Dzieeeeń
dooooobrrrrrry!
W skali od 1 do 10 jak bardzo mnie
nienawidzicie? (Zgaduję, że 9 i ¾…)
Może i wstawiam mało, może i jak
zawsze jestem wyrodną autorką, ale za to mogę z ręką na sercu powiedzieć, że
myślę o tym opowiadaniu dzień w dzień (czego wcale nie chcę, ale jestem tak
przywiązana do tych bohaterów, że czasami rozmawiam z nimi częściej niż z
innymi ludźmi. Co nie jest ani normalne, ani zdrowe. Może dlatego nie mam
przyjaciół?).
Ostatnio moja grupa projektowa
strasznie mi truje du… nos, że jestem straszna (co popiera odpowiednią do
ilości spacji ilością typowo wojskowych „ku*w”). Przepraszam, że wam o tym
piszę, ale z tego co wiem jedna z osb z tego projektu to czyta, więc to na nią
zwalcie fakt, że ilość dodawanych przeze mnie rozdziałów wacha się pomiędzy 0 a
1 na miesiąc.
Z dobrych wiadomości: jadę do
Londynu! (co nie jest dobrą wiadomością dla was jako moich czytelników,
aczkolwiek ja osobiście jestem z tego powodu mega podekscytowana). Będę też w
Warner Brosie! Jeżeli będziecie chcieli zobaczyć zdjęcia, to zagłosujcie tak w
ankiecie w kolumnie :D.
Dobra. To na razie tyle z rzeczy,
o których chciałam z wami pogadać. Jakbym o czymś zapomniała… odsyłam do
kolumny bocznej.
Strasznie przepraszam za spóźnienie
jeszcze raz! Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się z mniejszym odstępem
czasu!
Życzę wam szczęśliwego nowego
roku!
Okej
* * *
Margaret
kochała Hogwart, kochała magię, nawet Magictime nie było złe, ale od czasu do
czasu przybycie do domu również było cudowne. Tylko w domu mogła być SAMA w
SWOIM pokoju, do którego nie mogła w każdej chwili wpaść Sharon z jakimś
cudownym pomysłem.
Chociaż
tak właściwie znała Sharon na tyle, by wiedzieć, że nie może być czegokolwiek
pewna.
W
każdym razie prawdopodobieństwo było dużo mniejsze.
Usiadła
po turecku na łóżku i wyjęła z szuflady w szafce nocnej telefon, który ostatnio
używała w wakacje. Oparła się z zadowoleniem o zagłówek. Przez okno z różowymi
firankami (pozostałością z jej przeszłości) wpadało jasne światło poranka. Po
raz pierwszy od dawna nie padało czymś, co według prognozy miało być śniegiem,
a raczej przypominało mokrą papkę. Co więcej, Margaret potrafiła zobaczyć małą
warstwę tej mokrej papki na żywopłocie za oknem, co oznaczało, że temperatura
na zewnątrz znacznie odbiegała od tego, co ona nazywała „znośną”.
Okryła
się grubym, ciepłym kocem. Przez taką bliskość zimna za oknem w jej pokoju też
musiało być poniżej „znośności”.
Poważnie
zastanawiała się nad znalezieniem rękawiczek, gdy włączała telefon.
Natychmiast
pojawiły się miliony powiadomień z tego roku. Najwyraźniej ktoś nadal
obserwował ją na Instagramie i czekał na nowe zdjęcia, a jej posty na facebooku
były komentowane. Dostawała maile ze wszystkich możliwych sklepów
internetowych.
Przez
chwilę Margaret po prostu patrzyła i słuchała, jak jej telefon wydaje dźwięki
podobne do karabinu maszynowego. Gdy tylko przestał, wszystko skasowała, nawet
na to nie patrząc i weszła na instagrama.
Na
głównej nadal wyświetlały jej się zdjęcia jakichś dziewczyn robiących makijaż i
pseudo-przystojnych chłopaków w firmowych ubraniach. Było tego mnóstwo.
Ne
chciało jej się tego przeglądać. Przystojnych chłopaków miała na co dzień. A
raczej przystojnego chłopaka.
Jej
chłopaka.
Nagle
w prawym górnym rogu ekranu wyskoczyło jej okienko Messengera i wyświetliła się
wiadomość: „Angelica Barbie Louvre utworzyła grupę”.
Margaret
chwilę wpatrywała się w nie z niedowierzaniem.
Angelica
była kiedyś jej najlepszą koleżanką w podstawówce, z którą były prawie
nierozłączne. O ile Margaret pamiętała, Angelica od zawsze zwana była „Barbie”.
Teraz nie miały ze sobą w ogóle kontaktu, ostatnio rozmawiały w wakacje po jej
pierwszym roku w Hogwarcie – wtedy rozmowa była strasznie nudna, więc Margaret
szybko ją skończyła pod pretekstem wyjazdu do dziadków.
W
Messengerze wyświetliła się kolejna wiadomość „Angelica nadała grupie nazwę: Grupa
spotkań ;*****”.
Margaret
kliknęła w okienko.
Angelica
Barbie Louvre: Hello, guys!!! Dawno sie nie widzielismy! Co wy na to, zebysmy
się jakos spotkali w te ferie ;***?
Margaret
zamrugała. To mogłoby być interesujące przeżycie.
Jack
Pass: Jak dla mnie pomysł jest perfect rzadko się widujemy moglibyśmy się
spotkać całą klasa to było by K.
Angelica
Barbie Louvre: No wiem, ze ten pomysl jest zajebisty, w koncu muj XD
Jack
Pass: musimy poczekać na pozostałych nie wiemy co oni o tym sadza potem umówimy
termin K?
Angelica
Barbie Louvre zmieniła swój pseudonim na: Barbie <3
Barbie
<3 zmieniła pseudonim użytkownika Jack Pass na: Jackie <3
Barbie
<3: Margaretka wiem, ze to czytasz widac. Co sondzisz?
