sobota, 22 kwietnia 2017

Rozdział 16. Dyskusja o Charliem Chaplinie, spotkanie z Robin Hoodem i innymi nieprzyjaciółmi

Dzieeeeń dooooobrrrrrry!

W skali od 1 do 10 jak bardzo mnie nienawidzicie? (Zgaduję, że 9 i ¾…)
Może i wstawiam mało, może i jak zawsze jestem wyrodną autorką, ale za to mogę z ręką na sercu powiedzieć, że myślę o tym opowiadaniu dzień w dzień (czego wcale nie chcę, ale jestem tak przywiązana do tych bohaterów, że czasami rozmawiam z nimi częściej niż z innymi ludźmi. Co nie jest ani normalne, ani zdrowe. Może dlatego nie mam przyjaciół?).
Ostatnio moja grupa projektowa strasznie mi truje du… nos, że jestem straszna (co popiera odpowiednią do ilości spacji ilością typowo wojskowych „ku*w”). Przepraszam, że wam o tym piszę, ale z tego co wiem jedna z osb z tego projektu to czyta, więc to na nią zwalcie fakt, że ilość dodawanych przeze mnie rozdziałów wacha się pomiędzy 0 a 1 na miesiąc.
Z dobrych wiadomości: jadę do Londynu! (co nie jest dobrą wiadomością dla was jako moich czytelników, aczkolwiek ja osobiście jestem z tego powodu mega podekscytowana). Będę też w Warner Brosie! Jeżeli będziecie chcieli zobaczyć zdjęcia, to zagłosujcie tak w ankiecie w kolumnie :D.
Dobra. To na razie tyle z rzeczy, o których chciałam z wami pogadać. Jakbym o czymś zapomniała… odsyłam do kolumny bocznej.
Strasznie przepraszam za spóźnienie jeszcze raz! Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się z mniejszym odstępem czasu!
Życzę wam szczęśliwego nowego roku!
Okej

* * *

Margaret kochała Hogwart, kochała magię, nawet Magictime nie było złe, ale od czasu do czasu przybycie do domu również było cudowne. Tylko w domu mogła być SAMA w SWOIM pokoju, do którego nie mogła w każdej chwili wpaść Sharon z jakimś cudownym pomysłem.
Chociaż tak właściwie znała Sharon na tyle, by wiedzieć, że nie może być czegokolwiek pewna.
W każdym razie prawdopodobieństwo było dużo mniejsze.

Usiadła po turecku na łóżku i wyjęła z szuflady w szafce nocnej telefon, który ostatnio używała w wakacje. Oparła się z zadowoleniem o zagłówek. Przez okno z różowymi firankami (pozostałością z jej przeszłości) wpadało jasne światło poranka. Po raz pierwszy od dawna nie padało czymś, co według prognozy miało być śniegiem, a raczej przypominało mokrą papkę. Co więcej, Margaret potrafiła zobaczyć małą warstwę tej mokrej papki na żywopłocie za oknem, co oznaczało, że temperatura na zewnątrz znacznie odbiegała od tego, co ona nazywała „znośną”.
Okryła się grubym, ciepłym kocem. Przez taką bliskość zimna za oknem w jej pokoju też musiało być poniżej „znośności”.
Poważnie zastanawiała się nad znalezieniem rękawiczek, gdy włączała telefon.
Natychmiast pojawiły się miliony powiadomień z tego roku. Najwyraźniej ktoś nadal obserwował ją na Instagramie i czekał na nowe zdjęcia, a jej posty na facebooku były komentowane. Dostawała maile ze wszystkich możliwych sklepów internetowych.
Przez chwilę Margaret po prostu patrzyła i słuchała, jak jej telefon wydaje dźwięki podobne do karabinu maszynowego. Gdy tylko przestał, wszystko skasowała, nawet na to nie patrząc i weszła na instagrama.
Na głównej nadal wyświetlały jej się zdjęcia jakichś dziewczyn robiących makijaż i pseudo-przystojnych chłopaków w firmowych ubraniach. Było tego mnóstwo.
Ne chciało jej się tego przeglądać. Przystojnych chłopaków miała na co dzień. A raczej przystojnego chłopaka.
Jej chłopaka.                  
Nagle w prawym górnym rogu ekranu wyskoczyło jej okienko Messengera i wyświetliła się wiadomość: „Angelica Barbie Louvre utworzyła grupę”.
Margaret chwilę wpatrywała się w nie z niedowierzaniem.
Angelica była kiedyś jej najlepszą koleżanką w podstawówce, z którą były prawie nierozłączne. O ile Margaret pamiętała, Angelica od zawsze zwana była „Barbie”. Teraz nie miały ze sobą w ogóle kontaktu, ostatnio rozmawiały w wakacje po jej pierwszym roku w Hogwarcie – wtedy rozmowa była strasznie nudna, więc Margaret szybko ją skończyła pod pretekstem wyjazdu do dziadków.
W Messengerze wyświetliła się kolejna wiadomość „Angelica nadała grupie nazwę: Grupa spotkań ;*****”.
Margaret kliknęła w okienko.

Angelica Barbie Louvre: Hello, guys!!! Dawno sie nie widzielismy! Co wy na to, zebysmy się jakos spotkali w te ferie ;***?

Margaret zamrugała. To mogłoby być interesujące przeżycie.

Jack Pass: Jak dla mnie pomysł jest perfect rzadko się widujemy moglibyśmy się spotkać całą klasa to było by K.
Angelica Barbie Louvre: No wiem, ze ten pomysl jest zajebisty, w koncu muj XD
Jack Pass: musimy poczekać na pozostałych nie wiemy co oni o tym sadza potem umówimy termin K?
Angelica Barbie Louvre zmieniła swój pseudonim na: Barbie <3
Barbie <3 zmieniła pseudonim użytkownika Jack Pass na: Jackie <3
Barbie <3: Margaretka wiem, ze to czytasz widac. Co sondzisz?

