Notkę dodam jutro, dziś już nie mam czasu. Mimo to jestem bardzo dumna z tego, że udało mi się dodać to cudo dzisiaj.
Jutro go sprawdzę i poprawię błędy, bo, jak już wspomniałam, dzisiaj nie mam czasu.
Przedstawiam wam 10 stronicowy, dawno wyczekiwany przez was (i przeze mnie) rozdział!
Enjoy!
* * *
Ognisko
integracyjne.
Te dwa słowa
kołatały się w głowie Aline od czasu, gdy wypowiedział je dyrektor Magictime
wraz z drugim związkiem wyrazowym, brzmiącym:
Obecność
obowiązkowa.
Po jej plecach
przeszedł dreszcz.
Za oknem już
zmierzchało, co było sygnałem do pójścia na błonia. Ognisko miało być wczoraj
ale ze względu na złą pogodę odwołano je i przeniesiono na dzień dzisiejszy.
Aline zerknęła za
okno, skąd miała doskonały widok na jezioro i powstającą obok niego ciemną
plamę stworzoną ze zbyt wielkiej ilości ludzi stojącej w jednym miejscu. Mogła
się założyć o stosik galeonów, że wewnątrz niej znajduje się Luiza, jak zwykle
otoczona kręgiem adoratorów.
Ognisko
integracyjne.
Obecność
obowiązkowa.
Aline pozwoliła
sobie na delikatny uśmiech pod nosem.
Jak ona kocha
Anemonię!
Żałowała, że w
Magictime łóżka są piętrowe, gdyż miała ochotę rzucić się na jedno z błogim
uśmiechem na twarzy.
Szlaban? Czy one
przypadkiem nie mają być karą?
Bo Anemonia
wyświadczyła jej ogromną przysługę.
Aline cieszyła
się, że Sharon już wyszła. Owszem, nie tak, jak Aline się spodziewała, bo
dziewczyna skorzystała z okna, ale grunt, że opuściła pomieszczenie, bo
czarnowłosa nie mogła już dłużej utrzymywać pokerowej miny.
Nareszcie sama.
W tym momencie
mogła zrobić, co tylko chciała. I nikt by się o tym nie dowiedział.
Aline
postanowiła, że w razie kolejnych cudownych integracyjnych atrakcji,
natychmiast poprosi o dodatkową lekcję eliksirów, na którą się spóźni, co
poskutkuje kolejną bardzo bolesną i znienawidzoną karą w postaci wolności.
Cudowny pomysł.
Aline weszła do
łazienki i stanęła przed lustrem.
Łazienki w
Magictime były czyste i zadbane. Dominowała w nich biało-szaro-czerwono-zielona
kolorystyka, ze znacznym przeważeniem bieli. Prysznic był duży, tak samo jak
lustro nad umywalką. Pomieszczenie było przystosowane do tego, by móc w nim
mieszkać większą część roku, nie to co łazienki w słabych motelach… nie żeby
Aline kiedykolwiek w takim była.
Bo jakby się
przyznała, ojciec chyba by ją zabił. Bo owszem, on to wiedział, ale przecież
nikt poza rodziną Lacroix nie powinien zdawać sobie z tego sprawy. To by była
ujma na honorze.
Prawie tak wielka
jak nienaturalne umiejętności Aline.
Czarnowłosa
stanęła przed lustrem i poczuła dziwne mrowienie na twarzy. Przyglądała się zmianom
zachodzącym na niej.
Bycie
metamorfomagiem przysporzyło jej potwornie dużo nieszczęść. W rodzinie uznawana
była za dziwadło, a nawet potwora.
Przemiana
zakończyła się dużo szybciej, niż zakończyłaby się chociaż rok temu. Wszystko
było kwestią ćwiczeń. „Jestem potworem?” – pomyślała. – „w takim razie chce być
godna tego miana.”
Aline
zastanawiała się, co by pomyśleli o niej teraz.
Odbicie
przedstawiało gołą czaszkę z niemal przeźroczystą skórą i czarne jak smoła oczy
bez białek.
Uśmiechnęła się
diabolicznie.
Aline znała
opinię jej ojca na temat jej zdolności. I opinię Luizy. I brak opinii jej
matki. Ale mimo to uwielbiała łamać zasady.
Zwłaszcza w samotności.
Aline przeniosła
krzesło do łazienki i wyjęła węgle.
─────────────────────────────────────────────────────
Alex chodził bez
celu wokół ogniska, zastanawiając się, co w życiu zrobił nie tak.
Urodził się?
Nie, to by było
za proste. Zapewne serię niefortunnych zdarzeń zapoczątkowało coś sprzed jego
narodzin, by nie mógł mieć na to wpływu.
Taaak… ta wersja
brzmi dużo bardziej depresyjnie.
Tyle że Alex
dobrze wiedział, że mógł mieć gorzej. Mógł być biedny. Mógł w ogóle nie mieć
rodziców. A to że ojciec zdradza matkę… od zawsze, zdarza się przecież w co
dziesiątej rodzinnie! Tak samo jak rodzic niemający jak wychowywać dziecka,
więc zostawiający je samemu sobie.
