niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 13. Kto się założy, że ktoś jednak umrze?

Witam Wizzy!

Czy tylko ja nienawidzę słowa „Wizzy”? Tak? Ech…
Przybywam do was z kolejnym rozdziałem z cyklu „A co to opisy?” tudzież „Dialogi rządzą!”. Nie wiem, czy wam się spodoba. Jak początek wskazuje, dzieje się to trochę po ostatnim rozdziale, więc, mam nadzieję, że nie będziecie mieć pretensji o parę sytuacji wychodzących „znikąd”. Wszystkie one mają swoje przyczyny w przeszłości wam nieznanej, którą poznacie dopiero potem.
Poza tym nie mogę się doczekać świąt, bo mam zamiar wstawić tak zajebisty rozdział, jakiego jeszcze nie było.
I teraz wszystkie rozdziały będą iść w kierunku tego świątecznego.
W każdym razie przychodzę z rozdziałem, którego bałam się, że nie napiszę i którego ogólnie miało nie być, bo cały weekend miałam zawalony gośćmi z urodzin siostry. I jak tu pisać w takich warunkach?!
No da się, więc ok.
Dziś bez punktów, bo muszę jeszcze podliczyć stare.
Gdybym o czymś zapomniała, to dopiszę to w P.s – ach albo kolumnie bocznej.
Okej

* * *

Miesiąc później, październik, niedziela…

Na stadionie zgromadziły się tłumy. Tłumy uczniów ze wszystkich szkół i wszystkich klas. Will wiedział, że to jeszcze nie wszyscy i nie miał pojęcia, jak się zmieszczą pozostali, skoro już teraz stał w przejściu i nie mógł znaleźć siedzących miejsc.
Stadion był wielkości mugolskiego stadionu do piłki nożnej, ale przypominał z kształtu Koloseum. Jego środek, arena, była zakryta wielką, szarą płachtą, która miała za zadanie trzymać wszystkich w napięciu do ostatnich chwil. Miejsca siedzące były po prostu ławkami, bez wyznaczone ilości miejsc. Ich ilość zależała od postury siedzących.
Wszystkich swoich przyjaciół Will stracił z oczu, każdy bowiem oddalił się w inną stronę. Stał więc mając nadzieję, że gdzieś w tłumie uczniów dostrzeże znajomą twarz.
Jakieś dzieci, trajkoczące po francusku, starały się przepchnąć obok niego. Sięgały mu najwyżej do pępka. Will przesunął się w drugą stronę, by zrobić im miejsce. Jakaś noga go podcięła, ktoś go popchnął i w efekcie przewalił się na jakąś dziewczynę. W ostatniej chwili złapał ją w pasie, by ona sama nie upadła na ziemię. W takim tłumie nikt by nie zauważył, czy idzie po podłodze, czy innej ludzkiej istocie.

- Sorry – powiedział do jej krótkich włosów, bowiem stała tyłem.
- Nic się nie stało, Will – uśmiechnęła się Ewea, odwracając do niego. – Wpadłam już na pięć, albo sześć osób, w tym innych przystojn… znaczy się, w tym paru pierwszaków – zaczerwieniła się.
Sięgała mu do ramienia. Było to lepsze, niż gdyby sięgała mu do pasa, ale w takim wypadku Will również nie czuł się zbyt komfortowo.
- Wiesz może, gdzie są inni ludzie, którzy nie mówią po francusku i bułgarsku albo nie są pierwszakami? Choć nie… mogą mówić po bułgarsku. Ale mają być w naszym wieku.
Ewea odwróciła wzrok i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Widziałam, że Sharon przepychała się do pierwszego rzędu za Christem. Alex i Maggie są chyba po drugiej stronie stadionu – wskazała palcem na dwie jasnowłose kropki. – Jamesa nie widziałam. Jeżeli o tych ludzi ci chodziło.
- Tak właściwie, to szukam Bulwy.
- A, to nie mam pojęcia. Założę się, że jest z Karen. A Karen jest z Mary. A Mary jest z… nie, jednak nie wiem, z kim jest Mary. Widziałeś gdzieś Rudego? – spytała po chwili.
Will zmarszczył brwi i wyciągnął szyję, by spojrzeć ponad głowami innych uczniów. Nigdzie nie rzuciła mu się w oczy charakterystyczna sylwetka Wyroczni.
- Zapewne jest z Mią – odpowiedział.
Ewea zaśmiała się.
- A Mia ze Stephan. A Stephan z Thomasem i Michaelem. A Michael z Victorią. A Victoria z Gretą. Tylko gdzie jest którekolwiek z wymienionych?