Sądzę,
że powinnaś się nauczyć pisać – pomyślała Margaret, jednocześnie przeklinając
to, że zapomniała o tym, że każdemu wyświetla się, kto przeczytał.
Margaret
Dursley: Pomysł całkiem dobry. Jack ma jednak rację – musimy zaczekać na
pozostałych.
Barbie
<3 zmieniła pseudonim użytkownika Margaret Dursley na: Margaretka <333
Emma
Morgenstern-Herondale: Ja tam chętnie, tylko nie wiem, kiedy, a chciałabym, bo
nie wiem, czy mam czas.
Barbie
<3: Nwm, moze jutro? Znacie jakies fajne miejsca gdzie mozemy isc? Mozemy
isc do Costy albo Starbucksa, ale nwm XD.
Daniel
Star Ducks: Nwm czy wszyscy się zmieszczą u mnie w domu XD.
Jackie
<3: Ja tam myśle że powinniśmy iść w jakieś bardziej ustronne miejsce bo
przecież będzie nas dużo a w takich miejscach jest zawsze dużo ludzi i się nie
odnajdziemy najlepiej jakias mało znana restauracja jak będzie niedobre zarcie
to po prostu pujdziemy gdzieś indziej.
Daniel
Star Ducks: Tak btw to pomysł spk, ja tam mam jutro czas
Margaretka
<333: Ja jutro wieczorem mam obiad u dziadków, więc najlepiej przed
południem, ale mogę spróbować się dostosować.
Emma
Morgenstern-Herondale: Ja też.
Barbie
<3: Nwm jak wy mi rano pasuje XD ale wolalabym jakies sprawdzone miejsce,
anie jakąś rudere ;)
Robin
Hood: O dobry pomysł
Robin
Hood: Mnie tam oojetnie
Robin
Hood: byle dalej od rodziny.
Barbie
<3: zapomniałam że mielismy obronce pokrzywdzonych w sql XDDDD
Robin
Hood: To wina moich rodziców
Nagle
ktoś zapukał do drzwi pokoju Maggie. Po chwili wyjrzała przez nie mama,
trzymając w ręku telefon stacjonarny.
-
Kochanie, ktoś do ciebie – uśmiechnęła się i podeszła do łóżka, na którym
zawinięta w koc siedziała Margaret. – Jakiś chłopak, przedstawił się jako Alex
– dodała dwuznacznie.
Margaret
prawie wyrwała metce z rąk telefon, z takim entuzjazmem go od niej wzięła.
-
Zostawię cię samą – powiedziała mama i mrugnęła do niej.
Margaret
natychmiast przyłożyła słuchawkę do uszu.
-
Halo! – powiedziała z szerokim uśmiechem. – Skąd masz mój numer?
-
Cześć, Mag – usłyszała jego głos.
Jej
serce zatrzepotało szybko. Nie widziała go tylko parę dni, a już za nim tak
strasznie tęskniła.
-
Powiedz mi proszę, o co chodzi z tą ofertą 20% zniżki, bo gdy twoja mama
podniosła słuchawkę, naprawdę mocno zaczęła przeklinać.
Tak,
to był jeden z tych momentów, kiedy chce się zabić rodziców.
-
Nic ważnego. Raczej irytującego. Powtórzę: skąd masz ten numer?
-
Dlaczego nie odbierałaś? Dzwoniłem do ciebie na komórkę w święta, żeby ci
złożyć życzenia. A potem wysłałem wiadomość. I zacząłem się niepokoić. Wszystko
okej?
Tak,
to był jeden z tych momentów, kiedy chce się zabić siebie samego.
Czyli
niektóre z tych miliona powiadomień były od Alexa! Jasna cholera, dlaczego ona
jest taka głupia i ich nie przeczytała?! Nie odebrała telefonu od Alexa, nie
opisała mu na wiadomości… Teraz na pewno z nią zerwie, bo pomyśli, że jej na
nim nie zależy! Zerwie, a ona przez to znowu będzie gruba, bo będzie oglądać
filmy romantyczne jedząc czekoladki. I wtedy już nikt jej nie zechce, zwłaszcza
Alex, który będzie z jakąś inną dziewczyną, chudą. Na przykład z Luizą. I będą
mieć piękne dzieci, podczas gdy Margaret na zawsze zamieszka sama w małym domu
z pięćdziesięcioma kotami. I umrze pewnego dnia oglądając komedię romantyczną w
samotności i nikt się nie zorientuje, że odeszła z tego świata. Dopiero Sharon
pewnego dnia wpadnie do jej domu z nowym pomysłem i zobaczy ją leżącą w łóżku
przed telewizorem z pustym pudełkiem czekoladek na kolanach i lecącym już wtedy
w telewizji filmem akcji, z płaczącymi wokół niej kotami, bo będą one jedynymi
na świecie stworzeniami, które będą za nią tęsknić po jej śmierci. A potem na
jej pogrzebie, na który Alex przyjdzie tylko z litości, Alex pomyśli, że
dobrze, że z nią zerwał, bo przecież nikt normalny nie ogląda filmów akcji z
pudełkiem czekoladek w ręku i nie mieszka z pięćdziesięcioma kotami. A potem
wróci do domu i o niej zapomni, będzie mieć w końcu te piękne dzieci Luizy. A
potem…
-
Mag? Wszystko dobrze? Strasznie długo milczysz? Nie, na pewno nic nie jest
dobrze. Co się stało, Mag? Proszę, odpowiedz, zaczynam się martwić…
Mag
zamrugała i odchrząknęła, po czym powiedziała:
-
Wszystko dobrze. Miałam wyłączony telefon i nie mogłam zobaczyć wiadomości, i
dopiero teraz go włączyłam, i miałam strasznie dużo powiadomień, i wszystkie
skasowałam, bo nie chciało mi się ich czytać, i wtedy najpierw weszłam na
instagrama, a nie w wiadomości, i… przepraszam, proszęniezrywajzemną.