Poza tym Alex
mógł być brzydki, niepełnosprawny, lub bóg wie co jeszcze, a przecież pozornie
w jego życiu wszystko było idealnie.
Cholernie bogata
matka. Wielki dom. Grono przyjaciół. Odziedziczony po obu rodzicach wygląd.
Alex nawet nie
zauważył, jak zapatrzył się w przestrzeń, dopóki stojące za nią trzy prawie
identycznie ubrane dziewczyny nie zaczęły chichotać jak najęte i mrugać do
niego, jakby dostały jakiegoś skurczu powieki.
Blondyn wiedział
doskonale, jak reagują na niego dziewczyny. Ale wiedział też, jak on reaguje,
co oznacza, że zdawał sobie sprawę z swojej nieśmiałości w stosunku do obcych.
To nie była tego
rodzaju nieśmiałość, która sprawia, że człowiekowi zawsze plącze się język przy
kontaktach z ludźmi. Tu chodziło raczej o to, że Alex nie miał odwagi rozmawiać
z kimś, kogo nie zna. Bo gdy rozmawiał, udawało mu się nie zrobić z siebie
debila. Po prostu… sprawienie, by taka rozmowa się odbyła, było dla niego
trudne.
Alex cieszył się,
że padało na niego czerwone światło ogniska, bo momentalnie zaczerwienił się i
odwrócił w innym kierunku.
W sam raz by
zobaczyć kogoś, komu nawiązywanie rozmów i kontaktów nie sprawiało
najmniejszego problemu.
Luizę w
towarzystwie nieodłącznej Emily.
Blondynka jak
zwykle wyglądała olśniewająco. Jej zęby błyszczały w przepięknym uśmiechu,
skierowanym właśnie do niego, a błękitne tęczówki jak zwykle porażały swoim
błękitem.
Stojąca obok niej
Emily również zasługiwała na miano miss… czegoś tam. Czarne włosy jak zwykle
ułożone miała w delikatne loki, a opalona cera w świetle ogniska przybrała
nieziemski kolor. Jedyne, co trochę psuło efekt, była kiełbasa, którą
dziewczyna jadła. Owszem, zachowując przy tym całą swoją grację, ale jednak… cóż,
kiełbasa, choćby nie wiadomo, jakby się jej nie jadło, była tylko kiełbasą.
- Alexi! –
uradowała się Luiza, jakby dopiero go zobaczyła, choć przecież pewne było to,
że właśnie w jego kierunku zmierzała. – Jak się cieszę, że cię widzę!
Gdyby nie
powiedziane z akcentem „Alexi”, blondyn mógłby spokojnie dostać zawału na
dźwięk zdania wypowiedzianego przez nią perfekcyjną angielszczyzną.
- Eee… - zaczął elokwentnie,
jak zwykle w takich sytuacjach. – Was też miło zobaczyć – powiedział niezgodnie
z prawdą.
W rzeczywistości
już rozglądał się za którymś ze swoich przyjaciół, by go uratował z opresji,
ale jak na złość nikogo nie było w pobliżu. James został w pokoju ze względu na
szlaban od Anemonii, a Sharon i Willa najwyraźniej gdzieś wcięło.
Nie chodziło o
to, że przeszkadzała mu obecność przepięknej dziewczyny, ale o to, że nie miał
najmniejszej ochoty na rozmowę o błahostkach.
- Wszędzie cię
szukałam – stwierdziła Luiza, obdarowując go jednym z piękniejszych uśmiechów,
jakie widział w życiu. – Słuchaj, Emily powiedziała mi, że jesteś dobry z
eliksirów. Nie mógłbyś, proszę, poduczyć mnię trochę? Bardzio mi zaleźy, by
dobźe wypaść przed Anemonią…
Alex miał ochotę
powiedzieć, że Anemonia wstawi jej najlepszą ocenę za sam wygląd, nawet nie
zaglądając jej do kociołka, ale zdołał tylko wyrazić swoje zdumienie:
- Luizo, co się
stało z twoim akcentem?
Luiza zamrugała,
a Alex mógł postawić w zakładzie całą swoją lewą dłoń na to, że się
zarumieniła.
Był praworęczny.
- Dość szybko się
uczę. Wystarczył jeden dzień bym zaczęła w miarę normalnie mówić – uśmiechnęła
się słodko.
Blondyn
powstrzymał się od uniesienie brwi.
- Nie jestem zbyt
dobry z eliksirów – powiedział krótko.
Luiza udała
zdumioną, ale nic nie skomentowała, oczekując dalszych wyjaśnień.
- Eee… u nas na
roczniku jest dziewczyna… eee… - Alexowi plątał się język, gdy musiał patrzeć
jej w oczy, więc przeniósł wzrok na ogień. – Ona jest geniuszem od eliksirów.
Agatha. Jej się możesz spytać.
Emily przewróciła
oczami.
- Och Alex –
powiedziała tonem, jakim mówi się do małego dziecka. – Agatha jest osobą… hmm…
mało kontaktową. Poza tym dobrze wiesz, że jesteś cudowny z eliksirów – dodała,
uśmiechając się słodko.
