niedziela, 5 marca 2017

Rozdział 15. Noc prawie spełnionych marzeń

Czarodzieje, Czarownice, Wiedźmy i Wiedźmini!

Nawet nie wiecie, jak strasznie mi wstyd, ale pewnie mam za swoje, bo straciłam przez te przerwę wszystkich czytelników, nie?
Dużo się działo w moim życiu, przepraszam, kto by pomyślał, że tak bardzo się spóźnię. Mam parę sprawdzianów do nadrobienia, ale postaram się, by od tego wpisu wszystko było jak dawniej, czyli posty co dwa tygodnie. Pocieszyć was mogę tym, że to chyba najdłuższy rozdział na tym blogu, ma bowiem aż 21 stron Worda, aczkolwiek urozmaicenie bohaterów jest zerowe, bo to tylko Will i Sharon. Miało być jeszcze Margalex, ale postanowiłam to podzielić na dwa rozdziały, bo nie chciałoby wam się pewnie tego w ogóle czytać, nie? O ile którekolwiek z was to w ogóle czyta.
Jestem wyrodną autorką.
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba, choć tyle mogę wam dać w przeprosinach.
Błagająca o wybaczenie
Okej
* * *
Ciche kapanie wody ze starego kranu, towarzyszyło jej myślom.
Kap.
Kap.
Kap.
Deszcz padał cały dzień, a teraz zapadał zmrok, więc pomieszczenie tkwiło w półmroku. Sharon nie chciała wstawać ze skrzypiącego krzesła w kuchni, by je zapalić. Choć w ciemnościach nie widziała dobrze, a litery pojawiające się w czarnym notatniku zaczynały się rozpływać, ona czuła, że zapalenie go może być dla niej zbyt trudne.
Kap.
Kap.
Kap.
Wigilia Bożego Narodzenia. Zawsze spędzała ją z matką, ubierały malutką choinkę, dawały sobie prezenty, a ona gotowała coś pysznego. Zwykle w prawdziwe Boże Narodzenie mama musiała wracać do pracy, ze względu na okoliczności, ale w ten jeden dzień w roku zawsze były razem.
W tym roku jednak mama zostawiła jej rano karteczkę, w której informowała, że nie tym razem, bo „coś jej wypadło”.

