sobota, 24 września 2016

Dodatek 1. Friendzone, Ruda i Fangirl

Czarodzieje, Czarownice i gnębiwtryski!

Jak powiedziałam w zeszłym tygodniu, nie udało mi się napisać kolejnego rozdziału, ale za to przychodzę do was z „niespodzianką”, która okazała się być „Dodatkiem #1”, mającym 14 stron Worda.
Z góry mówię, że nie wiem, czy takich dodatków będzie więcej – zależy od tego, jak się przyjmą i czy będę mieć na nie pomysły. Są one uzupełnieniem treści bloga w postaci krótkich opowiadań pisanych z perspektywy innych jego bohaterów: drugo- i nawet trzecioplanowych, czy epizodycznych. Owszem, w blogu przeskakuję czasami na perspektywę, dajmy na to, Magnusa, ale są to najwyżej trzy linijki, a nie opisanie połowy życia, jak, w dzisiejszym przypadku, u Raji.
W każdym razie mam nadzieję, że się spodoba. Po napisaniu tego czegoś stwierdziłam, że Amy jest serio zaczepista. Macie tu mój rysunek jej wykonany na jednym okienku w telefonie (ta druga to Amy za parę lat która MOŻE kiedyś też się w historii pojawi):


Cóż, dzisiaj przedstawiam wam krótkie historie: Victorie Weasley, Raji Iwanow i Amy Rogerson. Każda ma swój jednosłowny tytuł.
A pytanie na dzisiaj brzmi:

Czyją perspektywę chcielibyście jeszcze poznać? Luizy? Magnusa? A może Grzegorza? Z góry mówię, że, tak jak tutaj, wybiorę trzy.

Cóż, teraz zostało mi tylko zaprosić was do lektury.
Okej


* * *
Friendzone

Victorie stanęła przed lustrem i przyjrzała się sobie krytycznie.
Jasne włosy opadały jej na ramiona, wyglądając jakby stworzone były z białego złota, a niebieskie, wielkie oczy okolone czarnymi rzęsami wyglądały, jakby zabrane zostały jakiejś lalce. Wyglądała słodko i niewinnie, a jej sytuacji nie polepszały nawet delikatne piegi na nosie.
Victorie westchnęła i zaczęła wciskać na stopy glany.

Miała dosyć wyglądania jak anioł. Przez całe życie robiła wszystko by sprawiać wrażenie takiej, jaką w rzeczywistości była - twardej i zdecydowanej. Ale nie potrafiła zmienić swojej twarzy nawet mocnym makijażem, uwzględniającym grube czarne kreski wokół oczu. Często zastanawiała się nad skróceniem włosów i przefarbowaniem ich na czarno, ale jej wrodzona próżność na to nie pozwalała - w końcu jak to - niszczyć taki dar? Ograniczała się tylko do niebieskich końcówek.
Blondynka przyczepiła sobie srebrny łańcuch w pasie oraz pochwę z nożem i miejscem na różdżkę, której używały czarownice w średniowieczu, po czym poprawiła czarną koszulkę na ramiączkach z trupią czachą.
Walentynki.
Dostanie jakąś kartkę? A może wszyscy wreszcie zrozumieli, że nie ma sensu wysyłanie ich? Jej w końcu zależy tylko na jednym chłopaku, który aktualnie ma dwudziestą szóstą dziewczynę o imieniu Aurelia i pięknych, czarnych włosach, z dobrymi ocenami z zaklęć, ale beznadziejnymi z eliksirów i obrony przed Czarną magią oraz młodszym bratem o imieniu Frank, będącym w Slytherinie. Nie, żeby Victorie kiedykolwiek interesowała się nią. Lub... coś tam. Albo coś tam.
Dziś mu to powie. Albo napisze. Dziś są walentynki. A ona jest odważna i znana z ciętego języka.
Dlaczego w takim razie była prawie pewna, że nie dotrzyma słowa danego sobie samej?
Wzięła torbę z ćwiekami i zeszła do Pokoju wspólnego Ravenclawu, w którym już czekał na nią Rudolf. Chłopak miał ciemnobrązowe włosy, jasnozielone oczy i był przystojny, choć na swój własny, oryginalny sposób. Zazwyczaj mało się odzywał, ale w towarzystwie jej lub któregokolwiek z jej paczki stawał się dużo bardziej rozmowny. Wypowiadał bowiem średnio AŻ dziesięć słów na godzinę.
- Wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek, moja ulubiona dziewczyno – powiedział bez emocji, wykorzystując tym samym limit na najbliższe piętnaście minut.
Victorie uśmiechnęła się kącikiem warg. Zawsze strasznie ją śmieszyło, gdy ją tak nazywał, bo w rzeczywistości była jedyną dziewczyną którą lubił. Nie, nie podobała mu się, o czym wiedziała doskonale. Miał inne upodobania w postaci Alojzego, rudego chłopaka z Gryffindoru i przyjaciela Teda.
Obok niej przebiegła ruda pierwszoklasistka, Sharon, niosąca coś pod czarną bluzą. Victorie, przyzwyczajona do tego rodzaju zachowań w jej wykonaniu, nie przejęła się. Dziewczyna chciała najwyraźniej zniszczyć wszystkim Walentynki, a Victorie nie miała nic przeciwko temu. Nie chciała znów obserwować z bólem serca, jak jakaś dziewczyna z piskiem otwiera walentynkę od Teda, jej najlepszego przyjaciela. Chłopaka, który zawsze był dla niej jak starszy o dwa lata brat.
W każdym razie tak nazywali swoją relację publicznie.
W rzeczywistości sytuacja była bardziej skomplikowana. Przez "skomplikowana" Victorie miała na myśli ten idiotyczny skurcz brzucha przy widoku jego i którejś z jego dziewczyn.
Blondynka nie była głupia i umiała nazywać uczucia.
No dobrze, nazwała je całkiem niedawno, ale to wcale nie oznaczało, że ból nieszczęśliwego zakochania był mniejszy!
 - Ciebie też miło widzieć. Wiesz, że walentynki były kiedyś dniem przyjaźni?
W odpowiedzi chłopak tylko kiwnął głową.
No tak. Limit to limit. Żadne njumobile tego nie zmieni.
Gdy wyszli z wieży Ravenclawu, ujrzeli, że korytarze w Hogwarcie pokrywały różowe serduszka i... zresztą, korytarze Hogwartu, jak zawsze w Walentynki, po prostu pokrywał róż. I brokat. Dużo brokatu. Kłującego w oczy swoim błyszczeniem i kiczowatością. Sprawiającego, że Victorie nagle zebrało się na wymioty.