Sądzę, że powinnaś się nauczyć pisać – pomyślała Margaret, jednocześnie przeklinając to, że zapomniała o tym, że każdemu wyświetla się, kto przeczytał.

Margaret Dursley: Pomysł całkiem dobry. Jack ma jednak rację – musimy zaczekać na pozostałych.
Barbie <3 zmieniła pseudonim użytkownika Margaret Dursley na: Margaretka <333
Emma Morgenstern-Herondale: Ja tam chętnie, tylko nie wiem, kiedy, a chciałabym, bo nie wiem, czy mam czas.
Barbie <3: Nwm, moze jutro? Znacie jakies fajne miejsca gdzie mozemy isc? Mozemy isc do Costy albo Starbucksa, ale nwm XD.
Daniel Star Ducks: Nwm czy wszyscy się zmieszczą u mnie w domu XD.
Jackie <3: Ja tam myśle że powinniśmy iść w jakieś bardziej ustronne miejsce bo przecież będzie nas dużo a w takich miejscach jest zawsze dużo ludzi i się nie odnajdziemy najlepiej jakias mało znana restauracja jak będzie niedobre zarcie to po prostu pujdziemy gdzieś indziej.
Daniel Star Ducks: Tak btw to pomysł spk, ja tam mam jutro czas
Margaretka <333: Ja jutro wieczorem mam obiad u dziadków, więc najlepiej przed południem, ale mogę spróbować się dostosować.
Emma Morgenstern-Herondale: Ja też.
Barbie <3: Nwm jak wy mi rano pasuje XD ale wolalabym jakies sprawdzone miejsce, anie jakąś rudere ;)
Robin Hood: O dobry pomysł
Robin Hood: Mnie tam oojetnie
Robin Hood: byle dalej od rodziny.
Barbie <3: zapomniałam że mielismy obronce pokrzywdzonych w sql XDDDD
Robin Hood: To wina moich rodziców