Sharon wiedziała, że jak jej mamie „coś wypada”, to nigdy nie powinna czuć żalu. Wiedziała, że to, co ona robi, jest ważne. Ale teraz, słuchając powolnego kapania wody i zawzięcie pisząc w czarnym notatniku, nie potrafiła nie myśleć o tym, że ktoś inny znów jest ważniejszy od niej. Aczkolwiek sam fakt, że choć czasami była ważna był dla niej cudowny. Nie powinna być ważna dla nikogo. Była problemem, z którym jej matka musiała sobie radzić całe życie.
Kap.
Kap.
Kap-kap.
Ostatniej kropli z kranu towarzyszyła jeszcze ta, która powoli spłynęła po piegowatym nosie dziewczyny i wylądowała na jednym z wyrazów.
Sharon natychmiast wytarła ją, zostawiając słowo „Will” nieco mokre i już na zawsze troszeczkę rozmyte.
Cisza wokół niej stawała się zbyt głośna. Sharon ponownie chwilę rozważała zapalenie światła, ale póki coś widziała, wolała się obyć bez niego.
Kolejne zdania pojawiały się na białej kartce, stanowiąc ślad, który na zawsze zostanie pamiątką po jej życiu. Pamiętnik Sharon Sheridan.
Dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę, że jej życie nie jest na tyle interesujące, by kiedyś ktoś mógł zrobić z tego biografię, ale z jakiegoś powodu czuła, że musi to robić. Nie był to pierwszy czarny notatnik, jaki posiadała, nikt na szczęście nigdy nie pytał się jej, co się w nim znajduje. Wszyscy zgodnie w ciszy uznawali, że to jest jej własną sprawą. W jej pokoju na półce stało jeszcze siedem takich „jej spraw”, a każda z nich dotyczyła innego roku jej życia.
Kap.
Kap.
Kap.
Niedługo kolejny czarny zeszyt dołączy do pozostałych, lecz to jeszcze nie dziś. Do końca roku może się jeszcze dużo wydarzyć.
Tak.
Dlaczego się zgodziła? Aż tak bardzo nie liczyła na to, że ten, którego, gdyby mogła, sama by wybrała, nie będzie chciał tego zrobić? Fakt faktem, nie miał za dużo czasu, zanim białowłosy wyskoczył ze swoją propozycją. Poza tym ta propozycja wcale nie odbiegała daleko od tego, czego chciała. Ale to może dlatego, że sama nie wiedziała, czego, tak naprawdę chciała.
Dotknęła mokrego od łzy imienia widniejącego w pamiętniku.
Nigdy nie sądziła, że ona, Sharon Sharidan, będzie mieć rozterki miłosne. Ona była przecież zawsze zdecydowana, zawsze uczono ją, by taka była. A teraz nagle nie mogła się zdecydować. Gdyby mogła decydować. Bo nic, tak naprawdę, od niej nie zależało.
Ciszę panującą w mieszkaniu przerwał nagle dźwięk starego telefonu.
Wszystko w tym domu było stare, jakby tak pomyśleć. A nawet jeśli nie stare, to bardzo zniszczone.
Sharon podniosła słuchawkę i od razu się uśmiechnęła, słysząc głos dzwoniącej osoby.
- …Mamo, dzwonię teraz do Sharon, Ingrid sobie poradzi, jest już du… Hej! Sharon!
- Hej! Will! – zaśmiała się dziewczyna do słuchawki.
Chłopak parsknął śmiechem, a dziewczyna prawie zobaczyła, jak na jego twarzy kwitnie uśmiech.
- Dzwonię, by życzyć wesołych świąt! I w ogóle, nie tylko świąt… wesołego życia! W tym wszystkich świąt… mamo, potrafię życzyć… tak, wiem, że nie widać… mamo, rozmawiam przez telefon, idź do kuchni, widziałem, jak Mel się tam wcisnęła…
Sharon zamknęła oczy. Nie mogła przestać się uśmiechać. Słychać było, że święta Willa wyglądają zupełnie inaczej. Była pewna, że słyszy gwar rozmów niedaleko. Prawie czuła roznoszący się po domu piękny zapach.
- Przepraszam, Sharon, mama się zawsze mnie poprawia, gdy rozmawiam. Na czym stanąłem?
- Na wszystkich świętach.
Rudowłosa usłyszała, jak chłopak zaklął cicho.
- Miała rację co do moich umiejętności w życzeniu… czegokolwiek. Hmmm… w każdym razie… Wszystkiego najlepszego!
- Mówiłeś.
- Nie, nie mówiłem. Co jeszcze z tych oklepanych formułek…? Wiem! Zdrowia, szczęścia, pomyślności…
- Sto lat! – krzyknął ktoś w słuchawkę.
- Luke, proszę cię, ile razy mam ci mówić, że nie przerywa się, jak ktoś rozmawia?
Sharon oparła się o krzesło, na którym przed chwilą siedziała, po chwili stania zdecydowała się jednak zapalić światło. Will nadal tłumaczył coś Lukowi. Sharon zupełnie to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Sprawiało, że czuła, jakby Will był parę kroków od niej.
- Przepraszam za niego, Ingrid go tego nauczyła, a on uznał to za wielce zabawne. Jeszcze brakuje mi tylko Patricka do przerwania. Zresztą… czemu tylko jego? Cała rodzina się zjechała, czemu by nie pomyśleć o prababci?
- Prababci? – spytała Sharon, by podtrzymać konwersację. Wiedziała, że tak czy inaczej zaraz zejdzie na jej temat, ale mogła jeszcze chwilę posłuchać o rodzinnych świętach Willa.
- Nie jestem pewien, czy jest spokrewniona ze mną, ale jest naprawdę stara, więc babcią nie może być. Dobrze. Ale teraz o tobie. Twoja mama się nie wkurza, że gadasz przez telefon? Przecież macie mieć te wasze święta…
Sharon ścisnęła mocnej słuchawkę.
- Nie mamy – powiedziała cicho. – Mamie coś wypadło w pracy. Ale jutro będzie.
Will milczał przez chwilę, choć o całkowitej ciszy nie można było powiedzieć, gdyż ciągle słychać było jakieś wrzaski.
- Jak to? Siedzisz sama w domu?
- Tak… ale jest super – dodała, by go nie martwić. – Piszę dzieło mojego życia, zaraz odgrzeję pizzę i całą noc będę oglądać filmy.
Niemal usłyszała, jak Will unosi brwi.
- Mam nadzieję, że świąteczne.
- Tak, nauczę się na pamięć „Kevina samego w domu”. 
- Proszę, tylko nie Kevin. Luke go ostatnio obejrzał i oszalał na punkcie robienia psikusów. Gdy dziś wujek Alfredo wszedł… Słuchaj, Sharon, może byś przyjechała do nas?
Sharon była tak zdziwiona, że przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć.
─────────────────────────────────────────────────────
- Do was? – spytała po chwili. – Will, coś ty. Jest Wigilia. Spędza się ją z rodziną.
- No właśnie. Mówisz, że Kevin jest bardziej twoją rodziną, niż ja? – spytał Will, siadając na parapecie w łazience restauracyjnej.
- Nie, mówię, że nie jestem twoją rodziną na tyle, by niszczyć twoje rodzinne święto… - dziewczyna nadal się nie zgadzała.
Will westchnął i zamachał wiszącymi nogami.
- Ty chyba naprawdę mylisz moją wigilię z tymi z telewizji.
- Nie rozumiem.
- Tu jest naprawdę dużo ludzi. Mama zrobiła z tego zjazd rodzinny. Połowa osób się nie zna. Ja połowy osób nie znam…
Nagle drzwi do łazienki się otworzyły i wszedł przez nie, jak zawsze ubrany na czarno, Patrick.
- Williamie, idź się integruj z rodziną – powiedział, po zamknięciu drzwi na zamek. – Tobie jednemu to wychodzi.
Wskoczył na parapet obok Willa, jak gdyby nigdy nic.
Will zakrył głośnik ręką.
- Patrick, czy ja proszę o tak dużo? Chwila spokoju? – spytał.
- Rozmawiasz z Sharon? – domyślił się chłopak. Również zabujał nogami. – Ja nie przeszkadzam. To jest jednak jedyne miejsce, by uciec przed trajkoczącymi po włosku ludźmi, nie moja wina, że oboje tego potrzebujemy.
- Czego?
- Chwili spokoju. – Chłopak wyciągnął rękę i potargał kręcone włosy Willa.
- Patrick, bez depresyjnego tonu.
- Czy już wszystko, co mówię, jest depresyjne? – Patrick uśmiechnął się szeroko. – Willi, nic mi nie jest. Wręcz przeciwnie. Teraz czuję się naprawdę okej. Gdy tylko ciotka Felicita przestała komentować moje glany.
- Mogę? – spytał Will, wskazując na telefon.
- Tak, jasne.
Patrick wyjął z kieszeni monetę i zaczął się nią bawić.
- Jestem – powiedział Will do słuchawki.
- Kto to był? – zainteresowała się Sharon.
- Patrick. Jak mówiłem, teraz wszyscy nam przerywają.
- Czekamy na prababcię?
- Jeśli szczęście dopisze i ona zawita do łazienki – roześmiał się chłopak.
- Jesteś w łazience?
- Myślisz, że gdybym był gdzie indziej, słyszałabyś mnie?
- Przed chwilą byłeś przed kuchnią, nie?
- Ale, na szczęście, już mnie tam nie ma. Prawie cię nie słyszałem – Will uśmiechnął się.
- Interesująca rozmowa – skomentował Patrick, podrzucając i łapiąc monetę.
- Tak jak twoja zabawa… To jak, chcesz tu przyjechać, czy nie? – spytał się Sharon.
- Ten Kevin brzmi naprawdę kusząco… - zastanawiała się dziewczyna.
- Sharon, daj spokój, nikt nawet nie ogarnie, że tu będziesz.
- Toś mnie przekonał.
- Zaprosiłeś ją tu? – zapytał brat Willa, nagle upuszczając monetę, która potoczyła się po brązowych płytkach imitujących drewniane panele.
Will przewrócił oczami i wskazał mocnym ruchem głowy na telefon.
- Czyli dziś poznam sławetną Sharon?
Brunet ostentacyjnie zeskoczył z parapetu i ruszył w kierunku drzwi.
- Panno Sheridan, uprzejmie nalegam – powiedział.
- A twoja mama się zgodziła?
- Zgodzi się – odparł Will, rzucając piorunujące spojrzenie bratu i otwierając zamek.
Wyszedł na zewnątrz. Od razu zalał go dźwięk setki włoskich rozmów przy akompaniamencie harmonijki wujka Alfredo.
Karczma matki jak zawsze była pełna ludzi, teraz jednak oni wszyscy byli Włochami lub choć przypominali Włochów. I najwyraźniej byli jego rodziną. Tych bliższych rozpoznawał, jednak nie miał pojęcia, kim może być blondynka (czyli raczej nie włoszka) stojąca przy drzwiach do kuchni. Mimo to atmosfera spotkania była tak rodzinna, że chłopak nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Will! Kochanie, wszędzie cię szukałam. Widziałeś gdzieś Luke’a?
Jego mama wyrosła jak z podziemi. Miała na sobie duży, biały fartuch po prapraprababci czy kimś takim, a w ręku trzymała tacę z ciastkami.
- Nie, ale ostatnio krzyczał mi „sto lat!” do słuchawki. Mamo, Sharon może przyjechać?
Mama Willa spojrzała na niego z uśmiechem, który na chwilę zakrył niepokój o najmłodszego syna.
- Oczywiście, że tak! Jeżeli jej rodzice się zgadzają, to nie mam nic przeciwko. Chcesz ciasteczko? Mamma mia, a jeżeli Luke znowu coś podpalił?
Mama oddaliła się szybkim krokiem, jednocześnie częstując wszystkich ciastkami z trzymanej przez nią tacy.
- Możesz przyjechać – oznajmił Will. - Kevin nie ucieknie.
- Już przygotowuje linę z prześcieradeł. Z tego, co słyszę, wyszedłeś z łazienki, nie?
- Sharon! – krzyknął Will karcąco. – Ja mówię serio!
Jakaś kobieta, której Will nigdy wcześniej na oczy nie widział, spojrzała na nieg dziwnie. Will uśmiechnął się przepraszająco, a ona przeklęła po włosku.
- Will! Ja taż!
- Weź zamów Błędnego Rycerza, by cię podwiózł do „jadłodajni Ginevry”. Powinni wiedzieć, gdzie to jest. Będę czekać na dworze. Za ile możesz być?
- A mówiłam, że będę? – spytała dziewczyna.
Will tymczasem zaczał coś gorączkowo obliczać.
- Od dziurawego kotła to jakieś dwadzieścia minut, plus czas na wyjście i przyjechanie tego autobusu… to z pół godziny. Czekam na dworze, żebyś się nie zgubiła.
- Will, ja wcale nie mam zamiaru przyjeżdżać!
W tym momencie Will się rozłączył.
─────────────────────────────────────────────────────
- Żegnaj, wesołych świąt i w ogóle! – krzyknął Alojzy, zanim drzwi do Błędnego Rycerza się zamknęły. – A, i dziś pracuję tylko do 22!
 Od jej rozmowy z Willem nie upłynęło pół godziny, jednak śnieg, który zaczął wtedy padać, już zdążył pokryć wszystko, choć niewielką warstwą. Dziewczyna od razu dostrzegła Willa, również przyprószonego białym puchem.
- Naprawdę bałem się, że nie przyjedziesz, a ja będę musiał tu czekać wieczność – powiedział na dzień dobry.
- Naprawdę zastanawiałam się, czy cię tu tak nie zostawić, ale stwierdziłam, że byłoby mi ciebie trochę żal… - powiedziała rudowłosa. - Poza tym, jeśli twoja mama gotuje choć w połowie tak dobrze, jak ty, to nie ma co żałować Kevina.
- A odgrzewana Pizza? Tak, w porównaniu do tej mojej mamy jest pace lizać.
- Cicho, to był naprawdę dobry plan na wieczór… Czyli będzie pizza?
- Nie wiem. Wydaje mi się, że może być, ale co ja tam wiem. Co do mojej rodziny, to jest parę rzeczy, o których musisz wiedzieć, zanim tam wejdziesz…
Sharon dopiero teraz zauważyła, że Will jest trochę zestresowany. Wcześniej czapka, szalik i grube rękawiczki dobrze to ukrywały. Najwyraźniej dopiero teraz doszło do niego to, że ma zamiar przedstawić Sharon całej swojej rodzinie.
A Sharon tę rodzinę ma poznać.
Zadrżała.
- Zimno ci? – spytał Will od razu i spojrzał na nią szybko. – Czy ty nie masz rękawiczek, kobieto? Wiesz, jaka jest temperatura? Czekaj, zaraz dam ci moje…
- Żeby ci palce odmarzły? Will, jest mi ciepło. Mów, co chcesz powiedzieć.
- Dobrze. Mel jest tego wzrostu – pokazał swój pępek. – I to jest to najbardziej rozentuzjazmowane dziecko, jakie zobaczysz. Patrick jest ubrany na czarno i ma na sobie glany, choć jestem pewny, że mama zakazała mu noszenia ich… nie, tak właściwie to nie przed tym chciałem cię ostrzec. Po prostu… ta rodzina jest naprawdę energiczna i wszyscy gadają głównie po włosku, więc jakbyś potrzebowała tłumacza…
- Will, ja znam podstawy włoskiego.
- Serio? – zdziwił się Will, jednak chwilę potem uśmiechnął się. – Oczywiście. Czy jest coś, czego Sharon Sharidan nie umie?