Will wzruszył ramionami. Grety chyba jeszcze nawet nie była na stadionie, gdyż wystawałaby nad tłum tak jak on. Czy w takim razie pozostali też jeszcze nie dotarli. Właśnie zastanawiał się nad tym, czy by jednak nie poszukać Sharon…
- Will! Will, Will, Will, Will! – usłyszał radosny krzyk za sobą.
Znał tę dziewczynkę tylko tydzień, a rozpoznałby jej głos na kilometr.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, rzuciło się na niego czterdzieści kilogramów szczęścia i uśmiechu.
- Cześć – powiedział, również przytulając Amy.
- Kto to? – spytały w tym samym czasie Ewea i Amy, jednak Amy się poprawiła. – A. Pani Prefekt. Dzień dobry – uśmiechnęła się, podając jej rękę.
Ewea przyjęła ją niepewnie, trochę speszona entuzjazmem mysiowłosej. Za jej plecami stał wysoki i umięśniony chłopak o kasztanowych włosach i urodzie goryla, choć również posiadający przystojną twarz.
- Mów mi Ewea… - powiedziała, marszcząc brwi, jakby próbowała sobie przypomnieć, skąd ją kojarzy.
- Dobrze. Ja jestem Amy. Jestem na pierwszym roku w Hufflepuffie – wyjaśniła dziewczynka, nie mając Ewei za złe, że nie pamięta jej. Ona sama by jej nie pamiętała, gdyby nie ostatni list Willa, w którym coś o niej wspomniał.
Przyjrzała jej się spod przymrużonych powiek.
Ewea sięgała Willowi do ramienia, miała śliczny uśmiech i wesołe, jaskrawozielone oczy. Miała też krótkie włosy, trochę krótsze niż Will. Była ładna, miała delikatną i okrągłą twarz. I patrzyła się niepewnie na Willa.
Amy doskonale wiedziała, co oznacza ten wzrok.
I bardzo jej się on nie podobał.
- O! Właśnie! – krzyknęła, jakby właśnie sobie coś przypomniała. Zrobiła krok w bok, by odsłonić chłopaka za swoimi plecami i jednocześnie potrąciła jakiegoś francuza, który przeklął bynajmniej nie po francusku. – Cameron, to jest Will. Will, poznaj Camerona. Mówiłam ci o nim.
Chłopiec spojrzał ze strachem na wyższego i starszego kolegę, jakby ten miał na niego nawrzeszczeć. Wcisnął głębiej ręce w kieszenie.
- Eee… cześć. Ja się zmieniłem, ja już taki nie jestem…
Amy kopnęła go w piszczel.
- Jaki nie jesteś? – spytał ze zdziwieniem Will, choć jego uwadze nie umknęła reakcja Amy. Coś przed nim ukrywała. Sam nie był pewny, czy chce wiedzieć, co. – Nieważne. Miło mi cię poznać.
Wyciągnął w jego kierunku rękę, a tamten, po chwili wahania, przyjął ją.
Natychmiast spuścił głowę, jakby się czegoś wstydził.
- Dobrze – stwierdziła Ewea, o której istnieniu wszyscy zapomnieli. – To ja już pójdę szukać innych. Pa.
- Nie idź – zatrzymał ją Will, samemu nie wiedząc, dlaczego.
- Will, chcę ci coś pokazać – powiedziała chwilę po nim Amy, robiąc wszystko, by dziewczyna jednak musiała odejść. Może i była miła, ale trochę niszczyła jej plan.
- Co takiego? – spytał.
- To tajemnica – odparła dziewczynka, a w tym samym czasie ktoś ją potrącił tak, że prawie się na niego nie przewaliła (to był prawie na pewno ten sam francuz, który przechodził tędy ponownie chyba tylko po to, by potrącić Amy).
Cameron złapał ją w ostatniej chwili i przytrzymał.
- Widzisz? Ja już serio idę. Poza tym, zaraz nas stratują, stoimy w przejściu – powiedziała Ewea, odwracając wzrok i rumieniąc się.
- Okej – zgodził się Will, patrząc na odchodzącą dziewczynę. Po chwili zwrócił się do Amy: – Co chcesz mi pokazać?
Amy nagle zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia.
Will dostrzegł jej wahanie, ale wziął je za coś innego.
- Ej, nie musisz się wstydzić. Prawie codziennie ze mną piszesz – rzekł, kładąc jej dłoń na ramieniu.
Amy strzepnęła ją, dostrzegając w tym swoją szansę.
- Masz rację – stwierdziła. – Tylko po prostu…
- Will, cymbale grzmiący, wszędzie cię szukałam! – rozległ się głos za jego plecami. – Aczkolwiek nie było trudno, bo twoje głowa wystaje na tłum. Nieważne. Gdzie ty się podziałeś? Myślałam, że idziesz za mną!
Sharon pojawiła się jak zwykle niespodziewanie i w odpowiednim momencie. Jej włosy były w połowie zielone, co trochę zdziwiło Amy, ale nie za bardzo. Z szyi zwieszał się jej aparat.
