poniedziałek, 19 czerwca 2017

Rozdział 18. Bal Sylwestrowy

HEJ!

Jeżeli ktoś przeczytał tekst na kolumnie bocznej, to rozumie, czemu tak późno rozdział jest wstawiany. Jak nie, to w skrócie.
Miałam pendrive’a. Na pendrivie były trzy kolejne rozdziały. Na pendrive dostał się wirus. Wirus wszystko wykasował. Chciałam się zabić.
W każdym razie rozdział napisałam będąc w górach na telefonie wspinając się na głupią Śnieżkę. I wracając samochodem. Skończyłam go wczoraj jakoś o 23:37. Dziś wstawiam.
Mam nadzieję, że mimo to wam się spodoba :D.
Pozdrawiam
Okej
* * *
James czuł się, jakby cały świat zapomniał o jego istnieniu, a zwłaszcza przyjaciele.
Na zewnątrz było jeszcze jasno, choć powoli zaczął zapadać wieczór. Bal od początku miał się odbywać na błoniach, ale wszystkich zdziwił fakt, że zostały one do tego tak dobrze przygotowane. Ogromny, świecący na mnóstwo kolorów parkiet został ulokowany niemal przy wodzie, nad którą wisiało boisko do Quidditcha, a na niej w formie pomostu ktoś zbudował scenę, która wyglądała na zdecydowanie zbyt trwałą, by mogła powstać w ciągu jednego dnia. Pod lewitującymi dachami namiotów znajdowały się stoły z przekąskami i potrawami, a nad całą okolicą unosiły się zmieniające barwy światełka, nadając wszystkiemu klimatyczny wygląd. James siedział przy jednym z nakrytych wielokolorowymi obrusami stolików i czuł się zdecydowanie nie tak, jak powinien się czuć człowiek na tak kolorowej imprezie.