Nagle ktoś zapukał do drzwi pokoju Maggie. Po chwili wyjrzała przez nie mama, trzymając w ręku telefon stacjonarny.
- Kochanie, ktoś do ciebie – uśmiechnęła się i podeszła do łóżka, na którym zawinięta w koc siedziała Margaret. – Jakiś chłopak, przedstawił się jako Alex – dodała dwuznacznie.
Margaret prawie wyrwała metce z rąk telefon, z takim entuzjazmem go od niej wzięła.
- Zostawię cię samą – powiedziała mama i mrugnęła do niej.
Margaret natychmiast przyłożyła słuchawkę do uszu.
- Halo! – powiedziała z szerokim uśmiechem. – Skąd masz mój numer?
- Cześć, Mag – usłyszała jego głos.
Jej serce zatrzepotało szybko. Nie widziała go tylko parę dni, a już za nim tak strasznie tęskniła.
- Powiedz mi proszę, o co chodzi z tą ofertą 20% zniżki, bo gdy twoja mama podniosła słuchawkę, naprawdę mocno zaczęła przeklinać.
Tak, to był jeden z tych momentów, kiedy chce się zabić rodziców.
- Nic ważnego. Raczej irytującego. Powtórzę: skąd masz ten numer?
- Dlaczego nie odbierałaś? Dzwoniłem do ciebie na komórkę w święta, żeby ci złożyć życzenia. A potem wysłałem wiadomość. I zacząłem się niepokoić. Wszystko okej?
Tak, to był jeden z tych momentów, kiedy chce się zabić siebie samego.
Czyli niektóre z tych miliona powiadomień były od Alexa! Jasna cholera, dlaczego ona jest taka głupia i ich nie przeczytała?! Nie odebrała telefonu od Alexa, nie opisała mu na wiadomości… Teraz na pewno z nią zerwie, bo pomyśli, że jej na nim nie zależy! Zerwie, a ona przez to znowu będzie gruba, bo będzie oglądać filmy romantyczne jedząc czekoladki. I wtedy już nikt jej nie zechce, zwłaszcza Alex, który będzie z jakąś inną dziewczyną, chudą. Na przykład z Luizą. I będą mieć piękne dzieci, podczas gdy Margaret na zawsze zamieszka sama w małym domu z pięćdziesięcioma kotami. I umrze pewnego dnia oglądając komedię romantyczną w samotności i nikt się nie zorientuje, że odeszła z tego świata. Dopiero Sharon pewnego dnia wpadnie do jej domu z nowym pomysłem i zobaczy ją leżącą w łóżku przed telewizorem z pustym pudełkiem czekoladek na kolanach i lecącym już wtedy w telewizji filmem akcji, z płaczącymi wokół niej kotami, bo będą one jedynymi na świecie stworzeniami, które będą za nią tęsknić po jej śmierci. A potem na jej pogrzebie, na który Alex przyjdzie tylko z litości, Alex pomyśli, że dobrze, że z nią zerwał, bo przecież nikt normalny nie ogląda filmów akcji z pudełkiem czekoladek w ręku i nie mieszka z pięćdziesięcioma kotami. A potem wróci do domu i o niej zapomni, będzie mieć w końcu te piękne dzieci Luizy. A potem…
- Mag? Wszystko dobrze? Strasznie długo milczysz? Nie, na pewno nic nie jest dobrze. Co się stało, Mag? Proszę, odpowiedz, zaczynam się martwić…
Mag zamrugała i odchrząknęła, po czym powiedziała:
- Wszystko dobrze. Miałam wyłączony telefon i nie mogłam zobaczyć wiadomości, i dopiero teraz go włączyłam, i miałam strasznie dużo powiadomień, i wszystkie skasowałam, bo nie chciało mi się ich czytać, i wtedy najpierw weszłam na instagrama, a nie w wiadomości, i… przepraszam, proszęniezrywajzemną.
- Co? Czemu miałbym z tobą zrywać? – głos Alexa zdradzał rozbawienie. – Twój numer mam od Sharon, tak swoją drogą. Na pewno jest wszystko dobrze? Chciałabyś się spotkać?
„Tak, chciałabym się spotkać! Teraz, zaraz! I Skąd Sharon ma mój domowy numer!?”
- Nie, naprawdę wszystko jest dobrze.
- Okej. W takim razie wszystkiego najlepszego z okazji świąt Bożego Narodzenia! Świetnych ocen w szkole, ale te masz, więc nie, czekaj… żebyś była piękna… nie, czekaj, to też masz… żebyś miała mnóstwo przyjaciół! Nie. Wróć, masz. W takim razie przystojnego i inteligentnego chłopaka! Zaczekaj, takiego też masz. Czego ci w takim razie życzyć?
- Serio? Mam przystojnego i inteligentnego chłopaka? A ty nie jesteś przypadkiem moim chłopakiem? Bo się zgubiłam – zaśmiała się Maggie.
- Mag, dobrze wiesz, że taki jestem.
- Uwielbiam twoją skromność.
- Fałszywa skromność jest zła, pamiętaj! A poza tym uwielbiasz też mnie.
Margaret zaśmiała się w głos. Alex wiedział, jak poprawić jej humor.
- Co dostałeś na święta? – spytała.
Chłopak chwilę milczał.
- Może najpierw ty powiesz? – odparł, a jego głos nie brzmiał już beztrosko.
- Alex? Wszystko okej? – zaniepokoiła się Maggie.
- To moja kwestia! – oburzył się chłopak, choć żart brzmiał jakby był mocno wymuszony.
- Alex? Co się stało? Co dostałeś?
- Mama dała mi samonotujące pióro, trzeci raz taki atrament zmieniający kolor w trakcie pisania, papierek rozwodowy o tym, że zostaję pod jej opieką, eliksir przeciw trądzikowi, ten co zawsze, wiecznie świeże magiczne perfumy zmieniające zapach… nie, czekaj, to ja dałem jej. Dostałem od niej jeszcze parę galeonów na wydatki. Ojciec dał mi jakąś czarodziejską książkę o medycynie, przedstawił mi swoją rudą dziewczynę, z którą od dawna zdradzał mamę… O! dostałem sowę! Jeszcze nie wiem, jak ją nazwę, ale mam parę dobrych pomysłów, zaraz pogadamy o nich… co do prezentów to jeszcze dostałem wiadomość o pozytywnym teście ciążowym tej rudej dziewczyny ojca. Myślisz, że lepszym imieniem jest Wiedźmin, czy Krakers?
Margaret zamurowało. Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.
„To musiały być przerażające święta, Alex. Strasznie ci współczuję” – brzmiało strasznie sztucznie.
„Na Merlina! Będziesz mieć rodzeństwo! Wiadomo już, czy to dziewczynka, czy chłopiec?!” – z pewnością nie było tym, co chciałby usłyszeć.
„Twój ojciec jest straszny. Najpierw zdradza twoją mamę, a potem każe ci się zaprzyjaźnić z tą brzemienną zdzirą?” – nie było czymś, co by przeszło przez usta Margaret.
- Nie, na pewno nie Krakers – powiedziała więc.
