczkolwiek mina stojących obok
osób była tak bezcenna, że zrobiłaby to jeszcze raz.
Ktoś
ją złapał z tyłu za ramię.
Dziewczyna
odwróciła się gwałtownie, jak poparzona. Dawno nikt jej nie dotykał. Była
rzadko dotykana w ogóle. A teraz ten ktoś, ten idiota, postanowił to zrobić.
Już miała nakrzyczeć na tę osobę, gdy zauważyła Jamesa i jakiegoś innego
chłopaka, stojącego parę kroków za nim, który przyglądał się z zainteresowaniem
latającym światłom. Strząsnęła gwałtownie jego rękę.
-
Czego? – warknęła.
James
wyglądał, jakby właśnie zdał sobie sprawę, że przypadkiem dotknął Nundu, a jego
ręka zaraz odpadnie. Gdy spojrzał w niebieskie oczy dziewczyny poczuł, jak
serce mu przyspiesza pięciokrotnie. Aline wyglądała jak Luiza. Aline była
piękniejsza niż Luiza, bo całą jej twarz zdobiły malutkie piegi.
-
Eee… - odpowiedział, choć gdy podchodził w głowie miał już przygotowaną całą
mowę.
-
No? – Aline uniosła brew, a jej oczy błysnęły na złoto.
-
Witam serdecznie, nazywam się Ted Lupin i to zaszczyt poznać kogoś takiego, jak
ja – powiedział chłopak, podchodząc do nich. Tym razem metamorfomag zrezygnował
z wyglądu niskiego, szczurowatego chłopaka i pokazał się jako czerwonooki
brunet. Nie wyglądał jak Ted, którego fani znali z plakatów, nie wyglądał jak
nikt, kogo Aline znała. Ktoś mógł ją nabierać.
Dziewczyna
stała chwilę jak zamurowana.
-
Ach tak? – spytała po chwili, sprawiając, że przybrała dokładnie identyczny
wygląd, co rzekomy Ted.
-
Tak. – Odparł Ted, starając się przybrać formę, jaką ona miała przed chwilą –
przepięknej, piegowatej blondynki. – Masz świetną bluzkę, siostra.
Aline
czuła motyle w brzuchu. Nie dlatego, że podobał jej się Teddy Lupin. Dlatego,
że nigdy, przez całe swoje życie nie widziała nikogo takiego jak ona. Owszem,
słyszała o gitarzyście Szarlatanów, trudno o nim nie słyszeć, gdy bliźniaczka
miała totalnego świra na punkcie tego zespołu, ale jeszcze nikt nigdy nie
zaprezentował jej, że jest tak samo dziwny jak ona. Tak samo nienaturalny. I
jeszcze do tego nie martwił się tym. Tak, Teddy Lupin nie wyglądał na typ
osoby, która martwi się faktem zmieniania kształtu. Wydawał się tym raczej
cieszyć.
-
Tak, dostałam ją od siostry – stwierdziła po chwili zastanowienia.
Teddy
roześmiał się i spojrzał na Jamesa porozumiewawczo.
-
Lubię ją.
Aline
zamurowało.
─────────────────────────────────────────────────────
-
Alex! - wydyszał Will, z daleka wypatrując kolegę pirata, trzymającego Margaret
za rękę przy bufecie z jedzeniem. Tłumaczył jej coś z przejęciem. Will usłyszał
takie sformułowania jak „nie będę jeść dziś zielska” i „co z tego, że marchewka
jest ruda?”.
Blondyn
odwrócił się w pół słowa.
-
Will! Powiedz Margaret, że mogę zjeść trzeci kawałek ciasta, bo mi nie chce
uwierzyć!
-
Nie trzeci! – oburzyła się dziewczyna. – Szósty!
Miała
na sobie kultową, białą sukienkę z głębokim wcięciem w dekolcie. Will nie miał
problemów z gapieniem się tam, gdyż bardziej zdziwiła go fryzura dziewczyny.
Margaret
się ostrzygła i wyglądała tak inaczej niż zwykle, że chłopak musiał się
najpierw do tego jej wyglądu przyzwyczaić. Okazał to bardzo długim „eeeee”, na
którego koniec para z cierpliwością poczekała.