„Dużo rzeczy” – powiedziała dziewczyna.
- Wujek Afredo pewnie będzie grać na harmonijce. Ma dwie córki, jedną w wieku Luke’a, drugą w wieku Melanie. Musisz na nie uważać, bo to kleptomanki. W sensie coś zabierają, by nikt nie zobaczył, ale zaraz potem oddają. Taka ich zabawa. No nie wiem… oni już cię lubią, lubią wszystkich z góry, trzeba się postarać, by cię znielubili. Boże… gdy to powiedziałem, nagle zdałem sobie sprawę, że to prawda. Więc… bądź sobą i ogólnie…
- Rozumiem Will. Używaj magicznych słów, a będzie dobrze?
- Z tymi magicznymi słowami się wstrzymaj, bo nie jestem pewnien, czy wszyscy to czarodzieje.
- Czyli niektórzy nimi są? – zdziwiła się Sharon.
- Powiedz mi, czy prababcia mając lat 120 i wciąż dobrze się trzymając może być mugolem?
- No nie.
Doszli do wąskich drzwi w ścianie, nad którymi widniał staroświecki szyld w kolorach włoskiej flagi z napisem „Jadłodajnia Ginevry”. Obok schodków prowadzących do drzwi stała wielka donica, na której siedział święty Mikołaj. Zapewne w lecie była pełna kwiatów.
- Urocze miejsce.
- Mało widoczne. Ale mama chce, by tak było. Według niej tylko najlepsi wiedzą o tej knajpie. Nie zawsze się z nią zgadzam, ale znalezienie tego miejsca trochę trwa, więc jak ktoś tu przychodzi, to serio musi być kimś. Poza tym to dość magiczne miejsce, nawet bez dwóch czarodziejów mieszkających pod jednym dachem.
- Dwóch? – zdziwiła się dziewczyna, po czym pacnęła się w czoło. - A. Jeszcze Luke.
- Na jednym ze stołów są ślady jego dłoni. Klienci czasem pytają, jak się tam znalazły. Mama wtedy wymyśla jakieś niestworzone historie. Czasami nawet opowiada prawdziwą wersję. Wszyscy myślą, że ma naprawdę dużą wyobraźnię, bo prawdę też biorą za bajkę. Cóż.
- Cóż. Masz inteligentną mamę.
W momencie mówienia słowa „mamę”, drzwi do knajpy się otworzyły i wyjrzała przez nie kobieta w wieku mniej więcej czterdziestu pięciu lat. Wysoka i chuda zupełnie nie przypominała tej kobiety, którą Sharon sobie wyobrażała jako mamę Willa.  Z jakiegoś powodu zawsze miała wrażenie, że będzie to raczej niska i pulchna osoba, raczej przypominająca babcię Jamesa niż byłą modelkę. Poza tym, ta kobieta naprawdę nie wyglądała na kogoś, kto wydał na świat piątkę dzieci.
Sharon zaśmiała się wewnętrznie z własnej głupoty. Will był wysoki i chudy. Po kimś musiał to mieć. Tak samo swoje wysokie kości policzkowe.
- Mamma mia, dzieciaki, wracajcie do środka, bo zimno! Czemu tak długo czekacie na dworze? – jej włoski akcent nadal był słyszalny.
Skrzyżowała na piersi ręce i obrzuciła Willa srogim spojrzeniem, jakby to była jego wina.
Może i nie była pulchna, ale swoją osobowością sprawiała, że wszędzie jej było dużo.
- Mamo, Sharon dopiero przyjechała, daj nam dojść do schodów! – uśmiechnął się Will, podnosząc obie ręce w geście poddania się.
Uśmiech kobiety wyglądał jak skopiowany z twarzy Willa i wklejony na jej. Kolejne podobieństwo, którego nie sposób nie zauważyć.
- Ty jesteś Sharon? – zwróciła się do dziewczyny i zrobiła miejsce w drzwiach, by syn i jego koleżanka mogli przejść. – Buongiorno! Miło mi cię poznać. Jestem mamą Willa, wejdź proszę, na dworze pada ten mokry śnieg, jeszcze oboje zmarzniecie…
Tak, mama Willa była do niego podobna nie tylko z wyglądu.
Sharon weszła do środka i od razu poczuła falę gorąca na twarzy. W pomieszczeniu pachniało czymś, czego dziewczyna nie mogła nazwać, ale pachniało tak, że bardzo chciała móc to zrobić.
Przedsionek był pełen kurtek i butów, powieszonych na wieszakach. Najwyraźniej jadłodajnia stawiała na rodzinną atmosferę. Na suficie wisiała prosta lampa o ciepłym świetle, a na jednej ze ścian wisiało lustro. Sharon natychmiast złapała swój wzrok. Nie przypuszczała, że te trzy minuty na dworze mogą sprawić, iż pokryje ją taka warstwa mokrego, już topniejącego śniegu.
- Zdejmij kurtkę, mio sole, tu jest strasznie ciepło – powiedziała mama Willa, natychmiast ściągając jej czapkę i wieszając ją na jednym z wieszaków.
- Mamo, ona potrafi się sama rozebrać.
- Wiem, wiem – odpowiedziała kobieta, od razu się wycofując. Sharon dopiero teraz zauważyła, że ma na sobie szpilki, co sprawiało, że była tylko trzy centymetry niższa od Willa. Ruda zaczynała się czuć naprawdę niska. - Jesteś koleżanką Willa ze szkoły? Aż dziwne, że wcześniej cię nie poznałam. Zawsze zawoziłam Willa trochę przed czasem na peron, może dlatego. Czuj się jak u siebie w domu. Prawie nikt i tak nikogo nie zna, więc nie zwrócą uwagi na to, że jeszcze nie należysz do rodziny…
- Mamo!
Sharon była zbyt zajęta obserwowaniem otoczenia, by zwrócić uwagę na krzyki Willa (na które zwykle nie zwracała uwagi, bo były bezpodstawne). Powiesiła kurtkę na tym samym wieszaku, co znajdowała się jej czapka, po czym uśmiechnęła się do gospodyni.
- Dziękuję, że mogłam przyjść – powiedziała.
Kobieta od razu się rozpromieniła. Podeszła do niej i zaczęła strzepywać jej śnieg z włosów.
- Och, cała przyjemność po mojej stronie, naprawdę cudownie, że wreszcie mogę cię poznać. Twoi rodzice się zgodzili, prawda?
Sharon zarumieniła się. Tak w każdym razie jej się wydawało. Było tak gorąco, że pewnie już od dawna była czerwona.
- Tak właściwie, to byłam sama w domu, gdy wychodziłam. Ale zostawiłam mamie karteczkę.
Mama Willa zasmuciła się i przestała otrzepywać ją ze śniegu. I tak krótkie, rude włosy Sharon były mokre.
- Twoja mama pracuje w wigilię?
- Tak, coś jej wypadło w pracy.
Stojący obok Will zmarszczył brwi.
- Ona nie pracuje w sklepie z elektroniką?
Sharon zawahała się. Krótko, ale dostrzegalnie.
- Tak, pracuje. Wiesz, czasami niektórzy bogaci rodzice zapominają o świętach i muszą kupować wszystko na ostatnią chwilę, czyli dziś…
- Mamma mia! – krzyknęła nagle mama Willa, przykładając dłoń z czerwonymi paznokciami do twarzy. – Prawie zapomniałam!
Szybko oddaliła się do środka domu.
Sharon mimowolnie zachichotała.
- Ona tak zawsze?
- Zawsze.
- Jesteście podobni.
- Proszę, nie mów tak, to bolesne.
- Ej, masz bardzo fajną mamę. Nie tak ją sobie wyobrażałam, ale jest strasznie miła. I wydaje się być dobra. – Sharon poklepała go po ramieniu.
- Jest. Wszyscy to mówią. Potrafi pół godziny gadać z listonoszem o jego problemach. Raz nawet uratowała jego związek, dając jakieś porady, czy coś – wyszczerzył się chłopak.
Sharon poszła za jego przykładem.
- Willllllllll! – usłyszała nagle dziecięcy krzyk.
Z korytarza, a którym zniknęła mama Willa, wybiegł nagle malutki chłopczyk z ogromną czupryną czekoladowych loków. Natychmiast przytulił się do nóg Willa, nie zwracając uwagi na rudą.
- Boże, Luke, co się stało? – spytał chłopak, kucając, by znaleźć się na wysokości brata.
Dziecko, najwyraźniej Luke, nadal chciało się przytulać, więc Will poświęcił parę chwil na złapanie równowagi.
- Inglid… Inglid… ona powiedziała… ze… ze… - szlochał chłopiec, wtulając twarz w ramię Willa. – Ze Mikołaj nie istnieje!
Ostatnie słowa wykrzyczał, oddalając na chwilę twarz od ciała brata. Dopiero teraz Sharon zobaczyła, jak wygląda.
A wyglądał jak młodszy klon Willa. Naprawdę. Gdyby dziewczyna zobaczyła zdjęcie z dzieciństwa swojego kolegi i porównała je z tym chłopcem, nie potrafiłaby znaleźć różnicy.
Will naprawdę starał się ukryć uśmiech, cisnący mu się na usta.
- I ty jej wierzysz? – zapytał.
Luke przełknął łzy i kiwnął głową.
- Sharon, powiedz mi, czy Ingrid ma rację?
Wielkie, załzawione oczy chłopca zwróciły się na nią z nadzieją.
- Oczywiście, że nie! – powiedziała dziewczyna, klękając obok niego. – Wszyscy wiedzą, że Mikołaj istnieje! Kto by przynosił prezenty?
To wytłumaczenie najwyraźniej usatysfakcjonowało chłopczyka. Otarł oczy wierzchem dłoni i uśmiechnął się.
- Ty jesteś Shalon?
- Tak.
- Ja jestem Luke. Luke Smilenice.
Wyciągnął do niej tę dłoń, którą wcześniej otarł łzy.
Sharon myślała, że się rozpłynie z nadmiaru słodkości. Przyjęła dłoń, choć z zasady niezbyt lubiła dzieci. Zwłaszcza zapłakane i zasmarkane.
- Słuchaj, Luke, idź do mamy i powiedz jej, żeby przysłała do mnie Ingrid, jak ją znajdzie, dobrze?
Chłopiec kiwnął głową i popędził korytarzem.
- Powiedz mi, Will, skąd on wiedział, że tu jesteś? Wydawało mi się, że przedsionek jest raczej w mało uczęszczanej części domu…
- Po pierwsze, w tym domu wszystkie miejsca są uczęszczane. Po drugie, ten dzieciak jest młodym czarodziejem. Ma jakiś radar w głowie.
- A po trzecie?
- Nie ma po trzecie.
- Zawsze jest jakieś „po trzecie”.
Will tylko uśmiechnął się. Nie skomentował.
- Chodźmy. Pokażę ci dom i restaurację.
─────────────────────────────────────────────────────
 Ludzi było dużo, a Sharon powoli zaczynała sobie przypominać włoski, ponieważ wszyscy, bez wyjątku, mówili albo po włosku, albo z włoskimi wstawkami.
Cały wystrój przywodził na myśl Włochy. Stoły przykryte były biało-czerwonymi obrusami w kratkę, na ścianach wisiały zdjęcia Toskanii, ciemne deski podłogowe wyglądały bardzo staro, a na suficie suszyły się przyprawy, którymi również tu pachniało. Ciepłe światło zalewało wszystko, do złudzenia przypominając słońce. Na półkach za barem, w przeciwieństwie do wszystkich restauracji, w jakich Sharon była, wcale nie stał alkohol, a ręcznie robiony makaron i soki wyciskane. Ktoś w tłumie zdecydowanie grał na harmonijce, a ze dwie osoby podskakiwały w rytm muzyki.
- Wow – powiedziała tylko.
- Dużo ludzi, nie? Jutro będzie więcej.
- Jak to? To nie cała rodzina?
Will zaśmiał się.
- Nie, na szczęście cała. Dziś obchodzimy Boże Narodzenie. Jutro mama jak co roku organizuje darmową jadłodajnię.
Sharon palnęła się otwartą dłonią w czoło.
- Właśnie! Zapomniałam. To dla bezdomnych i osób, które nie mają gdzie się podziać tego ranka, tak?
- Tak. A ja robię mnóstwo pizzy. Z mamą. I to wszystko jakoś się rozchodzi, choć przecież tak mało osób wie o tej knajpce.
- Wydaje mi się, że każdy widzi na kilometr napis „darmowe jedzenie”.
- To też prawda – roześmiał się Will. – Przez to przychodzi więcej osób, nawet niekoniecznie bezdomnych czy biednych. Ale tacy zwykle potem wracają po więcej. Więc może się wydawać, że to nie jest korzystne, to rozdawanie jedzenia, ale w ciągu roku zwraca się z nawiązką.
- Sprytnie. Twoja mama lubi pracować w święta?
- A twoja lubi? – odpowiedział chłopak pytaniem na pytanie.
- Moja mama to co innego. Ona naprawdę musi.
- Wiesz, gdyby tam nie poszła, świat by się pewnie nie skończył.
- Zdziwiłbyś się.
Will zmarszczył brwi i przyjrzał się koleżance spod przymrużonych oczu.
- W każdym razie… - mówił dalej. – Moja mama i tak by gotowała. Ja pewnie też. A pomaganie potrzebującym jest naprawdę miłe. Więc dla niej nie ma różnicy. Może nawet korzysta na tym…
Ktoś obok prychnął.
- Ja mam naprawdę chorą rodzinę – usłyszała dziewczęcy, lekko zachrypnięty głos.
- Ingrid, jakoś nie zauważyłem, by bardzo ci przeszkadzała obecność Heraklesa. Wydaje mi się, że nawet go polubiłaś.
Sharon zmierzyła wzrokiem dziewczynę, która usiadła na wysokim krześle przy barze obok nich.
Z jakiegoś powodu zawsze, gdy myślała o Ingrid widziała histeryzującą smarkulę, raczej brzydką, taką, która naprawdę nie zasługuje na żadną uwagę, poza tą w szkole za kłócenie się z nauczycielem. Widziała dziewczynę, która naprawdę różniła się od Willa wszystkim, łącznie z wyglądem.
Ponownie tego dnia przeżyła szok, spotykając członka rodziny Willa, którego wyobrażała sobie zupełnie inaczej niż wyglądał w rzeczywistości.
- To jest ta Sharon? – spytała dwunastolatka, unikając tematu Heraklesa. – Szczerze? Po tym, co mówiłeś, myślałam, że jest ładniejsza.
Ingrid była ładniejsza. Była naprawdę piękna.
Odziedziczyła po mamie wysokie kości policzkowe, wzrost i figurę, jak również pełne usta, których Will jednak nie otrzymał. W przeciwieństwie do brata miała również czarne jak węgiel włosy, sięgające do połowy pleców, teraz zaplecione w warkocza. Przypominała Willa, była jednak jego damską, dużo ładniejszą wersją. Na sobie miała białą sukienkę z koronki, bardzo podkreślającą jej śniadą cerę.
- Zgaduję, że jesteś Ingrid? – spytała Sharon, nagle orientując się, że ma na sobie zwykłe, lekko podarte dżinsy i martensy. Tak, Ingrid była typem dziewczyny, przy której zdajesz sobie sprawę z takich rzeczy.
- I inteligentniejsza – dodała dziewczynka. – Chciałeś mnie widzieć, nie?
Will uśmiechnął się do siostry.
- Tego jednego dnia mogłabyś być milsza.
Ingrid odpowiedziała mu tym samym. Oni chyba wszyscy w rodzinie mieli takie same uśmiechy.
- Oczywiście. Williamie, braciszku, szukałeś mnie, prawda?
Will przewrócił oczami.