Co, do jasnej cholery, brokat ma wspólnego z miłością? Miłość ani się nie świeci, ani nie kojarzy z różem. W każdym razie nie powinna. Ale przez kogoś w przeszłości wszyscy teraz utożsamiali miłość z tym kolorem i czymś, co miało być sercem, a w rzeczywistości było tylko dziwacznym symbolem przypominającym inną część ciała.
Victorie miłość kojarzyła się z czernią. Głębokim jak studnia uczuciem, w którym za każdym zakrętem mogła czekać miła, lub niemiła niespodzianka. Z kolorem, który nie jest słodki. Bo miłość nie jest słodka, zazwyczaj boli. A jeśli już wszystko jest oblepione sercami, to czemu nie mogą to być prawdziwe, krwawiące serca? Takie, jakie Slughorn miał w swoim gabinecie? Może wtedy walentynki byłyby ciekawszym świętem…
Od strony Wielkiej Sali ku nim zmierzała niska, gruba dziewczynka o blond włosach, ubrana w trochę przyciasną, różową sukienkę. Obok niej szła wysoka dziewczyna, najwyraźniej w tym samym wieku. Gdy Victorie ich mijała, usłyszała, jak blondynka mówi:
- Słuchaj, Greta, wysłałam mu walentynkę! Nie podpisałam się, żeby wiesz, rozmyślał nad tym, kto może być jego wielbicielką. Żeby potem się mile zaskoczył. Wiesz, napisałam mu, że jest przystojny. I że strasznie mi się spodobał. I że kiedyś pewnie mi się oświadczy...
Dalsza część wyznania nie była już słyszalna zza schodów, jednak Victorie zadała sobie pytanie, jak taka idiotka, jak ta blondynka, chyba Margaret, mogła trafić do Ravenclawu. I jak biedny Alex, znany przez wszystkich jako syn Minister Magii, który już teraz był przystojny, przeżyje ten dzień.
Na schodach, po których schodzili do wielkiej sali, Rudolf i Victorie natknęli się na rozentuzjazmowanego Maxa.
- Ach, przyjaciele! - zawołał teatralnie. Jego długie włosy spięte były w kucyk, jednak parę kosmyków jak zwykle z niego wystawało. Był od nich o rok starszy, a o rok młodszy od Lupina i Alojzego, ale udało mu się wgrać do ich paczki. - Me serce szybciej zabiło na widok wasz. Jakby słońce, do tej pory jasne, nagle przygasło pod wpływem waszego oświecenia! Jakby...
- Nie pieprz - przerwała mu Victorie, na złość samej sobie. Mogłaby powiedzieć w końcu "nie słodź" co byłoby dużo bardziej adekwatne do sytuacji.
- Ale żeby tak niegrzecznie? - nadąsał się sztucznie Max. - Zostanę poetą! Już pięć dziewczyn się na to złapało.
- Zauważ jednak, że Rudolf jest chłopakiem, a ja jestem dziwna - stwierdziła Victorie. - Poza tym będziesz pisać teksty do słabych piosenek, a nie wiersze - dodała.
- Nie. Będę pisać teksty do naszych piosenek. Kiedyś założymy zespół.
- Acha - mruknęła polemicznie Victorie. - A rok potem zdominujemy rynek muzyczny. Tak, Max. Przecież poza tobą i Teddy’m żadne z nas nie umie na niczym grać. Wróć na wróżbiarstwo zamiast raczyć nas takimi przepowiedniami, okej?
Delikatnie się stresowała zobaczeniem Teddy'ego.
I jakoś tak wyszło, że musiała się odreagować.
- Hmm... - zamyślił się Max, wyraźnie jednak wciąż obstając przy swojej wersji. - Ty przecież niewiarygodnie śpiewasz. Wszyscy o tym wiedzą. Mogłabyś być wokalem. A Rudolf... hmm... nie wiem. Umiesz na czymś grać? Nigdy nie mówiłeś.
Victorie przewróciła oczami, bo nawet nie chciało jej się tego komentować.
- Tak - stwierdził po chwili ciszy ku zdziwieniu wszystkich Rudolf. - Na perkusji.
Równie dobrze mógł zaśpiewać "ograniczenia i limity nie interesują mnie!".
Tym razem i Max, i Victorie wytrzeszczyli oczy tak, że prawie im wypadły.
- Chrzanisz – stwierdziła blondynka.
Odpowiedział jej tajemniczy uśmiech Rudolfa.
─────────────────────────────────────────────────────
- Dziwnie jest - stwierdziła Victorie po lekcjach, opierając się jak zawsze na Teddy'm.
Siedzieli na błoniach, ignorując spodnie przemakające od pięciocentymetrowej warstwy śniegu. On opierał się o jedno z drzew i starał się nauczyć robienia warkocza z jej włosów, podczas gdy ona bawiła się nożem, wyjętym z pochwy przytroczonej do jej spodni. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się, po co go nosi. Skoro w pochwie było miejsce na różdżkę i nóż, to nosiła obie te rzeczy.
Jeszcze zanim zaczęli chodzić do szkoły, tak się zachowywali. On opierał się o drzewo, ona o niego i rozmawiali. Wiedzieli o tym wszyscy. Łącznie z 26 dziewczynami Lupina. Dlatego żadna z nich nie kłopotała go nigdy pytaniami o to, czy zdradza ją z Victorie. Takie leżenie pod drzewem w jego ramionach było tak naturalne dla blondynki, że nie miała pojęcia, czemu teraz nagle czuje, że serce jej szybciej bije.
A no tak - pomyślała. - Chodzi o to cholerne zakochanie się. O ileż świat byłby prostszy, gdyby ludzie nie wstydzili się wypowiadania swoich uczuć?
Ted mruknął "czemu?", zbyt skupiony na tym, co robił. Victorie przez chwilę przeraziła się, że czytał jaj w myślach.
Obiecał Aurelii, że nauczy się robić warkocze i miał zamiar się z tego wywiązać. Swoją drogą... o Tedzie Lupinie wiele można było powiedzieć, ale wszyscy zawsze na pierwszym miejscu stawali wywiązywania się z obietnic, prawdomówność i całkowitą możliwość zaufania - chłopak bowiem nigdy nie zdradzał niczyich tajemnic, nawet osób, których nie lubił.
Poza tym Teddy Lupin był szczery. Na początku związku zawsze zastrzegał sobie prawa do zerwania, gdyby im nie wyszło i często mówił, że nie jest pewny, czy do siebie pasują.
Z jakiegoś niezrozumiałego powodu to pociągało dziewczyny. I, oczywiście, zupełnie nie łączyło się z tym, że Ted był przystojny nawet bez swoich zdolności metamorfomagicznych. A z nimi... cóż, kto by się dziwił, że miał już 26 dziewczyn?