Amy westchnęła z ulgą, czego Will nie zauważył, gdyż jego całą uwagę zajęła ruda.
- Pociągnęłaś gdzieś Christa, a jakiś francuz zastąpił mi drogę i straciłem was z oczu – wytłumaczył. (Jestem prawie pewna, że to był za każdym razem ten sam francuz!)
- Acha. Nieważne. W każdym razie teraz idziesz za mną – złapała go za rękę i już miała pociągnąć w nieznane, gdy zobaczyła stojącą obok dziewczynkę.
- Amy! – ucieszyła się, gdy ją zobaczyła i podeszła do niej z uśmiechem, potrącając kogoś po drodze. (Nie, tym razem to nie był francuz. Bogu dzięki). – Co u ciebie? Choć wiesz co? Nieważne. Opowiesz, jak dojdziemy na miejsce. Ty jesteś Cameron? – spytała kasztanowłosego.
Chłopak kiwnął głową, ale już nie uniósł podbródka, uważnie wpatrując się w podłoże.
- Trochę nas dużo. Bułgarowie trzymają nam miejsca w pierwszym rzędzie, a ja muszę się tam znaleźć – wskazała ręką na aparat fotograficzny wiszący na jej szyi. – Dziś jestem dziennikarką. I muszę mieć najlepsze zdjęcia i relację z pierwszego zadania Kwartetu!
- Mówi się Bułgarzy – poprawił ją Will, za co otrzymał piorunujące spojrzenie nr. 4.
- Zazwyczaj tak, ale nasza ulubiona paczka Bułgarów to Bułgarowie, bo trzeba ich wszystkich jakoś rozróżniać – wyjaśniła. - To idziecie, czy nie? Mamy mało czasu.
Złapali się wszyscy za ręce, tworząc łańcuszek, by się nie zgubić. Cameron przez chwilę naśladował okaz dorodnego buraka, zanim dotknął dłoni Amy. Po chwili zaczęli się przeciskać przez tłum w kierunku pierwszego rzędu, a Sharon pełniła rolę pługu.
─────────────────────────────────────────────────────
- Alex? Nie to, że nie wierzę w twoje zdolności orientacyjne i w ogóle… - zaczęła Margaret. – Ale nie sądzisz, że jesteśmy teraz w sektorze D?
Blondyn ścisnął mocniej jej dłoń.
- Tak właśnie sądzę, Mag.
- A czy nie powinniśmy być w sektorze A? – dopytała się dziewczyna.
- Zadajesz za dużo kłopotliwych pytań, Mag.
Margaret uśmiechnęła się, zatrzymując chłopaka.
- Wiesz, możemy spytać kogoś o drogę.
Alex spróbował spiorunować ją spojrzeniem, ale po chwili wybuchł śmiechem.
- Chyba trzeba będzie przełknąć męską dumę i rzeczywiście to zrobić – wyrzekł teatralnie waląc się pięścią po piersi i puszczając Maggie, by drugą dłoń wyciągnąć ku górze w Hamletowskim geście.
Margaret odgarnęła włosy z twarzy i już chciała coś powiedzieć, kiedy jakiś chłopak (czyt. francuz) na nią wpadł i przewróciła się na Alexa, któremu w ostatniej chwili udało się ją utrzymać w pionie.
- Też cię kocham, ale nie musisz się na mnie tak rzucać – zażartował chłopak.
- Nie, spoko, nic mi się nie stało – mruknął piątoklasista, który z trudem podniósł się z ziemi i uniknął stratowania. Został zignorowany.
Margaret nawet na niego nie zerknęła.
- Moje rzucanie się na ciebie tak nie wygląda – uśmiechnęła się. Wciąż tkwiła w ramionach Alexa.
- Ach tak? To jak wygląd…
Zamknęła mu usta pocałunkiem.
- Jesteśmy w miejscu publicznym – przypomniał Francuz z obrzydzeniem. Po francusku, ale para blondynów i tak zrozumiała.
Alex wyciągnął jedną rękę w geście „czekaj…”. Po paru sekundach odłączyli się od siebie.
- Już – mruknęła do Francuza Maggie w jego ojczystym języku. – Sorry.
Chłopak mruknął coś i odszedł wkurzony.
Maggie ponownie zerknęła na Alexa, który wciąż patrzył na nią tymi swoimi niebieskimi tęczówkami. Chciała go znów pocałować.
- Musimy znaleźć pozostałych – powiedziała.
- No.
- Opuścić ten sektor.
- No.
- Spytać się kogoś o drogę…?
- No…
- Tamtej dziewczyny, na przykład?
