Czarodzieje,
Czarownice, Wiedźmy i Wiedźmini!
Nawet nie wiecie, jak strasznie mi
wstyd, ale pewnie mam za swoje, bo straciłam przez te przerwę wszystkich
czytelników, nie?
Dużo się działo w moim życiu,
przepraszam, kto by pomyślał, że tak bardzo się spóźnię. Mam parę sprawdzianów
do nadrobienia, ale postaram się, by od tego wpisu wszystko było jak dawniej,
czyli posty co dwa tygodnie. Pocieszyć was mogę tym, że to chyba najdłuższy
rozdział na tym blogu, ma bowiem aż 21 stron Worda, aczkolwiek urozmaicenie
bohaterów jest zerowe, bo to tylko Will i Sharon. Miało być jeszcze Margalex,
ale postanowiłam to podzielić na dwa rozdziały, bo nie chciałoby wam się pewnie
tego w ogóle czytać, nie? O ile którekolwiek z was to w ogóle czyta.
Jestem wyrodną autorką.
Mam nadzieję, że rozdział wam się
spodoba, choć tyle mogę wam dać w przeprosinach.
Błagająca o wybaczenie
Okej
* *
*
Ciche
kapanie wody ze starego kranu, towarzyszyło jej myślom.
Kap.
Kap.
Kap.
Deszcz
padał cały dzień, a teraz zapadał zmrok, więc pomieszczenie tkwiło w półmroku.
Sharon nie chciała wstawać ze skrzypiącego krzesła w kuchni, by je zapalić.
Choć w ciemnościach nie widziała dobrze, a litery pojawiające się w czarnym
notatniku zaczynały się rozpływać, ona czuła, że zapalenie go może być dla niej
zbyt trudne.
Kap.
Kap.
Kap.
Wigilia
Bożego Narodzenia. Zawsze spędzała ją z matką, ubierały malutką choinkę, dawały
sobie prezenty, a ona gotowała coś pysznego. Zwykle w prawdziwe Boże Narodzenie
mama musiała wracać do pracy, ze względu na okoliczności, ale w ten jeden dzień
w roku zawsze były razem.
W
tym roku jednak mama zostawiła jej rano karteczkę, w której informowała, że nie
tym razem, bo „coś jej wypadło”.
Sharon
wiedziała, że jak jej mamie „coś wypada”, to nigdy nie powinna czuć żalu.
Wiedziała, że to, co ona robi, jest ważne. Ale teraz, słuchając powolnego
kapania wody i zawzięcie pisząc w czarnym notatniku, nie potrafiła nie myśleć o
tym, że ktoś inny znów jest ważniejszy od niej. Aczkolwiek sam fakt, że choć czasami
była ważna był dla niej cudowny. Nie powinna być ważna dla nikogo. Była
problemem, z którym jej matka musiała sobie radzić całe życie.
Kap.
Kap.
Kap-kap.
Ostatniej
kropli z kranu towarzyszyła jeszcze ta, która powoli spłynęła po piegowatym
nosie dziewczyny i wylądowała na jednym z wyrazów.
Sharon
natychmiast wytarła ją, zostawiając słowo „Will” nieco mokre i już na zawsze
troszeczkę rozmyte.
Cisza
wokół niej stawała się zbyt głośna. Sharon ponownie chwilę rozważała zapalenie
światła, ale póki coś widziała, wolała się obyć bez niego.
Kolejne
zdania pojawiały się na białej kartce, stanowiąc ślad, który na zawsze zostanie
pamiątką po jej życiu. Pamiętnik Sharon Sheridan.
Dziewczyna
doskonale zdawała sobie sprawę, że jej życie nie jest na tyle interesujące, by
kiedyś ktoś mógł zrobić z tego biografię, ale z jakiegoś powodu czuła, że musi
to robić. Nie był to pierwszy czarny notatnik, jaki posiadała, nikt na
szczęście nigdy nie pytał się jej, co się w nim znajduje. Wszyscy zgodnie w
ciszy uznawali, że to jest jej własną sprawą. W jej pokoju na półce stało
jeszcze siedem takich „jej spraw”, a każda z nich dotyczyła innego roku jej
życia.
Kap.
Kap.
Kap.
Niedługo
kolejny czarny zeszyt dołączy do pozostałych, lecz to jeszcze nie dziś. Do
końca roku może się jeszcze dużo wydarzyć.
Tak.
Dlaczego
się zgodziła? Aż tak bardzo nie liczyła na to, że ten, którego, gdyby mogła,
sama by wybrała, nie będzie chciał tego zrobić? Fakt faktem, nie miał za dużo
czasu, zanim białowłosy wyskoczył ze swoją propozycją. Poza tym ta propozycja
wcale nie odbiegała daleko od tego, czego chciała. Ale to może dlatego, że sama
nie wiedziała, czego, tak naprawdę chciała.
Dotknęła
mokrego od łzy imienia widniejącego w pamiętniku.
Nigdy
nie sądziła, że ona, Sharon Sharidan, będzie mieć rozterki miłosne. Ona była
przecież zawsze zdecydowana, zawsze uczono ją, by taka była. A teraz nagle nie
mogła się zdecydować. Gdyby mogła decydować. Bo nic, tak naprawdę, od niej nie
zależało.
Ciszę
panującą w mieszkaniu przerwał nagle dźwięk starego telefonu.
Wszystko
w tym domu było stare, jakby tak pomyśleć. A nawet jeśli nie stare, to bardzo
zniszczone.
Sharon
podniosła słuchawkę i od razu się uśmiechnęła, słysząc głos dzwoniącej osoby.
-
…Mamo, dzwonię teraz do Sharon, Ingrid sobie poradzi, jest już du… Hej! Sharon!
-
Hej! Will! – zaśmiała się dziewczyna do słuchawki.
Chłopak
parsknął śmiechem, a dziewczyna prawie zobaczyła, jak na jego twarzy kwitnie
uśmiech.
-
Dzwonię, by życzyć wesołych świąt! I w ogóle, nie tylko świąt… wesołego życia!
W tym wszystkich świąt… mamo, potrafię życzyć… tak, wiem, że nie widać… mamo,
rozmawiam przez telefon, idź do kuchni, widziałem, jak Mel się tam wcisnęła…
Sharon
zamknęła oczy. Nie mogła przestać się uśmiechać. Słychać było, że święta Willa
wyglądają zupełnie inaczej. Była pewna, że słyszy gwar rozmów niedaleko. Prawie
czuła roznoszący się po domu piękny zapach.
-
Przepraszam, Sharon, mama się zawsze mnie poprawia, gdy rozmawiam. Na czym
stanąłem?
-
Na wszystkich świętach.
Rudowłosa
usłyszała, jak chłopak zaklął cicho.
-
Miała rację co do moich umiejętności w życzeniu… czegokolwiek. Hmmm… w każdym
razie… Wszystkiego najlepszego!
-
Mówiłeś.
-
Nie, nie mówiłem. Co jeszcze z tych oklepanych formułek…? Wiem! Zdrowia,
szczęścia, pomyślności…
-
Sto lat! – krzyknął ktoś w słuchawkę.
-
Luke, proszę cię, ile razy mam ci mówić, że nie przerywa się, jak ktoś
rozmawia?
Sharon
oparła się o krzesło, na którym przed chwilą siedziała, po chwili stania
zdecydowała się jednak zapalić światło. Will nadal tłumaczył coś Lukowi. Sharon
zupełnie to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Sprawiało, że czuła, jakby
Will był parę kroków od niej.
-
Przepraszam za niego, Ingrid go tego nauczyła, a on uznał to za wielce zabawne.
Jeszcze brakuje mi tylko Patricka do przerwania. Zresztą… czemu tylko jego? Cała
rodzina się zjechała, czemu by nie pomyśleć o prababci?
-
Prababci? – spytała Sharon, by podtrzymać konwersację. Wiedziała, że tak czy
inaczej zaraz zejdzie na jej temat, ale mogła jeszcze chwilę posłuchać o
rodzinnych świętach Willa.
-
Nie jestem pewien, czy jest spokrewniona ze mną, ale jest naprawdę stara, więc
babcią nie może być. Dobrze. Ale teraz o tobie. Twoja mama się nie wkurza, że
gadasz przez telefon? Przecież macie mieć te wasze święta…
Sharon
ścisnęła mocnej słuchawkę.
-
Nie mamy – powiedziała cicho. – Mamie coś wypadło w pracy. Ale jutro będzie.
Will
milczał przez chwilę, choć o całkowitej ciszy nie można było powiedzieć, gdyż
ciągle słychać było jakieś wrzaski.
-
Jak to? Siedzisz sama w domu?
-
Tak… ale jest super – dodała, by go nie martwić. – Piszę dzieło mojego życia,
zaraz odgrzeję pizzę i całą noc będę oglądać filmy.
Niemal
usłyszała, jak Will unosi brwi.
-
Mam nadzieję, że świąteczne.
-
Tak, nauczę się na pamięć „Kevina samego w domu”.
-
Proszę, tylko nie Kevin. Luke go ostatnio obejrzał i oszalał na punkcie
robienia psikusów. Gdy dziś wujek Alfredo wszedł… Słuchaj, Sharon, może byś
przyjechała do nas?
Sharon
była tak zdziwiona, że przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć.
─────────────────────────────────────────────────────
-
Do was? – spytała po chwili. – Will, coś ty. Jest Wigilia. Spędza się ją z
rodziną.
-
No właśnie. Mówisz, że Kevin jest bardziej twoją rodziną, niż ja? – spytał
Will, siadając na parapecie w łazience restauracyjnej.
-
Nie, mówię, że nie jestem twoją rodziną na tyle, by niszczyć twoje rodzinne
święto… - dziewczyna nadal się nie zgadzała.
Will
westchnął i zamachał wiszącymi nogami.
-
Ty chyba naprawdę mylisz moją wigilię z tymi z telewizji.
-
Nie rozumiem.
-
Tu jest naprawdę dużo ludzi. Mama zrobiła z tego zjazd rodzinny. Połowa osób
się nie zna. Ja połowy osób nie znam…
Nagle
drzwi do łazienki się otworzyły i wszedł przez nie, jak zawsze ubrany na
czarno, Patrick.
-
Williamie, idź się integruj z rodziną – powiedział, po zamknięciu drzwi na
zamek. – Tobie jednemu to wychodzi.
Wskoczył
na parapet obok Willa, jak gdyby nigdy nic.
Will
zakrył głośnik ręką.
-
Patrick, czy ja proszę o tak dużo? Chwila spokoju? – spytał.
-
Rozmawiasz z Sharon? – domyślił się chłopak. Również zabujał nogami. – Ja nie
przeszkadzam. To jest jednak jedyne miejsce, by uciec przed trajkoczącymi po
włosku ludźmi, nie moja wina, że oboje tego potrzebujemy.
-
Czego?
-
Chwili spokoju. – Chłopak wyciągnął rękę i potargał kręcone włosy Willa.
-
Patrick, bez depresyjnego tonu.
-
Czy już wszystko, co mówię, jest depresyjne? – Patrick uśmiechnął się szeroko.
– Willi, nic mi nie jest. Wręcz przeciwnie. Teraz czuję się naprawdę okej. Gdy
tylko ciotka Felicita przestała komentować moje glany.
-
Mogę? – spytał Will, wskazując na telefon.