- Tak. Czemu mówisz Luke’owi, że Mikołaj nie istnieje?
- A jest inaczej?
- On jest jeszcze dzieckiem. Ma dopiero siedem lat. Weź nie bądź taka.
- Will, kiedyś i tak się dowie.
- Ingrid, pamiętam, jak ty w jego wieku byłaś jeszcze bardziej podekscytowana od niego, z tego co mi się wydaje, obiecywałaś, że zabierzesz mu czapkę. W sensie Mikołajowi.
Sharon parsknęła śmiechem, czym sobie zasłużyła na piorunujące spojrzenie dziewczyny. Niezbyt się nim przejęła, widywała lepsze. Na przykład McGonagall.
- Wiem, i co z tego? Byłam dzieckiem.
- On też jest.
- Dobra, dobra. Mikołaj istnieje. A ty, Sharon, weź przestań chichotać, bo lepsza pewnie nie byłaś.
- Przeciwnie – odpowiedziała dziewczyna. – Nigdy nie dane mi było wierzyć w Mikołaja. Do pewnego momentu w życiu nawet nie wiedziałam o jego istnieniu.
Ingrid zmarszczyła brwi.
- Miałaś w ogóle telewizję?
- Tak. Zawsze dziwiły mnie te grube pajace w czerwonych czapkach rozdające coca-colę.
Sharon mogła się założyć, że kąciki ust dziewczyny znów się uniosły.
- A filmy?
- W Kevinie go nie ma. Jak mógłby istnieć?
Will nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Patrzył na obie dziewczyny z rosnącym zainteresowaniem.
- To samo zawsze mnie zastanawiało – Ingrid zmarszczyła brwi zupełnie jak Will. – Wiesz, gdzie może być Mel? – zwróciła się do niego.
- Ona nadal wierzy. Nie zdradzę ci położenia tego niewinnego dziecka.
Ingrid uśmiechnęła się, tym razem naprawdę szeroko.
- Dobrze, to był tylko żart. Już nie będę.
- Czuję dym – stwierdziła mimochodem Sharon. – Wydaje mi się, że dochodzi z kuchni.
- Mamma mia – Ingrid zbladła. – Miałam jej pilnować, by tam nie weszła.
- Mamma mia? – zaśmiał się Will, poprawiając na krześle.
- Jasna cholera, za dużo czasu spędzam z mamą! – Ingrid zeskoczyła na ziemię. – Może jeszcze nie zdążyła nic spalić? – zastanawiała się z nadzieją, ruszając szybkim krokiem w stronę kuchni.
Will odprowadził ją wzrokiem.
- Aż dziw, że cię polubiła – stwierdził. – To rzadkie zjawisko.
- A polubiła? – Sharon uniosła jedną brew, choć też odniosła takie wrażenie.
- Jesteście podobne. Albo mogła cię znienawidzić, albo polubić.
Do pierwszej brwi dołączyła druga.
- Jesteśmy podobne? To przykre. Dość często na nią narzekasz.
Will wyszczerzył się znowu.
- Myślisz, że czemu w domu wszyscy wiedzą, kim jesteś?
- Bo jestem twoją najlepszą przyjaciółką?
- Nie wiem… czekaj, ale tak serio… wy nie mówiłyście poważnie? Z tym, że Mikołaj nie istnieje?
Sharon spojrzała w jego brązowe oczy.
- Oczywiście, że istnieje.
- Ufff. Okej. Chyba muszę iść do kuchni – zmienił temat Will.
- Normalni ludzie mówią tak o toalecie.
- Nie, tam pewnie nadal siedzi Patrick. A ja serio czuję dym.
─────────────────────────────────────────────────────
Gdy Will wszedł do kuchni był pewny, że to dym. Nie tylko ze względu na ostry zapach w powietrzu. Okno było otwarte, a czarne powietrze powoli przez nie uciekało.
Mama stała nad Melanie i nie wiedziała, czy krzyczeć, czy się śmiać, czy może pocieszać małą, która wyglądała, jakby się miała zaraz rozpłakać.
Ingrid zdecydowała za nią.
- Mel, jasna cholera, co ja ci mówiłam o tych pokrętłach? Rozumiesz słowa „nie dotykać”?! A „nie przekręcać”?! Mamma mia, co z tobą jest nie tak?
- Ingi, ja chciałam, żeby się upiekło… - zaczęła uspokajać ją Mel, która najwyraźniej uznała, że płakanie jest nie na miejscu, skoro siostra zaraz ją zabije.
- Tak, teraz to jest upieczone. Pyszne węglowodany. Naprawdę.
- Ingrid! Przestań! To ty się miałaś zajmować Mel! – przerwała jej mama.
- Ingi, nie bądź zła, ja naprawdę chciałam tylko, żeby było chrupiące… - mówiła dziewczynka, bezwiednie ignorując mamę.
- Tak, węgiel jest twardy, aczkolwiek nie wiem, czy chrupiący. Nie próbowałam. A nie, czekaj! Już raz mi dałaś czarny makaron! Tak, to było chrupkie! Zęby mnie bolą do dziś!
- Ingrid!
Mel patrzyła na siostrę ze współczuciem, nadal nie zwracając uwagi na mamę, która zaczęła przeganiać ścierką dym za okno.
- Mogłaś powiedzieć, że jest niedobry.
Ingrid spojrzała na nią niedowierzająco.
W tym momencie Will postanowił im przerwać, a stojąca za nim Sharon przypatrywała się rodzinnej sprzeczce, jakby robiąc notatki.
- Co tu się dzieje? – spytał.
Gdy Melanie go tylko dostrzegła, zapominając o dymie i mocno wkurzonej Ingrid.
Melanie, w przeciwieństwie do matki, wcale nie była chuda i wysoka. Widać było, że lubi kuchnię. Czerwono-zielona sukienka, najwyraźniej po siostrze, naprawdę mocno ją opinała w talii. Sharon zastanawiała się chwilę, jak to możliwe, że się w ogóle zapięła. Burzę brązowych loków ktoś najwyraźniej starał się okiełznać czerwoną kokardą, jednak bez powodzenia.
- Will, powiedz jej, że to niechcący! – powiedziała, a jej wielkie, brązowe oczy zwróciły się na brata z nadzieją.
Sharon już zdążyła się zorientować, że to Will jest w tym domu osobą rozsądzającą wszelkie spory.
- Ingrid, to niechcący – powiedział chłopak, spełniając polecenie i łapiąc siostrę za rękę.
Dziewczynka natychmiast się jednak wyrwała i podeszła do Sharon.
- Ty jesteś dziewczyną Willa? – spytała, ale nie czekała na odpowiedź. - Jesteś strasznie ładna! Zawsze chciałam mieć piegi, ale mam za ciemną cerę, więc nie mogę… masz śliczne włosy! Jak marchewka!
Zanim dziewczynka mogła dalej komentować jej wygląd, rudowłosa odpowiedziała.
- Jestem Sharon, ale nie jestem dziewczyną Willa. Z tego, co wiem, on nie ma dziewczyny…
- …jeszcze nie ma – przerwała jej Mel, po czym wróciła do monologu. – Czekaj, czy ty masz dwukolorowe oczy?
Melanie stanęła na palcach, by jej się przyjrzeć.
- Melanie Smilenice, chcę tylko przypomnieć, że właśnie rozwaliłaś pieczeń! – krzyknęła Ingrid.
- Przepraszam! – odpowiedziała dziewczynka. – Nigdy wcześniej nie widziałam takich oczu! Ja też takie chcę! Czy to niebieskie widzi bardziej na niebiesko niż to zielone?
- Mel, a czy ty widzisz na brązowo? – odpowiedziała Ingrid sarkastycznie, podchodząc do siostry, wciąż wpatrzonej w koleżankę brata.
- Nie wiem, nie miałam porównania – odpowiedziała beztrosko Mel.
Will stał obok i przypatrywał się z zainteresowaniem Sharon. Naprawdę zastanawiał się, jak ten chodzący entuzjazm na nią wpłynie.
- Nie, nie widzę na niebiesko – stwierdziła dziewczyna, patrząc na niego z uśmiechem.
- A na zielono? – natychmiast pojawiło się pytanie. – Jak patrzysz na rośliny to są tak samo zielone, czy bardziej. Macie w szkole rośliny? Właśnie! Jaka jest wasz szkoła? Duża? Will mówił, że duża, ale że teraz jesteście w innej. Co się z tamtą stało, że jesteście w innej? Zawaliła się? Jeśli tak, to czemu nie możecie jej odbudować, wam jest chyba łatwo?
Pytania lały się strumieniami i najwyraźniej wcale nie wymagały odpowiedzi. Mel nadal przypatrywała się Sharon. W pewnym momencie wzięła ją za rękę.
- Masz piegi nawet na dłoni! To nie fair. Oddaj mi trochę swoich piegów!
- Nie wiem, czy się da – odpowiedziała Sharon zgodnie z prawdą.
- Na pewno się da. Jesteś przecież magiczką. Mogę zobaczyć twoją różdżkę? Will mi nie chce swojej pokazać, boi się, że coś zniszczę. Ja nic nie niszczę.
- Mel, zostaw na chwilę Sharon w spokoju. Daj jej odetchnąć – skarciła ją mama, wyjmując pieczeń z piekarnika. Tak, ona zdecydowanie przypominała bryłę węgla.
- Będzie czym palić w piecu do pizzy – skomentowała Ingrid, siadając na jednym z blatów.
Melanie się zarumieniła.
- Przepraszam. Zaczęłam zadawać za dużo pytań? Nie chciałam. Po prostu wydajesz się być naprawdę fajna… tak dużo chcę wiedzieć! Kim jest Alex i James? Nigdy ich nie poznałam, a strasznie bym chciała. Mało znam czarodziejów, a ten wasz świat jest bardzo fajny. Will mi nie chce nic mówić!
- Bo jesteś nie-magiczna – zgasiła jej zapał Ingrid. – A tacy jak ty nie mogą wiedzieć o pewnych rzeczach.
- Ja wcale nie jestem nie-magiczna!
- Właśnie! – krzyknęła nagle mama Willa. – Prawie zapomniałam. Kochanie, potrzymaj. – dała Willowi ścierkę i w drzwiach jeszcze powiedziała: - Postaraj się to wszystko ogarnąć. Zaraz wracam!
Will wziął ścierkę i od razu podszedł do stojącej na blacie wciąż dymiącej pieczeni. Zmarszczył brwi. Odłożył ścierkę i wziął najbliższy nóż. Przekroił pieczeń w połowie.
Owszem, gęś czy tam indyk był węglem (który nadal się dymił) na zewnątrz, jednak w środku, blisko środka, mięso wydawało się być jeszcze zjadliwe. Will odkroił kawałek i wsadził do sobie do ust.
- Tak, mama serio robi dobre pieczenie – mruknął.
- Ty to jesz?! – zdziwiła się Ingrid. – Will, wezwać lekarza?
Zamiast odpowiedzieć Will odkroił jeszcze kawałek i podał go Ingrid.
- Nie zjem tego. Chyba oszalałeś. Nie jestem węglojadem, czy czymś takim. Pewnie u was w szkole nawet coś takiego istnieje, ale ja osobiście nie jad…
W połowie słowa Will wcisnął jej kawałek do buzi. Ingrid prawie odgryzła mu za to palce.
- Ej, to jest dobre – stwierdziła po pogryzieniu. – Ale na wyżywienie rodziny nie starczy.
Wzięła jedną z serwetek i wytarła nią buzię.
- Mel, chcesz, możesz to zjeść. Ja nie będę – stwierdziła, wychodząc. Zanim zamknęły się za nią drzwi usłyszeli jeszcze coś brzmiącego jak: „cholera, to naprawdę dobre. Szkoda, że to dziecko to spaliło”.
─────────────────────────────────────────────────────
- Czyli z twojej najbliższej rodziny nie spotkałam jeszcze Patricka, nie?
- Tak – odpowiedział Will.
Ponownie siedzieli obok baru, a wokół nich grała włoska muzyka. Najwyraźniej wujek Willa już zaprzestał prób grania na harmonijce. Było mało świątecznie, nie czuło się atmosfery świąt. Ale mimo to było cudownie. Panowała dużo lepsza atmosfera, niż można by sobie wyobrazić. Rodzinna. Jedynym, co wskazywało na to, że jest wigilia, była ogromna choinka w rogu sali.
Sharon czuła się szczęśliwa. Na wiszącym nad barem zegarze widniała już godzina 21, jednak wcale się tym nie przejmowała. Mogłaby nawet wracać do domu na piechotę, byle tu dłużej być. Will wskazywał palcem osoby, które znał i przedstawiał je Sharon.
- Widzisz tego mężczyznę siedzącego tuż przy choince. Tego z tą śmieszną brodą z bombkami? To wujek Alfredo, młodszy brat mojej mamy. To z nim wyjechała do Anglii. Przed chwilą grał na harmonijce, ale chyba mu się znudziło. O. Widzisz tę blondynkę, co mu właśnie podaje sok pomarańczowy? Tak, to jego żona, tak, właśnie się całują…
- Ich córki też nie wyglądają na zachwycone, nie?
- Tak, te dwie prawie wymiotujące dziewczynki to jego córki. Jak zgadłaś?
- Mają podobne brody.
Will parsknął.
- O. Patrz. Właśnie przechodzi obok nich babcia Elisabetta. W sensie to jest kuzynka mojej babci, ale są ze sobą blisko. Czekaj… o. widziałaś?
- W sensie to, jak te dwie wymiotujące przed chwilą dziewczynki wyjęły jej portfel z torebki?
- Kurde, nie lubię się z tobą w to bawić, jesteś zbyt spostrzegawcza. Patrz. Teraz mówią, że znalazły go na podłodze…
- A to cwane bestie. Ja też chcę cukierka w podziękowaniu za kradzież!
- Najlepsze jest to, że babcia złapała się na to jakiś piąty raz dzisiaj. Zastanawiam się, czy sama się już nie domyśla…
- A ta kobieta w rogu? Ta z czarnymi kręconymi włosami?
- To siostra mamy. Pije sok z czarnej porzeczki, jest od niego uzależniona.
- To nie wino?
- Nie. Ta czarna porzeczka ma jakąś historię. Ale nie mam pojęcia jaką, ciocia nigdy jej nie zdradza. Wydaje mi się, że może mieć jakiś związek z jej miłością.
- Dlatego jest sama?
- Jak…? A. Brak obrączki. Mama zakłada, że tak.
Sharon spojrzała na Willa. Dopiero teraz, gdy spotkała Ingrid i jego matkę, które uważała za naprawdę piękne, stwierdziła, że Will też taki może być. Owszem, nie był Alexem, ideałem wszystkich dziewczyn, ale miał w sobie coś. Zwłaszcza, gdy się uśmiechał, jak teraz albo gdy pocieszał młodszego brata, albo…
Dlaczego zgodziła się na propozycję Christa? Naprawdę nie liczyła na to, że może on też by to zrobił?
Potrząsnęła głową. Przecież lubiła Christa. I może ją i jego łączyło to coś, bardziej niż ją i Willa, oni przecież byli przyjaciółmi…
- Will, zaprosiłeś kogoś na bal? – spytała Sharon, przerywając nagłą ciszę.
    - Czy mogę liczyć na to, że jeszcze możesz zaprosić mnie?
- Nie, jeszcze nie – odparł krótko chłopak.
    - I nie wiem, czy to w ogóle zrobię…
- A wiesz, kogo chciałbyś zaprosić? – spytała Sharon z zainteresowaniem.
    - Jakbyś mnie zaprosił, to bym się zgodziła.
- Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym jeszcze.
    - Oczywiście, że się zastanawiałem, tylko, że ona jest już zajęta. Przez Christa.
- Myślałeś o Ewei?
    - Nie myślałeś o niej, prawda?
- Nie, tak właściwie to o żadnej jeszcze nie myślałem. Ten bal nie za bardzo mnie interesuje. – Will zaczął się obracać na krześle, jak na karuzeli jednoosobowej.