-
Co? Czemu miałbym z tobą zrywać? – głos Alexa zdradzał rozbawienie. – Twój
numer mam od Sharon, tak swoją drogą. Na pewno jest wszystko dobrze? Chciałabyś
się spotkać?
„Tak,
chciałabym się spotkać! Teraz, zaraz! I Skąd Sharon ma mój domowy numer!?”
-
Nie, naprawdę wszystko jest dobrze.
-
Okej. W takim razie wszystkiego najlepszego z okazji świąt Bożego Narodzenia!
Świetnych ocen w szkole, ale te masz, więc nie, czekaj… żebyś była piękna… nie,
czekaj, to też masz… żebyś miała mnóstwo przyjaciół! Nie. Wróć, masz. W takim
razie przystojnego i inteligentnego chłopaka! Zaczekaj, takiego też masz. Czego
ci w takim razie życzyć?
-
Serio? Mam przystojnego i inteligentnego chłopaka? A ty nie jesteś przypadkiem
moim chłopakiem? Bo się zgubiłam – zaśmiała się Maggie.
-
Mag, dobrze wiesz, że taki jestem.
-
Uwielbiam twoją skromność.
-
Fałszywa skromność jest zła, pamiętaj! A poza tym uwielbiasz też mnie.
Margaret
zaśmiała się w głos. Alex wiedział, jak poprawić jej humor.
-
Co dostałeś na święta? – spytała.
Chłopak
chwilę milczał.
-
Może najpierw ty powiesz? – odparł, a jego głos nie brzmiał już beztrosko.
-
Alex? Wszystko okej? – zaniepokoiła się Maggie.
-
To moja kwestia! – oburzył się chłopak, choć żart brzmiał jakby był mocno wymuszony.
-
Alex? Co się stało? Co dostałeś?
-
Mama dała mi samonotujące pióro, trzeci raz taki atrament zmieniający kolor w
trakcie pisania, papierek rozwodowy o tym, że zostaję pod jej opieką, eliksir
przeciw trądzikowi, ten co zawsze, wiecznie świeże magiczne perfumy zmieniające
zapach… nie, czekaj, to ja dałem jej. Dostałem od niej jeszcze parę galeonów na
wydatki. Ojciec dał mi jakąś czarodziejską książkę o medycynie, przedstawił mi
swoją rudą dziewczynę, z którą od dawna zdradzał mamę… O! dostałem sowę!
Jeszcze nie wiem, jak ją nazwę, ale mam parę dobrych pomysłów, zaraz pogadamy o
nich… co do prezentów to jeszcze dostałem wiadomość o pozytywnym teście
ciążowym tej rudej dziewczyny ojca. Myślisz, że lepszym imieniem jest Wiedźmin,
czy Krakers?
Margaret
zamurowało. Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.
„To
musiały być przerażające święta, Alex. Strasznie ci współczuję” – brzmiało
strasznie sztucznie.
„Na
Merlina! Będziesz mieć rodzeństwo! Wiadomo już, czy to dziewczynka, czy
chłopiec?!” – z pewnością nie było tym, co chciałby usłyszeć.
„Twój
ojciec jest straszny. Najpierw zdradza twoją mamę, a potem każe ci się
zaprzyjaźnić z tą brzemienną zdzirą?” – nie było czymś, co by przeszło przez
usta Margaret.
-
Nie, na pewno nie Krakers – powiedziała więc.
Tak,
Margaret, to są właśnie odpowiednie słowa. Pamiętasz historyjkę o kotach, nie?
─────────────────────────────────────────────────────
Alex
poczuł, jak napięcie kilku poprzednich dni wychodzi z niego jednym
westchnięciem ulgi.
Margaret,
jego cudowna Margaret, nie zaczęła się rozwodzić nad jego nieszczęściem. Nie,
stwierdziła, że i tak nic mu to nie pomoże. Zaczęła robić wszystko, co w jej
mocy, by odwrócić jego myśli od tego cholernego domu. Na Salazara, jak on ją
kochał za to.
Podszedł
do klatki, w której siedziała sowa. Miała biało-czarne pióra i ze spokojem
jadła gotowane warzywa. Gdy do niej podszedł i zaczął gładzić ją po piórach,
nawet nie zareagowała.
-
Tak, na Wiedźmina też się raczej nie nadaje – powiedział do słuchawki.
-
Jak wygląda? – spytała dziewczyna, choć jej głos wskazywał na to, że nadal
myśli o tym, co usłyszała.
-
Cóż, jest biało czarna. I wygląda jak sowa.
-
Nie wpadłabym na to. Jesteś pewien, że nie przypomina raczej tygrysa?
-
Tygrys? Nie, to nie jest dobre imię dla niej. Jest za bardzo przymulona.
-
To nie była propozycja imienia, aczkolwiek dobrze, że ją odrzuciłeś. W takim
razie Zebra?
-
Sowa o imieniu Zebra? – spytał Alex ze śmiechem. – Chcesz, by inne sowy się z
niej śmiały? Może nazwijmy ją Mysz, to na pewno jej pomoże w relacjach
„międzysowich”.
-
Jakiej jest płci? – spytała wciąż lekko zamurowana Maggie.
„Może
być zamurowana” – pomyślał Alex. – „byle tylko nie poruszała tematu, który ją
tak zamurował.”
-
To jest zdecydowanie chłopak.
-
W takim razie Czarnulka – zdecydowała Margaret.
-
Powiedziałem, że chłopak.
-
A ja podałam idealne imię.
-
On i tak ma naprawdę przerąbane w życiu. Zachowuje się, jakby pomylił ściany na
King Cross i walnął głową w nieodpowiednią.
Margaret
parsknęła trochę wymuszonym śmiechem.
-
Co powiesz na Lenia?
-
Lenia to też damskie imię, wiesz?