-
Tak, jasne.
Patrick
wyjął z kieszeni monetę i zaczął się nią bawić.
-
Jestem – powiedział Will do słuchawki.
-
Kto to był? – zainteresowała się Sharon.
-
Patrick. Jak mówiłem, teraz wszyscy nam przerywają.
-
Czekamy na prababcię?
-
Jeśli szczęście dopisze i ona zawita do łazienki – roześmiał się chłopak.
-
Jesteś w łazience?
-
Myślisz, że gdybym był gdzie indziej, słyszałabyś mnie?
-
Przed chwilą byłeś przed kuchnią, nie?
-
Ale, na szczęście, już mnie tam nie ma. Prawie cię nie słyszałem – Will
uśmiechnął się.
-
Interesująca rozmowa – skomentował Patrick, podrzucając i łapiąc monetę.
-
Tak jak twoja zabawa… To jak, chcesz tu przyjechać, czy nie? – spytał się
Sharon.
-
Ten Kevin brzmi naprawdę kusząco… - zastanawiała się dziewczyna.
-
Sharon, daj spokój, nikt nawet nie ogarnie, że tu będziesz.
-
Toś mnie przekonał.
-
Zaprosiłeś ją tu? – zapytał brat Willa, nagle upuszczając monetę, która
potoczyła się po brązowych płytkach imitujących drewniane panele.
Will
przewrócił oczami i wskazał mocnym ruchem głowy na telefon.
-
Czyli dziś poznam sławetną Sharon?
Brunet
ostentacyjnie zeskoczył z parapetu i ruszył w kierunku drzwi.
-
Panno Sheridan, uprzejmie nalegam – powiedział.
-
A twoja mama się zgodziła?
-
Zgodzi się – odparł Will, rzucając piorunujące spojrzenie bratu i otwierając
zamek.
Wyszedł
na zewnątrz. Od razu zalał go dźwięk setki włoskich rozmów przy akompaniamencie
harmonijki wujka Alfredo.
Karczma
matki jak zawsze była pełna ludzi, teraz jednak oni wszyscy byli Włochami lub
choć przypominali Włochów. I najwyraźniej byli jego rodziną. Tych bliższych
rozpoznawał, jednak nie miał pojęcia, kim może być blondynka (czyli raczej nie
włoszka) stojąca przy drzwiach do kuchni. Mimo to atmosfera spotkania była tak
rodzinna, że chłopak nie mógł się nie uśmiechnąć.
-
Will! Kochanie, wszędzie cię szukałam. Widziałeś gdzieś Luke’a?
Jego
mama wyrosła jak z podziemi. Miała na sobie duży, biały fartuch po
prapraprababci czy kimś takim, a w ręku trzymała tacę z ciastkami.
-
Nie, ale ostatnio krzyczał mi „sto lat!” do słuchawki. Mamo, Sharon może
przyjechać?
Mama
Willa spojrzała na niego z uśmiechem, który na chwilę zakrył niepokój o
najmłodszego syna.
-
Oczywiście, że tak! Jeżeli jej rodzice się zgadzają, to nie mam nic przeciwko. Chcesz
ciasteczko? Mamma mia, a jeżeli Luke znowu coś podpalił?
Mama
oddaliła się szybkim krokiem, jednocześnie częstując wszystkich ciastkami z
trzymanej przez nią tacy.
-
Możesz przyjechać – oznajmił Will. - Kevin nie ucieknie.
-
Już przygotowuje linę z prześcieradeł. Z tego, co słyszę, wyszedłeś z łazienki,
nie?
-
Sharon! – krzyknął Will karcąco. – Ja mówię serio!
Jakaś
kobieta, której Will nigdy wcześniej na oczy nie widział, spojrzała na nieg
dziwnie. Will uśmiechnął się przepraszająco, a ona przeklęła po włosku.
-
Will! Ja taż!
-
Weź zamów Błędnego Rycerza, by cię podwiózł do „jadłodajni Ginevry”. Powinni
wiedzieć, gdzie to jest. Będę czekać na dworze. Za ile możesz być?
-
A mówiłam, że będę? – spytała dziewczyna.
Will
tymczasem zaczał coś gorączkowo obliczać.
-
Od dziurawego kotła to jakieś dwadzieścia minut, plus czas na wyjście i
przyjechanie tego autobusu… to z pół godziny. Czekam na dworze, żebyś się nie
zgubiła.
-
Will, ja wcale nie mam zamiaru przyjeżdżać!
W
tym momencie Will się rozłączył.
─────────────────────────────────────────────────────
-
Żegnaj, wesołych świąt i w ogóle! – krzyknął Alojzy, zanim drzwi do Błędnego Rycerza
się zamknęły. – A, i dziś pracuję tylko do 22!
Od jej rozmowy z Willem nie upłynęło pół
godziny, jednak śnieg, który zaczął wtedy padać, już zdążył pokryć wszystko,
choć niewielką warstwą. Dziewczyna od razu dostrzegła Willa, również
przyprószonego białym puchem.
-
Naprawdę bałem się, że nie przyjedziesz, a ja będę musiał tu czekać wieczność –
powiedział na dzień dobry.
-
Naprawdę zastanawiałam się, czy cię tu tak nie zostawić, ale stwierdziłam, że
byłoby mi ciebie trochę żal… - powiedziała rudowłosa. - Poza tym, jeśli twoja
mama gotuje choć w połowie tak dobrze, jak ty, to nie ma co żałować Kevina.
-
A odgrzewana Pizza? Tak, w porównaniu do tej mojej mamy jest pace lizać.
-
Cicho, to był naprawdę dobry plan na wieczór… Czyli będzie pizza?
-
Nie wiem. Wydaje mi się, że może być, ale co ja tam wiem. Co do mojej rodziny,
to jest parę rzeczy, o których musisz wiedzieć, zanim tam wejdziesz…
Sharon
dopiero teraz zauważyła, że Will jest trochę zestresowany. Wcześniej czapka,
szalik i grube rękawiczki dobrze to ukrywały. Najwyraźniej dopiero teraz doszło
do niego to, że ma zamiar przedstawić Sharon całej swojej rodzinie.
A
Sharon tę rodzinę ma poznać.
Zadrżała.
-
Zimno ci? – spytał Will od razu i spojrzał na nią szybko. – Czy ty nie masz
rękawiczek, kobieto? Wiesz, jaka jest temperatura? Czekaj, zaraz dam ci moje…
-
Żeby ci palce odmarzły? Will, jest mi ciepło. Mów, co chcesz powiedzieć.
-
Dobrze. Mel jest tego wzrostu – pokazał swój pępek. – I to jest to najbardziej
rozentuzjazmowane dziecko, jakie zobaczysz. Patrick jest ubrany na czarno i ma
na sobie glany, choć jestem pewny, że mama zakazała mu noszenia ich… nie, tak
właściwie to nie przed tym chciałem cię ostrzec. Po prostu… ta rodzina jest
naprawdę energiczna i wszyscy gadają głównie po włosku, więc jakbyś
potrzebowała tłumacza…
-
Will, ja znam podstawy włoskiego.
-
Serio? – zdziwił się Will, jednak chwilę potem uśmiechnął się. – Oczywiście.
Czy jest coś, czego Sharon Sharidan nie umie?
„Dużo
rzeczy” – powiedziała dziewczyna.
-
Wujek Afredo pewnie będzie grać na harmonijce. Ma dwie córki, jedną w wieku
Luke’a, drugą w wieku Melanie. Musisz na nie uważać, bo to kleptomanki. W
sensie coś zabierają, by nikt nie zobaczył, ale zaraz potem oddają. Taka ich
zabawa. No nie wiem… oni już cię lubią, lubią wszystkich z góry, trzeba się
postarać, by cię znielubili. Boże… gdy to powiedziałem, nagle zdałem sobie
sprawę, że to prawda. Więc… bądź sobą i ogólnie…
-
Rozumiem Will. Używaj magicznych słów, a będzie dobrze?
-
Z tymi magicznymi słowami się wstrzymaj, bo nie jestem pewnien, czy wszyscy to
czarodzieje.
-
Czyli niektórzy nimi są? – zdziwiła się Sharon.
-
Powiedz mi, czy prababcia mając lat 120 i wciąż dobrze się trzymając może być
mugolem?
-
No nie.
Doszli
do wąskich drzwi w ścianie, nad którymi widniał staroświecki szyld w kolorach
włoskiej flagi z napisem „Jadłodajnia Ginevry”. Obok schodków prowadzących do
drzwi stała wielka donica, na której siedział święty Mikołaj. Zapewne w lecie była
pełna kwiatów.
-
Urocze miejsce.
-
Mało widoczne. Ale mama chce, by tak było. Według niej tylko najlepsi wiedzą o
tej knajpie. Nie zawsze się z nią zgadzam, ale znalezienie tego miejsca trochę
trwa, więc jak ktoś tu przychodzi, to serio musi być kimś. Poza tym to dość
magiczne miejsce, nawet bez dwóch czarodziejów mieszkających pod jednym dachem.
-
Dwóch? – zdziwiła się dziewczyna, po czym pacnęła się w czoło. - A. Jeszcze
Luke.
-
Na jednym ze stołów są ślady jego dłoni. Klienci czasem pytają, jak się tam
znalazły. Mama wtedy wymyśla jakieś niestworzone historie. Czasami nawet
opowiada prawdziwą wersję. Wszyscy myślą, że ma naprawdę dużą wyobraźnię, bo
prawdę też biorą za bajkę. Cóż.
-
Cóż. Masz inteligentną mamę.
W
momencie mówienia słowa „mamę”, drzwi do knajpy się otworzyły i wyjrzała przez
nie kobieta w wieku mniej więcej czterdziestu pięciu lat. Wysoka i chuda
zupełnie nie przypominała tej kobiety, którą Sharon sobie wyobrażała jako mamę
Willa. Z jakiegoś powodu zawsze miała
wrażenie, że będzie to raczej niska i pulchna osoba, raczej przypominająca
babcię Jamesa niż byłą modelkę. Poza tym, ta kobieta naprawdę nie wyglądała na
kogoś, kto wydał na świat piątkę dzieci.
Sharon
zaśmiała się wewnętrznie z własnej głupoty. Will był wysoki i chudy. Po kimś
musiał to mieć. Tak samo swoje wysokie kości policzkowe.
-
Mamma mia, dzieciaki, wracajcie do środka, bo zimno! Czemu tak długo czekacie
na dworze? – jej włoski akcent nadal był słyszalny.
Skrzyżowała
na piersi ręce i obrzuciła Willa srogim spojrzeniem, jakby to była jego wina.
Może
i nie była pulchna, ale swoją osobowością sprawiała, że wszędzie jej było dużo.
-
Mamo, Sharon dopiero przyjechała, daj nam dojść do schodów! – uśmiechnął się
Will, podnosząc obie ręce w geście poddania się.
Uśmiech
kobiety wyglądał jak skopiowany z twarzy Willa i wklejony na jej. Kolejne
podobieństwo, którego nie sposób nie zauważyć.
-
Ty jesteś Sharon? – zwróciła się do dziewczyny i zrobiła miejsce w drzwiach, by
syn i jego koleżanka mogli przejść. – Buongiorno! Miło mi cię poznać. Jestem
mamą Willa, wejdź proszę, na dworze pada ten mokry śnieg, jeszcze oboje
zmarzniecie…
Tak,
mama Willa była do niego podobna nie tylko z wyglądu.