    - Tak właściwie to myślałem o tobie akurat w momencie, gdy zrobił to Christo. Ten bal naprawdę będzie świetny. Naprawdę. Będę patrzył, jak dziewczyna, którą lubię, tańczy z moim prawie-przyjacielem. Super.
- Jak to nie? Jest balem przebierańców. Bale przebierańców wszystkich interesują – zaśmiała się dziewczyna, również zaczynając się obracać. Nie bamiętała, kiedy statnio była na obrotowym krześle.
    - Mamma mia, zapomniałam jak nie lubię bali. Aczkolwiek przebrać się mogę. Może być śmiesznie. Trzeba tylko wymyślić coś ciekawego…
- Mamma mia! – wykrzyknął nagle Will. – Zapomniałem! Nawet nie wiem, za co się przebrać. Jakieś pomysły? – spytał Will rozbawiony.
- Tak właściwie to Amy może mi coś wymyślić. Ale chcę znać twoją opinię.
- Zamieniasz się w mamę. Ale czekaj chwilę. Przecież każda dziewczyna chce, byś ją zaprosił – powiedziała ruda, nagle się zatrzymując.
- Weź choć wybierz jakąś fajną. Kogoś, kogo bym mogła tolerować.
- Nie jestem Alexem! – wyszczerzył się Will. - Poza tym nie każda.
    - Nie ty.
- Kto nie?
- Kto nie?
- Nie wiem, nie podam tu żadnych przykładów, bo nie wiem. Załóżmy… taka Luiza.
- Albo ty.
- Luiza? – zdziwiła się Sharon.
- Naprawdę chcesz zaprosić Luizę? Wezwać lekarza?
- To przykład. Nie chcę jej zapraszać. Jest zbyt francuska. Ale nie chcę o tym na razie myśleć, okej? Jestem na wigilii rodzinnej. Niech się żadna nieznana dziewczyna nie wpycha. Pewnie w końcu zaproszę Eweę.
- Sharon, proszę, przestań drążyć ten temat, jedyną osobą którą w ogóle chciałbym zaprosić jesteś ty. Ale Ewea jest miła. Jak ci tak zależy na odpowiedzi. Dodatkowo zauważ, że nie uważam cię za obcą dziewczynę.
- Okej, spoko. To kim jest ta kobieta w ciąży obok żony Alfreda?
  - Eweę? Nie no, lepiej niż Luiza. Jest miła. Jeżeli to jest to, na czym ci najbardziej zależy. W ogóle miło, że najwyraźniej nie jestem obcą dziewczyną. Ej, ta kobieta przypomina mi moją nauczycielkę z AKMA. O boże, a jeśli to ona? Jasna cholera…
─────────────────────────────────────────────────────
Will nie wiedział, kim jest ta kobieta w ciąży, toteż Sharon postanowiła natychmiast się dowiedzieć.
Zeskoczyła z fotela i zaczęła się przeciskać przez tłum. Słyszała, jak za nią Will robi to samo. Nie była pewna, czy chce, by był przy tej rozmowie. Do momentu, aż kobieta w ciąży nie machnęła charakterystycznie kieliszkiem, tak jak kiedyś machała długopisem, Sharon nie była pewna, czy ta rozmowa w ogóle się odbędzie.
- Dzień dobry – przywitała się Sharon, stając za plecami kobiety w ciąży i obserwując kołujący kieliszek. Miała nadzieję, że to, co w nim pływało, nie było alkoholem. Nie, to nie mógł być alkohol. Kiedy Sharon ją znała, kobieta bardzo chciała mieć dziecko. Gdy to marzenie było w trakcie spełniania na pewno nie robiła niczego, co mogłoby to spełnianie zatrzymać. – Co za niespodziewane spotkanie, pani Green.
Kobieta w ciąży odwróciła się w jej stronę tak gwałtownie, że połowa płynu ze szklanki się wylała, co tylko utwierdziło Sharon w przekonaniu o tym, że jest ona tą, za kogo ją uważa.
- Mój Boże! – krzyknęła, jakby zobaczyła szatana (co było interesujące, biorąc pod uwagę fakt, jakich słów użyła). – Czy ty jesteś...?
Sharon chciała się uśmiechnąć zimno, ale w efekcie nie wiedziała, czy w ogóle to zrobiła. To naprawdę była pani G. Nie spodziewała się, że spotka tu swoją nauczycielkę z AKMA. Nauczycielka najwyraźniej też się tego nie spodziewała, bo usiadła na najbliższym krześle, jakby zasłabła. Sharon przez chwilę obawiała się, czy nie zacznie rodzić, bo jej ciąża była już w stadium naprawdę zaawansowanym.
- Ja też się zdziwiłam, widząc tu panią – powiedziała na tyle spokojnie, na ile było ją stać.
Kobieta odgarnęła włosy z twarzy i natychmiast się opanowała. I tak Sharon była dumna z tego, ze choć przez chwilę była wytrącona z równowagi.
- Cóż, mogę być dumna z tego, że wreszcie udało mi się nauczyć cię opanowania – zmierzyła ją wzrokiem. – Ale już nikogo go nie uczę – wskazała na brzuch.
Will stanął obok Sharon.
- Dzień dobry – przywitał się z uśmiechem. Kobieta skinęła mu głową, niezbyt zadowolona z jego pojawienia się. - Jestem William Smilenice. Jestem kolegą Sharon z… ze szkoły.
- Kolegą? – pani Green uniosła brwi. – Ciekawe. Z tej szkoły, dla której Sharon porzuciła… naszą? 
Sharon uśmiechnęła się przebiegle.
- Cóż, tak.
- Jaka to szkoła, że zrezygnowałaś z... – kobieta chwilę szukała słowa. – Tej, w której uczyłam?
- Moje życie nadal składa się głównie z tajemnic, Pani Green – odparła Sharon.
Kobieta kiwnęła głową. Wydawało się, że ją rozumie.
- Nie będę w takim razie dopytywać, aczkolwiek nieco mnie zaciekawiłaś. Dlaczego tu jesteś?
- Mamie coś wypadło w pracy... A Will się zgodził, bym tu przyszła.
- Zapewne Will sam to zaproponował? – zgadła kobieta.
- Tak – odparł szybko chłopak. – Pomyślałem, że może jej tu być trochę weselej, niż samej w domu, czyż nie?
Zamiast opowiedzieć na jego pytanie, pani Green powiedziała:
- Cóż, niezbyt wiem, do kogo dziś przyszłam, mąż mnie tu zaprosił. Jego siostra jest żoną kogoś z tej rodziny. Obie w takim razie przyszłyśmy tu za chłopakami.
Sharon przewróciła oczami, a Will zmarszczył brwi.
- Czy pani ma na imię Xenofabia? Jest to jedyne imię, jakie przychodzi mi do głowy z listy gości.
Kobieta otwarła szeroko oczy z przerażenia. Sharon od razu zauważyła tę niepewność.
- Pani ma na imię Xenofabia? To jest to „X” przy pani imieniu?
Pani Xenofabia odkaszlnęła.
- Tak, mam na imię Xenofabia. Aczkolwiek dość długo udało mi się to utrzymywać w tajemnicy. Dziękuję, Williamie, za powiedzenie tego pannie Sheridan, bardzo mi pan pomógł.
- Wszyscy zawsze się zastanawialiśmy, od jakiego imienia jest pani inicjał! – krzyknęła Sharon, rozwiązując największą zagadkę dzieciństwa. – Wiedziałam, że to Xenofabia! Czułam to!
Xenofabia Green odchrząknęła ponownie i spojrzała zimno na dziewczynę.
- Och, cudownie, naprawdę zazdroszczę intuicji. Co u mamy? Trzyma się jakoś w tej pracy? – spytała, by zmienić temat.
- Tak… ostatnio miała jakieś problemy z szefostwem, ale wszystko chyba wyszło na prostą – oznajmiła ruda, marszcząc piegowate czoło, zastanawiając się nad czymś. - Na początku roku miała... kontuzję. Jak mówiłam dziś coś jej wypadło...
- Ach, ta praca w sklepie z Elektroniką, prawda? Kto by pomyślał, że jest taka męcząca – odparła ironicznie kobieta.
- Och, pani sama dobrze wie.
- Zawsze pracowałam tylko w księgowości lub szkoliłam nowych pracowników. Aczkolwiek raz czy dwa musiałam coś sprzedać – powiedziała pani Green, mrużąc oczy. – Nadal masz zamiar tam pracować?
- Chyba nie. Wydaje mi się, że znalazłam coś ciekawszego.
- Coś co ma związek z twoimi nowymi tajemnicami?
- Dokładnie.
Will patrzył na obie przedstawicielki płci pięknej niezbyt wiedząc, o czym tak naprawdę rozmawiają. Ich słowa niby brzmiały normalnie, ale chłopak naprawdę czuł, że coś jest w tej rozmowie ukrywane.
Nagle z boku podeszła do niego Ingrid.
- Williamie Smilenice, jest mi bardzo przykro, że przerywam ci tę rozmowę, ale mama znów chce cię w kuchni.
Chłopak spojrzał na siostrę.
- Znowu chce mnie w kuchni? Niebywałe. Kto by pomyślał. Jedyną osobę, która cokolwiek umie gotować poza nią w tym domu.
- Will, dziwnie jest słyszeć, jak nie jesteś tak skromny jak zawsze – powiedziała Sharon.
- Tu nie chodzi o skromność. On jest naprawdę dobry – stwierdziła Ingrid, taksując wzrokiem brata. – Choć nie wygląda. Aczkolwiek rzeczywiście zauważam braki w jego skromności. Choć, braciszku.
- Ja też już pójdę – powiedziała Sharon, niezbyt chcąc zostać sam na sam z Panią Green. Jeszcze by zaczęła mówić o tym, o czym ona bardzo nie chciała rozmawiać. – Miło było panią zobaczyć.
- Miło, aczkolwiek trochę dziwnie. Spotkanie cię na kolacji rodzinnej naprawdę wzbudza moją czujność.
─────────────────────────────────────────────────────
Will poszedł do kuchni, a Sharon została na chwilę sama przy barze. Zanim odszedł, dał jej butelkę soku pomarańczowego. Teraz Sharon trzymała ją przed sobą otwartą. Słyszała rozmowy, głosy z kuchni, włoski, muzykę z harmonijki i chodzących za nią ludzi. Nagle kroki jednego z nich zatrzymały się.
- Chi sei tu /kim jesteś/? – Usłyszała pytanie, zadane naprawdę staro brzmiącym głosem. - Lo non ti conosco /nie znam cię/.
Kobieta, bo to zdecydowanie była kobieta, pachniała papryką i piwnicą. Sharon odwróciła się w jej kierunku.
Od razu wiedziała, że to Prababcia. Nikt inny tutaj nie był aż tak stary. Twarz kobiety była poznaczona bruzdami głębokimi jak wielki kanion, ale jednocześnie śniada od słońca skóra była mocno naciągnięta na kości. Przypominała trochę kościotrupa. Jedno oko miała niebieskie, drugie zielone. Oba były wyłupiaste i oba przypatrywały się Sharon. Było to tego rodzaju spojrzenie, które sprawia, że czujesz się, jakby ktoś ci czytał w myślach. Sharon zapomniała już, jak to jest tak się czuć, zwykle ona tak się na kogoś patrzyła. Takie oczy chyba naprawdę w tym pomagały. Kobieta ubrana była w ręcznie farbowane suknie, które kupiła pewnie w tym samym miejscu, co Mia. Albo sama je pofarbowała. Miała na to całe, jak się wydaje, 120 lat. A nadal wyglądała dość zdrowo, więc najwyraźniej będzie miała jeszcze więcej. Prababcia uśmiechnęła się, ukazując białe zęby, zupełnie niepasujące do jej wyglądu.
A mimo to był to uśmiech rodziny Smilenice’ów. Albo jak oni się tam nazywają z włoskiej strony.
- Jestem przyjaciółką Willa – odpowiedziała dziewczyna po włosku.
Kobieta wskoczyła na siedzenie obok niej. Najwyraźniej fakt, że było ono wysokie, niezbyt jej przeszkadzał.
- Przyjaciółka Willa, tak? Hmmm… ze szkoły? – nadal rozmawiały po włosku. Sharon nie sądziła, by kobieta znała angielski.
Sharon kiwnęła głową.
- Willa? – dopytała Prababcia. – Hmmm… To się znasz.
- Na czym? – zdziwiła się Sharon.
- Na tym – odpowiedziała zagadkowo.
- Czym?
- Lumos – powiedziała szybko, a Sharon automatycznie odpowiedziała:
- Nox?
- Znasz się na tym, hmmm?
- A pani się zna?
- Nie, przypadkiem znam to – Czy Sharon się wydawało, czy ona użyła sarkazmu? - Mów mi prababcia, wszyscy mnie tak zwą – zaproponowała.
- Przypadkiem?
- Przypadkiem uczyłam w tej szkole lata całe. Przypadkiem tam trafiłam – kobieta uśmiechnęła się.
Sharon milczała.
- Ile ma prababcia lat?
- Wiek nieważny, nieważny, mio sole. Grunt, że prababcią byłam gdy wasze prababcie rodziły się.
- Zna pani wszystkich w tej rodzinie?
- Wszystkich i każdego z osobna. A ciebie nie znam. Nie lubię nie znać. Tajemnice masz, hmmm?
Gdy kobieta mówiła, zmarszczki, tak widoczne gdy milczała, na chwilę stawały się mniej głębokie.
- Oj, dużo tajemnic – odpowiedziała Sharon oględnie.
- Tajemnic, których sama nie znasz… trochę żyję, mio sole i niejedną taką, jak ty widziałam. Inna nie jesteś, choć chcesz. Gdybyś odkryła parę tajemnic, prędko i inne by się ukazały, których odkrywać już byś nie musiała.
Sharon niezbyt nadążała za tokiem myślenia tej kobiety. Dodatkowo to, jak mówiła, nazbyt przypominało jej Yodę. Jej wygląd też nazbyt przypominał jej Yodę. W ogóle za bardzo była Yodą.
- I ty tak mówić będziesz. Gdy proste słowa cię znudzą, w zagadki się idzie. W moim wieku, już i zagadki się nudzą. Niedługo zamilknę.
A, i czytała w myślach. Super.
Sharon spojrzała na nią z zainteresowaniem.
- Niedługo dla prababci to dłużej niż dla nas?
- O tym, że czas pojęciem jest względnym wiesz, hmm? Czy czas nadal jest jednak pojęciem? Niewielu go prawdziwie pojmuje.
- Prawdziwe pojmowanie inne ma znaczenie niż pojmowanie częściowe, czyż nie? Gdybyśmy tylko wiedzieli, czym jest prawda, dużo łatwiej byłoby nam zrozumieć i pojmowanie.
Kobieta wzięła z ręki Sharon sok i napiła się łyka. Pokiwała głową.
- Myślącą dziewczyną jesteś. A jednak takie nudne przyziemne problemy wciąż cię nurtują. Ale młodość ma również swoje przywileje, dla ciebie problemy nudnymi nie są. Ale przeminą, tak jak inne, lub wzrosną w potęgę. To od ciebie zależy, którą drogę wybiorą.
- Nie wszystko, co moje, potrafię kontrolować – stwierdziła Sharon, również pijąc łyk soku. To było coś jak fajka pokoju.
- A gdybyś potrafiła, tym więcej by ci się wymykało. Nie chodzi o kontrolę, mio sole. Chodzi o wiedzę. Bez niej i największy system kontroli się rozpada.
- Skąd zdobyć wiedzę, prababciu? Przy takich problemach?
- A jak zdobywa się wiedzę? W szkole? Nie, mio sole, poznając. Musisz poznać.
- Jak poznać? – spytała Sharon, naprawdę nie wiedząc, co sądzić o tej rozmowie.
- Co poznać? – spytał ją Will, siadając obok niej. – Z kim rozmawiasz?