Bal rozpoczął się idealnie o czasie, co wcale nie znaczy, że wszyscy uczniowie na ten czas przybyli. James mógłby nawet rzec, że był w tej ¼, która postanowiła nie robić wielkiego, filmowego wejścia w środku balu, a grać raczej ten zachwycający się tłum. Nie miał nastroju na takie rzeczy, poza tym co miał zrobić, zrobić samotne wielkie wejście? Bez olśniewającej dziewczyny do pary nikt by na niego nie zwrócił uwagi. A ponieważ żadnej dziewczyny nie miał, zapewne naraziłby się na niezbyt przychylne komentarze.
Brunet poprawił kapelusz z piórkiem stylizowany na kapitana Haka i rozejrzał się ponownie.
Wcześniej pomiędzy przebranymi za dosłownie wszystko ludźmi dostrzegł jeszcze Sharon i Christa. Warkoczyki Sharon starczały tak, że James od razu skojarzył ją z Pipi Pończoszanką, a Christo idealnie dopasował do swojego wyglądu strój Jacka Frosta z mugolskiej bajki animowanej. James przyznał sam przed sobą, że szron namalowany przez niego na bluzie i brązowych spodniach wyszedł mu znakomicie. Zapewne nikt się nigdy nie dowie, że to robota Pottera.
Problemem było to, że gdy chciał do nich podejść, by zamienić z nimi parę słów, Sharon, która z pewnością go zauważyła, zaczęła odciągać Christa w inną stronę, trzymając go za rękę.
Teraz nie zauważył żadnej bardziej znajomej twarzy, tylko parę osób, które kojarzył z widzenia. Nigdzie nie było ani Michaela, ani Thomasa, ani tym bardziej Willa czy Alexa. Zadowoliłby się nawet Stephan i Mią, ale ich jak na złość też nigdzie nie było.
- Hej, James – przywitał się ktoś, znienacka siadając obok niego.
James odwrócił się w jego stronę i poczuł się dziwnie, zdając sobie sprawę, że na oczy tego chłopaka nie widział. Był wyjątkowo niski, miał odstające uszy i parę piegów na twarzy. Nie wyróżniał się niczym spośród zebranego tłumu, nawet przebraniem. Miał na sobie jedynie niebieską koszulkę z logiem zespołu Szarlatni i napisem: „Ach, twoje oczy są piękne…”, czyli wersem jednej z bardziej znanych utworów autorstwa Teddy’ego i Victorie.
W ręku trzymał kufel kremowego piwa.
- Co tam u ciebie? – spytał nieznajomy. – Masz jakąś partnerkę na bal, czy nadal nic?
James przyjrzał mu się i zmrużył oczy.
- Słuchaj, sorry, że nie pamiętam, ale… my się znamy?
- Co? – zdziwił się piegowaty. – A. Nie no, spoko, zapomniałem, że ty mnie nie znasz. Jestem Marian. Marian Alphaca Louisson. Pewnie tak znany gość jak ty nigdy o mnie nie słyszał, nie? Sorry, po prostu kiedyś byłeś mega popularny w tych wszystkich prorokach i nie prorokach…
James uśmiechnął się. Sposób wysławiania się Mariana bardzo mu kogoś przypominał. Ale postanowił chwilę jeszcze poczekać.
- Fajna bluzka – pochwalił Alphacę, przerywając mu wywód, prowadzony pewnym głosem.
- No też ją lubię! – roześmiał się Louisson. – Szarlatani to najlepszy zespół na świecie! Uwielbiam każdą ich piosenkę, ale musisz przyznać, że „Twoje oczy” Teda i Victorie są najlepsze. Wiesz, ten idiota Max pisze wszystkie pozostałe, a i tak wszyscy wiedzą, że ta jest najlepsza…
- Tak – mruknął James. – W końcu Teddy to podobno najlepszy członek tego zespołu w ogóle. Ale tak naprawdę najbardziej lubię Rudolpha. Za to ten Ted w wakacje wpada do nas na obiady prawie codziennie i wszystko nam wyjada.
- Naprawdę? – szczerze się zdziwił chłopak, poprawiając mysie włosy. – Kto by pomyślał, że taki przystojniak jak on może robić tak niemiłe rzeczy...
- Ale wiesz, co jest najlepsze, Marian? – spytał James, nachylając się do niego. – Że Szarlatani podobno nas dziś odwiedzą. Osobiście nie wierzę tym plotkom, Alphaca, ale są też tacy, którzy wierzą…
- Naprawdę? – powtórzył gość, ponoć o nazwisku Louisson. – Tak się cieszę. Chciałbym poznać Victorie, jest najpiękniejszą kobietą na świecie.
- Tak, wiem, w końcu wychodzisz za nią niedługo, nie, Ted?
Mysiowłosy chłopak z odstającymi uszami westchnął.
- Nawet się z tobą bawić nie można – mruknął syn Remusa Lupina. – Miło cię znów spotkać, tak dawno w końcu się nie widzieliśmy. Chcesz wejść za kulisy? – spytał, wstając.
James wzruszył ramionami.
- Czy wyglądam, jakbym miał coś innego do roboty? – odparł retorycznie, dołączając do chłopaka, który wciąż pozostawał w swojej niskiej formie.
- Nawet sobie dziewczyny nie znalazłeś, wstydziłbyś się – westchnął były niebieskowłosy, ruszając w kierunku pomostu. – Co mnie zdradziło?
- Och, wiesz, zagadanie do mnie – uśmiechnął się James, choć ten uśmiech wyglądał raczej jak manifestacja żałosności. – Czemu idziemy na scenę?
Teddy uśmiechnął się złowieszczo i był to zdecydowanie uśmiech Teda, a nie Mariana.
- Idziemy w kulisy – oświadczył.
Szli dalej po trawie, a jedno z migocących światełek postanowiło ruszyć za nimi.
- Choć nie, jeszcze jedno cię zdradziło – stwierdził Potter. – Niemożliwe, byś się nazywał Marian Alphaca. Rodzice zwyczajnie nie robią dzieciom takich krzywd.
- Masz brata o imionach Albus Severus! Rodzice potrafią być potworami!
- Ale Alphaca? Skąd ci to przyszło do głowy? – roześmiał się James.
- Jeden z moich fanów poprosił mnie kiedyś, bym mu zadedykował płytę. Naprawdę istnieją ludzie, którzy się tak nazywają.
- Skąd on był? – spytał James, wyobrażając sobie gościa, który całe życie musi żyć z takim napiętnowaniem.
 - Jestem prawie pewny, że z Ilvermorny. Ale czekaj, mam jeszcze parę argumentów, że rodzice robią krzywdę dzieciom. Z Victorie mamy taki zamiar.
- Już myślicie o dzieciach? – zdziwił się i jednocześnie lekko przeraził brunet.
- Głównie o imionach, żeby potem nie było problemu – wyjaśnił chłopak. - Więc słuchaj… Jak chłopak, to Wingardium. Jak dziewczynka, to Abra.
Minęli jeden ze stołów, przy którym siedziała czarnoskóra dziewczyna z niebieskimi włosami.
- Rozumiem, że całość jest dopiero z drugim imieniem?
- Dokładnie. Leviosa i Kadabra.
- Będziecie strasznymi rodzicami.
- Będziemy zajebistymi rodzicami!
James dopiero zauważył, że stanęli na pierwszych deskach pomostu.
- Alohomora – mruknął Teddy.
Deski rozsunęły się błyskawicznie, a chłopcy spadli w dół, momentalnie znikając.
─────────────────────────────────────────────────────
Alex znalazł Margaret płaczącą w łazience.
Bal zaczynał się za dziesięć minut, postanowił więc, że przyjdzie do niej do pokoju, by odprowadzić ją na miejsce przyjęcia, jak na dżentelmena przystało. Udało mu się nawet, z niewielką pomocą Michaela, przetransmutować uciętą gałązkę w czerwoną różę. Postanowił sprawić, że ten dzień będzie dla blondynki nie do zapomnienia.
Zapukał do drzwi, ignorując chichoty wychodzących z równoległego pokoju trzech dziewczyn, w kolorowych sukienkach trzech wróżek ze śpiącej królewny. To były te, które Sharon nazwała parę godzin temu identycznymi. Zastanawiał się, czy Jamesowi udało się którąś z nich zaprosić.
Ponieważ nie usłyszał żadnej odpowiedzi, powtórzył pukanie.
Tym razem z drugiej strony rozległo się ciche „proszę!”.
Alex wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. W pokoju nie było nikogo, ale drzwi do łazienki były uchylone.
Blondyn stanął w ich progu i zobaczył swoją dziewczynę z czerwonymi, opuchniętymi oczami w turbanie na głowie, siedzącą na sedesie. Dziewczyna z pewnością nie była przebrana, chyba, że różowo-szary szlafrok był częścią jej stroju.
- Nie idę na bal – powiedziała, nie odrywając wzroku od kolorowej gazetki na jej kolanach.
- Mag? Co się stało? – spytał chłopak, który doskoczył do niej w dwóch susach i ukucnął przy niej, starając się schować różę za plecami, drugą ręką dotykając jej policzka.
- Sharon się, kurna, stała – warknęła dziewczyna rzucając gazetką w podłogę. – Twoja cudowna, wszystkowiedząca Sharon!
Chwilę potem, zapominając o wybuchu złości, zalała się łzami i ponownie skuliła w sobie.
Alex upuścił różę na ziemię.
- Mag? Hej, Maggie? – powiedział z troską. - Możesz mi powiedzieć…
- No właśnie tobie nie mogę! – zezłościła się Margaret. – Bo ty właśnie nie zrozumiesz!
Potrząsnęła głową, a z turbanu wypadło jej kilka krótkich kosmyków.
- Poza tym, to nawet nie o to chodzi! – stwierdziła dziewczyna, wstając i podchodząc do lustra i przyglądając się sobie. Po twarzy pociekła jej łza. – Chodzi o to, że… że… Alex, nie ma szans, byś zrozumiał…
- Daj mi chociaż szansę – wyszeptał jej do ucha chłopak, podchodząc od tyłu.
Margaret wzdrygnęła się i zdjęła turban, odsłaniając krótkie, sięgające do połowy szyi loki.
- Na Merlina – stwierdził Alex z uśmiechem, nie domyślając się, że to właśnie to jest powodem płaczu dziewczyny. – Wyglądasz prześlicznie!
Margaret złapała jego spojrzenie w tafli lustra.
- NIE! – powiedziała, ze złości zamykając oczy. – Ona mnie obcięła, rozumiesz?! Bez mojej zgody!
Alex zamilkł.
- Mag… ale wyglądasz cudownie w tej fryzurze!
Margaret odwróciła się gwałtownie w jego kierunku tak, że prawie stykali się głowami i oparła się o umywalkę.
- Wiem – powiedziała prawie bezgłośnie. – Ale… ale to nie o to chodzi. Moje włosy… nie, nie mogę tego powiedzieć, serio, zaczniesz się śmiać! Chodzi o to, że… że ona to zrobiła beze mnie… gdyby… gdyby powiedziała… to… ale… albo gdybyśmy to ustaliły… zawsze chciałam zobaczyć, jak bym wyglądała w takiej fryzurze, ale… ale ona się nie spytała.
Alex przytulił ją.
- Mag, to nie jest tragedia… Po prostu popełniła błąd, tak? Każdemu się zdarza…
Blondynka wyrwała się z jego uścisku.
- Mówiłam, że nie zrozumiesz – wymamrotała, wychodząc z łazienki.
- Mag! – krzyknął, wychodząc za nią Alex. Po drodze wziął różę z podłogi. – Masz rację, nie rozumiem. Wytłumacz mi, proszę!
Margaret stanęła pośrodku pokoju i rozejrzała się.