Alex miał ochotę
zapaść się pod ziemię. Ta jej przesłodzona mimika działała mu na nerwy już od
jakiegoś czasu. A zarazem…
Pan Bulstrode
doskonale zdawał sobie sprawę, że takie dziewczyny jak Emily i Luiza wolą
raczej tępych facetów. Łatwiej nimi manipulować, a poza tym one nie czują się
przy nich głupie. Dobrze wiedział też, że chciałyby, by on też taki był. A
dzięki takim rozmowom jak ta tak właśnie się czuł.
Prosty trick –
wmawiać komuś, że coś jest prawdą, by tamta osoba czuła się niepewnie.
Alex spojrzał
czarnowłosej prosto w oczy i powiedział najspokojniej jak potrafił:
- Nie, Emily, to
ty dobrze wiesz, że eliksiry niezbyt mi wychodzą.
Luiza przenosiła
wzrok a to z Emily na Alexa, a to odwrotnie.
- Emily, mówiłaś,
że on jest dobry z eliksirów… - jęknęła, a gdy odwróciła się do Alexa, na jej
twarzy pojawiła się autentyczna skrucha. – Przepraszam. Ja myślałam, że może mi
pomożesz… Jak wygląda ta Agatha?
Emily właśnie
uśmiechała się słodko do jakiegoś chłopaka z Drumstrangu, który niósł na
talerzu świeżo zrobioną kiełbaskę. Najwyraźniej nie wiedział o tym, że zrobi ją
dla czarnowłosej, mimo to robił dobrą minę do złej gry. Uśmiechnął, się, powiedział „Och, nie ma za
co” i poszedł zrobić sobie następną, a Emily została z jego talerzem.
Gdy usłyszała, co
powiedziała Luiza, ten talerz prawie jej wypadł z ręki. Alex był pewny, że
gdyby on też takowy miał, z pewnością wylądowałby on na ziemi.
- Słucham? – spytała Emily z szeroko otwartymi oczami.
Luiza nie
odpowiedziała. Wpatrywała się tymi swoimi wielkimi, niebieskimi tęczówkami w
chłopaka, oczekując na odpowiedź.
Blondyn zaczął
się zastanawiać, czy rzeczywiście dobrze zrobił, że wpakował je do tego samego
worka. Najwyraźniej wierzenie stereotypom również jego nie ominęło.
- Taka dziewczyna
z ciemnymi włosami, ubrana zawsze na czarno, umalowana jak emo… ale nie mów, że
jest emo, bo się zdenerwuje. Sam nie wiem dlaczego – uśmiechnął się do niej
Alex, po raz pierwszy szczerze i serdecznie.
- Dziękuję.
Chodź, Emily, idziemy jej poszukać.
Luiza odwróciła
się i pociągnęła za sobą zamurowaną brunetkę.
- Ale… - chciała
protestować tamta, jednak blondynka jej przerwała.
- Która to już
kiełbasa, Emily? Wiesz, jakie one są tuczące?
To zdanie
odwróciło uwagę dziewczyny z bardzo dobrym skutkiem.
- Błagam cię –
Emily przewróciła oczami. – Ja nie tyję. Z zasady.
Luiza posłała jej
polemiczne spojrzenie, ale nie odezwała się.
Dziewczyny
oddaliły się.
- Tak się wam
przypatrywałam i zastanawiałam się, czy podejść i cię uratować, czy jednak po
prostu wciąż się przypatrywać – usłyszał za sobą dobrze znany głos, na którego
dźwięk serce mu szybciej zabiło.
Odwrócił się i
zobaczył uśmiechniętą Margaret, jak zwykle ubraną w swetrową sukienkę, trochę już na nią za wielką. Uśmiechała się serdecznie.
- Czemu, w takim
razie, tego nie zrobiłaś?
Margaret udała,
że się zastanawia.
- Cóż, nie
wiedziałam, że jakiemukolwiek mężczyźnie obecność dwóch przepięknych dziewczyn
może przeszkadzać – mruknęła niewinnie.
Alex tylko
zgromił ją spojrzeniem.
- Wielkie dzięki.
- Swoją drogą…
widziałeś gdzieś Sharon? Gdzieś się zapodziała. Ostatnio widziałam ją jak
wychodziłam z pokoju.
- Cóż, w takim
razie wiesz więcej niż ja… ja widziałem, jak do tego pokoju wchodziła. Ale nie
tylko jej nigdzie nie ma. Will też się gdzieś zawieruszył. I, poza tym,
Christo, Jordan i Raja też. Czyżbyśmy nie wiedzieli o jakiejś tajnej naradzie?
Margaret
zachichotała dźwięcznie, a jej blond loki podskakiwały w rytm poruszeń głową.
- Cóż, Jordana i
Raję widziałam, aczkolwiek nie sądzę, by ich tajna narada włączała kogoś
jeszcze poza nimi samymi – stwierdziła oględnie. – Willa chyba widziałam na
początku ogniska jak gadał z Eweą, Mią i Stephanem.
Alex spojrzał na
otaczające ich grupki, pełne rozmawiających i próbujących się zintegrować
ludzi, jak również na tych, którzy za nic mieli integrację i albo siedzieli z
nosem w książce, jak ten kujon z pokoju Jamesa, albo odeszli od ogniska by być
w swoim własnym towarzystwie, jak Jordan i Raja.