Tak, Margaret, to są właśnie odpowiednie słowa. Pamiętasz historyjkę o kotach, nie?
─────────────────────────────────────────────────────
Alex poczuł, jak napięcie kilku poprzednich dni wychodzi z niego jednym westchnięciem ulgi.
Margaret, jego cudowna Margaret, nie zaczęła się rozwodzić nad jego nieszczęściem. Nie, stwierdziła, że i tak nic mu to nie pomoże. Zaczęła robić wszystko, co w jej mocy, by odwrócić jego myśli od tego cholernego domu. Na Salazara, jak on ją kochał za to.
Podszedł do klatki, w której siedziała sowa. Miała biało-czarne pióra i ze spokojem jadła gotowane warzywa. Gdy do niej podszedł i zaczął gładzić ją po piórach, nawet nie zareagowała.
- Tak, na Wiedźmina też się raczej nie nadaje – powiedział do słuchawki.
- Jak wygląda? – spytała dziewczyna, choć jej głos wskazywał na to, że nadal myśli o tym, co usłyszała.
- Cóż, jest biało czarna. I wygląda jak sowa.
- Nie wpadłabym na to. Jesteś pewien, że nie przypomina raczej tygrysa?
- Tygrys? Nie, to nie jest dobre imię dla niej. Jest za bardzo przymulona.
- To nie była propozycja imienia, aczkolwiek dobrze, że ją odrzuciłeś. W takim razie Zebra?
- Sowa o imieniu Zebra? – spytał Alex ze śmiechem. – Chcesz, by inne sowy się z niej śmiały? Może nazwijmy ją Mysz, to na pewno jej pomoże w relacjach „międzysowich”.
- Jakiej jest płci? – spytała wciąż lekko zamurowana Maggie.
„Może być zamurowana” – pomyślał Alex. – „byle tylko nie poruszała tematu, który ją tak zamurował.”
- To jest zdecydowanie chłopak.
- W takim razie Czarnulka – zdecydowała Margaret.
- Powiedziałem, że chłopak.
- A ja podałam idealne imię.
- On i tak ma naprawdę przerąbane w życiu. Zachowuje się, jakby pomylił ściany na King Cross i walnął głową w nieodpowiednią.
Margaret parsknęła trochę wymuszonym śmiechem.
- Co powiesz na Lenia?
- Lenia to też damskie imię, wiesz?
Alex naprawdę dziwnie się czuł, wymyślając imię dla sowy z dziewczyną. Trochę mu to przypominało rozmowę między ojcem i jego „narzeczoną” o tym, jak będzie się nazywać jego brat lub siostra. Teraz on miał wrażenie, że ta rozmowa jest przygotowaniem do rozmowy o imieniu dla dziecka.
A on gadał z Maggie.
Potrząsnął głową, by zapomnieć o tej myśli.
- Chodziło mi o słowo „Leń”.
- Wiem, przecież nie jestem idiotą.
„Leń!” – Alex pacnął się w czoło całą dłonią. – „Jestem idiotą.”
- Co ci ta sowa przypomina?
- Ptaka – odparł Alex spokojnie.
- Alex.
- No co?
- Mówiłeś, że jesteś inteligentny.
- Chciałem cię rozśmieszyć.
- Kiedy, teraz, czy wtedy? – spytała Margaret.
- Nie jestem pewny – powiedział chłopak, dotykając znów piór sowy. – Co może być czarno-białe?
- Pasy na jezdni?
- Murzyn-Albinos?
Margaret parsknęła.
- To rasistowskie.
- Nieprawda. To imię dla sowy.
- Może Charlie Chaplin? – podsunęła Maggie.
Alex przyjrzał się sowie. Olśniło go.
- Tak! Nazwę swoją sowę Charlie Chaplin! Boże, to do niego tak pasuje! A dla przyjaciół?
- On nie ma przyjaciół, jest zbyt przymulony – podsumowała grobowym głosem dziewczyna.
- Nie miałby przyjaciół, gdybyśmy go nazwali Zebra. Albo Mysz. A Charlie Chaplin to odpowiednie nazwisko dla kogoś z tak wysokiego rodu sów.
- Uważam, że Patyczak brzmi odpowiednio.
- NIEEEEEEEEEEEEE – krzyknął nagle Alex z przerażeniem. – SHARON JEST POTWOREM. JAK ONA MOGŁA.
Padł na łóżko w geście, który przypominał trochę to, co robiły zrozpaczone księżniczki Disney’a. Dopiero po chwili zorientował się, że dziewczyna go nie widzi i usiadł normalnie.
- Wiedziałeś, że ona to zrobi. Jest moją przyjaciółką. A ta historia jest zbyt piękna.
- Dobrze, dobrze, może być Patyczak. Co u ciebie? Co dostałaś? – spytał szybko, chcąc odwrócić jej uwagę od koszmarnej sytuacji z dzieciństwa.
- Dostałam mnóstwo ubrań, parę rzeczy do makijażu… wiesz, moi rodzice niewiele wiedzą o magicznym świecie. Ale za to jadę w wakacje do Paryża! I będę w Disneylandzie! Wiem, że jestem na to za stara, ale jestem zbyt podekscytowana, by się tym przejmować!
- Kiedy jedziesz do Francji? – spytał Alex, który najwyraźniej nie usłyszał.
- No w wakacje.
- W lipcu czy w sierpniu, Mag?
- W lipcu.
- Cały lipiec siedzę u taty w domu.
Margaret prawie upuściła słuchawkę. Szybko połączyła fakty. Ojciec jej chłopaka mieszkał w Paryżu. Jej chłopak miał być we Francji, gdy ona tam pojedzie. Francja jest najbardziej romantycznym miejscem na świecie.
- Czyli…? – spytała, czując, że jej serce ponownie zaczyna przypominać perkusję.
- Myślisz, że moglibyśmy się spotkać? Nigdy nie byłem w Disneylandzie, a chciałbym kiedyś pojechać. Wiesz, cudowni magiczni rodzice nie wiedzą, co to jest.
- Ale wtedy poznałbyś moich rodziców – powiedziała nagle Margaret, czując, że cały entuzjazm z niej opada.
Alex chwilę milczał.
- W takim razie nie – stwierdził, a jego głos brzmiał, jakby był urażony.
- Ej, Alex, o co ci chod… O cholera, to źle zabrzmiało.
- Ej, jeżeli nie chcesz, by twoi rodzice mnie poznali, to rozumiem – powiedział szybko.
- Nie! – krzyknęła nagle dziewczyna i zaczęła wyrzucać z siebie potok słów: - Alex, to nie tak! Chodzi mi o to, że to moi rodzice są trochę… hmmm… dziwni. I nie jestem pewna, czy chciałbyś ich poznać. Przecież wiesz, że cię uwielbiam.
- Okej – powiedział Alex, a Margaret usłyszała jego śmiech. – Rozumiem. Tylko nie strzelaj słowami jak Voldek Avadami, bo umrę, a tego byś nie chciała.
- Jasne, panie idealny.
- Słuchaj, mama mnie woła, zaraz oddzwonię, dobrze? Nie rób nic głupiego przez ten czas.
- Co? Czemu? Kiedy ja właśnie chciałam.
- Pa, Mag.
Rozłączył się szybko, ale wyszczerz na twarzy Margaret pozostał. Jezu, jak ona się cieszy, że go ma.
Szybko otworzyła telefon. Dostała powyżej 99 powiadomień z Messengera.
Szybko weszła w dymek rozmowy klasowej.