- Sharon to twoja przyjaciółka! Znasz ją, tak? Lepiej niż mnie! – warknęła. - Jest tak zawsze, kurna, nieomylna, że to się robi wkurzające! „Och, jestem taka mądra, że wymyśliłam, co się w tym roku dzieje, ale nikomu nie powiem, bo będę tak tajemnicza i wszyscy mnie znów pokochają!” – przedrzeźniła przyjaciółkę. – Ale potem nagle, ojej, któregoś dnia coś jej nie wychodzi, ale tak naprawdę fakt, że obcięła włosy koleżance nic nie znaczy dla niej, bo to przecież tylko włosy, ona swoje zmienia cały czas i nie rozumie, że ktoś może tego nie chcieć, a poza tym szybko odrosną przy pomocy jej głupiego eliksiru, o sprawie się zapomni i wszyscy znów będą ją cholernie kochać! No kto by pomyślał!
Dziewczyna gestykulowała mocno przy tym, więc Alex bał się podejść do niej bliżej niż na metr. Wyglądała, jakby wyrzucała z siebie coś, co bardzo długo w sobie tłumiła.
- Wszystko od razu wie, domyśla się i dostaje najlepsze oceny, choć w ogóle o nie się nie stara. Zawsze jest w centrum wydarzeń i gdy nagle przestaje być, to wymyśla jakąś nocną wyprawę, żeby wszyscy znów chcieli gadać z nią lub o niej! Czy w ogóle byś na mnie zwrócił uwagę, gdyby nie ona? Gdyby ci w pierwszej klasie nie kazała przy mnie siedzieć, gdy mnie Thomas zamroził? Znałbyś w ogóle moje imię? Znałbyś imię tej grubej, pustej krukonki? Pewnie NIE. A nawet jeśli to zapewne za cholerę byś nie chciał ze mną rozmawiać. I wiem, że ona tego nie chce, ale w głębi serca oczekuje mojej wdzięczności do niej! I to… to wcale nie jest tak, że jej nie lubię. Bardzo ją lubię! To moja najlepsza przyjaciółka, lepszej nie mogłabym mieć! Tylko… tylko… nie wiem, co tylko, ale idź już sobie, okej? Możesz też ze mną zerwać, bo tak źle mówię o twojej przyjaciółce, a przecież przyjaciele są przed wszystkim innym, albo dlatego, że tak dramatyzuję! Tylko, że ja nie umiem inaczej! Nie chcę iść dziś na żaden bal, nie jestem w nastroju i mam kurna okres!
Usiadła na jednym z krzeseł stojących obok stołu, a Alex poczuł, że nie ma pojęcia, co powiedzieć.
- Mag… ja… ja… ja cię rozumiem – powiedział w końcu. – Rozumiem, jak można mieć dosyć Sharon. Pamiętasz jak na czwartym roku się z nią pokłóciłem o Quidditcha? To był tylko pretekst. Po prostu miałem dosyć tego jak wszystkim rozkazywała i się wymądrzała. I nie wiem, czy zwróciłbym na ciebie uwagę. Kto wie? Może Sharon wcale nie była nam potrzebna. Nigdy się tego nie dowiemy, może…
W tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się i weszła Aline, taszcząc za sobą wielki kufer. Alex automatycznie urwał. Kufer dziewczyny zaklinował się w drzwiach, a ta przeklęła, zupełnie nie po francusku. Miała na sobie czarną bluzkę z napisem „I tak mam lepsze przebranie niż ty”. Po chwili wyjęła różdżkę i za pomocą zaklęcia sprawiła, że jej bagaż przeleciał nad głowami pary i wylądował pod jej łóżkiem z łomotem. Brunetka obrzuciła blondynów pogardliwym spojrzeniem i wymamrotała coś, co brzmiało jak: „o nie, kolejny dramat związkowy”, po czym wyszła.
Alex zgubił wątek, a Margaret wciąż wpatrywała się w drzwi.
- W każdym razie… - Alex próbował sobie przypomnieć na czym skończył. – W każdym razie może tak czy inaczej bylibyśmy ze sobą. I to nie jest żaden dramat związkowy, prawda? To, co teraz się tu dzieje? – spytał po chwili, przerażony.
Nie chciał stracić Maggie, a dopiero komentarz Aline uzmysłowił mu, że tak naprawdę dziewczyna prawie z nim zerwała.
Margaret też nie wiedziała, co powiedzieć.
- Nie – stwierdziła po chwili. – Mam nadzieję. Przepraszam, że… że na ciebie nakrzyczałam… nie chcę stracić dziś drugiej ważnej dla mnie osoby. A przez to wszystko już chyba straciłam Sharon... Na Merlina, to brzmi jak w jakimś słabym filmie, ale... – machnęła ręką, jakby to miało dokończyć jej zdanie.
- Okej – stwierdził Alex z uśmiechem. – Mogę cię tylko o coś poprosić, zanim wrócimy do tematu Sharon?
- Już poprosiłeś – stwierdziła dziewczyna. Blondyn uznał to za tak.
Wyjął różę zza pleców i uklęknął przed dziewczyną.
- Pójdziesz ze mną na bal? Proszę. Pomogę ci się przygotować. Skombinuję jakiś eliksir na porost włosów. Tylko proszę, chodź ze mną na bal.
Margaret prawie się uśmiechnęła. Obrzuciła klęczącego chłopaka zainteresowanym spojrzeniem. Nigdy nie oczekiwała, że Alexander Bulstrode będzie przed nią klęczeć, by ją o coś prosić. O coś takiego. W takiej sytuacji.
Przebrał się za pirata, jak mówił. Miał na sobie wysokie buty, chustkę na głowie i luźną, białą koszulę wsadzaną przez głowę (a szkoda, w tej bez guzików wyglądał lepiej).
Poczuła, że nie jest to ostatni raz, kiedy on przed nią klęczy. Nie była to nawet konkretna myśl. Po prostu coś takiego pojawiło się w jej podświadomości.
- Muszę się tylko przebrać.
─────────────────────────────────────────────────────
Aline postanowiła jak najszybciej pójść na bal, by jak najszybciej móc z niego wyjść. Poza tym jeżeli nie miała zamiaru wchodzić w blasku reflektorów, które padną na jej siostrę, gdy wyjdzie na błonia, musiała się pospieszyć.
Jedyną rzeczą, która pomogła jej przyjść zanim ona się pojawiła, była Emily, a raczej jej talia.
Przed feriami Ślizgonka wysłała jej bliźniaczce swoje wymiary, ale najwyraźniej trochę centymetrów jej przez święta przybyło, więc Aline była świadkiem mierzenia przez nią zdecydowanie za małej sukienki, którą teraz Luiza starała się trochę w pasie poszerzyć, podczas gdy Emily to na nią krzyczała, to czerwieniła się, gdy proponowane przez blondynkę gorsety nie chciały na nią wejść.
Aline usiadła dzięki temu przy jednym z bocznych stołów blisko pomostu i zaczęła obserwować tłum przebranych za wszystko ludzi w duchu dziękując, że ona sama dostała od siostry bluzkę z napisem, który ją z tego zwalniał. Postanowiła jednak zmienić swój wygląd na tyle, by nie rzucać się w oczy jako Aline. Zmieniła więc kolor włosów na niebieski, a kolor skóry na czarny.
(Tak wyglądając mogłaby iść porozmawiać z ludźmi i nikt by się nie domyślił, że to ona, ale znacie Aline i wiecie, że taka sytuacja byłaby mało prawdopodobna.)
Dziewczyna rozejrzała się z zainteresowaniem dookoła.
Przebrany za najwyraźniej niedźwiedzia reprezentant Durmstrangu z pierwszego zadania, Dimityr Sokołow, wykłócał się o coś z sokołem na swoim ramieniu, trzymając w ręku słoik z miodem. Stojąca obok niego dziewczyna, która tego dnia została staruszką z koszem jabłek (Aline nie miała pojęcia, z której bajki wiedźmą jest) zerkała to na ptaka, to na jego właściciela ze zmarszczonymi brwiami. John Radiation, skądinąd zwycięzca tego zadania, szedł obok Agathy i opowiadał coś, z czego ona próbowała się nie śmiać. Poza tym zrobiło się jej dziwnie gorąco, gdy tuż obok niej przeszedł James Potter wraz z jakimś nieznanym jej chłopakiem. Gdy stanęli na deskach pomostu obaj spadli do jakiejś dziury, której z pewnością tam nie było, ale Aline zbytnio się tym nie przejęła. Nie było to pierwsze tajne przejście, które widziała…
Chwila. Co?
Że zrobiło jej się dziwnie gorąco? Nie! Cały czas było jej zupełnie zimno. Tak.
Nie miała jednak czasu, by się nad tym dłużej zastanowić, bo gdy usłyszała „ochy” i „achy” wiedziała, iż zjawiła się jej siostra.
─────────────────────────────────────────────────────
Sharon stała wtulona w Christa i nie wiedziała, co ma robić.
Christo zdawał się promienieć ze szczęścia na tyle, na ile pozwalał mu fakt, że jego dziewczyna czuła się jak podeszwa od buta. Sharon też starała się myśleć tylko o tym, że właśnie zyskała chłopaka, ale wciąż przeszkadzała jej powracający w jej myślach obraz Willa całującego Eweę.
Sharon czuła, że coś poszło nie tak, jeszcze zanim spotkała Mię przebraną za Sybilię Trelawney (do swojego stroju dodała tylko okulary z ogromnymi szkłami, co wcale nie znaczyło, że była nierozpoznawalna). Dziewczyna tylko spojrzała na nich i od razu złapała się za głowę. Stephan musiała ją przytrzymać, żeby tamta się nie przewróciła. Panna Shinydragonfly po chwili wydobrzała, ale Sharon usłyszała, jak mamrocze do białowłosej: „tylko ona może tak pochrzanić przyszłość. Wszystko się zmieniło. Wszystko. Ale… to dobrze” – dodała po chwili zastanowienia.
Dodatkowo Rudowłosa nie miała ochoty z nikim gadać. Gdy zobaczyła, jak będący już na miejscu James podrywa się, by do nich dołączyć, pokręciła tylko głową i zaczęła ciągnąć Christa w inną stronę.
Christo w ogóle był tu chyba jedyną osobą, jaką chciała widzieć, choć jego doskonały humor wcale nie poprawiał jej, na co miała na początku nadzieję. Chłopak znalazł stolik z deserami i dał jej brownie, co było jedną z zalet, ale nie sprawiło, że Sharon chciałaby się wynieść ze swojej podziemno-emocjonalnej nory. Przestała płakać, czuła się raczej obojętnie, aczkolwiek teraz jej wszystkie emocje kłębiły się na miejscu jej żołądka sprawiając, że chciało jej się wymiotować.
Fakt, że Margaret się na nią wkurzyła powoli ogarniał jej myśli, tak samo jak to, że Will całował się z Eweą.
No dobrze. Że z Eweą to nawet okej, chyba woli tę dziewczynę mieć w paczce od kogokolwiek innego… no, może Stephan albo inni Gryfoni też by się nadali. Ewea w ogóle zawsze była według Sharon dość spoko, czemu więc teraz chciała złapać ją za te jej krótkie włosy i wyrzucić przez okno?
- Zastanawiam się, skąd w tych półmiskach pojawia się jedzenie – powiedział nagle Christo. – Wiem, że to działa tak samo jak w stołówce, ale tu to wygląda bardziej interesująco. Spójrz.
Chłopak uniósł pokrywkę i Sharon zobaczyła talerz pełen krewetek królewskich. Gdy chłopak nałożył sobie jedną zostało po niej miejsce, ale kiedy nakrył półmisek pokrywką i ponownie ją uniósł znów wszystkie miejsca były zajęte.
- Powiedziałabym, że tu chodzi o jakieś zaklęcie na podstawie teleportacji.
- Właśnie – stwierdził Christo. – Tyle, że Jordan mówił mi, że na terenie każdej ze szkół teleportacja dla czarodziejów jest niemożliwa. Co nie zmienia faktu, że skrzaty domowe tak czy inaczej mogą to robić. Czyli jakoś obchodzą zabezpieczenia.