- Z prababcią.
Sharon nawet nie musiała patrzeć na miejsce, w którym ją widziała ostatnio, by wiedzieć, że jej tam nie ma. Zapach papryki i piwnicy zniknął.
Will zmarszczył brwi, po czym na jego twarz weszło zrozumienie.
- Okej… Lumos?
- Nox – odparła Sharon.
- Czyli tobie też już wyprała mózg?
- Tak. Masz naprawdę interesującą rodzinę.
- Och, jeszcze nie poznałaś Patricka.
- Jest aż tak interesujący?
- Nie. Ale go nie poznałaś.
─────────────────────────────────────────────────────
Poznała Patricka trochę szybciej, niż się spodziewała, bo chłopak został krzykami wywalony z męskiej toalety przez jego własną matkę jakieś trzy sekundy później. Kobieta krzyczała coś o wydziedziczeniu, braku kultury gospodarza i zajmowaniu cennego miejsca, chłopak zaś spokojnie opuścił pomieszczenie, nadal mając słuchawki w uszach i demonstracyjnie ignorując rodzicielkę. Na koniec jej wywodu powiedział coś, co brzmiało „Oczywiście, mamo, idę się ignorować z resztą miło uśmiechających się ludzi*”, po czym, wbrew własnym słowom, ruszył w kierunku jedynych drzwi, za którymi Sharon jeszcze nie była i które prowadziły zapewne do sypialni.
Z tej odegłości Sharon mogła na razie tylko stwierdzić, że Patrick jest trochę niższy od Willa i dużo od niego ciemniejszy. Nie chodziło tu o kolor skóry, a ubrania i włosów. Przedstawiał sobą czerń w glanach.
Sharon poddała pod wątpliwość swoją nienawiść do niego, którą obwieściła światu, gdy Will miał przez niego załamanie nerwowe.
- Super – stwierdził Will, choć ton jego wypowiedzi na to nie wskazywał. – A właśnie chciałem pokazać ci mój dom. I pokój.
Sharon spojrzała na Willa spod uniesionych brwi.
- Teraz tego nie możesz zrobić?
- Mogę, ale Patrick mnie zabije.
- Wydaje się być niższy od ciebie. Masz przewagę.
- Gdybyś powiedziała to przy nim, zapewne również byś była na jego czarnej liście.
Ta kłótnia chwilę trwała, ale tak czy inaczej wyszło na to, czego oczekiwała Sharon. Poszli do pokoju Willa. Zapewne zaraz i tak będą musieli stamtąd wracać, ale przynajmniej dziewczyna zobaczy jego królestwo.
Jak rudowłosa myślała, jej kolega mieszkał nad restauracją. Do mieszkania prowadziły schody, które nosiły na sobie ślady naprawdę częstego używania. Pośrodku każdego stopnia widniała jasna plama niepomalowanego drewna. Pachniało trochę jak w zamkach. Sharon bardzo się to spodobało.
 - Oto mój dom – rzekł Will, otwierając zagradzające drogę drzwi, które znajdowały się na szczycie schodów.
Dom Willa niezbyt się różnił wystrojem od restauracji. Było jasno i ciepło. Pokój, do którego weszli, nie był zbyt duży, wielkości średniego garażu. Na jednej jego ścianie widniały okna z białymi framugami a pośrodku stał stół tego samego koloru, bez obrusu. Obok niego, oparciem do wejścia, stała kanapa i mały telewizor. Przeciwległą i prawą ścianę zajmowały drzwi. Na każdych widniała plakietka z imieniem, dość dobrze oddająca charakter osoby mieszkającej za nimi. Tylko jedna z nich mówiła „Łazienka”. Kuchni nie było, w jednym z rogów stał tylko jakiś kredens i lodówka. Najwyraźniej restauracja wystarczała.
Najbardziej jednak po wejściu do domu rzucała się w oczy ilość roślin. Sharon doliczyła się siedmiu doniczek z większymi krzakami, mniejszych, stojących na parapecie, nie chciało jej się nawet szacować.
Zanim zdążyła zadać pytanie, Will powiedział:
- Mama ma świra na punkcie roślin, zawsze chciała ogródek. A Ingrid, choć nigdy się nie przyzna, też ma świra.
Sharon kiwnęła głową.
- Ładnie tu. Te rośliny dają takiego trochę nadprzyrodzonego charakteru.
- Serio? – spytał Will, który najwyraźniej do tej pory w ogóle tego nie zauważył. – Cóż, najwyraźniej produkcja tlenu nie jest jedyną zaletą.
- Acha, super, czyli stąd też muszę się zmyć, bo macie się zamiar migdalić? – usłyszeli głos z kanapy.
Chłopak, który na niej przed chwilą leżał i był niewidoczny, teraz usiadł i spojrzał na nich znudzony. W jego uszach nadal tkwiły słuchawki, aczkolwiek Sharon przypuszczała, że stosował on ten sam trik co Aline.
- Czy naprawdę nikt w tej rodzinie mnie nie słucha? Sharon to moja koleżanka, nie dziewczyna. – Will spojrzał na brata piorunującym wzrokiem.
- Jasne, jasne, spokojnie, tylko mnie nie pobij – powiedział znudzony chłopak, wstając.
Sharon miała rację, był trochę niższy od Willa. I miał czarne, kręcone włosy wygolone po bokach. Ubrany na czarno, a na nogach rzeczywiście tkwiły glany. Był dokładnie tak samo zbudowany jak Will, wyglądał jak jego zbuntowany brat-bliźniak, a jednocześnie Sharon mogłaby wskazać parę różnic w ich wyglądzie, które nie rzucały się w oczy, tak jak ubranie czy kolor włosów. Will miał taką twarz, po której widać, że jej właściciel często się uśmiecha. Na starość zdecydowanie będzie miał kurze łapki w kącikach oczu. Patrick za to z pewnością będzie mieć tę pionową zmarszczkę miedzy brwiami. Jego oczy były ciemniejsze, choć nadal brązowe, a brwi koloru włosów miały troszkę inny kształt niż te Willa. Niby mała różnica, a jednak Patrick wyglądał bardziej agresywnie i dziko niż jej kolega.
Poza tym miała dziwne wrażenie, że już go gdzieś widziała.
- Cześć, jestem Sharon Sheridan, koleżanka Willa ze szkoły.
- Z Hogwartu – powiedział Patrick. Dał Sharon do zrozumienia, że doskonale wiedział, że ta szkoła nie jest taka, jak jego. – Wiem kim jesteś, Will mi o tobie opowiadał.
- Znam cię skądś? – spytała dziewczyna, chyba pierwszy raz w życiu.
- Tak, możliwe, że spotkaliśmy się kiedyś przypadkowo na ulicy – odparł chłopak, wsadzając nonszalancko ręce do kieszeni. Najwyraźniej doskonale pamiętał ten przypadek, choć Sharon nadal nic nie świtało. To musiało być dawno temu. Patrick jednak nie zdradzał ochoty do wyjaśnienia jej okoliczności pierwszego spotkania. Sharon wzruszyła ramionami.
- Sharon, powiedz mi, ty naprawdę znasz całą moją rodzinę? – spytał Will.
- Moja wina, że jest tak duża, że jak się zjawia, zajmuje pół wielkiej Brytanii? A. Zapomniałam ci wcześniej powiedzieć. Twoja Prababcia ma więcej niż 120 lat.
- Oczywiście, że ma więcej, niż 120 lat – powiedział Patrick, siadając na oparciu sofy i najwyraźniej nie mając zamiaru iść do swojego pokoju. – Nawet nie jest naszą prababcią. Poza tym uczyła w Bolońskiej Akademii Czarów. A, z tego co wiem, została ona założona mniej więcej w tym samym czasie, co Hogwart i w tym czasie zlikwidowana, ze względu na brak funduszy.
Mówił to, jakby to była wiedza tak prosta, jak to, że niebo jest niebieskie, a słońce świeci w ciągu dnia.
- Patrick, skąd ty to, do jasnej cholery, wiesz? – spytał Will, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
- Słuchaj, bracie mój Williamie Smilenice. Zapewne podczas twojej rozmowy z Prababcią zagłębiałeś się w jakieś filozoficzne rozmyślania, a nie pytałeś wprost. Ona odpowiada tak, jak my tego oczekujemy. I naprawdę ucieszyła się, że ktoś jeszcze chce z nią rozmawiać nie na tematy życia i śmierci.
Will zaczerwienił się. Sharon też prawie to zrobiła.
- Tak, ale na pytanie, ile ma lat, i tak odpowiada, że była prababcią, gdy nasze prababcie miały prababcie, czy coś takiego – powiedział po chwili zamyślenia Patrick. – Najwyraźniej z przyzwyczajenie. Nieważne. Jakby mnie matka szukała, żeby na mnie nakrzyczeć za brak chęci integracji z rodziną, to jestem u siebie w pokoju. A, Will, ogarnij u siebie, zanim wpuścisz tam swoją koleżankę. Nie wiem, czy wszystko, co jest na wierzchu, chciałaby zobaczyć.
Chłopak otworzył drzwi z plakietką z napisem „Patrick”, gdzie wszystkie kreski były piszczelami.
- Tak, to był mój brat. A w pokoju mam tak czy inaczej ogarnięte, pomylił mnie z Mel.
- Naprawdę nie wiem, jak można was pomylić. Może chodźmy na dół, zaraz ma być jedzenie.
Była prawie pewna, że zza drzwi Patricka usłyszała coś jakby „nie pomyliłem was, dobrze wiesz, o co mi chodziło, Will”.
─────────────────────────────────────────────────────
Impreza chyliła się ku końcowi. Wujek Alfredo już dawno stracił płuca od gry na harmonijce, a siedzący obok niego jego wujek Stefano, który się spóźnił, nie czuł palców od gry na akordeonie. Tak się w każdym razie Sharon wydawało. Ona sama musiała przyznać, że była zmęczona.
Tuż po ich powrocie na dół rozpoczęły się tańce. Rodzina Willa zdecydowanie nie była normalna pod tym względem, zwykle na zjazdach bywało przecież nudno, każdy opowiadał jakieś nudne historie z życia siedząc przy stole i jedząc. Tutaj za to jedli wszyscy ciągle, ale nie siedząc pry stole, a tańcząc i śpiewając tak, jakby ich wyciągnięto z jakiegoś filmu o folklorze włoskim. Najwyraźniej tutaj poznawanie się nie wyglądało tak jak u innych.
Sharon też tańczyła, choć niezbyt lubiła to robić. Will nauczył ją paru podstawowych kroków, które pomogły jej się wpasować. Skoki i klaśnięcia były głównymi ruchami. Z jakiegoś powodu w jej świadomości klasyfikowało się to nie jako taniec, a raczej jak coś a lla gra w klasy, co bardziej do niej przemawiało.
Gdy prawie wszyscy poszli i zostali tylko ci najbardziej zabawowi, Sharon stwierdziła, że również musi wracać, bo jej mama również pewnie zaraz będzie w domu. Ponieważ było do 22:00, zamówiła taksówkę. Will, gdyż był Willem, postanowił poczekać z nią na pojazd przed domem, by nie była sama.
Dookoła padał śnieg, nie prószył jednak tak jak przed paroma godzinami. Rzadko kiedy jakiś płatek nie topniał po kontakcie z ich ubraniami czy skórą.
- I jak? Żałujesz, że nie zostałaś w domu, nie? – uśmiechnął się Will, choć jego ton brzmiał raczej poważnie i najwyraźniej oczekiwał poważnej odpowiedzi.
- Było super, naprawdę. Ostatnio tak się bawiłam na zwiedzaniu Magictime.
- Gdy Brown nas prawie przyłapał? Masz cudowne kryteria oceny zabawy, naprawdę.
- Oczywiście, za to mnie uwielbiasz – powiedziała dziewczyna, unosząc głowę i patrząc się na jego profil. – Najfajniej była jak pani Green zaczęła rodzić.
- W sensie Xenofabia? – spytał Will, a jego uśmiech nie schodził mu z twarzy. Spojrzał na nią. – Słyszałem, że jeszcze nie urodziła.
- Nie, Will. Po prostu nie słyszałeś, by urodziła.
- O to mi chodziło – wyszczerzył się jeszcze szerzej. – Czyli nie żałujesz?
- To były jedne z najlepszych świąt w moim życiu.
- Sharon, naprawdę mnie nie urazisz, jak powiesz, że było słabo.
- Było cudownie, naprawdę – powiedziała dziewczyna. - Uwielbiam wujka Alfredo, jego broda jest dziełem sztuki, drugiej tak pozytywnie nastawionej osoby ze świecą szukać. Aczkolwiek muszę mieć dobrą świecę, bo twoja mama też jest świetna. Mel jest strasznie słodka. Co do Ingrid to… hmm…
- Tak, to doskonale opisuje Ingrid.
- Will, po prostu strasznie ci dziękuję, że mnie tu zaprosiłeś, nienawidzę Kevina.
Will zaśmiał się.
- Ciszej, bo jeszcze cię usłyszy!
- Masz świetną rodzinę. I fajnie było zobaczyć znów Panią Green.
- Gdzie ty chodziłaś do szkoły, swoją drogą? Bo ona wydaje się być bardzo młoda jak na nauczycielkę.
Sharon odwróciła wzrok.
- Nieważne – odparła.
Zapadła cisza. Śnieg padał. Will spojrzał się na ulicę, jakby wyczekując nadjeżdżającej taksówki. Wiatr sprawił, że Sharon wyczuła wszystkie miejsca, w których jej kurtka miała szwy.
Spojrzała na Willa. Na jego nos spadła jedna ze śnieżynek i chwilę została w swojej formie, zanim zmieniła się w kroplę wody. Chłopak miał jednak zamknięte oczy. Jego kąciki ust były lekko uniesione, jak zwykle.
Sharon nagle poczuła, że chce go pocałować. W tej chwili, zaraz. Po raz pierwszy w swoim życiu czuła to na tyle mocno, że bariera, którą postawiła, by tłumić wszelkie „miłości” do swoich przyjaciół, nie była w stanie tego zatrzymać.
Starała się odgonić tę myśl. Mimo to prawie czuła dotyk jego warg na swoich, mimo, że się nigdy z nikim nie całowała i nie wiedziała, jak to powinno wyglądać. Też zamknęła oczy. Nie chciała niszczyć ich przyjaźni jakąś durną historią romantyczną.
Nie wiedziała, że i tak by nie zniszczyła, bo ta przyjaźń już dawno zamieniła się w durną historię romantyczną. A Will zamknął oczy, bo myślał dokładnie o tym samym.
Klakson sprawił, że otworzyli je oboje.
- Moja taksówka – powiedziała Sharon.
- Tak.
- To ja już idę.
- Pa. Wesołych Świąt.
Dziewczyna wsiadła do samochodu.
Pojazd ruszył, zanim zdążyła podać adres.
- Cześć, mamo – powiedziała, nawet nie musząc patrzeć na kierowcę, bo nie pierwszy raz taka sytuacja miała miejsce.
- Cześć, kochanie – odpowiedziała kobieta siedząca na fotelu kierowcy. Na jej skroni widniała mała blizna, którą Sharon tak dobrze znała. – Dobrze się bawiłaś? To był Will, prawda? Przerwałam wam?
- Tak – odpowiedziała dziewczyna na wszystkie. 