Sharon
weszła do środka i od razu poczuła falę gorąca na twarzy. W pomieszczeniu
pachniało czymś, czego dziewczyna nie mogła nazwać, ale pachniało tak, że
bardzo chciała móc to zrobić.
Przedsionek
był pełen kurtek i butów, powieszonych na wieszakach. Najwyraźniej jadłodajnia
stawiała na rodzinną atmosferę. Na suficie wisiała prosta lampa o ciepłym
świetle, a na jednej ze ścian wisiało lustro. Sharon natychmiast złapała swój
wzrok. Nie przypuszczała, że te trzy minuty na dworze mogą sprawić, iż pokryje
ją taka warstwa mokrego, już topniejącego śniegu.
-
Zdejmij kurtkę, mio sole, tu jest strasznie ciepło – powiedziała mama Willa,
natychmiast ściągając jej czapkę i wieszając ją na jednym z wieszaków.
-
Mamo, ona potrafi się sama rozebrać.
-
Wiem, wiem – odpowiedziała kobieta, od razu się wycofując. Sharon dopiero teraz
zauważyła, że ma na sobie szpilki, co sprawiało, że była tylko trzy centymetry
niższa od Willa. Ruda zaczynała się czuć naprawdę niska. - Jesteś koleżanką
Willa ze szkoły? Aż dziwne, że wcześniej cię nie poznałam. Zawsze zawoziłam
Willa trochę przed czasem na peron, może dlatego. Czuj się jak u siebie w domu.
Prawie nikt i tak nikogo nie zna, więc nie zwrócą uwagi na to, że jeszcze nie
należysz do rodziny…
-
Mamo!
Sharon
była zbyt zajęta obserwowaniem otoczenia, by zwrócić uwagę na krzyki Willa (na
które zwykle nie zwracała uwagi, bo były bezpodstawne). Powiesiła kurtkę na tym
samym wieszaku, co znajdowała się jej czapka, po czym uśmiechnęła się do
gospodyni.
-
Dziękuję, że mogłam przyjść – powiedziała.
Kobieta
od razu się rozpromieniła. Podeszła do niej i zaczęła strzepywać jej śnieg z
włosów.
-
Och, cała przyjemność po mojej stronie, naprawdę cudownie, że wreszcie mogę cię
poznać. Twoi rodzice się zgodzili, prawda?
Sharon
zarumieniła się. Tak w każdym razie jej się wydawało. Było tak gorąco, że
pewnie już od dawna była czerwona.
-
Tak właściwie, to byłam sama w domu, gdy wychodziłam. Ale zostawiłam mamie
karteczkę.
Mama
Willa zasmuciła się i przestała otrzepywać ją ze śniegu. I tak krótkie, rude
włosy Sharon były mokre.
-
Twoja mama pracuje w wigilię?
-
Tak, coś jej wypadło w pracy.
Stojący
obok Will zmarszczył brwi.
-
Ona nie pracuje w sklepie z elektroniką?
Sharon
zawahała się. Krótko, ale dostrzegalnie.
-
Tak, pracuje. Wiesz, czasami niektórzy bogaci rodzice zapominają o świętach i
muszą kupować wszystko na ostatnią chwilę, czyli dziś…
-
Mamma mia! – krzyknęła nagle mama Willa, przykładając dłoń z czerwonymi
paznokciami do twarzy. – Prawie zapomniałam!
Szybko
oddaliła się do środka domu.
Sharon
mimowolnie zachichotała.
-
Ona tak zawsze?
-
Zawsze.
-
Jesteście podobni.
-
Proszę, nie mów tak, to bolesne.
-
Ej, masz bardzo fajną mamę. Nie tak ją sobie wyobrażałam, ale jest strasznie
miła. I wydaje się być dobra. – Sharon poklepała go po ramieniu.
-
Jest. Wszyscy to mówią. Potrafi pół godziny gadać z listonoszem o jego
problemach. Raz nawet uratowała jego związek, dając jakieś porady, czy coś –
wyszczerzył się chłopak.
Sharon
poszła za jego przykładem.
-
Willllllllll! – usłyszała nagle dziecięcy krzyk.
Z
korytarza, a którym zniknęła mama Willa, wybiegł nagle malutki chłopczyk z
ogromną czupryną czekoladowych loków. Natychmiast przytulił się do nóg Willa,
nie zwracając uwagi na rudą.
-
Boże, Luke, co się stało? – spytał chłopak, kucając, by znaleźć się na
wysokości brata.
Dziecko,
najwyraźniej Luke, nadal chciało się przytulać, więc Will poświęcił parę chwil
na złapanie równowagi.
-
Inglid… Inglid… ona powiedziała… ze… ze… - szlochał chłopiec, wtulając twarz w
ramię Willa. – Ze Mikołaj nie istnieje!
Ostatnie
słowa wykrzyczał, oddalając na chwilę twarz od ciała brata. Dopiero teraz
Sharon zobaczyła, jak wygląda.
A
wyglądał jak młodszy klon Willa. Naprawdę. Gdyby dziewczyna zobaczyła zdjęcie z
dzieciństwa swojego kolegi i porównała je z tym chłopcem, nie potrafiłaby
znaleźć różnicy.
Will
naprawdę starał się ukryć uśmiech, cisnący mu się na usta.
-
I ty jej wierzysz? – zapytał.
Luke
przełknął łzy i kiwnął głową.
-
Sharon, powiedz mi, czy Ingrid ma rację?
Wielkie,
załzawione oczy chłopca zwróciły się na nią z nadzieją.
-
Oczywiście, że nie! – powiedziała dziewczyna, klękając obok niego. – Wszyscy wiedzą,
że Mikołaj istnieje! Kto by przynosił prezenty?
To
wytłumaczenie najwyraźniej usatysfakcjonowało chłopczyka. Otarł oczy wierzchem
dłoni i uśmiechnął się.
-
Ty jesteś Shalon?
-
Tak.
-
Ja jestem Luke. Luke Smilenice.
Wyciągnął
do niej tę dłoń, którą wcześniej otarł łzy.
Sharon
myślała, że się rozpłynie z nadmiaru słodkości. Przyjęła dłoń, choć z zasady
niezbyt lubiła dzieci. Zwłaszcza zapłakane i zasmarkane.
-
Słuchaj, Luke, idź do mamy i powiedz jej, żeby przysłała do mnie Ingrid, jak ją
znajdzie, dobrze?
Chłopiec
kiwnął głową i popędził korytarzem.
-
Powiedz mi, Will, skąd on wiedział, że tu jesteś? Wydawało mi się, że
przedsionek jest raczej w mało uczęszczanej części domu…
-
Po pierwsze, w tym domu wszystkie miejsca są uczęszczane. Po drugie, ten dzieciak
jest młodym czarodziejem. Ma jakiś radar w głowie.
-
A po trzecie?
-
Nie ma po trzecie.
-
Zawsze jest jakieś „po trzecie”.
Will
tylko uśmiechnął się. Nie skomentował.
-
Chodźmy. Pokażę ci dom i restaurację.
─────────────────────────────────────────────────────
Ludzi było dużo, a Sharon powoli zaczynała
sobie przypominać włoski, ponieważ wszyscy, bez wyjątku, mówili albo po włosku,
albo z włoskimi wstawkami.
Cały
wystrój przywodził na myśl Włochy. Stoły przykryte były biało-czerwonymi
obrusami w kratkę, na ścianach wisiały zdjęcia Toskanii, ciemne deski podłogowe
wyglądały bardzo staro, a na suficie suszyły się przyprawy, którymi również tu
pachniało. Ciepłe światło zalewało wszystko, do złudzenia przypominając słońce.
Na półkach za barem, w przeciwieństwie do wszystkich restauracji, w jakich
Sharon była, wcale nie stał alkohol, a ręcznie robiony makaron i soki
wyciskane. Ktoś w tłumie zdecydowanie grał na harmonijce, a ze dwie osoby
podskakiwały w rytm muzyki.
-
Wow – powiedziała tylko.
-
Dużo ludzi, nie? Jutro będzie więcej.
-
Jak to? To nie cała rodzina?
Will
zaśmiał się.
-
Nie, na szczęście cała. Dziś obchodzimy Boże Narodzenie. Jutro mama jak co roku
organizuje darmową jadłodajnię.
Sharon
palnęła się otwartą dłonią w czoło.
-
Właśnie! Zapomniałam. To dla bezdomnych i osób, które nie mają gdzie się
podziać tego ranka, tak?
-
Tak. A ja robię mnóstwo pizzy. Z mamą. I to wszystko jakoś się rozchodzi, choć
przecież tak mało osób wie o tej knajpce.
-
Wydaje mi się, że każdy widzi na kilometr napis „darmowe jedzenie”.
-
To też prawda – roześmiał się Will. – Przez to przychodzi więcej osób, nawet
niekoniecznie bezdomnych czy biednych. Ale tacy zwykle potem wracają po więcej.
Więc może się wydawać, że to nie jest korzystne, to rozdawanie jedzenia, ale w
ciągu roku zwraca się z nawiązką.
-
Sprytnie. Twoja mama lubi pracować w święta?
-
A twoja lubi? – odpowiedział chłopak pytaniem na pytanie.
-
Moja mama to co innego. Ona naprawdę musi.
-
Wiesz, gdyby tam nie poszła, świat by się pewnie nie skończył.
-
Zdziwiłbyś się.
Will
zmarszczył brwi i przyjrzał się koleżance spod przymrużonych oczu.
-
W każdym razie… - mówił dalej. – Moja mama i tak by gotowała. Ja pewnie też. A
pomaganie potrzebującym jest naprawdę miłe. Więc dla niej nie ma różnicy. Może
nawet korzysta na tym…
Ktoś
obok prychnął.
-
Ja mam naprawdę chorą rodzinę – usłyszała dziewczęcy, lekko zachrypnięty głos.
-
Ingrid, jakoś nie zauważyłem, by bardzo ci przeszkadzała obecność Heraklesa.
Wydaje mi się, że nawet go polubiłaś.
Sharon
zmierzyła wzrokiem dziewczynę, która usiadła na wysokim krześle przy barze obok
nich.
Z
jakiegoś powodu zawsze, gdy myślała o Ingrid widziała histeryzującą smarkulę,
raczej brzydką, taką, która naprawdę nie zasługuje na żadną uwagę, poza tą w
szkole za kłócenie się z nauczycielem. Widziała dziewczynę, która naprawdę
różniła się od Willa wszystkim, łącznie z wyglądem.
Ponownie
tego dnia przeżyła szok, spotykając członka rodziny Willa, którego wyobrażała
sobie zupełnie inaczej niż wyglądał w rzeczywistości.
-
To jest ta Sharon? – spytała dwunastolatka, unikając tematu Heraklesa. –
Szczerze? Po tym, co mówiłeś, myślałam, że jest ładniejsza.
Ingrid
była ładniejsza. Była naprawdę piękna.
Odziedziczyła
po mamie wysokie kości policzkowe, wzrost i figurę, jak również pełne usta,
których Will jednak nie otrzymał. W przeciwieństwie do brata miała również
czarne jak węgiel włosy, sięgające do połowy pleców, teraz zaplecione w
warkocza. Przypominała Willa, była jednak jego damską, dużo ładniejszą wersją.