Barbie <3: robin hood, znasz jakies fajne miejsce??????
Robin Hood: Niedaleko miejsca gdzie mieszkam jest taka wloska knajpa
Robin Hood: tam jest ok jedzenie
Robin Hood: taka wloska rodzina to prowadzi
Robin Hood: i w okresie swiąt jest tam ogolnie prawie za darmo
Emma Morgenstern-Herondale: jak to się nazywa?
Robin Hood: jakas Jadłodajnia Gertrudy czy jakoś tak
Robin Hood: czekaj, spytam taty
Robin Hood: Jadłodajnia Ginevry
Jackie <3: brzmi ok chyba cos o tym słyszałem
Edward Redsketch: ej, pomysł jest naprawdę dobry. Ta jadłodajnia robi naprawdę dobre jedzenie. Strasznie fajna atmosfera, taka rodzinna.
Barbie <3: A gdzie to jest???? Chce wiedziec bo moge wyguglac
Hope Lightsky: ej, ja chyba jutro nie będę mogła przyjść, jestem u rodziny w stanach
Barbie <3: kogo to obchodzi? Wiekszosc moze ;))))
Daniel Star Ducks: Ej, a możemy kogoś ze sobą przyprowadzić? Będzie ciekawiej XDDDDDDD W sensie dziewczynę albo chłopaka albo coś
Jackie <3: przyprowadzę moje coś, polubicie je XD
Esme David: melduję się że mogę. Przyprowadzę dziewczynę :D
Barbie <3: o fuuuuuu…. Dziewczyna przyprowdzi dziewczyne????
Esme David: przyjaciółkę -_-. Boze, nie wiedziałam że tu tyle homofobów
Barbie <3: nie jeste homobobem lubie gejuf
Daniel Star Ducks: no homobobem na pewno nie jesteś. Prędzej homofobem
Jackie <3: chyba że jest bobem
Robin Hood: bobem, który jest gejem
Jackie <3: Ej, Robin, zajrzyj na priv
Daniel Star Duks zmienił pseudonim użytkownika Barbie <3 na: Homobob
Robin Hood: Ej, a teraz zróbmy spam by tego nie zauważyła, K?