Alex zorientował
się, że patrzy się w ciemność za ogniskiem dopiero, gdy Margaret żartobliwie
pomachała mu ręką przed nosem.
- Hej? Apollo?
Ziemia do Apolla…? – zaśmiała się.
Alex nie wiedział
za bardzo, o co w tym chodziło, poza faktem, że Apollo był greckim bogiem
sztuki i medycyny. A w Percy"m Jacksonie przypierał postać przystojnego, opalonego blondyna. Mimo to niezbyt rozumiał, jaki to ma związek z obecną sytuacją.
Zerknął na wciąż
uśmiechającą się do niego Margaret.
Gdy się
uśmiechała wyglądała naprawdę pięknie. Była od niego o głowę niższa. Widział
jej niebieskie oczy, w zupełnie innym odcieniu błękitu niż te Luizy czy jego –
tęczówki Margaret były ciemniejsze, raczej granatowe.
- Nie chce mi się
tu stać – stwierdził, ledwie zdając sobie sprawę z tego, co mówi. – Chodźmy
gdzieś usiąść.
- … i wtedy ja
jej powiedziałem „Sorry, ale moja różdżka jest za długa dla takich jak ty!”!!!
– zakończył swoją historię jakiś chłopak z grupki najbliżej nich.
Wszyscy
przysłuchujący się ryknęli śmiechem.
- Tak – zgodziła
się Margaret. – Najlepiej z dala od tłumu, dobrze?
─────────────────────────────────────────────────────
Sharon z
łatwością weszła na parapet, ignorując mrowienie na karku, świadczące tym, że jest obserwowana. Zdawała sobie
sprawę, że to Aline jej się przygląda, ale niezbyt ją to obchodziło. Otworzyła
okno i wychyliła się, by złapać najbliższą gałąź drzewa rosnącego metr od
budynku.
Skoczyła i
zawisła na niej.
Drzewo, jak
znaczna większość drzew iglastych, gałęzie miało na prawie całej długości pnia.
Zejść po nim mogłaby każda osoba, która choć raz wspinała się po drzewach. A
Sharon wspinała się po nich znacznie więcej niż raz.
Schodząc szybko
wpadła w rytm. Ponieważ na dworze było już ciemno, nie robiła tego z taką
nonszalancją, z jaką robiłaby to za dnia. Uważniej wypatrywała różnego rodzaju
utrudnień w postaci ułamanych gałęzi, ale nie spotkała żadnego.
Niestety, przez
to, że była tak zajęta niezabiciem się przez upadek z drzewa, nie zauważyła
stojącej pod nim ciemnej postaci.
- Co ty tu
robisz? – Dziewczyna nie była w stanie ukryć zaskoczenia. Rzadko kiedy zdarzało
jej się być naprawdę zdziwionym. Ta sytuacja zaliczała się do tych rzadkich.
Zazwyczaj
potrafiła przewidzieć różnego rodzaju zwroty akcji w jej życiu. Dość dobrze
znała swoich przyjaciół, zdawała sobie sprawę, jak postępują w danych
sytuacjach.
Ale obecność
jednego z nich w tym miejscu naprawdę ją zaskoczyła.
- Ty znasz mnie.
Ja znam ciebie – odparł z błyszczącym w ciemnościach uśmiechem Will, jakby
czytając jej w myślach. – A to oznacza, że zdaję sobie sprawę z tego, iż
ognisko nie jest dla ciebie tak interesujące jak nocne zwiedzanie szkoły.
Sharon patrzyła
na niego ze zdumieniem. Will miał na sobie czarną bluzę. Dość jasno oznaczało
to, że i on ma podobne upodobania.
- W takim razie
chodź – rzuciła krótko i ruszyła wzdłuż ściany internatu w stronę płonącego
kilkadziesiąt metrów od nich ogniska.
Will nie
spodziewał się, by szli właśnie do niego.
Nie mylił się.
W oddali majaczył
się cień drugiego górującego nad otoczeniem budynku.
─────────────────────────────────────────────────────
- Cholerna
Anemonia! – warknął James, kopiąc w nogę swojego łóżka. – „Och, przeniosłam
salę, och, trzy minuty przed początkiem lekcji, och, twoje włosy wyglądają,
jakbyś ich nie mył od trzech tygodni, och, nie moja wina że się spóźniłeś, och,
masz szlaban na ognisko!”
Przy każdym „och”
James kopał nogą w łóżko.
- „Och, jestem
cudowna, och, nikt nie jest taki jak ja, och, wszyscy jesteście idiotami!” –
przedrzeźniał ją dalej.
Xawier wyniósł
się z pokoju jak najszybciej mógł (James się mu nie dziwił, pół godziny musiał
słuchać wywodów Matthewa na temat debilności całego przedsięwzięcia jakim jest
integracja), a kujon opuścił pomieszczenie tuż przed początkiem zabawy z jakimś
zakurzonym tomem w ręce.
James został,
przeklinając Anemonię nie tylko w duchu. I ciesząc się, że Pani Pomfrey jednak
została w Hogwarcie.