- Chodzi o to, że już nie zmieniamy kolorów serduszek - jęknęła Victorie widząc, jak białowłosa dziewczyna z pierwszej klasy błyszczy od brokatu i stara się oderwać przytwierdzone do jej pleców różowe serduszko, w towarzystwie śmiechu dwóch chłopaków. - W zeszłym roku była przecież cała akcja odnosząca się do tego, jak bardzo mamy dosyć różowego.
Teddy puścił jej włosy zadowolony z efektu i uśmiechnął się szelmowsko, a jego niebieskie zwykle włosy przybrały kolor ust Aureli.
- My nie lubimy różowego? - spytał. - Ależ mi się bardzo podoba.
Victorie uniosła brwi, nie chcąc komentować tego, jak teraz wyglądał, choć na język cisnęło jej się parę określeń.
- Co nie zmienia faktu, że i tak zwykle rozwalamy ludziom walentynki.
Od strony zamku zmierzali ku błoniom dwaj pierwszoklasiści; ta ruda dziewczyna z włosami na chłopaka, która niosła dziś coś pod bluzą - Sharon - i trochę niższy od niej chłopak z kręconymi włosami o włoskiej urodzie. Dzieliła ich dość duża przestrzeń, w której mógłby się zmieścić trzeci człowiek, co dość jasno świadczyło, że w przeciwieństwie do większej części par będących teraz na błoniach, ich celem nie była randka.
- Tak - zgodził się Ted. - Ale w tym roku nie musimy tego robić. James mi powiedział, że oni coś planują. Nie przeszkadzajmy. Dajmy się wykazać nowemu pokoleniu.
"Oni" zapewne odnosiło się do sławnej już w Hogwarcie paczki, do której James należał, a która przejęła obowiązki szkolnych dowcipnisiów. I do której należała też ta dwójka idąca teraz na błoniach. I syn Minister Magii.
Victorie przyjrzała im się. Dzieląca tamtą dwójkę przestrzeń była trochę nienaturalna.
Pokręciła głową.
- Poza tym nie chce mi się niszczyć w tym roku walentynek - stwierdził Ted po namyśle. - To dzień dla zakochanych. A ja się chyba zakochałem.
Serce Victorie zastygło na chwilę pod wpływem mocnego ukłucia.
Ach tak. Czyli 26 dziewczyna, Aurelia, to było to.
Nagle przestało jej być wygodnie w ramionach Lupina. Mimo, że był ciepły.
- Co takiego szykujesz dla tej szczęściary? - spytała, mimo zaciśniętego gardła.
Różowowłosy spojrzał jej w oczy.
- Sam nie wiem. Zapewne nic. Ona pewnie mnie nie kocha. Po co robić z siebie błazna?
Victorie miała ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Aurelia go nie kocha? Przecież ona jest w niego wpatrzona jak w święty obraz!
- Mam nadzieję, że wysłałeś jej chociaż walentynkę - zagroziła Victorie. - Jesteś jej chłopakiem.
Włosy Teddy'ego zrobiły się najpierw intensywnie zielone, a potem pomarańczowe.
Również wyglądał, jakby chciał zacząć nerwowo chichotać, ale się powstrzymał.
- Tak. Oczywiście, że tak. Ale chyba z nią zerwę. Mam dosyć tego, że wciąż klei się do Ernesty.
Victorie wytrzeszczyła ze zdziwienia oczy i uniosła się z Lupina, by lepiej mu się przyjrzeć.
- Ja się przesłyszałam? - spytała z niedowierzaniem.
Teddy zarechotał.
- Nie. Moja dziewczyna lepi się do mojej najlepszej przyjaciółki. Obie są bi.
Tym razem Victorie nie była w stanie kryć oburzenia.
- Ach tak? - spytała. - Rozumiem, że Ernesta awansowała, a ja jak zwykle spadłam w hierarchii?
Obok nich przeszła dwójka z pierwszej klasy. Rudowłosa tłumaczyła coś chłopakowi. Chociaż nie. Nie jemu. Powietrzu między nimi. Victorie wychwyciła słowo "Alex" i "przeżyjesz".
Ta przerwa była naprawdę nienaturalna.
Teddy zamrugał.
- Co? NIE! Zawsze będziesz moją najlepszą przyjaciółką! Nawet cię nie uwzględniam w tej twojej hierarchii!
Victorie nie wiedziała już, co gorsze - nie być jego najlepszą przyjaciółką, czy być nią na zawsze.
- Uważaj, bo jeszcze uznam, że mnie friendzonujesz - powiedziała, nim się powstrzymała.
Miało to zabrzmieć żartobliwie, ale zabrzmiało ciut żałośnie. O ile cokolwiek może zabrzmieć żałośnie w ustach osoby trzymającej nóż.
Tym razem włosy Teddy'ego stały się intensywnie żółte.
Victorie znała go od dziecka. Wiedziała, co oznaczają poszczególne kolory. Czerwony to wstyd lub złość, niebieski smutek, zieleń skonfundowanie, pomarańcz zrozumienie lub zawód... dużo tego było. Żółć symbolizowała ogromne szczęście.
Czemu, do jasnej cholery, był szczęśliwy, skoro ona sama czuła się jakby jej wyrwano serce i dano do spróbowania sklątkom tylnowybuchowym?
- Och, nie mógłbym tego zrobić. Przecież osoba friendzonowana nie może friendzonować swojego crusha.
Victorie zmarszczyła brwi. Po pierwsze – skąd on znal takie dziewczęce słownictwo? Po drugie…
Wait...
What?!
- Czy ty chcesz mi powiedzieć, że cię friendzonuję? - spytała niedowierzając.
Ted zagryzł wargę, a jego włosy stały się intensywnie czerwone.
- O to samo chciałem się spytać ciebie. Ale tak... Victorie Weasley, podobasz mi się.
Serce blondynki najwyraźniej ocalało od sklątek, ponieważ teraz wykonywało energiczny taniec szczęścia w jej piersi. Victorie miała zamiar pójść za jego przykładem, ale mimo to powiedziała:
- Ale masz dziewcz...
Teddy przerwał jej pocałunkiem.
- Oj, cicho.
Może jednak walentynki nie są takie złe? - pomyślała dziewczyna, odwzajemniając pocałunek.


Ruda

Raja siedziała obok Jordana przy oknie, a dokładniej na nim, i oboje czekali na Christa, który jak zwykle gdzieś się zawieruszył po drodze. Zazwyczaj, gdy mieli się gdzieś spotkać, on albo zapominał, albo coś innego, w postaci ślicznej dziewczyny, go zatrzymało.
Dziewczyna zerknęła ukradkiem na chłopaka, jej chłopaka, siedzącego na parapecie i ze skupieniem wertującego podręcznik do klasy ósmej od zaklęć i mamroczącego coś niezrozumiale. Zawsze strasznie go fascynowały zaklęcia i uczył się ich szybciej, niż Raja podejrzewała, że to możliwe. Zresztą to dzięki niemu i Raja, i Christo tak dobrze wypadali na tych lekcjach. W jego towarzystwie po prostu nie dało się czegoś nie nauczyć.