Margaret przeleciała przez jakieś pięćdziesiąt buziek, które wyglądały, jakby miały przyczepione balony do twarzy. Jeszcze paru członków jej klasy się odezwało i zgodziło na jutrzejszy termin u Ginevry. Prawie każdy powiedział, że kogoś przyprowadzi.
Najpiękniejsze było to, że Barbie najwyraźniej nie zauważyła, że została Homobobem.
W tym momencie ponownie odezwał się telefon stacjonarny. Margaret natychmiast odebrała.
- Dzień dobry, mówi John Holmes, nasza firma chce zaoferować pani 20% zniżki na internet w telefonie, jeżeli zgodzi się pani wziąć udział w jutrzejszej loterii…
- Alex.
- Co?
- Wiem, że to ty.
- Wiem, że wiesz, że to ja, Mag – odparł chłopak ze śmiechem. – Nie wymyśliłem żadnej fajnej nazwy firmy. Ponownie się pytam, co u ciebie, bo mi nie odpowiedziałaś.
- Nic – mruknęła dziewczyna, ale zrobiła o chyba trochę zbyt tajemniczo.
- To nic zabrzmiało, jakby kryło jakąś fajną historię. Dawaj.
- Masz jutro czas?  
─────────────────────────────────────────────────────
Alex miał czas.
Oboje zgodnie stwierdzili, że nie chce im się podróżować mugolskimi środkami transportu. Poza tym – Londyn był ogromny, szybko by się zgubili, gdyby postanowili jednak pobawić się w dojechanie gdzieś metrem. Zdecydowali się na podróż Błędnym Rycerzem, aczkolwiek Maggie z jakiegoś powodu miała przed tym obiekcje. 
Margaret wyszła przed dom i machnęła różdżką. Bardzo ją lubiła, aczkolwiek zawsze zastanawiała się, jak ją zrobiono – wyglądała jak gałązki brzozowe, biała w czarne paski. Do tego włos z ogona jednorożca.
Szybko włożyła ją do torebki. Zastanawiała się, jak by jej klasa zareagowała, gdyby zobaczyli patyk w jej rękach.
Gdy mama blondynki dowiedziała się, że jedzie na spotkanie ze starą klasą, stwierdziła, że to niemożliwe, by poszła tak ubrana tak, jak na co dzień – musiała wyglądać dobrze. Margaret cudem uniknęła próby wciśnięcia się w starą, różową sukienkę w serduszka (która możliwe, że w talii jeszcze by dała radę, ale na długość wyglądałaby wyjątkowo komicznie). W końcu udało jej się włożyć swój ulubiony, brudnoniebieski sweter do kolan, czarne rajstopy i szare getry – czyli strój, który dość często miała na sobie. Jednak makijażu już nie dało jej się uniknąć – matka się uparła. Na szczęście zapomniała, że ma niebieskie cienie – gdyby pamiętała, Margaret mogłaby spokojnie starać się o rolę czerwonej królowej w Alicji w Krainie Czarów. Włosy spięła byle jak i natychmiast włożyła na głowę dużą czapkę, mówiąc, że długo się starała nad tą fryzurą i nie chce jej zepsuć przez nadmierne zdejmowanie i wkładanie nakrycia głowy.
A teraz stała na dworze zawinięta w gruby, wełniany szalik i cieszyła się, że jest jej ciepło. Na dłoniach miała dwie pary rękawiczek. Długi, czarny płaszcz sięgał prawie do ziemi i idealnie tworzył barierę między nią i tym cholernym zimnem na zewnątrz.
Było cicho.
Wtem na uliczkę wjechał z piskiem opon trzypiętrowy, niebieski autobus. Jedno z drzew zapobiegawczo przed nim uskoczyło, kolejne przesunęło się nieznacznie w prawo, by nie zostać rozjechanym. Pojazd zatrzymał się przed zmarzniętą dziewczyną tak, że przednie drzwi wylądowały idealnie przed jej nosem. Margaret zastanawiała się chwilę, czy też by zdołała uskoczyć tak jak drzewa, gdyby kierowca źle wyliczył odległość.
Drzwi otworzyły się, a jej oczom ukazała się roześmiana twarz przystojnego jak cholera blondyna.
- Wsiadaj na pokład – przywitał się Alex, podając jej rękę.
Margaret spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
- Czy ty nie masz czapki? – spytała, nie przyjmując dłoni.
- Dziś jest ciepło, Mag.
- Czy ty chcesz być chory?
- Ty chcesz być, bo nadal stoisz na dworze – uśmiechnął się szelmowsko, ponownie wyciągając dłoń.
Margaret przyjęła ją i wskoczyła do autobusu.
- Gdzie? – spytał kierowca, wyjątkowo stary i niski czarodziej.
- Do Jadłodajni Ginevry – odparła Maggie, puszczając dłoń chłopaka. – Czy ty nie masz rękawiczek?! Masz moje i nawet nie kłóć się! - prawie krzyknęła, zdejmując jedną parę i podając Alexowi.
- Mag…
- Ja się o ciebie martwię! Widziałeś zdjęcia ofiar odmrożenia? Masz ładne dłonie, nie chcę, żeby ci odpadły palce! – podeszła do niego i chciała się przytulić, ale w tym momencie autobusem szarpnęło tak, że oboje wylądowali na ziemi. Znaczy się… Alex wylądował na ziemi, a Margaret na Alexie.
Najwyraźniej umiejętności kierowcy w połączeniu z gołoledzią nie mogły nie posiadać skutków w postaci ofiar śmiertelnych.
Chłopak jęknął, po czym, zaprzeczając temu dźwiękowi, wyszczerzył się od ucha do ucha.
- Mogę cię pocałować? – spytał.
Zamiast odpowiedzi to ona pocałowała jego.
- Ej, gołąbki, wstawać, bo ktoś jeszcze się na was wywali – mruknął Alojzy, który najwyraźniej polubił pracę w autobusie, bo jeszcze z niej nie zrezygnował. Margaret wiedziała jedno – jego błędnik był wspierany magicznie, bo szedł po szarpiącym i rzucającym się na boki autobusie jak po zwykłym chodniku. – Jadłodajnia Ginevry jest niedaleko, zaraz będziemy. A, swoją drogą, gdy tam będziecie, to polecam zamówić pizzę. Albo lasange. Swoją drogą Sharon tam ostatnio była, jej się możecie spytać.
Para natychmiast się podniosła, by ponownie się wywalić.
- Sharon? – zdziwił się Alex.
- Wiesz, ta ruda, dwie różne tęczówki, zachowuje się jakby była zdrowo trzaśniętym geniuszem… mam ci opisywać twoją własną przyjaciółkę?
- Nie – odparł chłopak, stając szybko i łapiąc się jednego z drążków.
- Swoją drogą wszystkiego najlepszego w nowym roku – uśmiechnął się Alojzy, przypatrując się, jak blondyn próbuje pomóc wstać swojej dziewczynie.
- Dziękuję. Wydaje mi się, że on jest dopiero za tydzień?
- Codziennie rozpoczyna się nowy rok. Jesteś synem Minister Magii, tak?
Autobus ponownie szarpnął (Margaret ponownie prawie by wylądowała na podłodze, gdyby nie Alex, który ją złapał) i stanął.
- Tak – odparł Alex, odwracając wzrok. – Dziękujemy za podwiezienie. Do widzenia.
Wyskoczyli przez otwarte drzwi, a Margaret przypomniała sobie, czemu nie jeździ Rycerzem częściej – ponieważ poczuła, że jej głowa zaczyna obracać się w zupełnie innym kierunku niż ciało.
Drzwi za nimi zatrzasnęły się.
- Zastanawiam się, czy ten autobus nazywa się Błędnym, ponieważ gdy spędzasz w nim za dużo czasu twoje zmysły się mieszają.
- Jeżeli tak, to nie wiem, czemu się zdziwiłem, że Sharon nim ostatnio jechała.
─────────────────────────────────────────────────────
 Jak na knajpę, o której dużo osób słyszało, bardzo trudno było ją znaleźć. Jej wejście niczym się tak naprawdę nie różniło od wejść do pozostałych domów, przy schodach stały jedynie dwie donice.
Para weszła do środka. Alex przytrzymał Margaret drzwi, za co ona miała ochotę go ponownie pocałować.
Weszli do przedsionka, w którym na wieszakach wisiało mnóstwo kurtek. Stały tu również ze dwie czy trzy pary butów. I oni zostawili tu swoje wierzchnie odzienie i ruszyli długim korytarzem w głąb domu.
Zanim zobaczyli jego koniec, usłyszeli mnóstwo głosów. Ktoś chyba nawet śpiewał.
Margaret zerknęła na Alexa z niepokojem.
Knajpa była pełna ludzi z jej starej klasy, ale również takich, których nigdy nie widziała na oczy – zapewne osób towarzyszących. Nie było nikogo innego, pozostali goście zostali z pewnością wykurzeni przez krzyki nastolatków.
Na jednym z krzeseł stał chłopak w bandance i wykłócał się o coś z dziewczyną stojącą na krześle obok, mającą długie do pasa włosy. Ich kłótnia nie wyglądała jednak bardzo zażarcie – przypominała raczej przedstawienie dla osób stojących niżej i patrzących się na nich z wielkimi uśmiechami na ustach.
- To jest Jack i Daniel – wyjaśniła mu Margaret. – Przewodzili klasowym śmieszkom.
- Obaj są chłopakami?
- Tak.
- Jack Daniels? – zaśmiał się.
- Skąd wiedziałeś? – spytała dziewczyna ze zdziwieniem. – Wszyscy ich tak nazywaliśmy.
- Ach, Mia nauczyła mnie paru sztucz… o cholera, czy to jest Will?
Margaret podążyła za jego spojrzeniem i ujrzała wystającą nad tłumem uśmiechniętą głowę z lokami.
- O cholera, to Will. Wi…!
Alex zatkał jej buzię, zanim zdążyła krzyknąć.