- To magiczne stworzenia – stwierdziła dziewczyna, dla której ta rozmowa normalnie byłaby niewiarygodnie interesująca, ale teraz jakoś mało ją obchodziła. Czy tak zazwyczaj czuła się Aline?
- Tak, wiem. Ale nie wszystkie magiczne stworzenia mogą się teleportować na terenie szkół, nie?
- A jakie znasz jeszcze teleportujące się zwierzęta?
- Znikacze, na przykład.
- To gatunek prawie wymarły, spotykany bardzo rzadko zazwyczaj na terenach opustoszałych jak bagniska – stwierdziła dziewczyna.
- Tak, ale tak czy inaczej nie mogą się teleportować przez blokady jak skrzaty. Zauważ, że dlatego były wykorzystywane w Quidditchu, zanim powstały znicze. Aby nie mogły opuścić boiska – ciągnął chłopak, siadając przy jednym z drewnianych stołów.
Sharon usiadła naprzeciwko niego.
- Chodzi mi o to, że jedzenie jest najwyraźniej w większej ilości procentów skrzatami domowymi niż znikacze. Albo…
- …że skrzaty domowe są w większej ilości procentów jedzeniem niż myślimy? – dokończyła za niego Sharon. – Jesteś straszny.
- To ty dokończyłaś to zdanie! – stwierdził Christo oskarżycielsko. – Wyślę na ciebie WESZ.
- Swoją drogą słyszałam, że pani Granger-Weasley będzie następną minister Magii angielską – zmieniła temat rudowłosa. – Jak matka Alexa zrezygnuje.
Gdy tylko wypowiedziała imię blondyna pomyślała o Margaret i znów zmarkotniała.
- A my od lat mamy tego samego – podsumował Christo. – U nas nie ma kadencji, panuje póki chce. A on chce. Aczkolwiek słyszałaś, że Krum i Granger mieli romans w przeszłości? To może być interesujące na scenie politycznej.
- Wróć do spekulacji o teleportacji. Tylko nie polityka.
- Sama zaczęłaś!
Sharon tylko rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
- No dobrze – westchnął chłopak. – Pamiętasz, że w tym roku uczymy się teleportacji, nie? Czyli będą musieli zdjąć zaklęcia anty-teleportacyjne z jakiegoś miejsca w Magictime. Ale to oznacza, że jeśli oni mogą, to każdy lepszy czarodziej powinien móc. Chodzi mi o to, że gdzie się oni tego niby nauczyli? Chyba nie w szkole, bo nas tego nie uczą. To musi być w takim razie na jakiś dodatkowych kursach albo studiach. Ale hipotetycznie każdy może je skończyć…
- Przerwę ci tu. Zaklęcie anty-teleportacyjne może zdjąć tylko czarodziej, który je rzucił.
- Co się dzieje, jak ten czarodziej umiera? – zainteresował się Christo.
- Zaklęcie zostaje, aczkolwiek wtedy osoby najbardziej podobne genetycznie mogę je zdjąć, czyli rodzina albo specjalnie wyszkoleni. W Hogwarcie jest tak, że zaklęcia anty-teleportacyjne rzucał każdy dyrektor od czasów Założycieli. Dlatego są tak mocne, a zarazem wyćwiczeni czarodzieje mogą je zdjąć.
- Dobrze, ale jak zostać tym „wyszkolonym” czarodziejem? – roześmiał się chłopak.
- Z tego co wiem to ma jakiś związek z Departamentem Tajemnic... – stwierdziła niepewnie.
- Wnoszę po nazwie, że nic więcej nie wiesz, bo jest tajemnicą?
- Dokładnie – zakończyła konwersację dziewczyna, patrząc mu głęboko w oczy.
Zawsze, za każdym razem miała wrażenie, że jego oczy są nienaturalnie ciemne w stosunku do koloru włosów. I zawsze, za każdym razem zwracała uwagę na ten mały pieprzyk w kąciku jednego z oczu.
Sharon już chciała coś powiedzieć, gdy chłopak przeniósł wzrok z niej na coś, co się znajdowało za nią.
- Wow – powiedział, zanim się opanował. – Ona wygląda… zniewalająco.
Sharon odwróciła się, słysząc coraz więcej „wowów”, „ochów” i „achów”.
Na imprezę przybyła Luiza.
Sharon mogła jej nie lubić jakoś super strasznie (ostatnio zaczęła ją tolerować, po tym, jak tamta obcięła jej włosy), ale nie mogła jej odmówić jednego – była piękna.
No po prostu piękna. Olśniewała urodą na co dzień. Ale dziś się dodatkowo umalowała i jeszcze do tego włożyła tę sukienkę śpiącej królewny, która zmieniała kolor z niebieskiej na różową. Lśniące włosy miała rozpuszczone i ułożone na kształt włosów tej księżniczki, która mogła jej tylko zazdrościć wyglądu.
Za Luizą stała Emily, która zazwyczaj uznawana jest również za piękną dziewczynę, ale przy blondynce wyglądała zwyczajnie w swojej sukni Śnieżki. Twarz przypudrowała na biało i przez ferie udało jej się nawet sprawić, że jej kształt bardziej przypominał kształt twarzy oryginalnej księżniczki. Sharon przyjrzała się jej. Emily w ogóle się zaokrągliła przez ferie. Zauważyła, że dziewczyna porusza się w gorsecie dość sztywno, jakby był wyjątkowo za ciasny… obok niej stała Melanie, która wyglądała jak lalka jeszcze bardziej niż zwykle, choć nie wykorzystała tego, starając się wyglądać jak Bella z Pięknej i Bestii, bez powodzenia. Mimo to podszedł do niej Julian ubrany w mundur wyjściowy Aurora i z pewnym wahaniem przywitał się, zerkając co chwilę na Luizę, a Melanie wyglądała, jakby go miała spoliczkować.
Christo taż nie mógł oderwać wzroku od jasnowłosej, do której podbiegł Xawier w stroju księcia Filipa ze zdecydowanie za wielką ilością żelu na włosach z uwielbieniem w oczach i wziął ją z dumą pod ramię.
Evan spojrzał na Emily niemal z pogardą, gdy do niej podszedł i prawie z obrzydzeniem stanął obok niej. Gdy spojrzał na Luizę jego wzrok się rozmarzył.
Sharon rozejrzała się. Wszyscy patrzyli na Luizę, co uznała za trochę kiczowate. Przecież w normalnym życiu takie sytuacje się nie zdarzają – zarezerwowane są do pełnych marzeń filmów dla nastolatek.
Wtem dziewczyna ujrzała przy pomoście ubraną w bluzkę z napisem „I tak mam lepszy strój od ciebie”, drugą Luizę.
─────────────────────────────────────────────────────
Aline naprawdę, naprawdę nie pomyślała o skutkach, aczkolwiek mina stojących obok osób była tak bezcenna, że zrobiłaby to jeszcze raz.
Ktoś ją złapał z tyłu za ramię.
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie, jak poparzona. Dawno nikt jej nie dotykał. Była rzadko dotykana w ogóle. A teraz ten ktoś, ten idiota, postanowił to zrobić. Już miała nakrzyczeć na tę osobę, gdy zauważyła Jamesa i jakiegoś innego chłopaka, stojącego parę kroków za nim, który przyglądał się z zainteresowaniem latającym światłom. Strząsnęła gwałtownie jego rękę.
- Czego? – warknęła.
James wyglądał, jakby właśnie zdał sobie sprawę, że przypadkiem dotknął Nundu, a jego ręka zaraz odpadnie. Gdy spojrzał w niebieskie oczy dziewczyny poczuł, jak serce mu przyspiesza pięciokrotnie. Aline wyglądała jak Luiza. Aline była piękniejsza niż Luiza, bo całą jej twarz zdobiły malutkie piegi.
- Eee… - odpowiedział, choć gdy podchodził w głowie miał już przygotowaną całą mowę.
- No? – Aline uniosła brew, a jej oczy błysnęły na złoto.
- Witam serdecznie, nazywam się Ted Lupin i to zaszczyt poznać kogoś takiego, jak ja – powiedział chłopak, podchodząc do nich. Tym razem metamorfomag zrezygnował z wyglądu niskiego, szczurowatego chłopaka i pokazał się jako czerwonooki brunet. Nie wyglądał jak Ted, którego fani znali z plakatów, nie wyglądał jak nikt, kogo Aline znała. Ktoś mógł ją nabierać.
Dziewczyna stała chwilę jak zamurowana.
- Ach tak? – spytała po chwili, sprawiając, że przybrała dokładnie identyczny wygląd, co rzekomy Ted.
- Tak. – Odparł Ted, starając się przybrać formę, jaką ona miała przed chwilą – przepięknej, piegowatej blondynki. – Masz świetną bluzkę, siostra.
Aline czuła motyle w brzuchu. Nie dlatego, że podobał jej się Teddy Lupin. Dlatego, że nigdy, przez całe swoje życie nie widziała nikogo takiego jak ona. Owszem, słyszała o gitarzyście Szarlatanów, trudno o nim nie słyszeć, gdy bliźniaczka miała totalnego świra na punkcie tego zespołu, ale jeszcze nikt nigdy nie zaprezentował jej, że jest tak samo dziwny jak ona. Tak samo nienaturalny. I jeszcze do tego nie martwił się tym. Tak, Teddy Lupin nie wyglądał na typ osoby, która martwi się faktem zmieniania kształtu. Wydawał się tym raczej cieszyć.
- Tak, dostałam ją od siostry – stwierdziła po chwili zastanowienia.
Teddy roześmiał się i spojrzał na Jamesa porozumiewawczo.
- Lubię ją.
Aline zamurowało.
─────────────────────────────────────────────────────
- Alex! - wydyszał Will, z daleka wypatrując kolegę pirata, trzymającego Margaret za rękę przy bufecie z jedzeniem. Tłumaczył jej coś z przejęciem. Will usłyszał takie sformułowania jak „nie będę jeść dziś zielska” i „co z tego, że marchewka jest ruda?”.
Blondyn odwrócił się w pół słowa.
- Will! Powiedz Margaret, że mogę zjeść trzeci kawałek ciasta, bo mi nie chce uwierzyć!
- Nie trzeci! – oburzyła się dziewczyna. – Szósty!
Miała na sobie kultową, białą sukienkę z głębokim wcięciem w dekolcie. Will nie miał problemów z gapieniem się tam, gdyż bardziej zdziwiła go fryzura dziewczyny.
Margaret się ostrzygła i wyglądała tak inaczej niż zwykle, że chłopak musiał się najpierw do tego jej wyglądu przyzwyczaić. Okazał to bardzo długim „eeeee”, na którego koniec para z cierpliwością poczekała.
- Ładnie ci – stwierdził w końcu Włoch. - Sharon mnie obcięła – warknęła Margaret, co brzmiało, jakby wcale się z tego nie cieszyła. Szatyn postanowił nie wnikać.
- Słuchaj, mam sprawę, dość ważną – powiedział szybko, zanim para zdążyła się ponownie zacząć kłócić o ciasto. – Margaret, pozwolisz, że go wezmę na chwilę na osobność? To trochę męskie sprawy...
- Jasne, nie ma sprawy. I tak chciałam pogadać z... Gretą – dodała dziewczyna, wskazując na stojącą w tłumie dziewczynę przebraną za madame Maxime. Ludzie wskazywali ją sobie palcami ze śmiechem, na który ona odpowiadała tym samym.
Will odciągnął Alexa za bufety. Blondyn chwycił w rękę surową marchewkę i ugryzł ją z trzaskiem.
- Dobra, mam ważne pytanie, istnieją jakieś męskie sprawy? – spytał.
- Ratujmnieniewiemcorobić – wykrztusił Will na jednym wydechu gdy stanęli pod drzewem. – Właśnie się pierwszy raz całowałem i chyba wszystko spieprzyłem.
Alexowi prawie marchewka wypadła z ręki.
- COOO?!!! Z KIIIM? – wydukał.