Jego ciemne włosy śmiesznie sterczały na wszystkie strony. W przeciwieństwie do Christa nie potrzebował żelu. Miał naturalnie sztywne włosy, które w nocy tak czy siak układały się jak chciały, czego chłopak nie mógł zmienić. Raja pamiętała, jak kiedyś chciał je zapuścić do ramion, ale wyglądały zbyt zabawnie, więc szybko je przyciął.
Dziewczyna zaczęła się bawić jednym z dredów, ale chwilę potem znów spojrzała na swojego chłopaka.
Uwielbiała jego oczy. Błękitne, o takim kolorze, którego zazdrości mu każda dziewczyna. Albo kocha, tak jak w jej przypadku. Koloru lodowca. Przepiękne.
Chłopak zmarszczył nos, jak zawsze, gdy czegoś nie rozumiał. Brunetka wiedziała, że gdy już zrozumie, uniesie delikatnie brwi i uchyli usta.
Raja spróbowała sobie przypomnieć dzień, w którym się poznali. Widziała to jak przez mgłę.
Miała sześć lat. Czwarta grupa przedszkola, dołączył nowy kolega.
Raja, nie mająca jeszcze wtedy dredów, od razu się z nim zaprzyjaźniła, a potem, jak to czasem bywa w tym wieku, oboje przysięgli sobie miłość do grobu. Później się zaczęło – bieganie za górkę i całowanie się w policzek, piętnaście ślubów udzielonych przez roześmianą przedszkolankę…
W podstawówce rozłączyli się, ale nadal zachowali bliskie kontakty, dzięki zajęciom tanecznym dwa razy w tygodniu. Oboje to kochali. Owszem, Jordan często był wyśmiewany przez chłopaków w klasie, ale ani myślał rezygnować z hobby. W końcu wszyscy się z tym pogodzili i przestali go nękać. Jordana nie dotyczył też tzw.: „bunt przeciwko dziewczynom”, zazwyczaj trwający w trzeciej klasie podstawówki. W końcu nie zamierzał zrywać kontaktów z Rają, swoją najlepszą przyjaciółką, tylko dlatego, że inni tego chcą. Poza tym… wciąż żartobliwie nazywali się parą.
Planowali iść do progimnazja razem, ale wtedy oboje otrzymali listy z Drumstrangu. Nagle zaczęli się wykręcać od wspólnego chodzenia do szkoły, tłumacząc się dobrą propozycją i tego typu rzeczami. Na wakacje przed początkiem szkoły stracili kontakt całkowicie – oboje uznali, że lepiej będzie, jeżeli to drugie o nich zapomni. W końcu należą teraz do dwóch innych światów.
To były najgorsze wakacje jej życia, jak później stwierdziła Raja. W wieku dziesięciu lat zrobiła sobie pierwsze dredy, gdyż zawsze chciała, a jej mama, uwielbiająca reggae, nie miała nic przeciwko. Mimo spełnienia jednego z marzeń, prawie codziennie wieczorem płakała w poduszkę, wiedząc, że straciła najlepszego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek mogła mieć. Albo nawet kogoś więcej.
A potem, czekając na statek, mający ich zabrać do szkoły… spotkali się. Zupełnym przypadkiem – wpadli na siebie w porcie, wśród tłumu. W pierwszej chwili obojgu odebrało mowę, a potem zaczęli wrzeszczeć, by przekrzyczeć tłum, ale też siebie wzajemnie. Głównym zarzutem było „dlaczego mi nie powiedziałeś/aś?!”, a Raja prawie rzuciła się Jordanowi do gardła. Wówczas uwagę zwrócił na nich Christo, rozdzielając ich i krzycząc coś o zdradzie.
Nikt nigdy nie dowiedział się, co miał wtedy na myśli.
Kiedy w Drumstrangu okazało się, że przyjmują tylko czarodziejów półkrwi i czystokrwistych, częściowo rozwiązana została zagadka zaginionego ojca Rai. Dodatkowo dziewczyna dowiedziała się, że rodzice Jordana są czarodziejami, o czym chłopak doskonale wiedział, ale uczęszczał do mugolskiej podstawówki, by wyzbyć się uprzedzeń, wobec których jego ojciec, pomimo genów jednego z pierwszych dyrektorów Durmstrangu, nie tolerował.
A na trzecim roku znów zostali oficjalnie parą, choć nigdy się w rzeczywistości nie rozstali.
Dredówna przeliczyła ilość lat, przez które się znali. Wyszło jej, że są ze sobą od co najmniej dziesięciu zim.
Dziewczyna zdawała sobie sprawę z tego, jakie miała szczęście, znajdując prawdziwą miłość. Przecież niektórzy szukają jej latami i  w końcu i tak nie znajdują, jak Christo, który, choć miał już parę dziewczyn, nigdy z nikim się nie związał tak „na poważnie”. A ją i Jordana łączyło prawdziwe uczucie.
Owszem, brunetka wiedziała o istnieniu tak zwanej „miłości na zawsze”, którą odczuwają zwyczajni nastolatkowie. Że na zawsze będą razem. Że nigdy się nie rozejdą. Że przecież się kochają jak nikt inny na świecie. A po tygodniu nagle zdają sobie sprawę, ze to jednak nie było to.
Tyle że, ona i Jordan nie byli ze sobą od tygodnia. Byli ze sobą prawie całe życie. I nadal im się nie znudziło. A gdyby nawet zerwali, w końcu i tak by do siebie wrócili, zdając sobie sprawę, że nikogo lepszego nie znajdą.
Ba!
Że nie chcą znaleźć!
Raja nawet nie zauważyła, jak Jordan zorientował się, że go obserwuje.
- Hej? Rej, wszystko dobrze?
- Tak – odpowiedziała dziewczyna z melancholijnym uśmiechem. – Ale właśnie zdałam sobie sprawę, że jesteśmy razem dłużej niż większość małżeństw. Nie masz mnie czasem dosyć?
Jordan zamknął podręcznik i uśmiechnął się szeroko, obrzucając ją tym swoim niebieskim wzrokiem.
- Ciebie? Nigdy. Z tobą nie można się nudzić.
Raja wbiła dłonie głębiej w kieszenie zielonej bluzy.
- No nie wiem. Nie podoba ci się może tamta blondynka idąca tam, korytarzem?
Raja wskazała na nią palcem, a chłopak przyjrzał się uważnie ich koleżance z rocznika, Sijanie.
- Cóż, ma ładne włosy – stwierdził Jordan, poprawiając swoje. – I usta. Ładnie zarysowany łuk Kupidyna…
- I długie nogi – dodała krytycznie Raja, również się jej przyglądając. – Mógłbyś się z nią kiedyś umówić.