- Sza. Cicho. Mamy niespotykaną okazję by go sprankować. Co robimy?
W tym momencie na stół za krzesłami kłócących się chłopaków wbiegł trzeci, w stroju, który przypominał strój Piotrusia Pana. Krzyknął coś i zeskoczył między kłócących się. Teatralnym gestem podał rękę chłopakowi wyglądającemu jak dziewczyna. Chłopak wyglądający jak dziewczyna skoczył mu w ramiona, a Piotruś Pan złapał go tak, jak pan młody trzyma pannę przechodząc przez próg domu. A potem… potem się pocałowali.
- Co do…? – spytała Margaret. – Co?
- Wnoszę, że tego jeszcze nie widziałaś?
Najwyraźniej nikt nie widział. Rozległy się brawa i gwizdy.
- To był Jack czy Daniel? – spytał po chwili Alex.
- Jack.
- A ten Piotruś Pan?
- To był Robin Hood.
- Nie chodzi mi o jego strój, jak się nazywa?
- R o b i n. H o o d.
Margaret przyjrzała się byłemu koledze. Gdyby nie fakt, że go wcześniej znała, powiedziałaby, że naprawdę jest dziewczyną. Wydawało jej się, że pod za wielkim T-shirtem ma coś, co przypominało piersi.
- Chyba muszę z kimś skonsultować to, co właśnie zobaczyłam. Ty tymczasem sprankuj Willa, ok?
- On ma na imię Robin Hood? Serio?
Dziewczyna zamiast odpowiedzieć szybko ruszyła w kierunku zaimprowizowanej sceny.
- Aha.
Alex ponownie zerknął w stronę Willa i ruszył w jego stronę.
„Chociaż…” - stanął. – „Mogę udawać, że go nie znam, jak on mnie zobaczy… tylko, że wtedy musiałbym to ustalić z Maggie, która się rozpłynęła, jak James pod Peleryną Niewidką. Mógłbym wejść za bar i jak tam podejdzie, spytać się, co podać... O cholera. Ej, Will mówił, że jego mama ma restaurację włoską. Jasna cholera, on tu mieszka.”
Rozmyślania przerwała mu dziewczyna, która sprawiła, że uwierzył we wszystkie opowieści o plastikach, w które wcześniej nie wierzył. Nawet Emily nie była tak idealnie plastikowa.
Miała zdecydowanie farbowane, blond włosy, opaloną skórę (z pewnością w solarium, bo przy takiej pogodzie mało prawdopodobne, by stało się to za sprawą słońca), usta jasnoróżowe oraz sukienkę z cekinów w tym samym kolorze, która więcej odkrywała niż zasłaniała. Całości dopełniały stylowe, wysokie, srebrne buty na obcasie.
Alex nie wiedział co powiedzieć.
- Hej, przystojniaczku, nie pamiętam cię z mojej starej klasy. – zarechotała. Miała skrzeczący głos. – Z kim przyszedłeś?
Przybliżyła się do niego tak, że on sam musiał zrobić krok do tyłu, by zachować odpowiedni dla niego odstęp między nim a nowo poznanymi dziewczynami, których nie chce pocałować.
- Eeee… - Alex zawiesił się. – To…
- Ojej, moja uroda tak cię zamurowała, że nie możesz wydusić z siebie słowa? Przepraszam, tak mam na co dzień. Chyba do siebie pasujemy. Nieważne, z kim przyszedłeś, na pewno wolisz zostawić ją dla mnie, prawda? Będziemy idealną parą!
W głowie Alexa zaczęło się pojawiać jedno słowo, którego nie mógł wypowiedzieć, chcąc uchodzić za kulturalnego chłopaka.
- Tak… eee… przepraszam, mogę przejść? – poprosił, robiąc kolejny krok do tyłu. Jak tak dalej pójdzie, to poczuje ścianę na swoich plecach, a tego nie chce.
Dziewczyna uniosła narysowaną brew.
- Gdzie chcesz iść?
- Alex! – ucieszyła się Maggie, zachodząc go od tyłu i kładąc ciepłą dłoń na jego plecach. – Widzę, że już poznałeś Angelicę!
Dłoń na jego plecach przekazywała jednak emocje towarzyszące raczej słowom „To nie będzie łatwe, ale musimy to przeżyć. Wyciągnę nas stąd, obiecuję”, pojawiającym się w mugolskich filmach akcji.
- Margaretka! – ucieszyła się Barbie z miną która pojawia się na twarzy człowieka przy jedzeniu cytryny. – Jak ci się udało wyrwać takie ciacho?
- Dzień dobry, mam na imię Alex, też tu jestem.
- Alex! Jakie piękne imię! Margaretko, skąd ty go wytrzasnęłaś? To twój kolega gej?
- Nie, Alex jest moim chłopakiem od niedawna.
Ręka na plecach Alexa nacisnęła na nie mocniej. Chłopak odebrał to jako sygnał do potwierdzenia.
- Tak, aczkolwiek mieliśmy się ku sobie już od bardzo dawna, a ja byłem idiotą i nie potrafiłem tego zobaczyć.
Ręka na jego plecach przestała naciskać.
- Masz go z jakiejś wypożyczalni supermodelów? – spytała stojąca przed nimi plastikowa lalka.
- Nie, znamy się ze szkoły.
Barbie najwyraźniej nie wierzyła własnym uszom. Jej koleżanka, którą zawsze uważała za brzydszą, wyrwała kogoś takiego? Co ten chłopak w ogóle w niej widział?
- Co to za szkoła, chcę dołączyć! Wszyscy chłopcy wyglądają tam tak samo?
- Nie, tylko połowa – odparł Alex uśmiechając się tak szeroko, że zaczęły go boleć policzki. – Przepraszamy, zaraz wracamy, musimy przywitać się z pozostałymi.
- Och, oczywiście. Margaretko, kochanie, czy ty przytyłaś?
- Zaraz wracamy – odparła Margaret, napierając dłonią na plecy Alexa tak mocno, że chłopak zaczął się zastanawiać, czy dziewczyna nie jest przypadkiem silniejsza od niego.
─────────────────────────────────────────────────────
- Otóż tak, Robin Hood i Jackie są parą od półtora roku – zaczęła Margaret, gdy odeszli parę kroków. Najwyraźniej nie chciała rozmawiać o Barbie. – Jack od zawsze czuł się jak dziewczyna, przyznał się do tego jakieś dwa i pół roku temu. Czyli tak – Jack jest dziewczyną, a Robin jest hetero. Daniel za to okazał się być gejem. Dość dużo mnie ominęło w tym Hogwarcie.
- Witam serdecznie, usłyszałem słowo Hogwart? – spytał głos obok nich.
Alex spojrzał w miejsce, w którym ostatnio widział Willa. Nie było go tam, rzecz jasna.
Stał obok nich. Przechytrzył ich, Puchon cholerny.
- Will – odezwał się Alex, zanim Margaret udało się rzucić mu na szyję. – Miałem cię zaskoczyć.
- Byłem pierwszy.
- To nie fair.
- Co w tym jest nie fair? – wyszczerzył się od ucha do ucha szatyn. – Skąd wy się tu wzięliście?
- To moja stara klasa, aczkolwiek przyznaję się tylko do tej trójki – Margaret wskazała palcem na Robina, Jackie i Daniela, będących właśnie pod ostrzałem słów Barbie, której najwyraźniej nie podobało się to, że Jack okazała się być dziewczyną (miała na nim/niej wielkiego crusha w podstawówce). – Wydaje mi się, że są najbardziej normalni.
- Masz ciekawe poczucie normalności.
- Chodzę do szkoły magii i czarodziejstwa, naprawdę chcesz dyskutować o tym, co jest normalne?
Will uśmiechnął się.
- Nie za bardzo. Aczkolwiek serio wyglądają na fajnych ludzi – zerknął w ich kierunku (cała trójka właśnie wskoczyła z powrotem na krzesła). – Niby powinienem na nich nakrzyczeć, ale… ta blondynka wydaje się tak dobrze bawić, a ja mam do niej słabość, odkąd nakrzyczała na mnie za to, że postanowiła mnie poderwać.
- Will, czy ty się dobrze czujesz? Twoja Puchońska dusza wyparowała przez te święta?
Will rozejrzał się dookoła.
- Jak wasze święta tak w ogóle?
- Jednak nie wyparowała – podsumowała Maggie.
W tym momencie Jackie, Robin i Daniel stanęli na stołach, ukłonili się Barbie, a Jackie powiedziała:
- Nie wiem jak wy, chłopcy, ale mi się trochę znudziło. Chodźmy, Robinie, trzeba oddać nasz majątek biednym.
Zeskoczyli na ziemię i ruszyli w kierunku drzwi.
- Ej, oddawanie majątku biednym brzmi fajnie – roześmiał się Will.
- Nie wiem jak wy, chłopcy, ale ja się czuję tu trochę jak Jackie. Jak oni sobie poszli, to nie widzę sensu, by dalej zostać. Byli jedyną rozrywką – uśmiechnęła się Maggie.
Również ruszyli w kierunku przedsionka. Will ruszył z nimi, bo stwierdził, że tak właściwie to i tak miał dzisiaj dzień wolny od pracy, tylko został, bo nie miał nic innego do roboty.
Tam spotkali trójkę, której Margaret kiedyś tak bardzo nie lubiła, a która teraz wydała jej się grupką podobną do Stephan, Thomasa i Michaela. Kiedyś tak strasznie ją wkurzali, tak strasznie miała dosyć ich głupich żartów…
A teraz? Spędzili razem strasznie miłe popołudnie, bo ta trójka jej dawnych nieprzyjaciół wyjątkowo szybko dogadała się z nią, jej chłopakiem i jednym z najlepszych przyjaciół… którzy też kiedyś byli jej nieprzyjaciółmi.
Wieczorem, po powrocie do domu, Margaret położyła się w łóżku z myślą, że przeszła naprawdę długą drogę w ciągu tych sześciu lat. Na początku była taka, jak Barbie. Teraz wreszcie mogła powiedzieć, że jest sobą i to taką sobą, o której dawniej nie wiedziała, a jaką zawsze chciała być.