- Czekaj… co? – spytał Alex, który jej nie słuchał wcale, zbyt zajęty patrzeniem na nią. Była piękna. Nie tak piękna, jak Luiza. Piękna inaczej. Prawdziwa. Piękna tą specyficzną pięknością złożoną ze wszystkich czynników – i charakteru, i uroku, i sposobu wysławiania się, i z tego, jak odgarniała włosy z twarzy, iż tego, jak uśmiechała się przygryzając jedną wargę tuż po pocałunku…
- Cholera, muszę cię jeszcze raz pocałować. 
─────────────────────────────────────────────────────
Sharon jęknęła.
- Rozumiem, że Alex i Maggie jeszcze nie dotarli? – spytała Christa, który rozsiadł się na ławce tak, że zajmował cztery, albo nawet pięć miejsc. Tak właściwie, to jego pozycja nie była siedzeniem, a bardziej przypominała leżenie.
Gdy usłyszał głos rudowłosej, drgnął i usiadł naprawdę.
- Sharon! Już miałem po ciebie iść. Długo cię nie było.
Sharon posłała mu polemiczne spojrzenie.
- Widzę, że zbierałeś się do tego bardzo… hmm… pospiesznie – uśmiechnęła się.
- Ej, tylko wykonywałem twoje polecenia. A, odpowiadając na pytanie, nie było ich jeszcze tutaj.
Sharon jęknęła.
- Po nich też będę musiała iść? Super.
W tej chwili Christo zauważył Amy i Camerona.
- Kto to? – spytał bez ogródek.
Sharon wzruszyła ramionami po czym uśmiechnęła się przebiegle, jakby wpadła na jakiś pomysł.
- Will. Mój kolega z Hogwartu. Poznajcie się: Will – Christo. Christo, to jest Will.
Chłopcy uścisnęli sobie dłonie, niezbyt przejmując się tym, że są współlokatorami i mieszkają ze sobą od miesiąca czy dwóch.
- Miło mi cię poznać – uśmiechnął się Christo.
- Nawzajem. Czy ja cię skądś nie kojarzę? – spytał pół-włoch. – Zdaje mi się, że cię już gdzieś widziałem.
- Tobie też? Już się bałem, że tylko ja mam takie wrażenie. – Christo zmrużył oczy. – Byłeś kiedyś w Bułgarii?
- Nie. Ale byłem we Włoszech. Byłeś?
- Nie, to raczej nie stamtąd… Czekaj! Chyba cię widziałem w Magictime!
- Właśnie! Wiedziałem, że skądś cię kojarzę. Na którym jesteś roku?
- Na szóstym.
- Serio? Ja też! Jak to możliwe, że się wcześniej nie znaliśmy?
Christo wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Przypominasz mi trochę takiego cymbała, mojego współlokatora, wiesz? Obyś nie był taki jak on.
- Tak się składa, że ja mieszkam z innym gościem, który już zaczął siwieć. Taki nudziarz… Ej, a może…?
- Nie, to niemożliwe! – wykrzyknął z przerażeniem Christo.
- To chyba nie możesz być ty!
- Will?!
- Christo?
- Jak my się dawno nie widzieliśmy! Kopę lat, stary! – wykrzyknął Christo ze zdziwieniem.
- Prawie godzinę!
- To trwało całe wieki!
Chłopcy rzucili się sobie w ramiona, jakby rzeczywiście były to całe lata. Gdy przestali się po męsku klepać po ramionach, Will udał, że ociera łzę szczęścia.
Nagle przestali się zachowywać jak starzy kumple. Stanęli obok siebie, a Will włożył ręce do kieszeni. Zdawało się, jakby ta sytuacja nie miała miejsca.
- Oni? To są Amy i Cameron – odpowiedział z uśmiechem Will na pytanie zadane przez Christa jakiś czas temu.
Christo obrzucił Amy spojrzeniem, a ona oblała się czerwonym rumieńcem.
- Cześć – przywitał się z uśmiechem, i podał jej rękę.
- Hej – pisnęła dziewczynka, patrząc na niego błyszczącymi oczami.
Cameron tylko uścisnął jego dłoń.
Jordan i Raja, przypatrujący się tej rozmowie z pobliskich ławek, uśmiechnęli się dosłownie w tym samym czasie.
- Ja jestem Raja, a on jest Jordan – powiedziała ta z dredami. – A wy?
- Mam na imię Sharon, ten tu to Will, a ten siwy to Christo. Dziewczyna w okularach to Amy, a chłopak obok niej to Cameron. Milo was poznać. Jesteście z Durmstrangu?
- Tak, a wy?
- Ja, Sharon i ci tutaj jesteśmy z Hogwartu. Ten białowłosy z Durmastrangu, z szóstego roku.
- Z szóstego roku? Jak to możliwe, że się nie znamy? My też jesteśmy z szóstego roku!