Jordan wytrzeszczył oczy.
- Z Sijaną? Serio? Czy ty mnie namawiasz do zdrady?
Raja uśmiechnęła się.
- Nie. Ale wiesz, okres dorastania to czas, w którym chłopcy próbują różnych rzeczy… a ty masz tylko mnie. Od zawsze. Na pewno kiedyś myślałeś o tym, by być kiedyś z jakąś inną. Ja się nie obrażę, pod warunkiem, że wrócisz.
Raja wzruszyła ramionami.
- Podpuszczasz mnie – stwierdził Jordan. – Jeżeli bym powiedział „spoko”, to zaraz poczułabyś się niedowartościowana i niekochana.
Dziewczyna ponownie wzruszyła ramionami.
- Znasz mnie na tyle, by wiedzieć, kiedy cię podpuszczam.
Jordan uważnie taksował ją wzrokiem.
- W takim razie to ty chcesz się z kimś umówić, ale musisz mnie mieć z głowy? – zgadywał dalej.
Raja przewróciła oczami.
- Księżycu mojego życia – zaczęła. – Czemu ty mnie podejrzewasz o takie perfidne zagrania? Ja mówię całkiem poważnie.
Jordan wciąż patrzył na nią, jakby objawił mu się troll, potrafiący składać pełne zdania.
- Czekaj, moje słońce i gwiazdy. Ty mnie namawiasz do zdrady pod pretekstem znudzenia się tobą, a zaraz potem proponujesz mi rozstanie się, bym mógł się nacieszyć życiem bez ciebie? – spytał, niedowierzając.
Dziewczyna kiwnęła głową rada, że wreszcie zrozumiał, o co jej chodzi.
- Jesteś chyba jedyną dziewczyną na tym świecie, która może tak mówić. Jak ja mam się tobą znudzić, skoro wciąż mnie zaskakujesz? Na Merlina, kocham cię – skończył szeptem i nagle ją pocałował.
Całowali się już wiele razy, ale Raja była pewna, że nigdy jej się to nie znudzi. Każdy kolejny pocałunek smakował, jakby był pierwszym. A co, jeśli Jordan czuje dokładnie to samo co ona? Bo jeśli tak, to rzeczywiście możliwym jest, że nigdy mu się nie znudzi. Przymknęła oczy i…
- Dobra, odklejcie się od siebie, bo zaraz zwymiotuję – przerwał im stanowczy głos Christa.
O jego dzisiejszym spóźnieniu zadecydowała druga możliwość. Chłopak zjawił się na korytarzu w towarzystwie ciemnowłosej dziewczyny z urodą charakterystyczną dla lat 40. Odchodziła już, ale Dredównie nie uszedł sposób, w jaki wpatrywała się w białowłosego.
Raja westchnęła. Kiedy ten Christo wreszcie zauważy, że dziewczyna podrywa go od pięciu lat?
- Mógłbyś się wreszcie zakochać, przestałbyś się czepiać – skrytykował go Jordan, waląc po głowie podręcznikiem do zaklęć z klasy ósmej.
Christo przewrócił oczami.
- W kim? Przecież tu nikogo fajnego nie ma – stwierdził, jakby to było oczywiste.
- Na przykład w Gabrijeli. Gadałeś z nią przed chwilą. Wydaje się być fajna.
Christo przewrócił oczami.
- Ale nudna. Zresztą jak wszystkie dziewczyny które dobrze znam… poza tobą, Rej. Ładne, ale… hmm… nie podobają mi się pod tym względem. Pod względem charakteru. No dobra, nawet nie są złe, nie są głupie i w ogóle można z nimi fajnie pogadać, ale… no nic więcej.
Christo powiedział dużo, ale Rai nie umknęło kluczowe słowo w jego wypowiedzi, brzmiące: „dobrze” i znajdujące się przed słowem „znam”. Starał się to zatuszować dużą paplaniną, ale dziewczyna go znała.
- Doskonale – stwierdził Jordan. – A teraz opowiedz nam ze szczegółami o tej dziewczynie, której nie znasz dobrze, a która jednak ci się spodobała.
Raja miała ochotę go pocałować, ale się powstrzymała wiedząc, że Christo znów by rzucił coś sarkastycznie, odwracając ich uwagę od tematu, na który właśnie trafili.
Policzki chłopaka przybrały kolor serduszek walentynkowych.
- Eee… Ale ja…
- Tak, wiemy, nic takiego nie powiedziałeś. Ale zaraz powiesz – wpadła mu w słowo Raja.
Christo odruchowo poprawił włosy, ale w jego geście była niepewność. Znał przyjaciół. Wiedział, że się nie wymiga.
- Tyle, że ja nawet nie do końca wiem, jak ona się nazywa. No dobrze, to chyba wiem. Ale chyba ma chłopaka. I jest mugolką. I ogólnie widziałem ją raz w życiu i to nawet nie w Bułgarii, tylko w Anglii gdy byłem u kuzyna. Ogólnie wątpię, bym jeszcze kiedyś ją zobaczył…
Para nie musiała nawet nic mówić. Wystarczyły oczekujące spojrzenia.
Christo położył dłoń na karku, jak zawsze, gdy się stresował.
- To było tak, że… hmm… Byłem na wakacjach u kuzyna, Charlesa. On za to był we Włoszech jakiś tydzień wcześniej i wciąż nam opowiadał, znaczy się mi i swoim kochanym kolegom, o jakiejś dziewczynie którą poznał w hotelu o pięknych włosach. Ciągle tylko o tej Angelice i Angelice. To się robiło nudne.
Raja dała mu znak, by mówił dalej. Mimo, że wiedziała, jak historia może się skończyć.
- W każdym razie raz postanowiliśmy pójść na pizzę. Wyszliśmy przed dom i… i ona… ona tam stała.
- Angelica? – dopytał się Jordan.
- Sharon.
- Jaki ona ma związek z historią?
Christo poczerwieniał jeszcze bardziej. Najwyraźniej nie miał bladego pojęcia, jak to opowiedzieć, a takie przerywanie tylko utrzymywało go w przekonaniu, że robi to źle.
- Nie, ona…
- Jordan, po prostu siedź cicho. A ty, Christo, gadaj. Kim jest Sharon?
- Cóż… to było tak, że ona gdzieś szła i akurat mijała dom. Starała się nas ignorować, to było widać… i… eee… John chyba krzyknął na nią sprzątaczka, bo niosła miotłę… nie, to był jednak Charles. I ona się odwróciła. I… spojrzała na nas, a w jej oczach błysnęła jakaś iskierka, która powinna zwiastować pożar. Miała niewiarygodne oczy. Jedno zielone, a drugie… drugie niebieskie.
Raja słuchała. Jordan słuchał.