Macie tu taką zimową Margaret na pocieszenie ;). Gdyby ktoś z was bardzo lubił moje rysunki lub chciał pogadać (jestem mega otwarta na nowych ludzi) lub coś to mój instagram to okay.a.r.t  :)

2 komentarze:

  1. O Boże, jak ja kocham Margalex! Jeżeli zafundujesz im coś innego niż they lived happily ever after, to Cię uduszę we śnie.
    Mam nadzieję, że rodzina Willa będzie się częściej pojawiać. Brakowało mi jej w tym rozdziale.
    Co do częstotliwości dodawania rozdziałów, to... to w końcu twój blog. My nie możemy niczego wymagać. Mam tylko małą prośbę, nie pisz, że będziesz się starała wyrobić w jakimś terminie, tylko po to, żeby go nie dotrzymać. Wstawisz, to wstawisz. A tak to ja po tych dwóch tygodniach przez kilka dni non stop tu wchodziłam.
    Czekam na więcej.
    Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak rodzina Willa może się częściej pojawiać, skoro oni są w Magictime?
      Bardzo cię przepraszam za to! Naprawdę starałam się wyrobić w tamtym terminie! Tylko, jak sama zauważyłaś, niezbyt mi to wyszło.
      No a Margalex przetrwa i się będzie świetnie mieć ;).
      Okej

      Usuń

JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA
nie bądź obojętny na jego los

Szablon

Obserwatorzy