Na sobie miała białą sukienkę z koronki, bardzo podkreślającą jej śniadą cerę.
-
Zgaduję, że jesteś Ingrid? – spytała Sharon, nagle orientując się, że ma na
sobie zwykłe, lekko podarte dżinsy i martensy. Tak, Ingrid była typem
dziewczyny, przy której zdajesz sobie sprawę z takich rzeczy.
-
I inteligentniejsza – dodała dziewczynka. – Chciałeś mnie widzieć, nie?
Will
uśmiechnął się do siostry.
-
Tego jednego dnia mogłabyś być milsza.
Ingrid
odpowiedziała mu tym samym. Oni chyba wszyscy w rodzinie mieli takie same
uśmiechy.
-
Oczywiście. Williamie, braciszku, szukałeś mnie, prawda?
Will
przewrócił oczami.
-
Tak. Czemu mówisz Luke’owi, że Mikołaj nie istnieje?
-
A jest inaczej?
-
On jest jeszcze dzieckiem. Ma dopiero siedem lat. Weź nie bądź taka.
-
Will, kiedyś i tak się dowie.
-
Ingrid, pamiętam, jak ty w jego wieku byłaś jeszcze bardziej podekscytowana od
niego, z tego co mi się wydaje, obiecywałaś, że zabierzesz mu czapkę. W sensie
Mikołajowi.
Sharon
parsknęła śmiechem, czym sobie zasłużyła na piorunujące spojrzenie dziewczyny.
Niezbyt się nim przejęła, widywała lepsze. Na przykład McGonagall.
-
Wiem, i co z tego? Byłam dzieckiem.
-
On też jest.
-
Dobra, dobra. Mikołaj istnieje. A ty, Sharon, weź przestań chichotać, bo lepsza
pewnie nie byłaś.
-
Przeciwnie – odpowiedziała dziewczyna. – Nigdy nie dane mi było wierzyć w
Mikołaja. Do pewnego momentu w życiu nawet nie wiedziałam o jego istnieniu.
Ingrid
zmarszczyła brwi.
-
Miałaś w ogóle telewizję?
-
Tak. Zawsze dziwiły mnie te grube pajace w czerwonych czapkach rozdające
coca-colę.
Sharon
mogła się założyć, że kąciki ust dziewczyny znów się uniosły.
-
A filmy?
-
W Kevinie go nie ma. Jak mógłby istnieć?
Will
nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Patrzył na obie dziewczyny z rosnącym
zainteresowaniem.
-
To samo zawsze mnie zastanawiało – Ingrid zmarszczyła brwi zupełnie jak Will. –
Wiesz, gdzie może być Mel? – zwróciła się do niego.
-
Ona nadal wierzy. Nie zdradzę ci położenia tego niewinnego dziecka.
Ingrid
uśmiechnęła się, tym razem naprawdę szeroko.
-
Dobrze, to był tylko żart. Już nie będę.
-
Czuję dym – stwierdziła mimochodem Sharon. – Wydaje mi się, że dochodzi z
kuchni.
-
Mamma mia – Ingrid zbladła. – Miałam jej pilnować, by tam nie weszła.
-
Mamma mia? – zaśmiał się Will, poprawiając na krześle.
-
Jasna cholera, za dużo czasu spędzam z mamą! – Ingrid zeskoczyła na ziemię. –
Może jeszcze nie zdążyła nic spalić? – zastanawiała się z nadzieją, ruszając
szybkim krokiem w stronę kuchni.
Will
odprowadził ją wzrokiem.
-
Aż dziw, że cię polubiła – stwierdził. – To rzadkie zjawisko.
-
A polubiła? – Sharon uniosła jedną brew, choć też odniosła takie wrażenie.
-
Jesteście podobne. Albo mogła cię znienawidzić, albo polubić.
Do
pierwszej brwi dołączyła druga.
-
Jesteśmy podobne? To przykre. Dość często na nią narzekasz.
Will
wyszczerzył się znowu.
-
Myślisz, że czemu w domu wszyscy wiedzą, kim jesteś?
-
Bo jestem twoją najlepszą przyjaciółką?
-
Nie wiem… czekaj, ale tak serio… wy nie mówiłyście poważnie? Z tym, że Mikołaj
nie istnieje?
Sharon
spojrzała w jego brązowe oczy.
-
Oczywiście, że istnieje.
-
Ufff. Okej. Chyba muszę iść do kuchni – zmienił temat Will.
-
Normalni ludzie mówią tak o toalecie.
-
Nie, tam pewnie nadal siedzi Patrick. A ja serio czuję dym.
─────────────────────────────────────────────────────
Gdy
Will wszedł do kuchni był pewny, że to dym. Nie tylko ze względu na ostry
zapach w powietrzu. Okno było otwarte, a czarne powietrze powoli przez nie
uciekało.
Mama
stała nad Melanie i nie wiedziała, czy krzyczeć, czy się śmiać, czy może
pocieszać małą, która wyglądała, jakby się miała zaraz rozpłakać.
Ingrid
zdecydowała za nią.
-
Mel, jasna cholera, co ja ci mówiłam o tych pokrętłach? Rozumiesz słowa „nie
dotykać”?! A „nie przekręcać”?! Mamma mia, co z tobą jest nie tak?
-
Ingi, ja chciałam, żeby się upiekło… - zaczęła uspokajać ją Mel, która najwyraźniej
uznała, że płakanie jest nie na miejscu, skoro siostra zaraz ją zabije.
-
Tak, teraz to jest upieczone. Pyszne węglowodany. Naprawdę.
-
Ingrid! Przestań! To ty się miałaś zajmować Mel! – przerwała jej mama.
-
Ingi, nie bądź zła, ja naprawdę chciałam tylko, żeby było chrupiące… - mówiła
dziewczynka, bezwiednie ignorując mamę.
-
Tak, węgiel jest twardy, aczkolwiek nie wiem, czy chrupiący. Nie próbowałam. A
nie, czekaj! Już raz mi dałaś czarny makaron! Tak, to było chrupkie! Zęby mnie
bolą do dziś!
-
Ingrid!
Mel
patrzyła na siostrę ze współczuciem, nadal nie zwracając uwagi na mamę, która
zaczęła przeganiać ścierką dym za okno.
-
Mogłaś powiedzieć, że jest niedobry.
Ingrid
spojrzała na nią niedowierzająco.
W
tym momencie Will postanowił im przerwać, a stojąca za nim Sharon przypatrywała
się rodzinnej sprzeczce, jakby robiąc notatki.
-
Co tu się dzieje? – spytał.
Gdy
Melanie go tylko dostrzegła, zapominając o dymie i mocno wkurzonej Ingrid.
Melanie,
w przeciwieństwie do matki, wcale nie była chuda i wysoka. Widać było, że lubi
kuchnię. Czerwono-zielona sukienka, najwyraźniej po siostrze, naprawdę mocno ją
opinała w talii. Sharon zastanawiała się chwilę, jak to możliwe, że się w ogóle
zapięła. Burzę brązowych loków ktoś najwyraźniej starał się okiełznać czerwoną
kokardą, jednak bez powodzenia.
-
Will, powiedz jej, że to niechcący! – powiedziała, a jej wielkie, brązowe oczy
zwróciły się na brata z nadzieją.
Sharon
już zdążyła się zorientować, że to Will jest w tym domu osobą rozsądzającą
wszelkie spory.
-
Ingrid, to niechcący – powiedział chłopak, spełniając polecenie i łapiąc
siostrę za rękę.
Dziewczynka
natychmiast się jednak wyrwała i podeszła do Sharon.
-
Ty jesteś dziewczyną Willa? – spytała, ale nie czekała na odpowiedź. - Jesteś
strasznie ładna! Zawsze chciałam mieć piegi, ale mam za ciemną cerę, więc nie
mogę… masz śliczne włosy! Jak marchewka!
Zanim
dziewczynka mogła dalej komentować jej wygląd, rudowłosa odpowiedziała.
-
Jestem Sharon, ale nie jestem dziewczyną Willa. Z tego, co wiem, on nie ma
dziewczyny…
-
…jeszcze nie ma – przerwała jej Mel, po czym wróciła do monologu. – Czekaj, czy
ty masz dwukolorowe oczy?
Melanie
stanęła na palcach, by jej się przyjrzeć.
-
Melanie Smilenice, chcę tylko przypomnieć, że właśnie rozwaliłaś pieczeń! –
krzyknęła Ingrid.
-
Przepraszam! – odpowiedziała dziewczynka. – Nigdy wcześniej nie widziałam
takich oczu! Ja też takie chcę! Czy to niebieskie widzi bardziej na niebiesko
niż to zielone?
-
Mel, a czy ty widzisz na brązowo? – odpowiedziała Ingrid sarkastycznie,
podchodząc do siostry, wciąż wpatrzonej w koleżankę brata.
-
Nie wiem, nie miałam porównania – odpowiedziała beztrosko Mel.
Will
stał obok i przypatrywał się z zainteresowaniem Sharon. Naprawdę zastanawiał
się, jak ten chodzący entuzjazm na nią wpłynie.
-
Nie, nie widzę na niebiesko – stwierdziła dziewczyna, patrząc na niego z
uśmiechem.
-
A na zielono? – natychmiast pojawiło się pytanie. – Jak patrzysz na rośliny to
są tak samo zielone, czy bardziej. Macie w szkole rośliny? Właśnie! Jaka jest
wasz szkoła? Duża? Will mówił, że duża, ale że teraz jesteście w innej. Co się
z tamtą stało, że jesteście w innej? Zawaliła się? Jeśli tak, to czemu nie
możecie jej odbudować, wam jest chyba łatwo?
Pytania
lały się strumieniami i najwyraźniej wcale nie wymagały odpowiedzi. Mel nadal
przypatrywała się Sharon. W pewnym momencie wzięła ją za rękę.
-
Masz piegi nawet na dłoni! To nie fair. Oddaj mi trochę swoich piegów!
-
Nie wiem, czy się da – odpowiedziała Sharon zgodnie z prawdą.
-
Na pewno się da. Jesteś przecież magiczką. Mogę zobaczyć twoją różdżkę? Will mi
nie chce swojej pokazać, boi się, że coś zniszczę. Ja nic nie niszczę.
-
Mel, zostaw na chwilę Sharon w spokoju. Daj jej odetchnąć – skarciła ją mama,
wyjmując pieczeń z piekarnika. Tak, ona zdecydowanie przypominała bryłę węgla.
-
Będzie czym palić w piecu do pizzy – skomentowała Ingrid, siadając na jednym z
blatów.
Melanie
się zarumieniła.
-
Przepraszam. Zaczęłam zadawać za dużo pytań? Nie chciałam. Po prostu wydajesz
się być naprawdę fajna… tak dużo chcę wiedzieć! Kim jest Alex i James? Nigdy
ich nie poznałam, a strasznie bym chciała. Mało znam czarodziejów, a ten wasz
świat jest bardzo fajny. Will mi nie chce nic mówić!
-
Bo jesteś nie-magiczna – zgasiła jej zapał Ingrid. – A tacy jak ty nie mogą
wiedzieć o pewnych rzeczach.
-
Ja wcale nie jestem nie-magiczna!