-
Ładnie ci – stwierdził w końcu Włoch. - Sharon mnie obcięła – warknęła
Margaret, co brzmiało, jakby wcale się z tego nie cieszyła. Szatyn postanowił
nie wnikać.
-
Słuchaj, mam sprawę, dość ważną – powiedział szybko, zanim para zdążyła się
ponownie zacząć kłócić o ciasto. – Margaret, pozwolisz, że go wezmę na chwilę
na osobność? To trochę męskie sprawy...
-
Jasne, nie ma sprawy. I tak chciałam pogadać z... Gretą – dodała dziewczyna,
wskazując na stojącą w tłumie dziewczynę przebraną za madame Maxime. Ludzie
wskazywali ją sobie palcami ze śmiechem, na który ona odpowiadała tym samym.
Will
odciągnął Alexa za bufety. Blondyn chwycił w rękę surową marchewkę i ugryzł ją
z trzaskiem.
-
Dobra, mam ważne pytanie, istnieją jakieś męskie sprawy? – spytał.
-
Ratujmnieniewiemcorobić – wykrztusił Will na jednym wydechu gdy stanęli pod
drzewem. – Właśnie się pierwszy raz całowałem i chyba wszystko spieprzyłem.
Alexowi
prawie marchewka wypadła z ręki.
-
COOO?!!! Z KIIIM? – wydukał.
-
Z Eweą... ale problem jest taki, że to ona mnie pocałowała, a ja nie chciałem
być po tym niemiły, więc nie powiedziałem jej, że tak właściwie to podoba mi
się inna dziewczyna i chyba jakoś tak wyszło, że ona myśli, że teraz jesteśmy
razem i...
-
Kto ci się podoba? – zainteresował się blondyn.
-
Alex! – krzyknął prawie płaczliwie pirat Will.
-
Okej, okej, tak się tylko pytam. Czyli pocałowałeś Eweę i...
-
Ona mnie pocałowała - przerwał mu chłopak.
-
...i ty jej nie powiedziałeś, że nie sądzisz, by coś z tego wyszło, bo...?
-
Bo nie chciałem, by jej było przykro!
Alex
ugryzł marchewkę i opuścił ramiona, ze zrezygnowaną miną.
-
Will, ty cholerny Puchonie! – powiedział nagle. – Musisz jej powiedzieć!
-
Tylko, że ona właśnie poleciała to wszystkim rozpowiedzieć! W sensie Mary i
Karen, ale znasz dziewczyny!
Alex
ponownie chrupnął marchewkę.
-
Uważam, że musisz jej wszystko wytłumaczyć zanim będzie za późno. Słuchaj,
czemu z tym do mnie w ogóle przychodzisz?
-
Bo jesteś moim jedynym przyjacielem który ma dziewczynę! Swoją drogą czemu jesz
marchewkę? Przecież przed chwilą gadałeś o cieście...?
-
Mam dosyć słodyczy – Alex wzruszył ramionami. – Poza tym Mag mi kazała.
Widzisz? W relacjach damsko męskich nie jestem osobą, której należy się radzić!
Powiedział
to trochę za głośno. Trzy identyczne dziewczyny stojące niedaleko nich zaczęły
chichotać jakby ktoś na nie rzucił zaklęcie rozśmieszające.
Will
przybrał barwę buraczków w bufecie obok nich.
-
Czyli mam jej powiedzieć? Ale... ja nie umiem...
-
W życiu nadchodzi taki czas, że chłopak musi zerwać z dziewczyną... – chrupnął
Alex.
-
Tyle, że ja nawet lubię Ew. Jest ładna, miła, fajna... I nie wiem, czy chcę,
zwłaszcza, że...
-
Will, musisz wiedzieć czego chcesz. Poza tym zerwanie z nią, gdy nawet
oficjalnie nie jesteście razem nie może być strasznie trudne...
-
Pogadamy gdy się rozstaniesz z Maggie.
-
JA NIE MAM ZAMIARU SIĘ ROZSTAWAĆ Z MAGGIE! – krzyknął histerycznie Alex. – Dziś
już prawie ze mną zerwała... wszystko przez tę cholerną Sharon...