Owszem, nie
uważał, że to ognisko będzie cudownym przeżyciem. Ale dobrze wiedział, że
uczniowie jednak jakoś zaczną ze sobą gadać. Poza tym wszystko jest lepsze od
samotnego siedzenia w pokoj…
James zamarł w
połowie kolejnego kopnięcia, po czym zamaszystym ruchem palnął się otwartą
dłonią w czoło.
- No jasne –
mruknął pod nosem.
Przecież już od
jakiegoś czasu narzekał na brak wolnego czasu w ich pokoju, które mógłby
przeznaczyć na rysowanie. W końcu to miejsce prawie dwadzieścia cztery godziny
na dobę okupywał Matthew z swoimi notatkami i wymaganiem ciszy. James nie
bardzo wiedział, jak rysowanie może wpłynąć na jej zakłócenie, ale nie spierał
się – w końcu przebywanie w jednym pomieszczeniu z kimś takim jak ten chłopak
nie należało do najprzyjemniejszych. Zdecydowanie wolał spędzać czas ze swoimi
przyjaciółmi.
James doskoczył
do swojego biurka, które zdążył już zagospodarować i z szuflady wyjął pudełko ołówków, od 2H do 8B. Uwielbiał ten zestaw, dzięki jego istnieniu nie
musiał komponować własnego, bowiem to zazwyczaj zajmuje dość dużo czasu.
James wyjął
również blok i usadowił się na krześle, po czym zamarł.
Na białej kartce
prawie pojawiło się wyzwanie: „I co na mnie namalujesz, hmm?”.
James złapał się
na dość prostej odpowiedzi w postaci „Nie wiem”.
Otworzył pudełko,
by sięgnąć po ołówek 2H, który pozwolił by mu wykonać szkic tegoż „nie wiem”,
ale ze zgrozą stwierdził, że na jego miejscu w pudełku niczego nie ma.
Szybko przeszukał
swoją pamięć, w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, co się z nim stało i dość
szybko zdał sobie sprawę, że z największym prawdopodobieństwem został on pod
łóżkiem w Hogwarcie, co równało się jego straceniu.
Osoby nie znające
się na rysunku nie mają pojęcia, jak ważny jest ołówek 2H. Uważają, że przez
to, że jest twardy, a na kartce zostawia tylko jasne kreski, na nic się nie
przydaje w pracy.
Otóż nie.
Po prostu nie.
To tak, jakby
mówić, że w przyrodzie nie występują jasne punkty. A występują. Zarówno ciemne,
jak i jasne.
Dodatkowo tzw.
blendowanie nie może się odbyć bez 2H lub specjalistycznego blendera.
James blendera
nie posiadał. Tak samo jak, o dziwo, drugiego ołówka 2H. I niczego, czym mógłby
zrobić szkic.
Bosko. Wprost
cudownie.
Co on będzie
robić przez cały wieczór?
No dobrze,
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mógłby wykonać bardziej artystyczny
szkic za pomocą węgla, lub po prostu malunek farbami. Ale przecież jednocześnie
mógł zawitać do pokoju 123, w którym mieszkała Sharon, i wziąć jej ołówek. W
końcu dziewczyna już dawno powiedziała mu, że jej materiały może sobie brać bez
pytania, a dodatkowo…
Cóż, Aline też
się spóźniła na eliksiry. A to jasno mówiło o tym, że dziewczyna jest w pokoju.
James miał przemożną chęć, by ją zobaczyć.
Niecałą minutę
później pukał do drzwi pokoju brunetki.
Pchnął drzwi.
- Co ty tu
robisz, do jasnej cholery?! – wrzasnęła Aline, właśnie wychodząc z łazienki.
James zauważył,
że skóra na jej twarzy jest trochę cieńsza, niż gdy widział ją ostatnio, a oczy
znacznie ciemniejsze.
Oczy, które
przypominały oczy bazyliszka – złote i zabijające.
Nagle zabrakło mu
słów. Nie miał pojęcia, co powiedzieć.
„Ach, nie
denerwuj się, przyszedłem po ołówek”?
„Chciałem cię
tylko zobaczyć pod pretekstem 2H”?
To brzmiało
prawie tak beznadziejnie, jakim było.
- Eee… - (po
początku wypowiedzi łatwo można było stwierdzić, że on i Alex uczyli się
elokwencji w tym samym miejscu). – Ja… ten… przyszedłem po ołówek…
James czuł, jak
robi się czerwony na twarzy.
Aline wciąż
gromiła go spojrzeniem.
- Ach tak?
Powiedz mi proszę, w takim razie, skąd on tu się, kurde, wziął?
Złote oczy
przewiercały go na wylot.
- Chodzi mi o to,
że… eee… chodzi mi o ołówek Sharon. W sensie 2H. Ja swój gdzieś zapodziałem…
Aline uniosła
wysoko brwi. Odwróciła się i ruszyła w kierunku swojego łóżka, a dokładniej
biurka.
James uznał to za
pozwolenie na poszukiwania sprzętu, którego potrzebował, więc zaczął
przeszukiwać rzeczy Sharon.
Jak na złość
nigdzie nie mógł go znaleźć. Zerknął w kierunku czarnowłosej.