- Z Eweą... ale problem jest taki, że to ona mnie pocałowała, a ja nie chciałem być po tym niemiły, więc nie powiedziałem jej, że tak właściwie to podoba mi się inna dziewczyna i chyba jakoś tak wyszło, że ona myśli, że teraz jesteśmy razem i...
- Kto ci się podoba? – zainteresował się blondyn.
- Alex! – krzyknął prawie płaczliwie pirat Will.
- Okej, okej, tak się tylko pytam. Czyli pocałowałeś Eweę i...
- Ona mnie pocałowała - przerwał mu chłopak.
- ...i ty jej nie powiedziałeś, że nie sądzisz, by coś z tego wyszło, bo...?
- Bo nie chciałem, by jej było przykro!
Alex ugryzł marchewkę i opuścił ramiona, ze zrezygnowaną miną.
- Will, ty cholerny Puchonie! – powiedział nagle. – Musisz jej powiedzieć!
- Tylko, że ona właśnie poleciała to wszystkim rozpowiedzieć! W sensie Mary i Karen, ale znasz dziewczyny!
Alex ponownie chrupnął marchewkę.
- Uważam, że musisz jej wszystko wytłumaczyć zanim będzie za późno. Słuchaj, czemu z tym do mnie w ogóle przychodzisz?
- Bo jesteś moim jedynym przyjacielem który ma dziewczynę! Swoją drogą czemu jesz marchewkę? Przecież przed chwilą gadałeś o cieście...?
- Mam dosyć słodyczy – Alex wzruszył ramionami. – Poza tym Mag mi kazała. Widzisz? W relacjach damsko męskich nie jestem osobą, której należy się radzić!
Powiedział to trochę za głośno. Trzy identyczne dziewczyny stojące niedaleko nich zaczęły chichotać jakby ktoś na nie rzucił zaklęcie rozśmieszające.
Will przybrał barwę buraczków w bufecie obok nich.
- Czyli mam jej powiedzieć? Ale... ja nie umiem...
- W życiu nadchodzi taki czas, że chłopak musi zerwać z dziewczyną... – chrupnął Alex.
- Tyle, że ja nawet lubię Ew. Jest ładna, miła, fajna... I nie wiem, czy chcę, zwłaszcza, że...
- Will, musisz wiedzieć czego chcesz. Poza tym zerwanie z nią, gdy nawet oficjalnie nie jesteście razem nie może być strasznie trudne...
- Pogadamy gdy się rozstaniesz z Maggie.
- JA NIE MAM ZAMIARU SIĘ ROZSTAWAĆ Z MAGGIE! – krzyknął histerycznie Alex. – Dziś już prawie ze mną zerwała... wszystko przez tę cholerną Sharon...
- Właśnie – zgodził się Will. - Słuchaj, ta sprawa z Eweą to nie wszystko, bo... dobra, ty pierwszy, co się stało, pokłóciły się?
Ruszyli w kierunku bufetu.
- Obcięła Margaret włosy bez jej zgody. Strasznie się pożarły. Nie wiem co mam robić. Staram się oderwać od tego Maggie, ale tak naprawdę jest beznadziejnie.
Will stanął jak zamurowany.
- Na Dumbledore’a. To dlatego płakała. Alex, zabij mnie. Ona chciała ze mną o tym pogadać. Albo... coś... i mogła zobaczyć mnie i Eweę, i nie chciała nam przerywać... o cholera, ale to spieprzyłem! SPIEPRZYŁEM. KURNA, SPIEPRZYŁEM. TO MOJA WINA – chłopak wyglądał jakby chciał znaleźć jakąś ścianę i spokojnie powalić w nią głową.
- Will? Co się stało? Co jest twoją winą?
Will spojrzał na niego jakby właśnie zdał sobie sprawę, że zabił własną siostrę.
- Że Sharon pocałowała Christa... – wyszeptał z bólem.
- SHARON POCAŁOWAŁA KOGO?!!!
*
Fakt, że przybyli Szarlatani najwyraźniej nie był wszystkim znany, bo gdy Thomas oświadczył dzięki zaklęciu Sonorus, że na scenę zaraz wstąpi ten zespół, dookoła rozległ się taki pisk, że Aline musiała zatkać uszy. W ciągu dwudziestu sekund pod sceną zgromadziły się tłumy uczniów. Dziewczyna mogła przyrzec, że niektórzy z nich są zbyt młodzi, by być gośćmi z innych szkół. Zapewne słysząc nazwę „Szarlatani” wymknęli się przez przypadkowo pozostawione otwartymi przez Rogersona drzwi.
Aline po raz pierwszy słysząc słowo „koncert” nie postanowiła zakopać się pod ziemią lub za pomocą swoich umiejętności pozbawić się uszu. Ze zwykłej sypmpatii do Lupina, który był pierwszą od naprawdę dawna osobą, którą wydawało jej się że polubiła. Ted był zbyt podekscytowany poznaniem innego metamorfomaga, że nawet nie zawracał sobie głowy faktem, że w połowie jego monologu odeszła, tylko dogonił ją i dalej go kontynuował. James towarzyszył im cały czas, aczkolwiek o metamorfomagii nie miał najmniejszego pojęcia. Aline ignorowała ich obu, jakby ich prawie nie było, dopóki Ted nie poruszył tematu świecenia się w ciemności i tego, jak to osiągnąć.
Chłopak przeczytał w jakiejś książce, że najlepsi metamorfomadzy potrafią to zrobić, sam jednak nie miał pojęcia jak. Od jakiś trzech miesięcy obserwował wszystko, co się świeci, próbując znaleźć jakieś natchnienie. Aline za to nie wiedziała w ogóle, że tak można, więc zaczęła go uważniej słuchać. Po pół godziny nawet zmieniła jego monolog w rozmowę, wtrącając takie słowa jak „tak”, „nie” albo „Ja uwielbiam zmieniać kolory oczu, wydaje mi się że to najciekawsza ze wszystkich możliwych zmian wyglądu, jest ledwo widoczna, ale można naprawdę kogoś przestraszyć”.
W efekcie zawarli chyba jakiś pakt, bo obiecali sobie, że jak którekolwiek odkryje jak się świecić to napiszą do siebie w listach.
Potem James zaczął się ich wypytywać o to, jak to w ogóle jest być metamorfomagiem. Aline nie chciała odpowiadać przekleństwem, więc milczała.
- Cóż, to jest dość zabawne – powiedział Teddy, po czym powtórzył, dla podkreślenia: - Tak, głównie takim słowem można to określić. Choć trochę męczące wśród przyjaciół bo wszyscy chcą, byś im ciągle coś pokazywał. Też tak masz, Aline? – spytał.
- Nie.
Aline zacisnęła usta i zapadła cisza. Chłopak był przyzwyczajony, że czarnowłosa po prostu czasami nie odpowiada na jego pytania, gdy nie chce. Już i tak sukcesem był fakt, że czasem odpowiadała.
- To trochę przypomina rysowanie – powiedziała, obu wprawiając w zdziwienie, bo było to jedno z dłuższych zdań. – Wyobrażasz sobie coś, co chcesz stworzyć, a potem próbujesz to odwzorować. Dlatego czasami nie wychodzi. I dlatego jest łatwiej zamieniać się w kogoś konkretnego. Albo w kogoś na kogo patrzysz. To też czasami z uczucia przypomina ten moment, kiedy szurasz ołówkiem po kartce.
James spojrzał na nią prawie z otwartymi ustami. Aline niemal się uśmiechnęła. Wyglądał głupkowato z tymi swoimi okularami na nosie przy kapeluszu kapitana Haka.
Potem znów się nie odzywała aż zapadł zmierzch i Teddy stwierdził, że zaraz zacznie koncert. Pobiegł na pomost nim się zorientowała i James z Aline zostali razem.
Odwrócili się od siebie niemal w tym samym momencie czerwieniąc się i ciesząc, że to drugie tego nie widziało.
Rozeszli się w dwie różne strony. Oboje się odwrócili, ale to drugie tego nie zauważyło.
W każdym razie Aline słuchała koncertu Teddy’ego bardziej entuzjastycznie niż zazwyczaj, co i tak schodziło dużo poniżej normy.
Po zaśpiewaniu najładniejszych piosenek z ich repertuaru takich jak „Dwa Gobliny”, „Moje Felix Felicis” i „W zimnym zamku” oraz najmocniejszych kawałków jak na przykład „Gotowany w kotle”, „Lecąc nad Tamizą” oraz „Aż się prosisz o Niewybaczalne” przyszedł czas na prośby publiczności, inaczej koncert życzeń.
Chyba wszyscy się spodziewali, że pierwszym wybranym utworem będą „Twoje oczy”.
- O co chodzi?! – wkurzył się Max, opuszczając gitarę. – Przecież to miał być żart!
- No właśnie – roześmiał się Rudolph, zaczynając grać rytm do tej piosenki na perkusji.
- Max, przecież ty też to najbardziej lubisz – zamruczał do mikrofonu Ted zmysłowo, zamieniając się w niebiańsko przystojnego chłopaka o śnieżnobiałych zębach ze śmiesznym, idealnie ułożonym lokiem. Mrugnął do jakiejś dziewczyny w tłumie, ale wszystkie pisnęły.
- W głębi serca – dodała Victorie, podchodząc do mikrofonu. Ona już była niebiańsko piękna. Czarny, rockowy strój tylko to podkreślał. 
- Gdy patrzę na ciebie – zaczął nisko Ted, gdy wszedł bas. - Samo wiedzę piękno
Twe usta jak płatki róż
Moje imię szepcą
Lśniące twoje włosy
Złoto na myśl przywodzą
Nogi twoje długie
Zazdrość wszystkich rodzą
Lecz cóż mam poradzić na to
Że gdy widzę ciebie
Najbardziej kocham oczy
Bo w nich widzę siebie
- Wszyscy! – krzyknął Teddy.
W refren włączyła się cała widownia. Sharon i Christto śpiewali stojąc naprzeciwko siebie i patrząc się sobie w oczy z uśmiechem. Will trzymał Eweę za rękę. Alex podniósł Margaret na barana. Stephan wyglądała jakby miała eksplodować ze szczęścia, tak jak Luiza. Na codzień nienawidzące się dziewczyny stały obok siebie piszcząc jak wariatki i skacząc jak chore psychicznie, obie jako księżniczki Disneya – Stephan była Kidą, a blondynka Aurorą. Stephan za rękę trzymała wpatrzona w nią Mia.
Wszyscy się po parowali na dzisiejszy dzień, a Aline wsadziła sobie ciastko do buzi z niewielkim uśmiechem, czując, że wcale nie jest je źle. Nieopodal między przyjaciółmi stał James, czując się zupełnie inaczej, ale śpiewając:
Przykro mi, moje złotko
Jestem od ciebie piękniejszy
Moja kochana szarlotko
Dodatkowo też fajniejszy
Lecz nie martw się w ogóle
Bo nic nie poradzę
Że jestem fajności królem
I, NA BRODĘ MERLINA, ZAJEBISTY
Nikogo nie obchodziło, że koniec się nie rymował, o to chodziło. Każdy mógł go wyryczeć we własnym tempie, tak jak hymn Hogwartu.
Teraz zwrotka należała do Victorie.
- Muszę cię zmartwić kochany
Lecz świat ten nie jest twój
Nie należy do ciebie
Dlatego, że jest mój
Uśmiech twój jak śnieg
Oślepia wszystkich wokół
Wyglądem swoim, to prawda
Dorównujesz młodemu bogu
Lecz przy mnie jesteś jak gwiazda
Co we dnie gaśnie przy słońcu
Muszę cię zmartwić cukierku
To ja jestem piękniejsza w tym tańcu
Refren, tym razem bez zachęty, śpiewany był przez wszystkich. Nawet Aline zaczęła się kołysać w rytm muzyki. To był ten typ piosenki, której każdy mimowolnie uczy się na pamięć, a potem leci mu w głowie przez kolejne dziesięć dni, aż człowiek rozważa zabicie się.
Kolejną zwrotkę śpiewali oboje.
Lecz mimo różnicy zdań,
Które jest z nas piękniejsze
(oczywiście, że ja!)
Życie nasze jest lżejsze
Bo mamy siebie nawzajem
I każde z nas ma oczy
Które jak dobre lustra
Pomagają przez życie kroczyć
Więc nawet kiedy myślisz
Że życie twoje będzie puste
Pamiętaj, że nawet jak nie kochasz
Masz ze sobą tanie lustra!