-
Właśnie – zgodził się Will. - Słuchaj, ta sprawa z Eweą to nie wszystko, bo...
dobra, ty pierwszy, co się stało, pokłóciły się?
Ruszyli
w kierunku bufetu.
-
Obcięła Margaret włosy bez jej zgody. Strasznie się pożarły. Nie wiem co mam
robić. Staram się oderwać od tego Maggie, ale tak naprawdę jest beznadziejnie.
Will
stanął jak zamurowany.
-
Na Dumbledore’a. To dlatego płakała. Alex, zabij mnie. Ona chciała ze mną o tym
pogadać. Albo... coś... i mogła zobaczyć mnie i Eweę, i nie chciała nam
przerywać... o cholera, ale to spieprzyłem! SPIEPRZYŁEM. KURNA, SPIEPRZYŁEM. TO
MOJA WINA – chłopak wyglądał jakby chciał znaleźć jakąś ścianę i spokojnie
powalić w nią głową.
-
Will? Co się stało? Co jest twoją winą?
Will
spojrzał na niego jakby właśnie zdał sobie sprawę, że zabił własną siostrę.
-
Że Sharon pocałowała Christa... – wyszeptał z bólem.
-
SHARON POCAŁOWAŁA KOGO?!!!
*
Fakt,
że przybyli Szarlatani najwyraźniej nie był wszystkim znany, bo gdy Thomas
oświadczył dzięki zaklęciu Sonorus, że na scenę zaraz wstąpi ten zespół,
dookoła rozległ się taki pisk, że Aline musiała zatkać uszy. W ciągu dwudziestu
sekund pod sceną zgromadziły się tłumy uczniów. Dziewczyna mogła przyrzec, że
niektórzy z nich są zbyt młodzi, by być gośćmi z innych szkół. Zapewne słysząc
nazwę „Szarlatani” wymknęli się przez przypadkowo pozostawione otwartymi przez
Rogersona drzwi.
Aline
po raz pierwszy słysząc słowo „koncert” nie postanowiła zakopać się pod ziemią
lub za pomocą swoich umiejętności pozbawić się uszu. Ze zwykłej sypmpatii do
Lupina, który był pierwszą od naprawdę dawna osobą, którą wydawało jej się że
polubiła. Ted był zbyt podekscytowany poznaniem innego metamorfomaga, że nawet
nie zawracał sobie głowy faktem, że w połowie jego monologu odeszła, tylko
dogonił ją i dalej go kontynuował. James towarzyszył im cały czas, aczkolwiek o
metamorfomagii nie miał najmniejszego pojęcia. Aline ignorowała ich obu, jakby
ich prawie nie było, dopóki Ted nie poruszył tematu świecenia się w ciemności i
tego, jak to osiągnąć.
Chłopak
przeczytał w jakiejś książce, że najlepsi metamorfomadzy potrafią to zrobić,
sam jednak nie miał pojęcia jak. Od jakiś trzech miesięcy obserwował wszystko,
co się świeci, próbując znaleźć jakieś natchnienie. Aline za to nie wiedziała w
ogóle, że tak można, więc zaczęła go uważniej słuchać. Po pół godziny nawet
zmieniła jego monolog w rozmowę, wtrącając takie słowa jak „tak”, „nie” albo
„Ja uwielbiam zmieniać kolory oczu, wydaje mi się że to najciekawsza ze
wszystkich możliwych zmian wyglądu, jest ledwo widoczna, ale można naprawdę
kogoś przestraszyć”.
W
efekcie zawarli chyba jakiś pakt, bo obiecali sobie, że jak którekolwiek
odkryje jak się świecić to napiszą do siebie w listach.
Potem
James zaczął się ich wypytywać o to, jak to w ogóle jest być metamorfomagiem.
Aline nie chciała odpowiadać przekleństwem, więc milczała.
-
Cóż, to jest dość zabawne – powiedział Teddy, po czym powtórzył, dla
podkreślenia: - Tak, głównie takim słowem można to określić. Choć trochę
męczące wśród przyjaciół bo wszyscy chcą, byś im ciągle coś pokazywał. Też tak
masz, Aline? – spytał.
-
Nie.