Alex
naprawdę dziwnie się czuł, wymyślając imię dla sowy z dziewczyną. Trochę mu to
przypominało rozmowę między ojcem i jego „narzeczoną” o tym, jak będzie się
nazywać jego brat lub siostra. Teraz on miał wrażenie, że ta rozmowa jest
przygotowaniem do rozmowy o imieniu dla dziecka.
A
on gadał z Maggie.
Potrząsnął
głową, by zapomnieć o tej myśli.
-
Chodziło mi o słowo „Leń”.
-
Wiem, przecież nie jestem idiotą.
„Leń!”
– Alex pacnął się w czoło całą dłonią. – „Jestem idiotą.”
-
Co ci ta sowa przypomina?
-
Ptaka – odparł Alex spokojnie.
-
Alex.
-
No co?
-
Mówiłeś, że jesteś inteligentny.
-
Chciałem cię rozśmieszyć.
-
Kiedy, teraz, czy wtedy? – spytała Margaret.
-
Nie jestem pewny – powiedział chłopak, dotykając znów piór sowy. – Co może być
czarno-białe?
-
Pasy na jezdni?
-
Murzyn-Albinos?
Margaret
parsknęła.
-
To rasistowskie.
-
Nieprawda. To imię dla sowy.
-
Może Charlie Chaplin? – podsunęła Maggie.
Alex
przyjrzał się sowie. Olśniło go.
-
Tak! Nazwę swoją sowę Charlie Chaplin! Boże, to do niego tak pasuje! A dla
przyjaciół?
-
On nie ma przyjaciół, jest zbyt przymulony – podsumowała grobowym głosem
dziewczyna.
-
Nie miałby przyjaciół, gdybyśmy go nazwali Zebra. Albo Mysz. A Charlie Chaplin
to odpowiednie nazwisko dla kogoś z tak wysokiego rodu sów.
-
Uważam, że Patyczak brzmi odpowiednio.
-
NIEEEEEEEEEEEEE – krzyknął nagle Alex z przerażeniem. – SHARON JEST POTWOREM.
JAK ONA MOGŁA.
Padł
na łóżko w geście, który przypominał trochę to, co robiły zrozpaczone
księżniczki Disney’a. Dopiero po chwili zorientował się, że dziewczyna go nie
widzi i usiadł normalnie.
-
Wiedziałeś, że ona to zrobi. Jest moją przyjaciółką. A ta historia jest zbyt
piękna.
-
Dobrze, dobrze, może być Patyczak. Co u ciebie? Co dostałaś? – spytał szybko,
chcąc odwrócić jej uwagę od koszmarnej sytuacji z dzieciństwa.
-
Dostałam mnóstwo ubrań, parę rzeczy do makijażu… wiesz, moi rodzice niewiele
wiedzą o magicznym świecie. Ale za to jadę w wakacje do Paryża! I będę w
Disneylandzie! Wiem, że jestem na to za stara, ale jestem zbyt podekscytowana,
by się tym przejmować!
-
Kiedy jedziesz do Francji? – spytał Alex, który najwyraźniej nie usłyszał.
-
No w wakacje.
-
W lipcu czy w sierpniu, Mag?
-
W lipcu.
-
Cały lipiec siedzę u taty w domu.
Margaret
prawie upuściła słuchawkę. Szybko połączyła fakty. Ojciec jej chłopaka mieszkał
w Paryżu. Jej chłopak miał być we Francji, gdy ona tam pojedzie. Francja jest
najbardziej romantycznym miejscem na świecie.
-
Czyli…? – spytała, czując, że jej serce ponownie zaczyna przypominać perkusję.
-
Myślisz, że moglibyśmy się spotkać? Nigdy nie byłem w Disneylandzie, a
chciałbym kiedyś pojechać. Wiesz, cudowni magiczni rodzice nie wiedzą, co to
jest.
-
Ale wtedy poznałbyś moich rodziców – powiedziała nagle Margaret, czując, że cały
entuzjazm z niej opada.
Alex
chwilę milczał.
-
W takim razie nie – stwierdził, a jego głos brzmiał, jakby był urażony.
-
Ej, Alex, o co ci chod… O cholera, to źle zabrzmiało.
-
Ej, jeżeli nie chcesz, by twoi rodzice mnie poznali, to rozumiem – powiedział
szybko.
-
Nie! – krzyknęła nagle dziewczyna i zaczęła wyrzucać z siebie potok słów: - Alex,
to nie tak! Chodzi mi o to, że to moi rodzice są trochę… hmmm… dziwni. I nie
jestem pewna, czy chciałbyś ich poznać. Przecież wiesz, że cię uwielbiam.
-
Okej – powiedział Alex, a Margaret usłyszała jego śmiech. – Rozumiem. Tylko nie
strzelaj słowami jak Voldek Avadami, bo umrę, a tego byś nie chciała.
-
Jasne, panie idealny.
-
Słuchaj, mama mnie woła, zaraz oddzwonię, dobrze? Nie rób nic głupiego przez
ten czas.
-
Co? Czemu? Kiedy ja właśnie chciałam.
-
Pa, Mag.
Rozłączył
się szybko, ale wyszczerz na twarzy Margaret pozostał. Jezu, jak ona się
cieszy, że go ma.
Szybko
otworzyła telefon. Dostała powyżej 99 powiadomień z Messengera.
Szybko
weszła w dymek rozmowy klasowej.
Barbie
<3: robin hood, znasz jakies fajne miejsce??????
Robin
Hood: Niedaleko miejsca gdzie mieszkam jest taka wloska knajpa
Robin
Hood: tam jest ok jedzenie
Robin
Hood: taka wloska rodzina to prowadzi
Robin
Hood: i w okresie swiąt jest tam ogolnie prawie za darmo
Emma
Morgenstern-Herondale: jak to się nazywa?
Robin
Hood: jakas Jadłodajnia Gertrudy czy jakoś tak
Robin
Hood: czekaj, spytam taty
Robin
Hood: Jadłodajnia Ginevry
Jackie
<3: brzmi ok chyba cos o tym słyszałem
Edward
Redsketch: ej, pomysł jest naprawdę dobry. Ta jadłodajnia robi naprawdę dobre
jedzenie. Strasznie fajna atmosfera, taka rodzinna.