-
Właśnie! – krzyknęła nagle mama Willa. – Prawie zapomniałam. Kochanie,
potrzymaj. – dała Willowi ścierkę i w drzwiach jeszcze powiedziała: - Postaraj
się to wszystko ogarnąć. Zaraz wracam!
Will
wziął ścierkę i od razu podszedł do stojącej na blacie wciąż dymiącej pieczeni.
Zmarszczył brwi. Odłożył ścierkę i wziął najbliższy nóż. Przekroił pieczeń w
połowie.
Owszem,
gęś czy tam indyk był węglem (który nadal się dymił) na zewnątrz, jednak w
środku, blisko środka, mięso wydawało się być jeszcze zjadliwe. Will odkroił
kawałek i wsadził do sobie do ust.
-
Tak, mama serio robi dobre pieczenie – mruknął.
-
Ty to jesz?! – zdziwiła się Ingrid. – Will, wezwać lekarza?
Zamiast
odpowiedzieć Will odkroił jeszcze kawałek i podał go Ingrid.
-
Nie zjem tego. Chyba oszalałeś. Nie jestem węglojadem, czy czymś takim. Pewnie
u was w szkole nawet coś takiego istnieje, ale ja osobiście nie jad…
W
połowie słowa Will wcisnął jej kawałek do buzi. Ingrid prawie odgryzła mu za to
palce.
-
Ej, to jest dobre – stwierdziła po pogryzieniu. – Ale na wyżywienie rodziny nie
starczy.
Wzięła
jedną z serwetek i wytarła nią buzię.
-
Mel, chcesz, możesz to zjeść. Ja nie będę – stwierdziła, wychodząc. Zanim
zamknęły się za nią drzwi usłyszeli jeszcze coś brzmiącego jak: „cholera, to
naprawdę dobre. Szkoda, że to dziecko to spaliło”.
─────────────────────────────────────────────────────
-
Czyli z twojej najbliższej rodziny nie spotkałam jeszcze Patricka, nie?
-
Tak – odpowiedział Will.
Ponownie
siedzieli obok baru, a wokół nich grała włoska muzyka. Najwyraźniej wujek Willa
już zaprzestał prób grania na harmonijce. Było mało świątecznie, nie czuło się
atmosfery świąt. Ale mimo to było cudownie. Panowała dużo lepsza atmosfera, niż
można by sobie wyobrazić. Rodzinna. Jedynym, co wskazywało na to, że jest
wigilia, była ogromna choinka w rogu sali.
Sharon
czuła się szczęśliwa. Na wiszącym nad barem zegarze widniała już godzina 21,
jednak wcale się tym nie przejmowała. Mogłaby nawet wracać do domu na piechotę,
byle tu dłużej być. Will wskazywał palcem osoby, które znał i przedstawiał je
Sharon.
-
Widzisz tego mężczyznę siedzącego tuż przy choince. Tego z tą śmieszną brodą z
bombkami? To wujek Alfredo, młodszy brat mojej mamy. To z nim wyjechała do Anglii.
Przed chwilą grał na harmonijce, ale chyba mu się znudziło. O. Widzisz tę
blondynkę, co mu właśnie podaje sok pomarańczowy? Tak, to jego żona, tak,
właśnie się całują…
-
Ich córki też nie wyglądają na zachwycone, nie?
-
Tak, te dwie prawie wymiotujące dziewczynki to jego córki. Jak zgadłaś?
-
Mają podobne brody.
Will
parsknął.
-
O. Patrz. Właśnie przechodzi obok nich babcia Elisabetta. W sensie to jest
kuzynka mojej babci, ale są ze sobą blisko. Czekaj… o. widziałaś?
-
W sensie to, jak te dwie wymiotujące przed chwilą dziewczynki wyjęły jej
portfel z torebki?
-
Kurde, nie lubię się z tobą w to bawić, jesteś zbyt spostrzegawcza. Patrz.
Teraz mówią, że znalazły go na podłodze…
-
A to cwane bestie. Ja też chcę cukierka w podziękowaniu za kradzież!
-
Najlepsze jest to, że babcia złapała się na to jakiś piąty raz dzisiaj.
Zastanawiam się, czy sama się już nie domyśla…
-
A ta kobieta w rogu? Ta z czarnymi kręconymi włosami?
-
To siostra mamy. Pije sok z czarnej porzeczki, jest od niego uzależniona.
-
To nie wino?
-
Nie. Ta czarna porzeczka ma jakąś historię. Ale nie mam pojęcia jaką, ciocia
nigdy jej nie zdradza. Wydaje mi się, że może mieć jakiś związek z jej
miłością.
-
Dlatego jest sama?
-
Jak…? A. Brak obrączki. Mama zakłada, że tak.
Sharon
spojrzała na Willa. Dopiero teraz, gdy spotkała Ingrid i jego matkę, które
uważała za naprawdę piękne, stwierdziła, że Will też taki może być. Owszem, nie
był Alexem, ideałem wszystkich dziewczyn, ale miał w sobie coś. Zwłaszcza, gdy
się uśmiechał, jak teraz albo gdy pocieszał młodszego brata, albo…
Dlaczego
zgodziła się na propozycję Christa? Naprawdę nie liczyła na to, że może on też
by to zrobił?
Potrząsnęła
głową. Przecież lubiła Christa. I może ją i jego łączyło to coś, bardziej niż
ją i Willa, oni przecież byli przyjaciółmi…
-
Will, zaprosiłeś kogoś na bal? – spytała Sharon, przerywając nagłą ciszę.
- Czy mogę liczyć na to, że jeszcze możesz
zaprosić mnie?
-
Nie, jeszcze nie – odparł krótko chłopak.
- I nie wiem, czy to w ogóle zrobię…
-
A wiesz, kogo chciałbyś zaprosić? – spytała Sharon z zainteresowaniem.
- Jakbyś mnie zaprosił, to bym się
zgodziła.
-
Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym jeszcze.
- Oczywiście, że się zastanawiałem, tylko,
że ona jest już zajęta. Przez Christa.
-
Myślałeś o Ewei?
- Nie
myślałeś o niej, prawda?
-
Nie, tak właściwie to o żadnej jeszcze nie myślałem. Ten bal nie za bardzo mnie
interesuje. – Will zaczął się obracać na krześle, jak na karuzeli
jednoosobowej.
- Tak właściwie to myślałem o
tobie akurat w momencie, gdy zrobił to Christo. Ten bal naprawdę będzie
świetny. Naprawdę. Będę patrzył, jak dziewczyna, którą lubię, tańczy z moim
prawie-przyjacielem. Super.
- Jak
to nie? Jest balem przebierańców. Bale przebierańców wszystkich interesują –
zaśmiała się dziewczyna, również zaczynając się obracać. Nie bamiętała, kiedy
statnio była na obrotowym krześle.
- Mamma mia, zapomniałam jak nie
lubię bali. Aczkolwiek przebrać się mogę. Może być śmiesznie. Trzeba tylko
wymyślić coś ciekawego…
-
Mamma mia! – wykrzyknął nagle Will. – Zapomniałem! Nawet nie wiem, za co się
przebrać. Jakieś pomysły? – spytał Will rozbawiony.
- Tak
właściwie to Amy może mi coś wymyślić. Ale chcę znać twoją opinię.
-
Zamieniasz się w mamę. Ale czekaj chwilę. Przecież każda dziewczyna chce, byś ją
zaprosił – powiedziała ruda, nagle się zatrzymując.
- Weź
choć wybierz jakąś fajną. Kogoś, kogo bym mogła tolerować.
-
Nie jestem Alexem! – wyszczerzył się Will. - Poza tym nie każda.
- Nie ty.
-
Kto nie?
- Kto
nie?
-
Nie wiem, nie podam tu żadnych przykładów, bo nie wiem. Załóżmy… taka Luiza.
-
Albo ty.
-
Luiza? – zdziwiła się Sharon.
-
Naprawdę chcesz zaprosić Luizę? Wezwać lekarza?
-
To przykład. Nie chcę jej zapraszać. Jest zbyt francuska. Ale nie chcę o tym na
razie myśleć, okej? Jestem na wigilii rodzinnej. Niech się żadna nieznana
dziewczyna nie wpycha. Pewnie w końcu zaproszę Eweę.
-
Sharon, proszę, przestań drążyć ten temat, jedyną osobą którą w ogóle chciałbym
zaprosić jesteś ty. Ale Ewea jest miła. Jak ci tak zależy na odpowiedzi.
Dodatkowo zauważ, że nie uważam cię za obcą dziewczynę.
-
Okej, spoko. To kim jest ta kobieta w ciąży obok żony Alfreda?
- Eweę? Nie no, lepiej niż Luiza. Jest miła.
Jeżeli to jest to, na czym ci najbardziej zależy. W ogóle miło, że najwyraźniej
nie jestem obcą dziewczyną. Ej, ta kobieta przypomina mi moją nauczycielkę z
AKMA. O boże, a jeśli to ona? Jasna cholera…
─────────────────────────────────────────────────────
Will
nie wiedział, kim jest ta kobieta w ciąży, toteż Sharon postanowiła natychmiast
się dowiedzieć.
Zeskoczyła
z fotela i zaczęła się przeciskać przez tłum. Słyszała, jak za nią Will robi to
samo. Nie była pewna, czy chce, by był przy tej rozmowie. Do momentu, aż
kobieta w ciąży nie machnęła charakterystycznie kieliszkiem, tak jak kiedyś
machała długopisem, Sharon nie była pewna, czy ta rozmowa w ogóle się odbędzie.
-
Dzień dobry – przywitała się Sharon, stając za plecami kobiety w ciąży i
obserwując kołujący kieliszek. Miała nadzieję, że to, co w nim pływało, nie
było alkoholem. Nie, to nie mógł być alkohol. Kiedy Sharon ją znała, kobieta
bardzo chciała mieć dziecko. Gdy to marzenie było w trakcie spełniania na pewno
nie robiła niczego, co mogłoby to spełnianie zatrzymać. – Co za niespodziewane
spotkanie, pani Green.
Kobieta
w ciąży odwróciła się w jej stronę tak gwałtownie, że połowa płynu ze szklanki
się wylała, co tylko utwierdziło Sharon w przekonaniu o tym, że jest ona tą, za
kogo ją uważa.
-
Mój Boże! – krzyknęła, jakby zobaczyła szatana (co było interesujące, biorąc
pod uwagę fakt, jakich słów użyła). – Czy ty jesteś...?
Sharon
chciała się uśmiechnąć zimno, ale w efekcie nie wiedziała, czy w ogóle to
zrobiła. To naprawdę była pani G. Nie spodziewała się, że spotka tu swoją
nauczycielkę z AKMA. Nauczycielka najwyraźniej też się tego nie spodziewała, bo
usiadła na najbliższym krześle, jakby zasłabła. Sharon przez chwilę obawiała
się, czy nie zacznie rodzić, bo jej ciąża była już w stadium naprawdę
zaawansowanym.
-
Ja też się zdziwiłam, widząc tu panią – powiedziała na tyle spokojnie, na ile
było ją stać.
Kobieta
odgarnęła włosy z twarzy i natychmiast się opanowała. I tak Sharon była dumna z
tego, ze choć przez chwilę była wytrącona z równowagi.
-
Cóż, mogę być dumna z tego, że wreszcie udało mi się nauczyć cię opanowania –
zmierzyła ją wzrokiem. – Ale już nikogo go nie uczę – wskazała na brzuch.