*Smilenice oznacza "miły uśmiech" albo "miło się uśmiecha", jak pewnie wszyscy zdążyli się zorientować.


11 komentarzy:

  1. JA JESTEM I NIGDZIE SIE NIE WYBIERAM HEHE
    Rozdział przeczytam *i skomentuje* jutro, ostatecznie pojutrze. Obiecuje :)
    Pozdrawiam RosalieIris ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przybywam!
      Czytając rozdział wciąż sie uśmiechałam do telefonu :')
      Oni są cudowni i kochani aaaa
      Ja wiedziałam, że ten sklep z elektronika to cos nie tak
      Ciekawi mnie ta szkoła Sharon...
      Polubiłam Patricka i Ingrid hehe Ogólnie mają mega święta, strasznie rodzinne i pozytywne
      Rozdział mega super :D
      Pozdrawiam RosalieIris :*

      Usuń
    2. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nadal jesteś :D.
      Też się szczerzę do telefonu XD.
      Jeżeli mama twojej przyjaciółki pracuje w sklepie z elektroniką to wiedz, że coś się dzieje.
      Ja osobiście kocham całą rodzinę Willa, łącznie z nim samym. Lake'a mogę zjeść, tak jak Mel, która NAPRAWDĘ KIEDYŚ BĘDZIE DOBRĄ KUCHARKĄ JA WAM TO MÓWIĘ, Ingrid jest po prostu jak moja koleżanka, Willa kocham nad życie, Patrick może być moim chłopakiem jakby Will z jakiegoś powodu nie chciał, ich mama jest cudowna, prababcia kocha gwiezdne wojny, A WUJEK ALFREDO NIESTETY PODBIŁ MOJE SERCE. A najgorsze jest to, że to moej opowiadanie, a nikt normalny nie fangirluje swojego opowiadania ;-;.
      Dzięki
      Okej