Aline
zacisnęła usta i zapadła cisza. Chłopak był przyzwyczajony, że czarnowłosa po
prostu czasami nie odpowiada na jego pytania, gdy nie chce. Już i tak sukcesem
był fakt, że czasem odpowiadała.
-
To trochę przypomina rysowanie – powiedziała, obu wprawiając w zdziwienie, bo
było to jedno z dłuższych zdań. – Wyobrażasz sobie coś, co chcesz stworzyć, a
potem próbujesz to odwzorować. Dlatego czasami nie wychodzi. I dlatego jest
łatwiej zamieniać się w kogoś konkretnego. Albo w kogoś na kogo patrzysz. To
też czasami z uczucia przypomina ten moment, kiedy szurasz ołówkiem po kartce.
James
spojrzał na nią prawie z otwartymi ustami. Aline niemal się uśmiechnęła.
Wyglądał głupkowato z tymi swoimi okularami na nosie przy kapeluszu kapitana
Haka.
Potem
znów się nie odzywała aż zapadł zmierzch i Teddy stwierdził, że zaraz zacznie
koncert. Pobiegł na pomost nim się zorientowała i James z Aline zostali razem.
Odwrócili
się od siebie niemal w tym samym momencie czerwieniąc się i ciesząc, że to
drugie tego nie widziało.
Rozeszli
się w dwie różne strony. Oboje się odwrócili, ale to drugie tego nie zauważyło.
W
każdym razie Aline słuchała koncertu Teddy’ego bardziej entuzjastycznie niż
zazwyczaj, co i tak schodziło dużo poniżej normy.
Po
zaśpiewaniu najładniejszych piosenek z ich repertuaru takich jak „Dwa Gobliny”,
„Moje Felix Felicis” i „W zimnym zamku” oraz najmocniejszych kawałków jak na
przykład „Gotowany w kotle”, „Lecąc nad Tamizą” oraz „Aż się prosisz o
Niewybaczalne” przyszedł czas na prośby publiczności, inaczej koncert życzeń.
Chyba
wszyscy się spodziewali, że pierwszym wybranym utworem będą „Twoje oczy”.
-
O co chodzi?! – wkurzył się Max, opuszczając gitarę. – Przecież to miał być
żart!
-
No właśnie – roześmiał się Rudolph, zaczynając grać rytm do tej piosenki na perkusji.
-
Max, przecież ty też to najbardziej lubisz – zamruczał do mikrofonu Ted
zmysłowo, zamieniając się w niebiańsko przystojnego chłopaka o śnieżnobiałych
zębach ze śmiesznym, idealnie ułożonym lokiem. Mrugnął do jakiejś dziewczyny w
tłumie, ale wszystkie pisnęły.
-
W głębi serca – dodała Victorie, podchodząc do mikrofonu. Ona już była
niebiańsko piękna. Czarny, rockowy strój tylko to podkreślał.
-
Gdy patrzę na ciebie – zaczął nisko Ted, gdy wszedł bas. - Samo wiedzę piękno
Twe
usta jak płatki róż
Moje
imię szepcą
Lśniące
twoje włosy
Złoto
na myśl przywodzą
Nogi
twoje długie
Zazdrość
wszystkich rodzą
Lecz
cóż mam poradzić na to
Że
gdy widzę ciebie
Najbardziej
kocham oczy
Bo
w nich widzę siebie
-
Wszyscy! – krzyknął Teddy.
W
refren włączyła się cała widownia. Sharon i Christto śpiewali stojąc
naprzeciwko siebie i patrząc się sobie w oczy z uśmiechem. Will trzymał Eweę za
rękę. Alex podniósł Margaret na barana. Stephan wyglądała jakby miała
eksplodować ze szczęścia, tak jak Luiza. Na codzień nienawidzące się dziewczyny
stały obok siebie piszcząc jak wariatki i skacząc jak chore psychicznie, obie
jako księżniczki Disneya – Stephan była Kidą, a blondynka Aurorą. Stephan za
rękę trzymała wpatrzona w nią Mia.