Will
stanął obok Sharon.
-
Dzień dobry – przywitał się z uśmiechem. Kobieta skinęła mu głową, niezbyt
zadowolona z jego pojawienia się. - Jestem William Smilenice. Jestem kolegą
Sharon z… ze szkoły.
-
Kolegą? – pani Green uniosła brwi. – Ciekawe. Z tej szkoły, dla której Sharon
porzuciła… naszą?
Sharon
uśmiechnęła się przebiegle.
-
Cóż, tak.
-
Jaka to szkoła, że zrezygnowałaś z... – kobieta chwilę szukała słowa. – Tej, w
której uczyłam?
-
Moje życie nadal składa się głównie z tajemnic, Pani Green – odparła Sharon.
Kobieta
kiwnęła głową. Wydawało się, że ją rozumie.
-
Nie będę w takim razie dopytywać, aczkolwiek nieco mnie zaciekawiłaś. Dlaczego
tu jesteś?
-
Mamie coś wypadło w pracy... A Will się zgodził, bym tu przyszła.
-
Zapewne Will sam to zaproponował? – zgadła kobieta.
-
Tak – odparł szybko chłopak. – Pomyślałem, że może jej tu być trochę weselej,
niż samej w domu, czyż nie?
Zamiast
opowiedzieć na jego pytanie, pani Green powiedziała:
-
Cóż, niezbyt wiem, do kogo dziś przyszłam, mąż mnie tu zaprosił. Jego siostra
jest żoną kogoś z tej rodziny. Obie w takim razie przyszłyśmy tu za chłopakami.
Sharon
przewróciła oczami, a Will zmarszczył brwi.
-
Czy pani ma na imię Xenofabia? Jest to jedyne imię, jakie przychodzi mi do
głowy z listy gości.
Kobieta
otwarła szeroko oczy z przerażenia. Sharon od razu zauważyła tę niepewność.
-
Pani ma na imię Xenofabia? To jest to „X” przy pani imieniu?
Pani
Xenofabia odkaszlnęła.
-
Tak, mam na imię Xenofabia. Aczkolwiek dość długo udało mi się to utrzymywać w
tajemnicy. Dziękuję, Williamie, za powiedzenie tego pannie Sheridan, bardzo mi
pan pomógł.
-
Wszyscy zawsze się zastanawialiśmy, od jakiego imienia jest pani inicjał! –
krzyknęła Sharon, rozwiązując największą zagadkę dzieciństwa. – Wiedziałam, że
to Xenofabia! Czułam to!
Xenofabia
Green odchrząknęła ponownie i spojrzała zimno na dziewczynę.
-
Och, cudownie, naprawdę zazdroszczę intuicji. Co u mamy? Trzyma się jakoś w tej
pracy? – spytała, by zmienić temat.
-
Tak… ostatnio miała jakieś problemy z szefostwem, ale wszystko chyba wyszło na
prostą – oznajmiła ruda, marszcząc piegowate czoło, zastanawiając się nad czymś.
- Na początku roku miała... kontuzję. Jak mówiłam dziś coś jej wypadło...
-
Ach, ta praca w sklepie z Elektroniką, prawda? Kto by pomyślał, że jest taka
męcząca – odparła ironicznie kobieta.
-
Och, pani sama dobrze wie.
-
Zawsze pracowałam tylko w księgowości lub szkoliłam nowych pracowników.
Aczkolwiek raz czy dwa musiałam coś sprzedać – powiedziała pani Green, mrużąc
oczy. – Nadal masz zamiar tam pracować?
-
Chyba nie. Wydaje mi się, że znalazłam coś ciekawszego.
-
Coś co ma związek z twoimi nowymi tajemnicami?
-
Dokładnie.
Will
patrzył na obie przedstawicielki płci pięknej niezbyt wiedząc, o czym tak naprawdę
rozmawiają. Ich słowa niby brzmiały normalnie, ale chłopak naprawdę czuł, że
coś jest w tej rozmowie ukrywane.
Nagle
z boku podeszła do niego Ingrid.
-
Williamie Smilenice, jest mi bardzo przykro, że przerywam ci tę rozmowę, ale
mama znów chce cię w kuchni.
Chłopak
spojrzał na siostrę.
-
Znowu chce mnie w kuchni? Niebywałe. Kto by pomyślał. Jedyną osobę, która
cokolwiek umie gotować poza nią w tym domu.
-
Will, dziwnie jest słyszeć, jak nie jesteś tak skromny jak zawsze – powiedziała
Sharon.
-
Tu nie chodzi o skromność. On jest naprawdę dobry – stwierdziła Ingrid, taksując
wzrokiem brata. – Choć nie wygląda. Aczkolwiek rzeczywiście zauważam braki w
jego skromności. Choć, braciszku.
-
Ja też już pójdę – powiedziała Sharon, niezbyt chcąc zostać sam na sam z Panią
Green. Jeszcze by zaczęła mówić o tym, o czym ona bardzo nie chciała rozmawiać.
– Miło było panią zobaczyć.
-
Miło, aczkolwiek trochę dziwnie. Spotkanie cię na kolacji rodzinnej naprawdę
wzbudza moją czujność.
─────────────────────────────────────────────────────
Will
poszedł do kuchni, a Sharon została na chwilę sama przy barze. Zanim odszedł, dał
jej butelkę soku pomarańczowego. Teraz Sharon trzymała ją przed sobą otwartą.
Słyszała rozmowy, głosy z kuchni, włoski, muzykę z harmonijki i chodzących za
nią ludzi. Nagle kroki jednego z nich zatrzymały się.
-
Chi sei tu /kim jesteś/? – Usłyszała
pytanie, zadane naprawdę staro brzmiącym głosem. - Lo non ti conosco /nie znam cię/.
Kobieta,
bo to zdecydowanie była kobieta, pachniała papryką i piwnicą. Sharon odwróciła
się w jej kierunku.
Od
razu wiedziała, że to Prababcia. Nikt inny tutaj nie był aż tak stary. Twarz
kobiety była poznaczona bruzdami głębokimi jak wielki kanion, ale jednocześnie
śniada od słońca skóra była mocno naciągnięta na kości. Przypominała trochę
kościotrupa. Jedno oko miała niebieskie, drugie zielone. Oba były wyłupiaste i
oba przypatrywały się Sharon. Było to tego rodzaju spojrzenie, które sprawia,
że czujesz się, jakby ktoś ci czytał w myślach. Sharon zapomniała już, jak to
jest tak się czuć, zwykle ona tak się na kogoś patrzyła. Takie oczy chyba
naprawdę w tym pomagały. Kobieta ubrana była w ręcznie farbowane suknie, które
kupiła pewnie w tym samym miejscu, co Mia. Albo sama je pofarbowała. Miała na
to całe, jak się wydaje, 120 lat. A nadal wyglądała dość zdrowo, więc
najwyraźniej będzie miała jeszcze więcej. Prababcia uśmiechnęła się, ukazując
białe zęby, zupełnie niepasujące do jej wyglądu.
A
mimo to był to uśmiech rodziny Smilenice’ów. Albo jak oni się tam nazywają z
włoskiej strony.
-
Jestem przyjaciółką Willa – odpowiedziała dziewczyna po włosku.
Kobieta
wskoczyła na siedzenie obok niej. Najwyraźniej fakt, że było ono wysokie,
niezbyt jej przeszkadzał.
-
Przyjaciółka Willa, tak? Hmmm… ze szkoły? – nadal rozmawiały po włosku. Sharon
nie sądziła, by kobieta znała angielski.
Sharon
kiwnęła głową.
-
Willa? – dopytała Prababcia. – Hmmm… To się znasz.
-
Na czym? – zdziwiła się Sharon.
-
Na tym – odpowiedziała zagadkowo.
-
Czym?
-
Lumos – powiedziała szybko, a Sharon automatycznie odpowiedziała:
-
Nox?
-
Znasz się na tym, hmmm?
-
A pani się zna?
-
Nie, przypadkiem znam to – Czy Sharon się wydawało, czy ona użyła sarkazmu? -
Mów mi prababcia, wszyscy mnie tak zwą – zaproponowała.
-
Przypadkiem?
-
Przypadkiem uczyłam w tej szkole lata całe. Przypadkiem tam trafiłam – kobieta
uśmiechnęła się.
Sharon
milczała.
-
Ile ma prababcia lat?
-
Wiek nieważny, nieważny, mio sole. Grunt, że prababcią byłam gdy wasze
prababcie rodziły się.
-
Zna pani wszystkich w tej rodzinie?
-
Wszystkich i każdego z osobna. A ciebie nie znam. Nie lubię nie znać. Tajemnice
masz, hmmm?
Gdy
kobieta mówiła, zmarszczki, tak widoczne gdy milczała, na chwilę stawały się
mniej głębokie.
-
Oj, dużo tajemnic – odpowiedziała Sharon oględnie.
-
Tajemnic, których sama nie znasz… trochę żyję, mio sole i niejedną taką, jak ty
widziałam. Inna nie jesteś, choć chcesz. Gdybyś odkryła parę tajemnic, prędko i
inne by się ukazały, których odkrywać już byś nie musiała.
Sharon
niezbyt nadążała za tokiem myślenia tej kobiety. Dodatkowo to, jak mówiła,
nazbyt przypominało jej Yodę. Jej wygląd też nazbyt przypominał jej Yodę. W
ogóle za bardzo była Yodą.
-
I ty tak mówić będziesz. Gdy proste słowa cię znudzą, w zagadki się idzie. W
moim wieku, już i zagadki się nudzą. Niedługo zamilknę.
A,
i czytała w myślach. Super.
Sharon
spojrzała na nią z zainteresowaniem.
-
Niedługo dla prababci to dłużej niż dla nas?
-
O tym, że czas pojęciem jest względnym wiesz, hmm? Czy czas nadal jest jednak
pojęciem? Niewielu go prawdziwie pojmuje.
-
Prawdziwe pojmowanie inne ma znaczenie niż pojmowanie częściowe, czyż nie?
Gdybyśmy tylko wiedzieli, czym jest prawda, dużo łatwiej byłoby nam zrozumieć i
pojmowanie.
Kobieta
wzięła z ręki Sharon sok i napiła się łyka. Pokiwała głową.
-
Myślącą dziewczyną jesteś. A jednak takie nudne przyziemne problemy wciąż cię
nurtują. Ale młodość ma również swoje przywileje, dla ciebie problemy nudnymi
nie są. Ale przeminą, tak jak inne, lub wzrosną w potęgę. To od ciebie zależy,
którą drogę wybiorą.
-
Nie wszystko, co moje, potrafię kontrolować – stwierdziła Sharon, również pijąc
łyk soku. To było coś jak fajka pokoju.
-
A gdybyś potrafiła, tym więcej by ci się wymykało. Nie chodzi o kontrolę, mio
sole. Chodzi o wiedzę. Bez niej i największy system kontroli się rozpada.
-
Skąd zdobyć wiedzę, prababciu? Przy takich problemach?
-
A jak zdobywa się wiedzę? W szkole? Nie, mio sole, poznając. Musisz poznać.
-
Jak poznać? – spytała Sharon, naprawdę nie wiedząc, co sądzić o tej rozmowie.
-
Co poznać? – spytał ją Will, siadając obok niej. – Z kim rozmawiasz?
-
Z prababcią.