Dziewczyna
wbijała w niego swój morderczy wzrok, wcale się z tym nie kryjąc. Chłopak był
pewny, że jej oczy pojaśniały.
W ręku trzymała
ołówek.
- Masz –
warknęła. – I wynoś się stąd.
Prawie wepchnęła
mu go do ręki.
- Jezu. Dziękuję.
W sensie…
- Nie dziękuj.
Wystarczy, że sobie stąd pójdziesz. Potraktuj to jako solidarność artystów.
James miał ochotę
jeszcze raz podziękować, ale się powstrzymał.
Nie tylko
dlatego, że dziewczyna mu zabroniła, ale dlatego, że nagle wydało mu się, że
jej włosy delikatnie pojaśniały. Ale nie miał pewności.
Ruszył do drzwi,
ale zanim sięgnął do klamki odwrócił się jeszcze i bez zastanowienia wypalił:
- Mój kolega też
jest metamorfomagiem.
O Jamesie można
było powiedzieć wiele rzeczy – że był impulsywny, roztrzepany, niezbyt szybko
chwytający, o co chodzi… ale był rysownikiem.
A rysownicy są
spostrzegawczy.
Choć
niekoniecznie taktowni.
- Spieprzaj –
odparła Aline, dając przykład takiej taktowności, jednak doskonale panując nad
mimiką.
─────────────────────────────────────────────────────
- Gapienie się w
gwiazdy jest kiczowate – stwierdził Alex, a Margaret czuła, jak jego brzuch
drga pod jej głową w rytm wypowiadanych słów.
Odeszli od
ogniska, usiedli gdzieś na boku i dużo gadali. Po chwili Alex położył się na
trawie, narażając się na drwiny Margaret.
- Wow, syn
Minister Magii leży na trawie! – stwierdziła głosem parodiującym paparazzich. -
Trzeba to obfotografować! Najwyraźniej wspiera zielonych!
- Cicho –
uśmiechnął się Alex, który przed chwilą sam nie wiedział dlaczego zwierzył jej
się z tego, ze ma dosyć takiego zachowania. – Nie jesteś zabawna! – dodał, ale
jego stwierdzeniu przeczył towarzyszący mu śmiech.
- Patrz, mimo to
się śmiejesz! – zachichotała dziewczyna, patrząc się wciąż na niego z siedzącej
pozycji.
- To jest śmiech
przez łzy!
- Niestety nie
odziedziczyłeś zdolności aktorskich po matce – uśmiechnęła się blondynka.
- Tym lepiej. Szkoda,
że w ogóle coś po niej odziedziczyłem.
Margaret
zamilkła.
- Nie mów tak,
mogłeś mieć gorszych rodziców.
- Wiem –
stwierdził Alex, czując rosnącą gulę w gardle. – A jednak moi nie byli
najlepsi. Ale przecież już ci mówiłem o tym.
- Nie –
stwierdziła po chwili Margaret.
Uśmiech zszedł z
jej twarzy. Pomyślała, że jak zwykle nic nie wiedziała.
Alex milczał,
jednak ona czekała. Miała nadzieję, że jednak postanowi jej to powiedzieć.
- Cóż. Jak pewnie
wiesz, mój ojciec pracuje we Francji. Wiesz, wykłada magomedycynę. Moi rodzice
rzadko się widują, w końcu matka niezbyt może opuszczać Wielką Brytanię. Ale on
przecież mógłby do niej przyjeżdżać codziennie. Nie po to istnieje
teleportacja. Mógłby mieszkać w domu, z nami. Ale tego nie robi. Powód jest
prosty – zamilkł na chwilę, by ponownie podjąć temat zduszonym głosem. –
Kobieta.
Margaret
spojrzała na niego ze współczuciem, ale nie przerywała.
- Francuzka.
Ruda, z piegami. Bardzo ładna. Dawniej aktorka. Przyjaciółka mojej matki.
Alex nie spieszył
się. Margaret nie popędzała.
- Mama wiedziała
o tym od początku. Pogodziła się. W końcu… co mogła zrobić?
- Rozwieźć się… -
mruknęła prawie niesłyszalnie blondynka.
- Nie mogła. Musi
przecież prowadzić miraż z idealną rodziną. Ojciec wciąż zjawia się na
oficjalnych bankietach, jednak, jak to ktoś kiedyś powiedział… kolację z inną,
noc z inną. W każdym razie… - Alex znów urwał. – Moja matka jest strasznie
nieszczęśliwa, wbrew wszelkim pozorom. Najlepsza przyjaciółka i jej miłość
życia zdradzają ją za jej plecami, doskonale wiedząc, że ona wie. Więc
poświeciła się pracy. Najpierw aktorstwu, potem polityce. I wiesz… dość daleko
zaszła.
Margaret słuchała
w ciszy i mimowolnie miała ochotę przytulić Alexa.
- W każdym razie…
ona nienawidzi taty. A przez to, że jednak odziedziczyłem po nim parę rzeczy…
nienawidzi też mnie. No dobra, nie można tego nazwać nienawiścią, ale… cóż, nie
bardzo się mną zajmowała.
„Nie bardzo wiem,
czym jest miłość” – miał ochotę dodać chłopak.