Barbie
<3: A gdzie to jest???? Chce wiedziec bo moge wyguglac
Hope
Lightsky: ej, ja chyba jutro nie będę mogła przyjść, jestem u rodziny w stanach
Barbie
<3: kogo to obchodzi? Wiekszosc moze ;))))
Daniel
Star Ducks: Ej, a możemy kogoś ze sobą przyprowadzić? Będzie ciekawiej XDDDDDDD
W sensie dziewczynę albo chłopaka albo coś
Jackie
<3: przyprowadzę moje coś, polubicie je XD
Esme
David: melduję się że mogę. Przyprowadzę dziewczynę :D
Barbie
<3: o fuuuuuu…. Dziewczyna przyprowdzi dziewczyne????
Esme
David: przyjaciółkę -_-. Boze, nie wiedziałam że tu tyle homofobów
Barbie
<3: nie jeste homobobem lubie gejuf
Daniel
Star Ducks: no homobobem na pewno nie jesteś. Prędzej homofobem
Jackie
<3: chyba że jest bobem
Robin
Hood: bobem, który jest gejem
Jackie
<3: Ej, Robin, zajrzyj na priv
Daniel
Star Duks zmienił pseudonim użytkownika Barbie <3 na: Homobob
Robin
Hood: Ej, a teraz zróbmy spam by tego nie zauważyła, K?
Margaret
przeleciała przez jakieś pięćdziesiąt buziek, które wyglądały, jakby miały
przyczepione balony do twarzy. Jeszcze paru członków jej klasy się odezwało i
zgodziło na jutrzejszy termin u Ginevry. Prawie każdy powiedział, że kogoś
przyprowadzi.
Najpiękniejsze
było to, że Barbie najwyraźniej nie zauważyła, że została Homobobem.
W
tym momencie ponownie odezwał się telefon stacjonarny. Margaret natychmiast
odebrała.
-
Dzień dobry, mówi John Holmes, nasza firma chce zaoferować pani 20% zniżki na
internet w telefonie, jeżeli zgodzi się pani wziąć udział w jutrzejszej
loterii…
-
Alex.
-
Co?
-
Wiem, że to ty.
-
Wiem, że wiesz, że to ja, Mag – odparł chłopak ze śmiechem. – Nie wymyśliłem
żadnej fajnej nazwy firmy. Ponownie się pytam, co u ciebie, bo mi nie odpowiedziałaś.
-
Nic – mruknęła dziewczyna, ale zrobiła o chyba trochę zbyt tajemniczo.
-
To nic zabrzmiało, jakby kryło jakąś fajną historię. Dawaj.
-
Masz jutro czas?
─────────────────────────────────────────────────────
Alex
miał czas.
Oboje
zgodnie stwierdzili, że nie chce im się podróżować mugolskimi środkami
transportu. Poza tym – Londyn był ogromny, szybko by się zgubili, gdyby
postanowili jednak pobawić się w dojechanie gdzieś metrem. Zdecydowali się na podróż Błędnym Rycerzem, aczkolwiek Maggie z jakiegoś powodu miała przed tym obiekcje.
Margaret
wyszła przed dom i machnęła różdżką. Bardzo ją lubiła, aczkolwiek zawsze
zastanawiała się, jak ją zrobiono – wyglądała jak gałązki brzozowe, biała w
czarne paski. Do tego włos z ogona jednorożca.
Szybko
włożyła ją do torebki. Zastanawiała się, jak by jej klasa zareagowała, gdyby
zobaczyli patyk w jej rękach.
Gdy
mama blondynki dowiedziała się, że jedzie na spotkanie ze starą klasą,
stwierdziła, że to niemożliwe, by poszła tak ubrana tak, jak na co dzień –
musiała wyglądać dobrze. Margaret cudem uniknęła próby wciśnięcia się w starą,
różową sukienkę w serduszka (która możliwe, że w talii jeszcze by dała radę,
ale na długość wyglądałaby wyjątkowo komicznie). W końcu udało jej się włożyć
swój ulubiony, brudnoniebieski sweter do kolan, czarne rajstopy i szare getry –
czyli strój, który dość często miała na sobie. Jednak makijażu już nie dało jej
się uniknąć – matka się uparła. Na szczęście zapomniała, że ma niebieskie
cienie – gdyby pamiętała, Margaret mogłaby spokojnie starać się o rolę
czerwonej królowej w Alicji w Krainie Czarów. Włosy spięła byle jak i
natychmiast włożyła na głowę dużą czapkę, mówiąc, że długo się starała nad tą fryzurą i
nie chce jej zepsuć przez nadmierne zdejmowanie i wkładanie nakrycia głowy.
A
teraz stała na dworze zawinięta w gruby, wełniany szalik i cieszyła się, że
jest jej ciepło. Na dłoniach miała dwie pary rękawiczek. Długi, czarny płaszcz
sięgał prawie do ziemi i idealnie tworzył barierę między nią i tym cholernym
zimnem na zewnątrz.
Było cicho.
Wtem
na uliczkę wjechał z piskiem opon trzypiętrowy, niebieski autobus. Jedno z
drzew zapobiegawczo przed nim uskoczyło, kolejne przesunęło się nieznacznie w
prawo, by nie zostać rozjechanym. Pojazd zatrzymał się przed zmarzniętą
dziewczyną tak, że przednie drzwi wylądowały idealnie przed jej nosem. Margaret zastanawiała się chwilę, czy też by zdołała uskoczyć tak jak drzewa,
gdyby kierowca źle wyliczył odległość.
Drzwi
otworzyły się, a jej oczom ukazała się roześmiana twarz przystojnego jak
cholera blondyna.
-
Wsiadaj na pokład – przywitał się Alex, podając jej rękę.