Sharon
nawet nie musiała patrzeć na miejsce, w którym ją widziała ostatnio, by
wiedzieć, że jej tam nie ma. Zapach papryki i piwnicy zniknął.
Will
zmarszczył brwi, po czym na jego twarz weszło zrozumienie.
-
Okej… Lumos?
-
Nox – odparła Sharon.
-
Czyli tobie też już wyprała mózg?
-
Tak. Masz naprawdę interesującą rodzinę.
-
Och, jeszcze nie poznałaś Patricka.
-
Jest aż tak interesujący?
-
Nie. Ale go nie poznałaś.
─────────────────────────────────────────────────────
Poznała
Patricka trochę szybciej, niż się spodziewała, bo chłopak został krzykami
wywalony z męskiej toalety przez jego własną matkę jakieś trzy sekundy później.
Kobieta krzyczała coś o wydziedziczeniu, braku kultury gospodarza i zajmowaniu
cennego miejsca, chłopak zaś spokojnie opuścił pomieszczenie, nadal mając
słuchawki w uszach i demonstracyjnie ignorując rodzicielkę. Na koniec jej
wywodu powiedział coś, co brzmiało „Oczywiście, mamo, idę się ignorować z
resztą miło uśmiechających się ludzi*”, po czym, wbrew własnym słowom, ruszył w
kierunku jedynych drzwi, za którymi Sharon jeszcze nie była i które prowadziły
zapewne do sypialni.
Z
tej odegłości Sharon mogła na razie tylko stwierdzić, że Patrick jest trochę
niższy od Willa i dużo od niego ciemniejszy. Nie chodziło tu o kolor skóry, a
ubrania i włosów. Przedstawiał sobą czerń w glanach.
Sharon
poddała pod wątpliwość swoją nienawiść do niego, którą obwieściła światu, gdy
Will miał przez niego załamanie nerwowe.
-
Super – stwierdził Will, choć ton jego wypowiedzi na to nie wskazywał. – A
właśnie chciałem pokazać ci mój dom. I pokój.
Sharon
spojrzała na Willa spod uniesionych brwi.
-
Teraz tego nie możesz zrobić?
-
Mogę, ale Patrick mnie zabije.
-
Wydaje się być niższy od ciebie. Masz przewagę.
-
Gdybyś powiedziała to przy nim, zapewne również byś była na jego czarnej
liście.
Ta
kłótnia chwilę trwała, ale tak czy inaczej wyszło na to, czego oczekiwała
Sharon. Poszli do pokoju Willa. Zapewne zaraz i tak będą musieli stamtąd
wracać, ale przynajmniej dziewczyna zobaczy jego królestwo.
Jak
rudowłosa myślała, jej kolega mieszkał nad restauracją. Do mieszkania
prowadziły schody, które nosiły na sobie ślady naprawdę częstego używania. Pośrodku
każdego stopnia widniała jasna plama niepomalowanego drewna. Pachniało trochę jak
w zamkach. Sharon bardzo się to spodobało.
- Oto mój dom – rzekł Will, otwierając
zagradzające drogę drzwi, które znajdowały się na szczycie schodów.
Dom
Willa niezbyt się różnił wystrojem od restauracji. Było jasno i ciepło. Pokój,
do którego weszli, nie był zbyt duży, wielkości średniego garażu. Na jednej
jego ścianie widniały okna z białymi framugami a pośrodku stał stół tego samego
koloru, bez obrusu. Obok niego, oparciem do wejścia, stała kanapa i mały
telewizor. Przeciwległą i prawą ścianę zajmowały drzwi. Na każdych widniała
plakietka z imieniem, dość dobrze oddająca charakter osoby mieszkającej za
nimi. Tylko jedna z nich mówiła „Łazienka”. Kuchni nie było, w jednym z rogów
stał tylko jakiś kredens i lodówka. Najwyraźniej restauracja wystarczała.
Najbardziej
jednak po wejściu do domu rzucała się w oczy ilość roślin. Sharon doliczyła się
siedmiu doniczek z większymi krzakami, mniejszych, stojących na parapecie, nie
chciało jej się nawet szacować.
Zanim
zdążyła zadać pytanie, Will powiedział:
-
Mama ma świra na punkcie roślin, zawsze chciała ogródek. A Ingrid, choć nigdy
się nie przyzna, też ma świra.
Sharon
kiwnęła głową.
-
Ładnie tu. Te rośliny dają takiego trochę nadprzyrodzonego charakteru.
-
Serio? – spytał Will, który najwyraźniej do tej pory w ogóle tego nie zauważył.
– Cóż, najwyraźniej produkcja tlenu nie jest jedyną zaletą.
-
Acha, super, czyli stąd też muszę się zmyć, bo macie się zamiar migdalić? –
usłyszeli głos z kanapy.
Chłopak,
który na niej przed chwilą leżał i był niewidoczny, teraz usiadł i spojrzał na
nich znudzony. W jego uszach nadal tkwiły słuchawki, aczkolwiek Sharon
przypuszczała, że stosował on ten sam trik co Aline.
-
Czy naprawdę nikt w tej rodzinie mnie nie słucha? Sharon to moja koleżanka, nie
dziewczyna. – Will spojrzał na brata piorunującym wzrokiem.
-
Jasne, jasne, spokojnie, tylko mnie nie pobij – powiedział znudzony chłopak,
wstając.
Sharon
miała rację, był trochę niższy od Willa. I miał czarne, kręcone włosy wygolone
po bokach. Ubrany na czarno, a na nogach rzeczywiście tkwiły glany. Był
dokładnie tak samo zbudowany jak Will, wyglądał jak jego zbuntowany
brat-bliźniak, a jednocześnie Sharon mogłaby wskazać parę różnic w ich
wyglądzie, które nie rzucały się w oczy, tak jak ubranie czy kolor włosów. Will
miał taką twarz, po której widać, że jej właściciel często się uśmiecha. Na
starość zdecydowanie będzie miał kurze łapki w kącikach oczu. Patrick za to z
pewnością będzie mieć tę pionową zmarszczkę miedzy brwiami. Jego oczy były
ciemniejsze, choć nadal brązowe, a brwi koloru włosów miały troszkę inny
kształt niż te Willa. Niby mała różnica, a jednak Patrick wyglądał bardziej
agresywnie i dziko niż jej kolega.
Poza
tym miała dziwne wrażenie, że już go gdzieś widziała.
-
Cześć, jestem Sharon Sheridan, koleżanka Willa ze szkoły.
-
Z Hogwartu – powiedział Patrick. Dał Sharon do zrozumienia, że doskonale
wiedział, że ta szkoła nie jest taka, jak jego. – Wiem kim jesteś, Will mi o
tobie opowiadał.
-
Znam cię skądś? – spytała dziewczyna, chyba pierwszy raz w życiu.
-
Tak, możliwe, że spotkaliśmy się kiedyś przypadkowo na ulicy – odparł chłopak,
wsadzając nonszalancko ręce do kieszeni. Najwyraźniej doskonale pamiętał ten
przypadek, choć Sharon nadal nic nie świtało. To musiało być dawno temu.
Patrick jednak nie zdradzał ochoty do wyjaśnienia jej okoliczności pierwszego
spotkania. Sharon wzruszyła ramionami.
-
Sharon, powiedz mi, ty naprawdę znasz całą moją rodzinę? – spytał Will.
-
Moja wina, że jest tak duża, że jak się zjawia, zajmuje pół wielkiej Brytanii?
A. Zapomniałam ci wcześniej powiedzieć. Twoja Prababcia ma więcej niż 120 lat.
-
Oczywiście, że ma więcej, niż 120 lat – powiedział Patrick, siadając na oparciu
sofy i najwyraźniej nie mając zamiaru iść do swojego pokoju. – Nawet nie jest
naszą prababcią. Poza tym uczyła w Bolońskiej Akademii Czarów. A, z tego co
wiem, została ona założona mniej więcej w tym samym czasie, co Hogwart i w tym
czasie zlikwidowana, ze względu na brak funduszy.
Mówił
to, jakby to była wiedza tak prosta, jak to, że niebo jest niebieskie, a słońce
świeci w ciągu dnia.
-
Patrick, skąd ty to, do jasnej cholery, wiesz? – spytał Will, nie wiedząc, co
ze sobą zrobić.
-
Słuchaj, bracie mój Williamie Smilenice. Zapewne podczas twojej rozmowy z
Prababcią zagłębiałeś się w jakieś filozoficzne rozmyślania, a nie pytałeś
wprost. Ona odpowiada tak, jak my tego oczekujemy. I naprawdę ucieszyła się, że
ktoś jeszcze chce z nią rozmawiać nie na tematy życia i śmierci.
Will
zaczerwienił się. Sharon też prawie to zrobiła.
-
Tak, ale na pytanie, ile ma lat, i tak odpowiada, że była prababcią, gdy nasze
prababcie miały prababcie, czy coś takiego – powiedział po chwili zamyślenia
Patrick. – Najwyraźniej z przyzwyczajenie. Nieważne. Jakby mnie matka szukała,
żeby na mnie nakrzyczeć za brak chęci integracji z rodziną, to jestem u siebie
w pokoju. A, Will, ogarnij u siebie, zanim wpuścisz tam swoją koleżankę. Nie wiem, czy wszystko, co
jest na wierzchu, chciałaby zobaczyć.
Chłopak
otworzył drzwi z plakietką z napisem „Patrick”, gdzie wszystkie kreski były
piszczelami.
-
Tak, to był mój brat. A w pokoju mam tak czy inaczej ogarnięte, pomylił mnie z
Mel.
-
Naprawdę nie wiem, jak można was pomylić. Może chodźmy na dół, zaraz ma być
jedzenie.
Była
prawie pewna, że zza drzwi Patricka usłyszała coś jakby „nie pomyliłem was,
dobrze wiesz, o co mi chodziło, Will”.
─────────────────────────────────────────────────────
Impreza
chyliła się ku końcowi. Wujek Alfredo już dawno stracił płuca od gry na
harmonijce, a siedzący obok niego jego wujek Stefano, który się spóźnił, nie
czuł palców od gry na akordeonie. Tak się w każdym razie Sharon wydawało. Ona
sama musiała przyznać, że była zmęczona.
Tuż
po ich powrocie na dół rozpoczęły się tańce. Rodzina Willa zdecydowanie nie
była normalna pod tym względem, zwykle na zjazdach bywało przecież nudno, każdy
opowiadał jakieś nudne historie z życia siedząc przy stole i jedząc. Tutaj za
to jedli wszyscy ciągle, ale nie siedząc pry stole, a tańcząc i śpiewając tak,
jakby ich wyciągnięto z jakiegoś filmu o folklorze włoskim. Najwyraźniej tutaj
poznawanie się nie wyglądało tak jak u innych.
Sharon
też tańczyła, choć niezbyt lubiła to robić. Will nauczył ją paru podstawowych
kroków, które pomogły jej się wpasować. Skoki i klaśnięcia były głównymi
ruchami. Z jakiegoś powodu w jej świadomości klasyfikowało się to nie jako
taniec, a raczej jak coś a lla gra w klasy, co bardziej do niej przemawiało.
Gdy
prawie wszyscy poszli i zostali tylko ci najbardziej zabawowi, Sharon
stwierdziła, że również musi wracać, bo jej mama również pewnie zaraz będzie w
domu. Ponieważ było do 22:00, zamówiła taksówkę. Will, gdyż był Willem,
postanowił poczekać z nią na pojazd przed domem, by nie była sama.