      Usuń
  2. Oj kochana jeśli myślisz, ze jak nie będziesz długo pisać to przestane tu zaglądać to się grubo mylisz. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo :)
    Chciałabym przeczytać te pamiętniki Sharon. Mogłyby być ciekawe.

    NIEEE!!!
    ...
    ...
    no po prostu brak mi słów. Sharon dziewczyno popełniłaś największy błąd swojego życia. Jak mogłaś się zgodzić na propozycje tej obmierzłej gadziny ( i nie mam tu na myśli Grzegorza ). Miałaś pójść na ten bal z Willem. Ja tu wam planuje wspólną przyszłość i wymyślam imiona dla waszych dzieci a tyy...
    No ale najbardziej dobiło mnie stwierdzenie, że nie lubisz Kevina. Przecież każdy lubi Kevina!!!

    To już jest koniec. I nie mam do napisania już nic. Więc jestem wolna i mogę iść.
    Życzę weny.
    Orzełek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurde, a już miałam nadzieję, że przestałaś XD.
      PROSZĘ NIE ODCHODŹ TO BYŁ ŻART
      Ja też bym chciała je przeczytać ;D.
      Halo, halo, ja tu jestem od wymyślania imion dzieci i to ja tu decyduję czyje one będą! (Tak swoją drogą to sama nie wiem, ale ciii).
      Tak, każdy lubi Kevina.
      Dzięki
      Okej

      Usuń
  3. No witaj, witaj :) Stęskniłam się ;P
    Przeszłość Sharon jest tak interesująca, że aż wyczuwam mugolskie tajne służby czy coś takiego xD I najwyższa pora żeby zeszli się z Willem. Myślę, że ten bal to idealny moment na pierwszy pocałunek (ich oczywiście, żebyś tam głupot jakichś nie napisała) :p
    Święta u Willa tak bardzo idealne <3 Uwielbiam rodzinne zjazdy gdzie nikt nikogo nie zna ale wszyscy bawią się świetnie :D
    Xenofobia jest najlepsza!
    Dobra kończę bo spóźnię się do pracy
    Weny życzę
    Luella

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się stęskniłam :D.
      Kurde chciałabym ci powiedzieć ale jak tu spoilerować tak...
      Ja bym chciała tam być na tym zjeździe rodzinnym zamiast u ssiebie :D.
      Tak... ten pocałunek na balu... ojej, chyba mi się pranie w piecu przypaliło!
      Okej

      Usuń
  4. Czuję się samotna, bo mam wrażenie, że jako jedyna shipuję Sharon i Christa. A przecież oni do siebie pasują, no!
    To nie tak, że nie lubię Willa, bo nielubienie go jest niemożliwe, skoro jest Puchasiem i lubi Percy'ego Jacksona, ale bardziej lubię Christa. A już najbardziej lubię duet Christo-Sharon, chociaż nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Po prostu jakoś mnie do nich ciągnie, a sceny Will-Sharon traktuję raczej obojętnie (bo jeśli się zejdą, co jest niemal stuprocentowo pewne, to nie będę płakać, ale szczęśliwa też nie będę).
    Niemniej dość o romansach! Will ma naprawdę ciekawą rodzinkę, ale moje serducho zdecydowanie podbił braciszek z radarem (ej, nawet mugolskie dzieci mają jakiś radar, zawsze cię znajdą, gdy czegoś chcą xD). Prababcia i Patrick są następni w kolejce. Ogółem rozdział bardzo przyjemnie się czytało i wręcz nie mogę się doczekać, aż nieco rozjaśnisz przeszłość Sharon.
    Pozdrawiam Cię serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się cieszę, że ktoś jeszcze tu shipuje Sharon i Christa! Bo ja osobiście nie wiem jeszcze, jak to skończę (no dobrze, wiem, ale kocham ich obu). Chodzi mi o to, że ja też bardzo lubię ich związek, więc możesz liczyć na pewne sceny, którym się innym nie spodobają (a miałam nie spoilerować -,-)
      Sama oczekuję dziecka mojej cioci i naprawdę chcę zobaczyć, jak wiele to ma do rzeczy ;).
      Strasznie się cieszę, czytając to.
      Już niedługo
      Okej

      Usuń
  5. Hej
    Zaczęłam czytać Twojego bloga dwa dni temu.
    Kurcze, brak mi słów.
    Ostatnio mam 'blogową fazę', czytałam całą masę różnych blogów, i mało było takich, co mi się serio podobały.
    A Twój mi się podoba BARDZO SERIO.
    Masz taki lekki styl, strasznie szybko się czyta, i twoja historia tak koszmarnie wciąga!
    No i można się pośmiać - a to przecież baaaardzo ważne w opowiadaniach, nie?
    Tak więc - czytam dalej, a ty nie przestawaj pisać, proszę nie zawieszaj (zbyt dużo blogerów to zrobiło, proszę, nie dołączaj do nich)
    Ja tu czekam na kolejny rozdział.

    I, kurcze, ten wątek z matką Sharon - no po prostu majstersztyk.

    Czekam.
    Cały czas.

    Tori

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Przepraszam, że tak mało publikuję, jest mi strasznie wstyd.
      Jest mi strasznie miło, że to mówisz.
      Kiedyś opublikuję następny, naprawdę!

      Usuń

JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA
nie bądź obojętny na jego los

Szablon

Obserwatorzy