Wszyscy
się po parowali na dzisiejszy dzień, a Aline wsadziła sobie ciastko do buzi z
niewielkim uśmiechem, czując, że wcale nie jest je źle. Nieopodal między
przyjaciółmi stał James, czując się zupełnie inaczej, ale śpiewając:
Przykro
mi, moje złotko
Jestem
od ciebie piękniejszy
Moja
kochana szarlotko
Dodatkowo
też fajniejszy
Lecz
nie martw się w ogóle
Bo
nic nie poradzę
Że
jestem fajności królem
I,
NA BRODĘ MERLINA, ZAJEBISTY
Nikogo
nie obchodziło, że koniec się nie rymował, o to chodziło. Każdy mógł go
wyryczeć we własnym tempie, tak jak hymn Hogwartu.
Teraz
zwrotka należała do Victorie.
-
Muszę cię zmartwić kochany
Lecz
świat ten nie jest twój
Nie
należy do ciebie
Dlatego,
że jest mój
Uśmiech
twój jak śnieg
Oślepia
wszystkich wokół
Wyglądem
swoim, to prawda
Dorównujesz
młodemu bogu
Lecz
przy mnie jesteś jak gwiazda
Co
we dnie gaśnie przy słońcu
Muszę
cię zmartwić cukierku
To
ja jestem piękniejsza w tym tańcu
Refren,
tym razem bez zachęty, śpiewany był przez wszystkich. Nawet Aline zaczęła się
kołysać w rytm muzyki. To był ten typ piosenki, której każdy mimowolnie uczy
się na pamięć, a potem leci mu w głowie przez kolejne dziesięć dni, aż człowiek
rozważa zabicie się.
Kolejną
zwrotkę śpiewali oboje.
Lecz
mimo różnicy zdań,
Które
jest z nas piękniejsze
(oczywiście,
że ja!)
Życie
nasze jest lżejsze
Bo
mamy siebie nawzajem
I
każde z nas ma oczy
Które
jak dobre lustra
Pomagają
przez życie kroczyć
Więc
nawet kiedy myślisz
Że
życie twoje będzie puste
Pamiętaj,
że nawet jak nie kochasz
Masz
ze sobą tanie lustra!
Sharon i Christo
pocałowali się na wzór stojących na scenie piosenkarzy. Dookoła rozległy się
brawa, a piosenki Szarlatanów wybrzmiewały w ciemnościach dookoła Magictime jeszcze długo.
Doskonale cię rozumiem w kwestji twojego pendrivea kilka miesięcy temu też miałam wirusa. Na pendrivie miałam pracę z informatyki, którą robiłam tydzień. Usunęła mi się dzień przed datą oddania pracy (oczywiście nie zapisałam jej nigdzie indziej) i siedziałam całą noc robiąc ją od początku. Nie przejmuj się rozdział jest cudowny (straszna tragedia romantyczna się z tego robi :))
OdpowiedzUsuńTed jest super ( załatwisz mi autograf? )
Christo ostatni raz cię grzecznie ostrzegam JEŚLI NIE ZABIERZESZ TYCH WSTRĘTNYCH ŁAPSK OD SZARON TO NIE RĘCZĘ ZA SIEBIE I JEDNA Z TYCH KREWETEK MOŻE (ZUPEŁNIE PRZEZ PRZYPADEK) TELEPORTOWAĆ SIĘ DO TWOJEGO WSTRĘTNEGO ...
...
...
Ufff... część złości się ulotniła...
Awwwwwwwwwwwwwwww James i Aline <3
I SHIP IT !!!
Wybacz mi ten nieskładny komentarz. Życzę weny(i duużo cierpliwości do pisania jeszcze raz tych 3 rozdziałów) !!!!
Orzełek
Ps. Jesteś w górach !? Ale super. Pokarz jakieś zdjęcie. Nigdy nie byłam na Śnieżce.
Czy jestem jedyną osobą tutaj, która szipuje Christo i Sharon? Błagam, niech mi ktoś powie, że nie jestem jedyna!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Margaret. Po prostu ją uwielbiam i uważam, że do tej pory to najlepiej poprowadzona postać ze wszystkich. I rozumiem jej złość na Sharon i zazdrość. To takie ludzkie i normalne, że czasem jest się wściekłym nawet na swoich przyjaciół. Mam nadzieję, że już niedługo dziewczyny wszystko sobie wyjaśnią, bo zdecydowanie potrzebują rozmowy. :)
Ted i Aline są uroczy! Zakochałam się w tym duecie, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkają. I nauczą świecić, o.