- I nagle stała się Angelicą. Podbiegła do Charlesa, coś mówiąc o tym, że ich miłość przecież powinna trwać dłużej niż wakacje. A Charles nie miał pojęcia, o czym ona mówi. Zaczął coś paplać o tym, że on jej nie zna, zaczął ją wyzywać… a ona utrzymywała, że byli parą i on ją kochał, a potem nagle nazwał ją sprzątaczką. Prawie się popłakała. Ale… słuchajcie, nie wiem, jak to możliwe, ale jakoś dostrzegłem, że tylko gra. I wbrew temu, że najpierw przyrzekłem się nie odzywać, zacząłem zadawać głupie pytania, by jeszcze bardziej pognębić Charlesa. I… cóż… raz stwierdziłem nawet, że jest piękna, najpiękniejsza na świecie, a ona na mnie spojrzała… z nienawiścią. Charles wyglądał, jakby się miał posikać, a ona wciąż grała. Grała idealnie. I wtedy pojawił się ten chłopak, ten Włoch. On nie do końca był Włochem, ale na pewno ktoś w jego rodzinie nim był. I Charles go poznał, sam nie wiem skąd. I ten chłopak też zaczął utrzymywać, że się znają z wyjazdu i zaczął podawać różne dziwne fakty stamtąd… on też dobrze grał, ale miał coś mściwego w oczach, gdy patrzył na Charlesa. On go chyba serio skądś znał, ale nie mam pojęcia skąd…
Christo coraz bardziej odbiegał od tematu, więc Raja chrząknęła.
- W każdym razie – przerwał tamten wywód. – W efekcie Sharon, a może Angelica, choć jestem prawie pewny, że to była jednak Sharon, powiedziała, że z nim zrywa za nazwanie go sprzątaczką i spoliczkowała go dwa razy. A potem odeszła z tym chłopakiem, coś do siebie szeptali. On… on chyba był jej prawdziwym chłopakiem. Ale… hmm… wyobraźcie ją sobie. Była mega. Chodzi mi o to, że… wątpię, by inna dziewczyna potrafiła to zrobić, tak się zemścić. Strasznie mi się to spodobało. W sensie – była niewiarygodna, taka szczera, a zarazem piekielnie inteligentna… – skończył.
- To tyle? – spytał Jordan. – Widziałeś ją jeszcze kiedyś, potem?
Christo spurpurowiał.
- Tak. W sklepie, jak mnie wysłali po Colę. Hmm… tak naprawdę nie chciała ze mną w ogóle gadać. Udało mi się tylko wytłumaczyć, że Charles to nie jest mój kolega. Wcześniej zabijała mnie spojrzeniem. Potem ono nagle złagodniało, ale i tak odeszła. Wątpię, bym ją jeszcze kiedyś zobaczył, ale… słuchajcie, Charles nazwał ją czarownicą. A ja… ja chciałbym, żeby nią była. I myślę… myślę, że ona nadaje się na czarownicę dużo bardziej niż dziewczyny chodzące do tej szkoły.


Fangirl

Amy kurczowo trzymała książki, próbując uciec niezauważona z Sali eliksirów do Wielkiej Sali. A dokładniej – uciec niezauważona przez Camerona.
Cameron pochodził z rodziny czystej krwi i w zeszłym roku nie zdał z klasy pierwszej. Prędko stał się koszmarem wszystkich pierwszaków, przemocą wymuszając od nich pieniądze i tego typu rzeczy. Jego rodzice pracowali na jakimś wysokim stanowisku w Ministerstwie Magii, więc na większość z mniejszych przewinień nauczyciele przymykali oko. Pozostali uczniowie bali się donosić – chłopak zawsze się o tym dowiadywał i osoba donosząca mogła mieć zapewniony ból nie tylko pochodzący z pięści, ale i z różdżki. Tak, w zadawaniu bólu ten gość był mistrzem.
Amy rozejrzała się, ale była prawie pewna, że ten Puchon, bo wbrew wszelkim pozorom ten idiota był w Huffepuffie, nie opuścił jeszcze klasy. Zaczęła się szybko wspinać po schodach.
Cameron jeszcze ani razu nie zaatakował bezpośrednio jej. Ale zaatakował jej koleżanki z dormitorium i wiele razy dawał do zrozumienia, że na nią też przyjdzie kolej. Dlatego poza książkami w ręku trzymała jeszcze różdżkę.
Niezbyt jej wychodziły zaklęcia, o czym doskonale wiedziała i co wciąż sobie przypomniała na każdych zajęciach z Flitwickiem, ale strasznie się starała, by jednak coś się jej udało; mimo to wciąż miała problemy z choćby Wingardium Leviosa.
- Ty! Rogerson! Tak, do ciebie mówię, szara myszo! Odwróć się! – usłyszała głos z dołu schodów.
Wszyscy pozostali poszli już na górę. Ona musiała zostać na chwilę po lekcji na polecenie Anemoni i posprzątać klasę. Cameron strasznie się ociągał z pakowaniem. Gdy wyszła, on pospiesznie wrzucał książki do torby. Miała nadzieję, że jednak jej nie dogoni.
Dogonił.
Amy zacisnęła zęby. A więc i na nią przyszła kolej.
Spojrzała na tytuł pierwszej trzymanej przez nią książki. „Zwiadowcy – płonący most”. Dostała ją od Willa ostatnio pocztą. Razem z listem pytającym, czy u niej wszystko dobrze. Odpisała, że tak, nie ma żadnych problemów. Nie wspomniała o Cameronie. Po co go martwić? Miał gorsze problemy z Sharon, a Amy nie chciała, by zajmował się czymś innym niż nią. Shippowała ich z całego serca i nie chciała być przyczyną, dla której on nie będzie mieć czasu, by wyznać jej miłość. A ona… ona sobie poradzi. Jak zawsze.
„Zwiadowcy” – pomyślała Amy. – „Horace też miał problemy z chłopakami, którzy go gnębili. Ale Will mu pomógł. I Halt. Przyjaciele mu pomogli.”
Szkoda tylko, że Amy nie miała żadnych przyjaciół.
- Rogerson, fajtłapo, złaź tu, bo jak tego nie zrobisz, to cię dogonię, a wolałabyś jednak, bym tego nie zrobił!
Amy wzięła głęboki wdech.
Nie miała przyjaciół, bo wszyscy myśleli, że nie jest w stanie gadać o niczym innym, niż o książkach i to w dodatku mugolskich, które były przecież szczytem badziewia. Poza tym dziewczyna miała przypuszczenie, że po prostu przewyższa inteligencją osoby ze swojego rocznika. Bardziej kolegowała się, dajmy na to, z Lily Potter, będącą w drugiej klasie, lub z Rose Weasley, która przejęła teraz po Sharon szkolną gazetkę.