Sharon i Christo pocałowali się na wzór stojących na scenie piosenkarzy. Dookoła rozległy się brawa, a piosenki Szarlatanów wybrzmiewały w ciemnościach dookoła Magictime jeszcze długo.

8 komentarzy:

  1. Doskonale cię rozumiem w kwestji twojego pendrivea kilka miesięcy temu też miałam wirusa. Na pendrivie miałam pracę z informatyki, którą robiłam tydzień. Usunęła mi się dzień przed datą oddania pracy (oczywiście nie zapisałam jej nigdzie indziej) i siedziałam całą noc robiąc ją od początku. Nie przejmuj się rozdział jest cudowny (straszna tragedia romantyczna się z tego robi :))
    Ted jest super ( załatwisz mi autograf? )
    Christo ostatni raz cię grzecznie ostrzegam JEŚLI NIE ZABIERZESZ TYCH WSTRĘTNYCH ŁAPSK OD SZARON TO NIE RĘCZĘ ZA SIEBIE I JEDNA Z TYCH KREWETEK MOŻE (ZUPEŁNIE PRZEZ PRZYPADEK) TELEPORTOWAĆ SIĘ DO TWOJEGO WSTRĘTNEGO ...
    ...
    ...
    Ufff... część złości się ulotniła...

    Awwwwwwwwwwwwwwww James i Aline <3
    I SHIP IT !!!