Margaret
spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
-
Czy ty nie masz czapki? – spytała, nie przyjmując dłoni.
-
Dziś jest ciepło, Mag.
-
Czy ty chcesz być chory?
-
Ty chcesz być, bo nadal stoisz na dworze – uśmiechnął się szelmowsko, ponownie
wyciągając dłoń.
Margaret
przyjęła ją i wskoczyła do autobusu.
-
Gdzie? – spytał kierowca, wyjątkowo stary i niski czarodziej.
-
Do Jadłodajni Ginevry – odparła Maggie, puszczając dłoń chłopaka. – Czy ty nie
masz rękawiczek?! Masz moje i nawet nie kłóć się! - prawie krzyknęła, zdejmując jedną parę i podając Alexowi.
-
Mag…
-
Ja się o ciebie martwię! Widziałeś zdjęcia ofiar odmrożenia? Masz ładne dłonie,
nie chcę, żeby ci odpadły palce! – podeszła do niego i chciała się przytulić,
ale w tym momencie autobusem szarpnęło tak, że oboje wylądowali na ziemi.
Znaczy się… Alex wylądował na ziemi, a Margaret na Alexie.
Najwyraźniej umiejętności kierowcy w połączeniu z gołoledzią nie mogły nie posiadać skutków w postaci ofiar śmiertelnych.
Chłopak
jęknął, po czym, zaprzeczając temu dźwiękowi, wyszczerzył się od ucha do ucha.
-
Mogę cię pocałować? – spytał.
Zamiast
odpowiedzi to ona pocałowała jego.
-
Ej, gołąbki, wstawać, bo ktoś jeszcze się na was wywali – mruknął Alojzy, który
najwyraźniej polubił pracę w autobusie, bo jeszcze z niej nie zrezygnował.
Margaret wiedziała jedno – jego błędnik był wspierany magicznie, bo szedł po
szarpiącym i rzucającym się na boki autobusie jak po zwykłym chodniku. –
Jadłodajnia Ginevry jest niedaleko, zaraz będziemy. A, swoją drogą, gdy tam będziecie,
to polecam zamówić pizzę. Albo lasange. Swoją drogą Sharon tam ostatnio była,
jej się możecie spytać.
Para
natychmiast się podniosła, by ponownie się wywalić.
-
Sharon? – zdziwił się Alex.
-
Wiesz, ta ruda, dwie różne tęczówki, zachowuje się jakby była zdrowo
trzaśniętym geniuszem… mam ci opisywać twoją własną przyjaciółkę?
-
Nie – odparł chłopak, stając szybko i łapiąc się jednego z drążków.
-
Swoją drogą wszystkiego najlepszego w nowym roku – uśmiechnął się Alojzy, przypatrując
się, jak blondyn próbuje pomóc wstać swojej dziewczynie.
-
Dziękuję. Wydaje mi się, że on jest dopiero za tydzień?
-
Codziennie rozpoczyna się nowy rok. Jesteś synem Minister Magii, tak?
Autobus
ponownie szarpnął (Margaret ponownie prawie by wylądowała na podłodze, gdyby
nie Alex, który ją złapał) i stanął.
-
Tak – odparł Alex, odwracając wzrok. – Dziękujemy za podwiezienie. Do widzenia.
Wyskoczyli
przez otwarte drzwi, a Margaret przypomniała sobie, czemu nie jeździ Rycerzem
częściej – ponieważ poczuła, że jej głowa zaczyna obracać się w zupełnie innym
kierunku niż ciało.
Drzwi
za nimi zatrzasnęły się.
-
Zastanawiam się, czy ten autobus nazywa się Błędnym, ponieważ gdy spędzasz w
nim za dużo czasu twoje zmysły się mieszają.
-
Jeżeli tak, to nie wiem, czemu się zdziwiłem, że Sharon nim ostatnio jechała.
─────────────────────────────────────────────────────
Jak na knajpę, o której dużo osób słyszało,
bardzo trudno było ją znaleźć. Jej wejście niczym się tak naprawdę nie różniło
od wejść do pozostałych domów, przy schodach stały jedynie dwie donice.
Para
weszła do środka. Alex przytrzymał Margaret drzwi, za co ona miała ochotę go
ponownie pocałować.
Weszli
do przedsionka, w którym na wieszakach wisiało mnóstwo kurtek. Stały tu również
ze dwie czy trzy pary butów. I oni zostawili tu swoje wierzchnie odzienie i
ruszyli długim korytarzem w głąb domu.
Zanim
zobaczyli jego koniec, usłyszeli mnóstwo głosów. Ktoś chyba nawet śpiewał.
Margaret
zerknęła na Alexa z niepokojem.
Knajpa
była pełna ludzi z jej starej klasy, ale również takich, których nigdy nie
widziała na oczy – zapewne osób towarzyszących. Nie było nikogo innego,
pozostali goście zostali z pewnością wykurzeni przez krzyki nastolatków.
Na
jednym z krzeseł stał chłopak w bandance i wykłócał się o coś z dziewczyną
stojącą na krześle obok, mającą długie do pasa włosy. Ich kłótnia nie wyglądała
jednak bardzo zażarcie – przypominała raczej przedstawienie dla osób stojących
niżej i patrzących się na nich z wielkimi uśmiechami na ustach.
-
To jest Jack i Daniel – wyjaśniła mu Margaret. – Przewodzili klasowym
śmieszkom.
-
Obaj są chłopakami?
-
Tak.
-
Jack Daniels? – zaśmiał się.
-
Skąd wiedziałeś? – spytała dziewczyna ze zdziwieniem. – Wszyscy ich tak
nazywaliśmy.
-
Ach, Mia nauczyła mnie paru sztucz… o cholera, czy to jest Will?
Margaret
podążyła za jego spojrzeniem i ujrzała wystającą nad tłumem uśmiechniętą głowę
z lokami.
-
O cholera, to Will. Wi…!
Alex
zatkał jej buzię, zanim zdążyła krzyknąć.