Ale one też miały swoich znajomych i zazwyczaj nie miały czasu dla wkurzającej pierwszoklasistki.
- Rogerson, masz tu zejść w ciągu pięciu sekund! Pięć, Cztery…
Nie miała przyjaciół, ale miała książki.
A książki nauczyły ją wielu rzeczy. Ich bohaterowie zawsze znajdywali sposób rozwiązania sytuacji, który był dla nich pomyślny, nawet gdy sytuacja była bez wyjścia. To przez to dziewczyna wierzyła w to, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Również z tej, w której się teraz znalazła.
- Pieprz się – usłyszała swój szept.
- Co ty tam mamroczesz? – krzyknął Cameron z dołu. – Natychmiast tu złaź albo sam cię sprowadzę, ty mała, szara kujonko bez przyjaciół!
„Ale pocisnął” – pomyślała sarkastycznie Amy, odwracając się gwałtownie.
W dole schodów stał Cameron w całej swojej okazałości. Był wyrośnięty, nawet jak na swój wiek, przez co przewyższał większość pierwszaków, w tym i Amy, o głowę. Miał kasztanowo-rude włosy, małe, czarne oczka i mocno zarysowaną szczękę. Poza tym był umięśniony. Nie był jakoś strasznie, ale jednak. Na tyle, by jego widok budził grozę.
- Powiedziałam, ty duży nieuku bez przyjaciół, po angielsku i bardzo zrozumiale „Pieprz się” – rzekła tak spokojnie, że sama siebie zdziwiła.
Camerona też.
Jego oczy otworzyły się szerzej.
- Słucham?
- Trzeci raz nie powtórzę.
Gdy do chłopaka to dotarło, Amy nie zdążyła nic zrobić. Jakaś straszna siła zrzuciła ją ze schodów tuż pod jego stopy. Książki rozsypały się po podłodze i pogięły. „Pani Prince się wkurzy” – pomyślała dziewczynka, choć dobrze wiedziała, że to nie jest teraz największy z jej problemów.
- Och, zachciało się pyskować? Jak dobrze, że jestem dziś w dobrym humorze. Wyskakuj z forsy.
Amy dźwignęła się z ziemi i usiadła, mimowolnie jęcząc.
„Postanowiłam grać bohaterkę?” – jęknęła w myślach. – „Mam za swoje”.
Tyle, że, mimo wszystko, ten ból spodobał się Amy. Przypominał ten ból, który odczuwają bohaterowie książkowi, gdy wreszcie cos zrobią. Gdy wreszcie zaczną być bohaterami, a nie tylko postaciami.
Amy znudziło się bycie postacią.
- Słuchaj, ja za to nie jestem dziś w dobrym humorze, więc powiem wprost: powtarzasz się.
O Amy można było wiele powiedzieć, ale na pewno nie, że była cicha. Znała dużo słów, które brzmiały mądrze. Amy była wygadana.
I to była jej największa broń.
Cameron zamierzył się do kopniaka, ale nim zdążył go wymierzyć, Amy błyskawicznie wstała. Sama siebie tą błyskawicznością zadziwiła.
- Czekaj, czekaj… - powiedziała, udając, że zaczyna szukać pieniędzy. Cameron zamarł, ale chwilę potem na jego twarz wstąpił wredny uśmieszek.
- Zdajesz sobie sprawę, że przemoc jest objawem niskiej samooceny? – spytała nagle Amy, rezygnując z poszukiwań.
Czego w końcu miała poszukiwać – pieniędzy, których nie miała?
Kopniak w piszczel był krótki i bolesny.
- Słuchaj, nie mam kasy, więc powtórzę to, co powiedziałam stojąc na schodach: pieprz się.
Cameron spojrzał na nią z niedowierzaniem. Najwyraźniej oporu spodziewał się od wszystkich, tylko nie od tej małej, mysiowłosej fangirl z dwoma warkoczykami nadającymi jej dużo młodszy wygląd.
- Nie mam dużo czasu – warknął. – Nie masz kasy? W takim razie chcesz dostać w nos?
- Żeby mi zaczął krwawić i pani Pomfrey dowiedziała się o całym zajściu? – dokończyła za niego Amy. – Poproszę.
Nadstawiła policzek, ale, jak się spodziewała, cios nie nastąpił. Cameron nie był głupi – owszem, nie szło mu z eliksirów, ale zaklęcia miał wkute perfekcyjnie, co dość często pokazywał.
- Rogerson, mówiłem, że nie mam czasu. Spieszę się na transmutację. Więc co wybierasz – kwaśne jabłko czy koperek?
- Cameron, takie powiedzonka były modne w przedszkolu, ale najwyraźniej twój umysł nadal tam został – odparła Amy.
- Czyli kwaśne jabłko – stwierdził chłopak, unosząc różdżkę. – Levicorpus.
Amy poczuła, że traci grunt pod nogami. Uniosła się w górę, głową do dołu.
Okulary spadły jej z nosa na podłogę, przez co jej obraz był zamazany.
- Słuchaj, czytałam o takich jak ty – mówiła dalej, choć bluzka zjechała jej z brzucha, co było bardzo niekomfortowe, gdyż Cameron, mimo całej swojej obrzydliwości, był chłopakiem. I był przystojny. – Osobniki z niespełnionymi ambicjami wyżywające się nie tylko psychicznie na innych przedstawicielach tej samej rasy, lub innej rasy…
Cameron machnął różdżką, a Amy przeleciała przez pół korytarza i wróciła w to samo miejsce, w którym była jeszcze przed chwilą. Cudem udało jej się nie wrzasnąć. W każdy razie nie głośno.
- Zazwyczaj ma to zachowanie podłoże w psychice, od dziecka kształtowanej przez rodziców… – mówiła dziewczyna dalej.
- Mam w dupie, o czym czytałaś. Lubisz latać? Polatasz sobie jeszcze chwilkę.
- Spieszysz się na transmutację – przypomniała Amy. – Zresztą ja też. Więc może kończ tę zabawę i porozmawiajmy jak normalni ludzie?
W odpowiedzi Cameron machnął różdżką, szepcąc przeciwzaklęcie, a Amy z głośnym „ŁUP” upadła na posadzkę.
Chyba nawet udało jej się nic nie złamać.
- Nie wiem, czemu jeszcze nie sprawiłem, byś jęczała. Ale chyba po prostu śmieszy mnie to twoje gadanie. Tarantellegra.
Tym razem nogi Amy zaczęły wykonywać taniec, którego nie mogła zatrzymać w żaden sposób. Dziewczyna po chwili ponownie przewróciła się i wiła po podłodze, napędzana wciąż ruszającymi się nogami.