- Amy, czy tylko ja miałem wrażenie dziwnego zagięcia czasoprzestrzeni? – spytał Cameron szeptem.
Amy uciszyła go spojrzeniem i uśmiechnęła się do Christa, który akurat na nią zerknął.
- Nie. Ale przy tych ludziach dzieją się dziwne rzeczy, nie pytaj. Po prostu staraj się zachowywać normalnie. Ładnie wyglądam?
- Tak, jak zwy… znaczy się po prostu tak.
- A to zbieg okoliczności! – zdziwił się Christo. – Amy, czy to możliwe, że nie znam ich? A może mnie okłamują?
- Nie wiem – pisnęła mysiowłosa, rumieniąc się znów po uszy.
- Ja też nie wiem… muszę was sprawdzić. Kto uczył eliksirów na trzecim roku?
- Po prostu? – zmartwiła się Amy szeptem, zwracając się do Camerona. – Ładniej bym wyglądała bez okularów? A może powinnam rozpuścić włosy?
- Nie. Wyglądasz ładnie.
- Acha. Okej – Amy wygładziła spódniczkę i poprawiła okulary na nosie.
- Było dwóch nauczycieli, bo profesor Kowalov poszła na macierzyński.
- Niewiarygodne! Czyli chodzicie ze mną do szkoły? Przypomnicie mi, jak się nazywacie?
- Raja i Jordan.
- Raja i Jordan… coś mi to mówi… Hej! Już wiem! To z wami użeram się od sześciu lat!
- Christo? To ty, idioto? Czemu nas tak nabrałeś? – Jordan wyglądał na urażonego.
- Nabrałem was? To wy nie ułatwialiście sytuacji!
- On jest świetny – szepnęła Amy Cameronowi. – Kocham go.
Cameron nie odpowiedział, tylko utkwił spojrzenie w swoich trampkach.
- Okej, okej. Zapomnijmy o tym – stwierdziła Raja. – Zaraz zaczyna się zadanie.
W momencie, w którym to powiedziała, rozległo się głośne walenie bębnów. Chwilę potem trąbki obwieściły początek wydarzenia.
- Ktoś się mega postarał z wyglądem tego turnieju. Oj, bo jeszcze pomyślimy, że to coś ważnego – mruknął Christo, a Amy zaśmiała się.
- Hej! Zdążyliśmy! – Alex wpadł z Maggie do pierwszego rzędu. Dziewczyna dyszała. Natychmiast usiedli obok Jordana i Raji.
- Okej - przerwała im Sharon. - Wszyscy macie być cicho, bo mam zamiar mieć najlepszy artykuł.
Bębny ucichły, a razem z nimi wszyscy uczniowie.
- Witam serdecznie uczniów wszystkich magicznych szkół! – odezwał się znajomy, pogłośniony magicznie głos. – Dzisiaj, na tym wybudowanym w ciągu jednej nocy przez najlepszych czarodziejów Ameryki stadionie odbędzie się zadanie pierwsze Kwartetu Różdżkowego! Swoją drogą… sam nie wiem, jak oni to wszystko zrobili, ale wiecie… magia. Sami się jej w końcu uczycie, nie?
- Czy to Thomas? – spytał Will z uśmiechem.
Sharon, łamiąc ustaloną przez nią samą zasadę, pokiwała głową.
- To nie fair. Ja też bym chciała to komentować – naburmuszyła się.
- Jesteś dziennikarką.
- Mogłabym być dziennikarką radiową – ucięła rozmowę.
- Do rzeczy, Thomas – usłyszeli głos Michaela, którego chyba nie powinno tam być.
- Wiesz, że oni wszyscy się słyszą?
- Tak. Zapewne zgadzają się ze mną, byś przeszedł do rzeczy.
- Ja jestem komentatorem.
- Oboje jesteśmy. Możesz dalej gadać, czy sam mam to zrobić?
- Przestańcie się kłócić i prowadźcie to chol… to wydarzenie! – przerwał im głos Stephan.
- W KAŻDYM RAZIE – mówił dalej Michael. – Przebieg pierwszego dnia zadaniowego turnieju będą komentować dla was Thomas z Hogwartu…
- I Michael, również z Hogwartu!  Komentujemy to my, ponieważ, jak wiadomo, każde zadanie komentują osoby ze szkoły, która je organizuje. Z Magictime zgłosiła się Mia Shinydragonfly i Stephan… o pseudonimie Rudy!
- On ma na nazwisko Ginger, Thomas. W każdym razie ze względu na zły stan zdrowia panny Shinydragonfly zadanie to przypadło nam w udziale!
- Oklaski dla nas!
Podniosła się wrzawa wywołana spełnieniem polecenia Thomasa.
- Michael, nie zły stan zdrowia, a fakt, że chciała powiedzieć, kto wygra, a kto w tym zadaniu umrze! A to by zniszczyło całą zabawę!