    Wybacz mi ten nieskładny komentarz. Życzę weny(i duużo cierpliwości do pisania jeszcze raz tych 3 rozdziałów) !!!!
    Orzełek
    Ps. Jesteś w górach !? Ale super. Pokarz jakieś zdjęcie. Nigdy nie byłam na Śnieżce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy jestem jedyną osobą tutaj, która szipuje Christo i Sharon? Błagam, niech mi ktoś powie, że nie jestem jedyna!
    Uwielbiam Margaret. Po prostu ją uwielbiam i uważam, że do tej pory to najlepiej poprowadzona postać ze wszystkich. I rozumiem jej złość na Sharon i zazdrość. To takie ludzkie i normalne, że czasem jest się wściekłym nawet na swoich przyjaciół. Mam nadzieję, że już niedługo dziewczyny wszystko sobie wyjaśnią, bo zdecydowanie potrzebują rozmowy. :)
    Ted i Aline są uroczy! Zakochałam się w tym duecie, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkają. I nauczą świecić, o.
    No i w ogóle żądam więcej Teda i kolejnych propozycji imion dla dzieci! (Ja tam bym swoje nazwała Petrificus Totalus, a co!)
    Chociaż rzadko komentuję, bardzo lubię Twojego bloga i jestem z rozdziałami w miarę regularnie. Naprawdę, bardzo przyjemnie piszesz. :) Mogę jedynie współczuć całej akcji z pendrivem, bo doskonale wiem, jak to jest. :(
    Pozdrawiam Cię serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też shippuję Sharon i Christa.
      Więc nie jesteś jedyna, ale raczej jesteśmy w mniejszości :D
      Aga