- W ogóle tego po
niej nie widać – stwierdziła Margaret po chwilowej ciszy.
- Była aktorką –
podsumował Alex. – Dobrą, mimo wszystko. Teraz życie też jest dla niej grą.
Alex patrzył na wciąż
siedzącą Maggie w ciemności, a ona patrzyła się na coś w oddali. Pewnie nie
chciała teraz na niego patrzeć. Zanosiło się na miłą, przyjacielską rozmowę, a
ona nagle stała się świadkiem użalań rozpieszczonego syna Minister, z idealnym
życiem. A on? Co mógł powiedzieć o niej? Poza tym, że wywodzi się z mugolskiej
rodziny?
- Hej? Mag?
Margaret zerknęła
na niego, jednak w jej oczach nie zobaczył tego, czego się spodziewał.
- Nigdy nie
myślałam o tym, co mi teraz opowiedziałeś. A powinnam się domyślić. Przecież…
przecież twojej matki nawet nie było na twoich urodzinach.
I ponownie cisza,
ta siostra-bliźniaczka niezręczności, które tak łatwo pomylić.
- Wiesz co, Mag?
W tym momencie kończę tę rozmowę. Ten temat – stwierdził nagle Alex. – Nie chcę
go kontynuować. Po prostu nie. Hmmm… co sądzisz o maśle?
„Tak, Alex,
mistrzu zmiany tematu.” – pomyślał chłopak, mając ochotę zapaść się pod ziemię.
Margaret tylko roześmiała
się, i choć, mimo ciemności, Alex widział, że jej oczy wciąż zostały przy
poprzednim temacie, nie odważyła się go ciągnąć.
- Cóż… uważam, że
krowie jest najlepsze. Ale tylko od krów z wolnego wybiegu. Tych hasających po
łące. Ponieważ im szczęśliwsza krowa, tym szczęśliwsze jest masło.
- Też tak sądzę –
zaśmiał się Alex, ciesząc się, że mimo wszystko dziewczyna podjęła podsunięty
przez niego temat. – Bo szczęśliwe masło nie wrzeszczy, gdy się je rozsmarowuje
po kanapce.
- Dokładnie! –
zgodziła się z nim blondynka. – W końcu takie wrzeszczące masło niszczy całą
radość z posiłku. Prawie tak bardzo jak margaryna!
- O nie! – udał
przerażenie Alex. – Tylko nie margaryna! To pseudo-przyjaciółka masła udaje
jego przyjaciółkę, ale w rzeczywistości chce zająć jego miejsce!
- Podła suka!
Musimy wspierać masło i jego kandydaturę. W ich świecie nie ma wyborów raz na
dwa lata! Tam wybory dokonuje się dzień w dzień przy śniadaniu!
Przechodząca obok
nich para z Francji szepnęła coś, co brzmiało:
„Oni chyba rozmawiają
o maśle.”
„Nie, o
margarynie.”
„Ciekawe, czego
się naćpali”.
„Oparów z mleka.”
Alex jako
pierwszy nie wytrzymał. Parsknął śmiechem, a chwilę potem przyłączyła się do
niego Margaret.
- Połóż się obok
mnie – poprosił, gdy przestał się tarzać po ziemi.
- Myłam dziś
włosy. Nie chcę ich myć po raz drugi – stwierdziła Margaret, wzruszając
ramionami. – Posiedzę. Ale ty też, nie krępuj się. Muszą mieć co jutro wsadzić
na pierwsze strony gazet.
- To połóż mi
głowę na brzuchu – zaproponował, nim zdążył pomyśleć, co mówi.
Margaret
przyglądała mu się nieufnie.
- Serio?
- Nie, na niby.
Kładź tę głowę bez dyskusji – rozkazał Alex z uśmiechem.
Skoro już wyjął łopatę,
to czemu by się nie zakopać?
Margaret powoli zrobiła
to, choć nieufnie, jakby bała się, ze chłopak za chwilę zniknie lub powie „żartowałem.
Serio myślałaś, że chciałbym mieć twoje loki na brzuchu?!”.
Brzuch Alexa był
twardy. Blondynka nie dziwiła się temu, w końcu kaloryfer nie należy do
najwygodniejszych rodzajów brzuchów. Mimo to… mimo to nie było to niewygodne.
Było cudowne. Mogłaby być w tej pozycji do końca życia. Serce biło jej pewnie z
prędkością, jaka mogłaby zasłynąć w księdze rekordów Guinnessa, ale było jej
cudownie.
Oboje spojrzeli się
na rozgwieżdżone niebo, którego jasności nie przyćmiło nawet ognisko.
- Patrzenie się w
gwiazdy jest kiczowate – stwierdził Alex.
Jego brzuch
poruszał się przy każdym oddechu.
- I do tego
niemile kojarzy się z Astronomią – dodała Margaret.
Żadne z nich nie
zmieniło pozycji.
─────────────────────────────────────────────────────
Daleko od nich, w
internacie, a dokładniej jego podziemiach, wróciwszy z wycieczki do drugiego z
nich, Sharon i Will wymyślali coraz to nowe hasła, mogące prowadzić do kuchni.
Ich śmiech z
pewnością było słychać w gabinetach nauczycieli.