- Nikt nie umrze, Thomas.
- Cicho. Mamy ich utrzymać w niepewności.
- DO RZECZY!!! – przypomniała im bardzo cicho Stephan.
- W dzisiejszym zadaniu udział biorą reprezentanci każdej ze szkół: Dimityr Sokołow z Durmstrangu, Valerien Boulot z Beauxbatons, Charles Jackson z Hogwartu i najmłodszy z nich…
- …John Radiation z Magictime – usłyszeli inny znajomy głos. Mówiłem ci, Thomas, że zapomnisz.
- Nie zapomniałem. Przerwałeś mi, James…
- Przywitajmy ich oklaskami! – usłyszeli głos Jamesa.
Sharon wyglądała na wkurzoną.
- A to Brutus. Nawet on? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi…
- Dzisiejsze… - usłyszeli ponownie wzmocniony głos.
- …zadanie
- …jest
- …jakby
- …przygotowane
- …dla
- …tych
- …uczestników! – wszyscy znajdujący się na stanowisku komentatora mówili po kolei każde słowo. Była ich czwórka. To o trzech za dużo. Ale kto by się tym przejmował?
- Każdy z nich za chwilę wylosuje jedno z magicznych zwierząt, które będzie musiał pokonać! Do wyboru jest Gryf, Chimera, Garboróg i Mantykora!
Gdyby Will pił coś w tym momencie, zapewne zawartość jego buzi wylądowałaby na Sharon. Bogu dzięki, że nic nie pił.
- CO?! W sensie… CO?!!!
- Co jest? – spytała Maggie.
Oczy Sharon prawie wyszły z orbit.
- Co jest? Co jest?! One wszystkie mają klasyfikację jako groźne, bardzo groźne, albo „O CHOLERA ZARAZ UMRĘ”.
Najwyraźniej na całych trybunach osoby znające się jakoś na zwierzętach przechodziły zawał.
(Luiza zemdlała na Xawiera, który przytrzymał ją z radością. Chwile potem się ocknęła i podziękowała za pomoc, wciąż wyglądając, jakby okazało się właśnie, że najbardziej zabójcze zwierzęta będą walczyć przeciwko uczniom siódmego roku. Czekaj… ups.)
- Dokładnie! – usłyszeli rozentuzjazmowany głos Jamesa. – Chodzi dokładnie o te zwierzęta!
- Zadaniem uczestników jest przede wszystkim przeżyć wytłumaczył Michael. - Jeżeli to im się uda, to na drugim miejscu jest pokonać je. A jeżeli je pokonają, to mają zdjąć z ich szyi naszyjnik ze wskazówkami do następnego zadania. Jak go nie zdobędą, to kolejni uczestnicy będą mieć utrudnione zadanie.
 - Michael, nasuwa mi się pytanie… A może Mia serio miała rację z tą śmiercią? – spytał Thomas.
- Cicho, Thomas. Waszym pytaniem jest zapewne, co w tym czasie będą robić sekundanci? Dostarczać wskazówek! Super, nie? – zaśmiał się James. – zadanie rozpocznie się za pół godziny. Zakłady przyjmują hmmm… Christo… i może… Jordan i Raja z Durmstrangu!
Komentatorzy albo mieli więcej informacji, niż wydawali się mieć albo byli tak głupi, jak wydawali się być.
─────────────────────────────────────────────────────
- Sharon, pożycz notes! – krzyknęła przerażona Raja.
- Po co ci? – Sharon udała, ze nie rozumie.
- Sharon, nie jesteś zabawna. A James na naprawdę przerąbane. Równo. Czy on jest chory psychicznie? Że my przyjmujemy zakłady? Jasna cholera! Jordan, cieszę się, że znasz parę zaklęć, bo po prostu… GRRRR!
- Dobra, aktualnie mamy więcej problemów na głowie. Sharon, wystarczy jedna kartka.
Sharon uniosła brwi.
- Jedna? Na połowę z ludzi na tym stadionie?
- Znam parę zaklęć, jak to moja kochana dziewczyna powiedziała. Jedna kartka. I długopis.
- Pod warunkiem, że będę jedynym reporterem, który będzie mieć dostęp do wyników.
- Dobra, tylko daj tę cholerną kartkę!
Kto by pomyślał, że kolejka ustawi się tak szybko. Po paru chwilach wokół ich siedzeń pojawiły się istne tłumy. A przecież nie wywiesili żadnego szyldu odnośnie miejsca, w którym się znajdowali. Gdy czarodzieje chcą, mogą innych znaleźć przerażająco szybko.