-
Sza. Cicho. Mamy niespotykaną okazję by go sprankować. Co robimy?
W
tym momencie na stół za krzesłami kłócących się chłopaków wbiegł trzeci, w
stroju, który przypominał strój Piotrusia Pana. Krzyknął coś i zeskoczył między
kłócących się. Teatralnym gestem podał rękę chłopakowi wyglądającemu jak
dziewczyna. Chłopak wyglądający jak dziewczyna skoczył mu w ramiona, a Piotruś
Pan złapał go tak, jak pan młody trzyma pannę przechodząc przez próg domu. A
potem… potem się pocałowali.
-
Co do…? – spytała Margaret. – Co?
-
Wnoszę, że tego jeszcze nie widziałaś?
Najwyraźniej
nikt nie widział. Rozległy się brawa i gwizdy.
-
To był Jack czy Daniel? – spytał po chwili Alex.
-
Jack.
-
A ten Piotruś Pan?
-
To był Robin Hood.
-
Nie chodzi mi o jego strój, jak się nazywa?
-
R o b i n. H o o d.
Margaret
przyjrzała się byłemu koledze. Gdyby nie fakt, że go wcześniej znała,
powiedziałaby, że naprawdę jest dziewczyną. Wydawało jej się, że pod za wielkim
T-shirtem ma coś, co przypominało piersi.
-
Chyba muszę z kimś skonsultować to, co właśnie zobaczyłam. Ty tymczasem
sprankuj Willa, ok?
-
On ma na imię Robin Hood? Serio?
Dziewczyna
zamiast odpowiedzieć szybko ruszyła w kierunku zaimprowizowanej sceny.
-
Aha.
Alex
ponownie zerknął w stronę Willa i ruszył w jego stronę.
„Chociaż…”
- stanął. – „Mogę udawać, że go nie znam, jak on mnie zobaczy… tylko, że wtedy
musiałbym to ustalić z Maggie, która się rozpłynęła, jak James pod Peleryną Niewidką.
Mógłbym wejść za bar i jak tam podejdzie, spytać się, co podać... O cholera.
Ej, Will mówił, że jego mama ma restaurację włoską. Jasna cholera, on tu
mieszka.”
Rozmyślania
przerwała mu dziewczyna, która sprawiła, że uwierzył we wszystkie opowieści o plastikach, w które wcześniej nie wierzył. Nawet Emily nie była tak idealnie plastikowa.
Miała
zdecydowanie farbowane, blond włosy, opaloną skórę (z pewnością w solarium, bo
przy takiej pogodzie mało prawdopodobne, by stało się to za sprawą słońca),
usta jasnoróżowe oraz sukienkę z cekinów w tym samym kolorze, która więcej odkrywała niż
zasłaniała. Całości dopełniały stylowe, wysokie, srebrne buty na obcasie.
Alex
nie wiedział co powiedzieć.
-
Hej, przystojniaczku, nie pamiętam cię z mojej starej klasy. – zarechotała. Miała
skrzeczący głos. – Z kim przyszedłeś?
Przybliżyła
się do niego tak, że on sam musiał zrobić krok do tyłu, by zachować odpowiedni
dla niego odstęp między nim a nowo poznanymi dziewczynami, których nie chce
pocałować.
-
Eeee… - Alex zawiesił się. – To…
-
Ojej, moja uroda tak cię zamurowała, że nie możesz wydusić z siebie słowa? Przepraszam,
tak mam na co dzień. Chyba do siebie pasujemy. Nieważne, z kim przyszedłeś, na
pewno wolisz zostawić ją dla mnie, prawda? Będziemy idealną parą!
W
głowie Alexa zaczęło się pojawiać jedno słowo, którego nie mógł wypowiedzieć,
chcąc uchodzić za kulturalnego chłopaka.
-
Tak… eee… przepraszam, mogę przejść? – poprosił, robiąc kolejny krok do tyłu.
Jak tak dalej pójdzie, to poczuje ścianę na swoich plecach, a tego nie chce.
Dziewczyna
uniosła narysowaną brew.
-
Gdzie chcesz iść?
-
Alex! – ucieszyła się Maggie, zachodząc go od tyłu i kładąc ciepłą dłoń na jego
plecach. – Widzę, że już poznałeś Angelicę!
Dłoń
na jego plecach przekazywała jednak emocje towarzyszące raczej słowom „To nie
będzie łatwe, ale musimy to przeżyć. Wyciągnę nas stąd, obiecuję”, pojawiającym
się w mugolskich filmach akcji.
-
Margaretka! – ucieszyła się Barbie z miną która pojawia się na twarzy człowieka
przy jedzeniu cytryny. – Jak ci się udało wyrwać takie ciacho?
-
Dzień dobry, mam na imię Alex, też tu jestem.
-
Alex! Jakie piękne imię! Margaretko, skąd ty
go wytrzasnęłaś? To twój kolega gej?
-
Nie, Alex jest moim chłopakiem od niedawna.
Ręka
na plecach Alexa nacisnęła na nie mocniej. Chłopak odebrał to jako sygnał do potwierdzenia.
-
Tak, aczkolwiek mieliśmy się ku sobie już od bardzo dawna, a ja byłem idiotą i
nie potrafiłem tego zobaczyć.
Ręka
na jego plecach przestała naciskać.
-
Masz go z jakiejś wypożyczalni supermodelów? – spytała stojąca przed nimi
plastikowa lalka.
-
Nie, znamy się ze szkoły.
Barbie
najwyraźniej nie wierzyła własnym uszom. Jej koleżanka, którą zawsze uważała za
brzydszą, wyrwała kogoś takiego? Co ten chłopak w ogóle w niej widział?
-
Co to za szkoła, chcę dołączyć! Wszyscy chłopcy wyglądają tam tak samo?
-
Nie, tylko połowa – odparł Alex uśmiechając się tak szeroko, że zaczęły go
boleć policzki. – Przepraszamy, zaraz wracamy, musimy przywitać się z
pozostałymi.