      Usuń
  3. Uwielbiam twojego Teda, jego poczucie humoru i relacje z Jamesem, Aline i Victoire. Jest taki uroczy <3
    No i bardzo dobrze, że nie masz zamiaru z nią zrywać, Alex! Jakbyś jej złamał serce, to wierz mi, znajdę Cię.
    Sharon wciąż mnie wkurza. No cóż, chyba już jej nie polubię. Ale shippuję ją z Christem, jak jest z nim to mnie tak bardzo nie irytuje.
    Weny, i tak dalej.
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Sharon i Will
    SHARON I WILL
    ZABIERZ CHRISTA DALEKO DALEKO

    a James z Aline
    Kocham ich

    Więcej Teda, jest cudowny
    W ogóle Aline i Ted jako przyjaciele, jezuśku
    Taka przyjaźń jak między Czwórką...
    Och...

    I węża! Chb nie zapomniałaś o Grzegorzu, co?

    Luiza jest spoko

    Margaret i Alex... <3
    Ale niech Maggie i Sharon się pogodzą.
    Możesz zrobić, o!, możesz zrobić - WIELKIE POGODZENIE SIĘ I HAPPY END
    SHARON I WILL
    SHARON PRZYJACIÓŁKA MARGARET
    JAMES I ALINE
    ALEX I MAGGIE
    ALINE PRZYJACIÓŁKA TEDA
    LUIZA NIECH SIĘ OTWORZY, może otworzyć swoją firmę odzieżową, albo swój sklep w którym wszyscy się będą ubierać
    WĄŻ GRZEGORZ PRZYJACIEL JAMESA
    CHRISTO CHOLERO MOŻESZ BYĆ SAMOTNY, a tak na serio fajnie by było, gdyby sobie znalazł jakąś parę ALE NIE SHARON, SHARON DLA WILLA, i byłby szczęśliwy.
    Np z Eweą.
    EWEA I CHRISTO


    HIP HOP HURRA
    *FANFARYIOKLASKI*
    BUM!
    HAPPY END
    I wszyscy są szczęśliwi


    Kocham tego bloga
    Tak gładko się go czyta, jejku.
    Wyrazy współczucia co do pendrajwa...
    Opublikuj nowy rozdział jakoś szybko, pls...
    Już w końcu lipiec...

    Sharon i Will
    Aline i James

    Proszęproszęproszę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I więcej przyjaźni
      Przyjaźń - tak strasznie lubię czytać o przyjaźni!

      Przeszłość Sharon, strasznie mnie ciekawi jej matka...

      No i nadal czekam na rozwinięcie Luizy, - "takie, że się nie pozbieram" xd

      Nie zawiedź mnie!

      Żart taki
      Zbyt kocham to opowiadanie abyś mnie zawiodła

      Tylko WYWAL CHRISTA ZDALA OD SHARON


      No i popatrz, jakie mi długie komentarze wychodzą

      Usuń
    2. Iii, bo bym zapomniała:

      NAWET NIE WIESZ, JAK BARDZO SIĘ CIESZĘ, ŻE NIE ZAWIESZASZ


      Ale sobie u ciebie poużywam capslocka

      Usuń
  5. Zapomniałam wcześniej skomentować. Kocham ten rozdział, jestem chora nie myślę. Will i Sharon. Tak blisko zerwania Alexa z Maggie, ah - jeszcze się doczekam tego oby. Agatha <33 mogło jej być więcej:( Luiza jest spoko, Aline i James <3 Nie wiem napisać jeszcze:/ wszystko jest bez sensu,idę spać, nie zawieszaj, kocham to Vinci

    OdpowiedzUsuń

JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA
nie bądź obojętny na jego los

Szablon

Obserwatorzy