Raja przyjmowała pieniądze. Na początku miał to robić Christo, ale „jak ona go zna, połowa hajsu zniknie zanim się pojawi w ich budżecie”. Jordan, który jako jedyny wiedział, jak to zrobić, zapisywał zakłady w naprędce narysowanej tabelce. Miejsce rzeczywiście się nie kończyło i jakimś cudem udało im się napisać coś około dwustu nazwisk. Christo pilnował kolejki i dostępu powietrza dla tej dwójki, a Sharon robiła pierwsze zdjęcia. A Alex z Willem pobiegli gdzieś na chwilę i wrócili ze stolikiem i oświadczeniem, że James już wie, iż tej nocy umrze.
Zakłady dotyczyły zarówno wyniku zadania, jak i poszczególnych uczestników. Niektóre osoby zakładały się nawet o to, kto jakie zwierzę wylosuje (90% z nich było pewnych, że Charles będzie mieć gryfa, jako prawdziwy gryfon). Inni, ci pokroju Agathy, zakładali się o ilość osób, które zostaną przy życiu po wypuszczeniu zwierząt (nie chodziło tu tylko o uczestników, ale również o widzów). Dużo zakładów dotyczyło czasu do śmierci lub pokonania, inne samej wygranej w zadaniu. Ogólnie dla każdego coś fajnego.
Dokładnie po pół godziny rozległ się ponownie dźwięk bębnów. Jordan wyglądał, jakby mu ręka miała odpaść, a Raja, jakby pływała w basenie sknerusa McKwacza i zapomniała ręcznika.
- Witam ponownie wszystkich! Wyjaśnienie zasad i wylosowanie zwierząt już nastąpiło! Zanim zdradzimy wam jednak, jak to wszystko się odbędzie, zdradzimy wam coś, o czym sami się dowiedzieliśmy przed sekundą.
Mikrofon przejął Michael, co usłyszeli wszyscy.
- W trakcie każdego zadania na arenie znajdować się będzie puchar turnieju. Dopiero w czwartym zadaniu zdobycie go będzie najważniejszym zadaniem, jednak każde zadanie ma prawo być ostatnim. Wystarczy znaleźć puchar i trzymać go w ręce przez dziesięć sekund, a spłynie na ciebie chwała i sława.
- Choć pewnie łatwo się zorientować, że w tym wszystkim jest jakiś haczyk. Znalezienie Pucharu jest niewykonalne. Dziękuję.
- Zmotywowałeś ich, James. Wracając do zadania dzisiejszego. Mają pokonać zwierzęta i zdobyć naszyjnik z ich szyi. W sensie… jak ktoś zdobędzie naszyjnik to następuje koniec zadania. Każdy z uczestników miał prawo wybrać sobie jeden magiczny przedmiot do pomocy, a pośród nich była różdżka, ale i wiele ciekawszych rzeczy.
- A teraz tak: Charles wylosował Mantykorę, Dimityr Gryfa, Valerien Garboroga, a biedny John Chimerę. Każdy z nich wybrał różdżkę poza Johnem, który wybrał coś, czego nazwa jest dla mnie zbyt trudna do wypowiedzenia.
- To się nazywało Remic. To nie jest trudna nazwa…
- Ja chcę tylko przypomnieć, że ostatnio czarodziej pokonał Chimerę w ciągu dwunastu dni i to na pegazie jakoś w starożytności więc… - Stephan zamilkła, nie wiedząc, jak skończyć to zdanie, by nie brzmiało „módlmy się za niego”
- Przyjmujecie jeszcze zakłady? – spytała Sharon Raji i Jordana.
- Ok, jak chcesz.
- To jedna wielka bujda. Zwierzęta albo nie będą prawdziwe, albo będą przetransmutowane, albo coś innego. Nie dali by tak niebezpiecznego zadania naprawdę.
- Zapisałem. Wygrałaś całą kasę Sharon. W sensie… my też to obstawimy. Ktoś jeszcze?
Zgłosili się wszyscy z paczki, oddając symboliczne knuty.
- Cóż, bez dalszego ględzenia… oddajemy na chwilę mikrofon dyrektorowi Magictime!
Płachta zakrywająca do tej pory arenę uniosła się i odsłoniła skalisty plac pełen leżących losowo ogromnych kamieni, za którymi pewnie będzie można się schować. Na jego krańcach, tuż przy trybunach, stali czarodzieje w szarych szatach z różdżkami trzymanymi w pogotowiu.
- Pierwsze zadanie Kwartetu uważam za otwarte! – usłyszeli głos dyrektora. – Zapraszamy Charlesa Jacksona na arenę!
- Życzymy wam szczęśliwego nowego roku! – dodał James zupełnie od czapy.