-
Och, oczywiście. Margaretko, kochanie, czy ty przytyłaś?
-
Zaraz wracamy – odparła Margaret, napierając dłonią na plecy Alexa tak mocno,
że chłopak zaczął się zastanawiać, czy dziewczyna nie jest przypadkiem silniejsza
od niego.
─────────────────────────────────────────────────────
-
Otóż tak, Robin Hood i Jackie są parą od półtora roku – zaczęła Margaret, gdy
odeszli parę kroków. Najwyraźniej nie chciała rozmawiać o Barbie. – Jack od
zawsze czuł się jak dziewczyna, przyznał się do tego jakieś dwa i pół roku
temu. Czyli tak – Jack jest dziewczyną, a Robin jest hetero. Daniel za to
okazał się być gejem. Dość dużo mnie ominęło w tym Hogwarcie.
-
Witam serdecznie, usłyszałem słowo Hogwart? – spytał głos obok nich.
Alex
spojrzał w miejsce, w którym ostatnio widział Willa. Nie było go tam, rzecz
jasna.
Stał
obok nich. Przechytrzył ich, Puchon cholerny.
-
Will – odezwał się Alex, zanim Margaret udało się rzucić mu na szyję. – Miałem cię
zaskoczyć.
-
Byłem pierwszy.
-
To nie fair.
-
Co w tym jest nie fair? – wyszczerzył się od ucha do ucha szatyn. – Skąd wy się
tu wzięliście?
-
To moja stara klasa, aczkolwiek przyznaję się tylko do tej trójki – Margaret wskazała
palcem na Robina, Jackie i Daniela, będących właśnie pod ostrzałem słów
Barbie, której najwyraźniej nie podobało się to, że Jack okazała się być
dziewczyną (miała na nim/niej wielkiego crusha w podstawówce). – Wydaje mi się,
że są najbardziej normalni.
-
Masz ciekawe poczucie normalności.
-
Chodzę do szkoły magii i czarodziejstwa, naprawdę chcesz dyskutować o tym, co
jest normalne?
Will
uśmiechnął się.
-
Nie za bardzo. Aczkolwiek serio wyglądają na fajnych ludzi – zerknął w ich
kierunku (cała trójka właśnie wskoczyła z powrotem na krzesła). – Niby
powinienem na nich nakrzyczeć, ale… ta blondynka wydaje się tak dobrze bawić, a ja
mam do niej słabość, odkąd nakrzyczała na mnie za to, że postanowiła mnie
poderwać.
-
Will, czy ty się dobrze czujesz? Twoja Puchońska dusza wyparowała przez te
święta?
Will
rozejrzał się dookoła.
-
Jak wasze święta tak w ogóle?
-
Jednak nie wyparowała – podsumowała Maggie.
W
tym momencie Jackie, Robin i Daniel stanęli na stołach, ukłonili się Barbie, a
Jackie powiedziała:
-
Nie wiem jak wy, chłopcy, ale mi się trochę znudziło. Chodźmy, Robinie, trzeba
oddać nasz majątek biednym.
Zeskoczyli
na ziemię i ruszyli w kierunku drzwi.
-
Ej, oddawanie majątku biednym brzmi fajnie – roześmiał się Will.
-
Nie wiem jak wy, chłopcy, ale ja się czuję tu trochę jak Jackie. Jak oni sobie
poszli, to nie widzę sensu, by dalej zostać. Byli jedyną rozrywką – uśmiechnęła
się Maggie.
Również
ruszyli w kierunku przedsionka. Will ruszył z nimi, bo stwierdził, że tak
właściwie to i tak miał dzisiaj dzień wolny od pracy, tylko został, bo nie miał
nic innego do roboty.
Tam
spotkali trójkę, której Margaret kiedyś tak bardzo nie lubiła, a która teraz
wydała jej się grupką podobną do Stephan, Thomasa i Michaela. Kiedyś tak
strasznie ją wkurzali, tak strasznie miała dosyć ich głupich żartów…
A
teraz? Spędzili razem strasznie miłe popołudnie, bo ta trójka jej dawnych
nieprzyjaciół wyjątkowo szybko dogadała się z nią, jej chłopakiem i jednym z
najlepszych przyjaciół… którzy też kiedyś byli jej nieprzyjaciółmi.
Wieczorem,
po powrocie do domu, Margaret położyła się w łóżku z myślą, że przeszła
naprawdę długą drogę w ciągu tych sześciu lat. Na początku była taka, jak
Barbie. Teraz wreszcie mogła powiedzieć, że jest sobą i to taką sobą, o której
dawniej nie wiedziała, a jaką zawsze chciała być.
Macie tu taką zimową Margaret na pocieszenie ;). Gdyby ktoś z was bardzo lubił moje rysunki lub chciał pogadać (jestem mega otwarta na nowych ludzi) lub coś to mój instagram to okay.a.r.t :)
O Boże, jak ja kocham Margalex! Jeżeli zafundujesz im coś innego niż they lived happily ever after, to Cię uduszę we śnie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że rodzina Willa będzie się częściej pojawiać. Brakowało mi jej w tym rozdziale.
Co do częstotliwości dodawania rozdziałów, to... to w końcu twój blog. My nie możemy niczego wymagać. Mam tylko małą prośbę, nie pisz, że będziesz się starała wyrobić w jakimś terminie, tylko po to, żeby go nie dotrzymać. Wstawisz, to wstawisz. A tak to ja po tych dwóch tygodniach przez kilka dni non stop tu wchodziłam.
Czekam na więcej.
Aga
Jak rodzina Willa może się częściej pojawiać, skoro oni są w Magictime?
UsuńBardzo cię przepraszam za to! Naprawdę starałam się wyrobić w tamtym terminie! Tylko, jak sama zauważyłaś, niezbyt mi to wyszło.
No a Margalex przetrwa i się będzie świetnie mieć ;).
Okej