Dookoła
padał śnieg, nie prószył jednak tak jak przed paroma godzinami. Rzadko kiedy
jakiś płatek nie topniał po kontakcie z ich ubraniami czy skórą.
-
I jak? Żałujesz, że nie zostałaś w domu, nie? – uśmiechnął się Will, choć jego
ton brzmiał raczej poważnie i najwyraźniej oczekiwał poważnej odpowiedzi.
-
Było super, naprawdę. Ostatnio tak się bawiłam na zwiedzaniu Magictime.
-
Gdy Brown nas prawie przyłapał? Masz cudowne kryteria oceny zabawy, naprawdę.
-
Oczywiście, za to mnie uwielbiasz – powiedziała dziewczyna, unosząc głowę i
patrząc się na jego profil. – Najfajniej była jak pani Green zaczęła rodzić.
-
W sensie Xenofabia? – spytał Will, a jego uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Spojrzał na nią. – Słyszałem, że jeszcze nie urodziła.
-
Nie, Will. Po prostu nie słyszałeś, by urodziła.
-
O to mi chodziło – wyszczerzył się jeszcze szerzej. – Czyli nie żałujesz?
-
To były jedne z najlepszych świąt w moim życiu.
-
Sharon, naprawdę mnie nie urazisz, jak powiesz, że było słabo.
-
Było cudownie, naprawdę – powiedziała dziewczyna. - Uwielbiam wujka Alfredo,
jego broda jest dziełem sztuki, drugiej tak pozytywnie nastawionej osoby ze
świecą szukać. Aczkolwiek muszę mieć dobrą świecę, bo twoja mama też jest
świetna. Mel jest strasznie słodka. Co do Ingrid to… hmm…
-
Tak, to doskonale opisuje Ingrid.
-
Will, po prostu strasznie ci dziękuję, że mnie tu zaprosiłeś, nienawidzę
Kevina.
Will
zaśmiał się.
-
Ciszej, bo jeszcze cię usłyszy!
-
Masz świetną rodzinę. I fajnie było zobaczyć znów Panią Green.
-
Gdzie ty chodziłaś do szkoły, swoją drogą? Bo ona wydaje się być bardzo młoda
jak na nauczycielkę.
Sharon
odwróciła wzrok.
-
Nieważne – odparła.
Zapadła
cisza. Śnieg padał. Will spojrzał się na ulicę, jakby wyczekując nadjeżdżającej
taksówki. Wiatr sprawił, że Sharon wyczuła wszystkie miejsca, w których jej
kurtka miała szwy.
Spojrzała
na Willa. Na jego nos spadła jedna ze śnieżynek i chwilę została w swojej
formie, zanim zmieniła się w kroplę wody. Chłopak miał jednak zamknięte oczy.
Jego kąciki ust były lekko uniesione, jak zwykle.
Sharon
nagle poczuła, że chce go pocałować. W tej chwili, zaraz. Po raz pierwszy w
swoim życiu czuła to na tyle mocno, że bariera, którą postawiła, by tłumić
wszelkie „miłości” do swoich przyjaciół, nie była w stanie tego zatrzymać.
Starała
się odgonić tę myśl. Mimo to prawie czuła dotyk jego warg na swoich, mimo, że
się nigdy z nikim nie całowała i nie wiedziała, jak to powinno wyglądać. Też
zamknęła oczy. Nie chciała niszczyć ich przyjaźni jakąś durną historią
romantyczną.
Nie
wiedziała, że i tak by nie zniszczyła, bo ta przyjaźń już dawno zamieniła się w
durną historię romantyczną. A Will zamknął oczy, bo myślał dokładnie o tym
samym.
Klakson
sprawił, że otworzyli je oboje.
-
Moja taksówka – powiedziała Sharon.
-
Tak.
-
To ja już idę.
-
Pa. Wesołych Świąt.
Dziewczyna
wsiadła do samochodu.
Pojazd
ruszył, zanim zdążyła podać adres.
-
Cześć, mamo – powiedziała, nawet nie musząc patrzeć na kierowcę, bo nie
pierwszy raz taka sytuacja miała miejsce.
-
Cześć, kochanie – odpowiedziała kobieta siedząca na fotelu kierowcy. Na jej
skroni widniała mała blizna, którą Sharon tak dobrze znała. – Dobrze się
bawiłaś? To był Will, prawda? Przerwałam wam?
-
Tak – odpowiedziała dziewczyna na wszystkie.
*Smilenice oznacza "miły uśmiech" albo "miło się uśmiecha", jak pewnie wszyscy zdążyli się zorientować.
JA JESTEM I NIGDZIE SIE NIE WYBIERAM HEHE
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytam *i skomentuje* jutro, ostatecznie pojutrze. Obiecuje :)
Pozdrawiam RosalieIris ^^
Przybywam!
UsuńCzytając rozdział wciąż sie uśmiechałam do telefonu :')
Oni są cudowni i kochani aaaa
Ja wiedziałam, że ten sklep z elektronika to cos nie tak
Ciekawi mnie ta szkoła Sharon...
Polubiłam Patricka i Ingrid hehe Ogólnie mają mega święta, strasznie rodzinne i pozytywne
Rozdział mega super :D
Pozdrawiam RosalieIris :*
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nadal jesteś :D.
UsuńTeż się szczerzę do telefonu XD.
Jeżeli mama twojej przyjaciółki pracuje w sklepie z elektroniką to wiedz, że coś się dzieje.
Ja osobiście kocham całą rodzinę Willa, łącznie z nim samym. Lake'a mogę zjeść, tak jak Mel, która NAPRAWDĘ KIEDYŚ BĘDZIE DOBRĄ KUCHARKĄ JA WAM TO MÓWIĘ, Ingrid jest po prostu jak moja koleżanka, Willa kocham nad życie, Patrick może być moim chłopakiem jakby Will z jakiegoś powodu nie chciał, ich mama jest cudowna, prababcia kocha gwiezdne wojny, A WUJEK ALFREDO NIESTETY PODBIŁ MOJE SERCE. A najgorsze jest to, że to moej opowiadanie, a nikt normalny nie fangirluje swojego opowiadania ;-;.
Dzięki
Okej
Oj kochana jeśli myślisz, ze jak nie będziesz długo pisać to przestane tu zaglądać to się grubo mylisz. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo :)
OdpowiedzUsuńChciałabym przeczytać te pamiętniki Sharon. Mogłyby być ciekawe.
NIEEE!!!
...
...
no po prostu brak mi słów. Sharon dziewczyno popełniłaś największy błąd swojego życia. Jak mogłaś się zgodzić na propozycje tej obmierzłej gadziny ( i nie mam tu na myśli Grzegorza ). Miałaś pójść na ten bal z Willem. Ja tu wam planuje wspólną przyszłość i wymyślam imiona dla waszych dzieci a tyy...
No ale najbardziej dobiło mnie stwierdzenie, że nie lubisz Kevina. Przecież każdy lubi Kevina!!!
To już jest koniec. I nie mam do napisania już nic. Więc jestem wolna i mogę iść.
Życzę weny.
Orzełek
Kurde, a już miałam nadzieję, że przestałaś XD.
UsuńPROSZĘ NIE ODCHODŹ TO BYŁ ŻART
Ja też bym chciała je przeczytać ;D.
Halo, halo, ja tu jestem od wymyślania imion dzieci i to ja tu decyduję czyje one będą! (Tak swoją drogą to sama nie wiem, ale ciii).
Tak, każdy lubi Kevina.
Dzięki
Okej
No witaj, witaj :) Stęskniłam się ;P
OdpowiedzUsuńPrzeszłość Sharon jest tak interesująca, że aż wyczuwam mugolskie tajne służby czy coś takiego xD I najwyższa pora żeby zeszli się z Willem. Myślę, że ten bal to idealny moment na pierwszy pocałunek (ich oczywiście, żebyś tam głupot jakichś nie napisała) :p
Święta u Willa tak bardzo idealne <3 Uwielbiam rodzinne zjazdy gdzie nikt nikogo nie zna ale wszyscy bawią się świetnie :D
Xenofobia jest najlepsza!
Dobra kończę bo spóźnię się do pracy
Weny życzę
Luella
Też się stęskniłam :D.
UsuńKurde chciałabym ci powiedzieć ale jak tu spoilerować tak...
Ja bym chciała tam być na tym zjeździe rodzinnym zamiast u ssiebie :D.
Tak... ten pocałunek na balu... ojej, chyba mi się pranie w piecu przypaliło!
Okej
Czuję się samotna, bo mam wrażenie, że jako jedyna shipuję Sharon i Christa. A przecież oni do siebie pasują, no!
OdpowiedzUsuńTo nie tak, że nie lubię Willa, bo nielubienie go jest niemożliwe, skoro jest Puchasiem i lubi Percy'ego Jacksona, ale bardziej lubię Christa. A już najbardziej lubię duet Christo-Sharon, chociaż nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Po prostu jakoś mnie do nich ciągnie, a sceny Will-Sharon traktuję raczej obojętnie (bo jeśli się zejdą, co jest niemal stuprocentowo pewne, to nie będę płakać, ale szczęśliwa też nie będę).
Niemniej dość o romansach! Will ma naprawdę ciekawą rodzinkę, ale moje serducho zdecydowanie podbił braciszek z radarem (ej, nawet mugolskie dzieci mają jakiś radar, zawsze cię znajdą, gdy czegoś chcą xD). Prababcia i Patrick są następni w kolejce. Ogółem rozdział bardzo przyjemnie się czytało i wręcz nie mogę się doczekać, aż nieco rozjaśnisz przeszłość Sharon.
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Jak się cieszę, że ktoś jeszcze tu shipuje Sharon i Christa! Bo ja osobiście nie wiem jeszcze, jak to skończę (no dobrze, wiem, ale kocham ich obu). Chodzi mi o to, że ja też bardzo lubię ich związek, więc możesz liczyć na pewne sceny, którym się innym nie spodobają (a miałam nie spoilerować -,-)
UsuńSama oczekuję dziecka mojej cioci i naprawdę chcę zobaczyć, jak wiele to ma do rzeczy ;).
Strasznie się cieszę, czytając to.
Już niedługo
Okej
Hej
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać Twojego bloga dwa dni temu.
Kurcze, brak mi słów.
Ostatnio mam 'blogową fazę', czytałam całą masę różnych blogów, i mało było takich, co mi się serio podobały.
A Twój mi się podoba BARDZO SERIO.
Masz taki lekki styl, strasznie szybko się czyta, i twoja historia tak koszmarnie wciąga!
No i można się pośmiać - a to przecież baaaardzo ważne w opowiadaniach, nie?
Tak więc - czytam dalej, a ty nie przestawaj pisać, proszę nie zawieszaj (zbyt dużo blogerów to zrobiło, proszę, nie dołączaj do nich)
Ja tu czekam na kolejny rozdział.
I, kurcze, ten wątek z matką Sharon - no po prostu majstersztyk.
Czekam.
Cały czas.
Tori
Dziękuję! Przepraszam, że tak mało publikuję, jest mi strasznie wstyd.
UsuńJest mi strasznie miło, że to mówisz.
Kiedyś opublikuję następny, naprawdę!