Szkoda, że byli
oni na ognisku.
Szykowałyby się
takie ładne szlabany.
Zaklepuje miejsce, a skomentuje jutro :))
OdpowiedzUsuńHejo, hejo
UsuńRozdział taki spokojny, ale cudnyyy :))))
Jestem beznadziejna w pisaniu komentarzy, więc...
Cud, miód i tak dalej <3
Pozdrawiam RosalieIris :*
Teraz mi się przypomniało...
UsuńDZIĘKI CI ŻE ROZWIĄZAŁAŚ SEKRET MOJEGO OŁÓWKA KTÓRY JAKOŚ BARDZO JASNO PISAŁ XDD
Nie ogarniałam czemu tak jest :P
Rozdział spokojny, ale strasznie fajny, ja tak w każdym razie myślę :D.
UsuńXD. Widzisz - czytanie wielkiej czwórki nie tylko bawi, ale i poszerza wiedzę :D.
Dziękuję za aż trzy komentarze :D
Okej
Mam wrażenie, że ten spokój w rozdziale to taka cisza przed burzą. Aline jest chyba jedyną osobą, która kocha Anemonię :D Co do sceny z Jamesem i Aline to wpadło mi do głowy, że Potter poprosi Teda o rozmowę z Aline na temat ich zdolności, jak się zorientuje, że jej rodzina ma z tym problem. Rozmowa Alexa i Margaret podbiła moje serca, wprost uwielbiam takie rozmowy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Lome :)
Zobaczysz w następnym rozdziale :D.
UsuńAline w ogóle można nazwać w wielu względach "jedyną osobą, która...".
Z tą rozmową to zobaczysz jak będzie. Mogę tylko powiedzieć... że się spotkają :D.
Och, lubisz rozmowy o maśle? To dobrze. będzie ich więcej :D.
Okej
Hej, nominowałyśmy Cię do LBA (: Mamy nadzieję, że nie masz nic przeciwko i znajdziesz czas, żeby odpowiedzieć na nasze pytania.
OdpowiedzUsuńLady i Gwiazda
tutaj znajdziesz pytania:
http://we-want-to-dream.blogspot.com/2016/09/liebster-blog-awards-2.html
Kilka dni temu przeczytałam sobie wszystkie rozdziały. Bardzo miły, przyjemny ff. Margaret skradła moje serce!
OdpowiedzUsuńO jezu!
UsuńKolejny czytelnik!
Jak to cieszy moje serce!
Nawet taki krótki komentarz mówi o twoim istnieniu, a istnienie jest bardzo ważne dla autorów!
Wow. Wszystkie rozdziały. Jestem z ciebie dumna!
Ogólnie śmieszna sytuacja jest taka, że Margaret miała na początku być główną bohaterką całego ff. ale potem uznałam, że nudno będzie pisać z jej perspektywy, więc dodała Czwórkę (wtedy Margaret miała być jeszcze permanentnym plastikiem, a dopiero odmienić się w piątej klasie za sprawą Alexa, który miał być postacią drugoplanową :D). W każdym razie w końcu uznałam, ze odmiana nastąpi wcześniej, a Margaret stanie się fajną postacią, którą będę wspierać!
Okej
Hej!
UsuńW końcu zabrałam sie za pisanie komentarza, głupia szkoła!
Rozumiem Aline, gdyby mi kazali iść na ognisko integracyjne z całą szkołą też bym zrobiła wszystko by nie iść. Ja już o ogniskach integracyjnych, mój wychowawca wymyślił ognisko. To nie byłoby dziwne, ale on uznał to za ognisko integracyjne. Co też nie byłoby takie dziwne, ale z moją klasą znamy się 8 rok, a on i tak kazał opowiadać o sobie... Było nudno. Podziwiam Ciebie, Aline, Jamesa i wszystkich artystów że ogarniają te ołówki, ja nie dałam rady na plastyce...xd. Przez to że Aline teraz tak sie opiera, uczucie gdy już sur przełamie będzie lepsze ;). Powtarzam to już chyba któryś raz z kolei ale to że Will i Sharon tak dobrze się znają jest taki <3. Dzisiaj Alex nie miał ekipy ratunkowej , ale dzięki temu przekonałam sie że coraz bardziej nie lubię Luizy. Tak mi szkoda Alexa, to nie jego wina że jest podobny do ojca i jego matka powinna to zrozumieć </3. Jdjshrj xhwjej kzbdhf. Margalex *_*.
Pozdrawiam :*
Gwen
Kurczę zle klikłam i napisałam jako odpowiedz. Nie miało tak być :/.
UsuńHej, wróciłam, mam nadzieję że się cieszysz 😀 Rozdział taki jaki potrzebowałam przeczytać w dzisiaj szt wieczór, bardzo mnie cieszy, że poświęciłaś więcej uwagi Aline i Jamesowi, choć Aline dalej wyznaje zasadę "bez kija do mnie nie podchodź " to lubię czytać o nich. Bardzo mi się spodobał również wątek z Margaret i Alexem, to jak Alex się otwiera przed Margaret i wogole ślicznie to wyszło. Okej lecę nadrabiać rozdziały, pozdrawiam, Wiktoria
OdpowiedzUsuń