5 komentarzy:

  1. Hej!
    Chciałam ci powiedzieć, że gdy siedziałam sobie z innymi osobami zaangażowanymi w przedstawienie, był tam mój kolega z klasy. Co w sumie nie jest takie dziwne. No! Ale zeszło na temat Harry'ego i gada że nie czytał żadnej części, co jeszcze jestem w stanie zrozumieć bo nie wszyscy lubią czytać. No, ale on wyjeżdża że nie widział żadnej części i w ogóle nie wie o co chodzi z tą sławą tych filmów i książek. Zaniemówiłam i nie wiedziałam co powiedzieć. Może niektórzy nie uznają tego za tak druzgoczące, ale ja uznałam.
    Gdybym została w tłumie sama jak Will na początku, zaczęłabym panikować. Panikuje w spokojny sposób co jest dziwne O.o. Hah Will, czuje twój ból tylko w drugą stronę. Ja sięgam wszystkim do ramion, i na korytarzu w szkole czuje sie jak dziecko... AMY! YAY! I Cameron! Ten francuz mnie rozwalił kompletnie xD. I to zawstydzenie Camerona... Słodziak! Jedyny raz gdy spytałam kogoś o drogę był wtedy gdy jechałam na boisko na jakimś zadupiu. Moja siostra podjechała autem i do mnie że mam się spytać tego chłopka co tam stoi o drogę. Już otwierałam okno i zaczynałam sie go pytać. Aż nagle zauważyłam boisko i do mojej siostry że ma jechać bo to boisko jest tam, i powiedziałam do tego chłopaka dzięki za pomoc, choć w ogóle mi nie pomógł. Potem on też był na tym boisku i było dziwnie O.o. Dlatego nie pytam ludzi o drogę. Will i Christo są tacy fajni. O Boże uwielbiam ich! Choć Willa troche bardziej... Hah ci komentatorzy też są świetni. Awwww MARGALEX <3. Mój kolega rozwala sie jak Christo, tylko że on to robi w kościele. John taki oryginalny! Mam nadzieję że wygra to zadanie!
    Boże jak się rozpisałam.
    Pozdrawiam :*
    Gwen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co. O.O. JAK MOŻNA NIE WIEDZIEĆ, CO TO POTTER. HALO. ON JEST GORSZYM MUGOLEM NIŻ DURSLEYOWIE.
      A ja byłabym tłumem :D.
      Amy! I Cameron! Jak ja ich shipuję! Czemu Christo się wwala w związki za każdym razem?
      Ja nie pytam, bo mam zajefajną orientację w terenie. Serio. Bardzo ją kubię. Jest zupełnie nie kobieca, ale przydatna.
      Will i Christo będą mieć Bromans.
      Christo tylko zajował miejsce dla 13 osób! Zwykle zajmuje tylko trzy!
      Zobaczysz :D.
      Rozpisuj się mi! Tak! Kocham to!
      Okej

      Usuń
  2. Trochę nie rozumiem jednej rzeczy. Być może coś przeoczyłam i wtedy bardzo przepraszam, ale...czy Will przypadkiem nie poznał Amy już 1 dnia szkoły? Jeżeli tak, to czemu w październiku mówi że "Znał tę dziewczynkę tylko tydzień, a rozpoznałby jej głos na kilometr."? Wybacz jeśli coś pokręciłam i tam wcale nie ma błędu :D
    Will i Evea? Nie. Nie, proszę no. Po prostu nie.
    Komentatorzy. Umarłam XD Trochę mi to przypomniało komentowanie meczów Quidditcha przez Lee Jordana i jego staranie się nie być jednostronnym i do tego przerywniki McGonagall, to też zawsze mnie rozwalało :D
    Czekam na te zadania. Z niecierpliwością!
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię się, że tak zrozumiałaś. Muszę to jakos poprawić. Chodziło mi o "znał tę dziewczynkę tylko przez tydzień".
      Nie. Nie mam zamiaru. Chociaż może... czekając na święta...?
      Najlepsze jest to, że najpierw był Thomas i to było takie " o,Thomas komentuje!". A potem nagle pojawił się Michael "Ok, dwóch komentatorów, ok...". Nagle przerywa im Stephan "Jeszcze jedna? To nie za dużo?". I wtedy pojawia się James i to takie "TY CHOLERNY ZDRAJCO!".
      Jezu, ja też uwielbiałam te fragmenty ;D. Najlepsze było, jak McGonagall sama zaczynała wrzeszczeć mu przez ramię :D.
      Dzięki za komentarz :D
      Okej

      Usuń
    2. Aaaahaa no teraz czaję o co chodziło :p
      Nie. Nawet nie na Święta. W zasadzie TYM BARDZIEJ. Nie waż się.
      To jestem ja, Kasia z Moim Zdaniem. Teraz będę jako anonim bo coś nie pykło i..nie wiem, czy siem naprawim :/
      Kasia/Moim zdaniem

      Usuń

JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA
nie bądź obojętny na jego los

Szablon

Obserwatorzy