No i w ogóle żądam więcej Teda i kolejnych propozycji imion dla dzieci! (Ja tam bym swoje nazwała Petrificus Totalus, a co!)
Chociaż rzadko komentuję, bardzo lubię Twojego bloga i jestem z rozdziałami w miarę regularnie. Naprawdę, bardzo przyjemnie piszesz. :) Mogę jedynie współczuć całej akcji z pendrivem, bo doskonale wiem, jak to jest. :(
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Też shippuję Sharon i Christa.
UsuńWięc nie jesteś jedyna, ale raczej jesteśmy w mniejszości :D
Aga
Uwielbiam twojego Teda, jego poczucie humoru i relacje z Jamesem, Aline i Victoire. Jest taki uroczy <3
OdpowiedzUsuńNo i bardzo dobrze, że nie masz zamiaru z nią zrywać, Alex! Jakbyś jej złamał serce, to wierz mi, znajdę Cię.
Sharon wciąż mnie wkurza. No cóż, chyba już jej nie polubię. Ale shippuję ją z Christem, jak jest z nim to mnie tak bardzo nie irytuje.
Weny, i tak dalej.
Aga
Sharon i Will
OdpowiedzUsuńSHARON I WILL
ZABIERZ CHRISTA DALEKO DALEKO
a James z Aline
Kocham ich
Więcej Teda, jest cudowny
W ogóle Aline i Ted jako przyjaciele, jezuśku
Taka przyjaźń jak między Czwórką...
Och...
I węża! Chb nie zapomniałaś o Grzegorzu, co?
Luiza jest spoko
Margaret i Alex... <3
Ale niech Maggie i Sharon się pogodzą.
Możesz zrobić, o!, możesz zrobić - WIELKIE POGODZENIE SIĘ I HAPPY END
SHARON I WILL
SHARON PRZYJACIÓŁKA MARGARET
JAMES I ALINE
ALEX I MAGGIE
ALINE PRZYJACIÓŁKA TEDA
LUIZA NIECH SIĘ OTWORZY, może otworzyć swoją firmę odzieżową, albo swój sklep w którym wszyscy się będą ubierać
WĄŻ GRZEGORZ PRZYJACIEL JAMESA
CHRISTO CHOLERO MOŻESZ BYĆ SAMOTNY, a tak na serio fajnie by było, gdyby sobie znalazł jakąś parę ALE NIE SHARON, SHARON DLA WILLA, i byłby szczęśliwy.
Np z Eweą.
EWEA I CHRISTO
HIP HOP HURRA
*FANFARYIOKLASKI*
BUM!
HAPPY END
I wszyscy są szczęśliwi
Kocham tego bloga
Tak gładko się go czyta, jejku.
Wyrazy współczucia co do pendrajwa...
Opublikuj nowy rozdział jakoś szybko, pls...
Już w końcu lipiec...
Sharon i Will
Aline i James
Proszęproszęproszę
I więcej przyjaźni
UsuńPrzyjaźń - tak strasznie lubię czytać o przyjaźni!
Przeszłość Sharon, strasznie mnie ciekawi jej matka...
No i nadal czekam na rozwinięcie Luizy, - "takie, że się nie pozbieram" xd
Nie zawiedź mnie!
Żart taki
Zbyt kocham to opowiadanie abyś mnie zawiodła
Tylko WYWAL CHRISTA ZDALA OD SHARON
No i popatrz, jakie mi długie komentarze wychodzą
Iii, bo bym zapomniała:
UsuńNAWET NIE WIESZ, JAK BARDZO SIĘ CIESZĘ, ŻE NIE ZAWIESZASZ
Ale sobie u ciebie poużywam capslocka
Zapomniałam wcześniej skomentować. Kocham ten rozdział, jestem chora nie myślę. Will i Sharon. Tak blisko zerwania Alexa z Maggie, ah - jeszcze się doczekam tego oby. Agatha <33 mogło jej być więcej:( Luiza jest spoko, Aline i James <3 Nie wiem napisać jeszcze:/ wszystko jest bez sensu,idę spać, nie zawieszaj, kocham to Vinci
OdpowiedzUsuń