- W każdym razie… zgaduję… że… - dukała. - …jesteś inteligentny… i ambitny… ale też agresyw… ny… Możesz przestać… i tą ag… resję przekształ… cić w jakieś po…żyteczne hobby…
- Finito. Co ty tam gadasz, błaźnie?
Nogi Amy przestały się ruszać. Dziewczyna odetchnęła w duchu. Poza tym chłopak jej słuchał. A to połowa sukcesu.
- Mówię, że mógłbyś tę agresję przekształcić w jakieś pożyteczne hobby – mruknęła Amy, masując nogę, która boleśnie walnęła o ścianę podczas tańców.
- Na przykład? – Cameron zmarszczył brwi i opuścił różdżkę.
- Nie wiem. Może nauka zaklęć? Świetnie ci wychodzą. Ale najlepiej takie osoby sprawdzają się jako pałkarze. Wiedziałeś, że Wołkow, ten z reprezentacji Bułgarii, miał problemy z biciem kolegów w szkole, a dzięki Quiddichowi jest teraz wciąż najlepszym pałkarzem stulecia?
- Locomor Moris.
Najwyraźniej fakty z Quiddicha nie interesowały go tak, jak jego własna osoba.
Tym razem nogi Amy skleiły się nagle. Dziewczyna nie miała pojęcia, po co. „Co on ma z tymi nogami?” – zdołała pomyśleć.
Siedziała ze sklejonymi nogami i dalej mówiła, bo najwyraźniej to ją ratowało.
Zaraz miało stać się jej zgubą, ale skoro lubił słuchać o sobie…
- Cameron. Teraz powiem ci prawdę, za którą możesz mnie zlać, ile chcesz, pod warunkiem, że wysłuchasz do końca.
Chłopak ani nie przytaknął, ani nie zaprzeczył, tyko patrzył na nią jak na hipogryfa, który nagle zaczął śpiewać – jak na bardzo interesujące zjawisko.
- Wszyscy się ciebie boją – stwierdziła spokojnie Amy. – Ale to wcale nie jest tak dobrze, jak myślisz. Bijesz ludzi i gnębisz wszystkie pierwszaki, i nie tylko pierwszaki, które nie chcą się naskarżyć nauczycielom. Myślą, że potem będzie jeszcze gorzej. Ale ja, Cameron, znam prawdę na ten temat. Znam regulamin. „Uczeń znęcający się nad innymi osobami uczęszczającymi na zajęcia w celu zdobywania wiedzy, winny jest przemocy i zostanie bezzwłocznie ukarany wydaleniem ze szkoły.” – zacytowała dziewczyna. – Więc bij sobie ludzi ile chcesz. Ale wiedz, że choćbyś teraz złamał mi wszystkie kości, one odrosną, a wtedy pójdę do McGonagall i wszystko jej opowiem. I rodzice ci nie pomogą. Poza tym mam wrażenie, że nie będą z ciebie zadowoleni. W końcu kto chce mieć syna, którego wydalono z Hogwartu? To się bardzo dawno nie wydarzyło, Cameron. Ale mogę cię zapewnić, że jeśli nie przestaniesz, to się zmieni. Za moją sprawą. Bo mam dosyć słuchania, jak inne dzieci płaczą po nocach! Rozumiesz, Cameron? Płaczą! Ich rodzice mogą mało zarabiać i pieniądze, które im zabrałeś, mogą być jedynymi, jakie dostaną w miesiącu, a ja doskonale wiem, Cameron, że Twoich stać na finansowanie twoich zachcianek. Więc owszem, wszyscy się cię boją. Ale kiedyś miarka pęknie… znaczy przebierze się. Bo poza strachem czują do ciebie jeszcze nienawiść. Cameron, nikt cię nie lub…
Przerwała jej pięść, która, mimo ostrzeżeń, wylądowała na jej nosie. Ból oślepił ją tak, że dziewczyna w pierwszej chwili pomyślała, że zaraz straci przytomność. Po chwili poczuła, jak na jej wargi spływa strużka krwi. Nie miała pojęcia, czy jej nos był złamany, ale  mogła przynajmniej wziąć oddech.
Ból rozprzestrzenił się pulsująco na całą twarz.
Zaczęła dyszeć. Przez to, iż mogła oddychać, poczuła, że zbiera jej się na wymioty. To chyba była kwestia widoku albo raczej zapachu krwi.
„Naprawdę fajnie jest być bohaterką” – pomyślała. – „To ja chyba wrócę do bycia postacią. Najlepiej epizodyczną.”
Uchyliła powieki, mimo bólu.
Cameron stał na nią z przerażeniem na twarzy. Nie ruszał się. Stał, jakby ktoś walnął w niego Drętwotą i z osłupieniem się jej przyglądał. I ze strachem.
Amy poczuła, że mimowolnie zaczęła płakać.
Udało jej się wykrztusić:
- Ale spoko, mnie też nikt nie lubi… - jęknęła żałośnie.
Tak. W końcu przede wszystkim należy skończyć przemowę.
Mądrze, Amy.
A mogłaś zamilknąć.
Zamknęła oczy, czekając na następny cios, ale nic takiego nie nastąpiło.
Łzy zmieszały się z krwią z nosa.
Nagle ktoś pomógł jej usiąść. Amy nie chciała otworzyć oczu. Ten sam ktoś wcisnął jej chusteczkę do nosa do ręki.
- Przepraszam.
Gdyby na korytarzu był ktoś poza Cameronem, Amy nigdy by nie uwierzyła w to, że to właśnie on to powiedział. Ale byli sami.
Amy zaczęła wycierać okolice nosa wciąż nie otwierając oczu.
Łzy płynęły, a ona wycierała krew.
Nie otworzyła oczu.
- Ja… strasznie cię przepraszam, Rog… Amy. Ja… nie wiem, czemu cię walnąłem. Mniej więcej w połowie obiecałem sobie, że tego nie zrobię, bo… jako pierwsza powiedziałaś prawdę i nie okazałaś się takim oślizgłym tchórzem, jak pozostali.
Zapadła cisza. Amy czuła ból, chwytający każdą część jej ciała, nawet te, które nie ucierpiały od ciosu. To chyba była kwestia upadku.
Jej nogi rozkleiły się.
- Masz rację. Ja… jestem potworem. I ja to wiedziałem. Ale… ale nikt przed tobą mi tego nie powiedział, więc myślałem, że może… Ja przepraszam, Amy. Chyba… chyba cię podziwiam. I chyba… ale tylko chyba – dodał mocniej, jakby zastrzegając sobie prawa do zmiany zdania. - …postaram się zmienić. To…tak.
Amy usłyszała, jak chłopak zaczyna zbierać jej książki.
Wciąż wycierała twarz chusteczką. Nie miała pojęcia, skąd chłopak ją miał. Pewnie zabrał komuś innemu, kogo pobił przed nią.
Nagle poczuła ręce, mocno chwytające ją i podnoszące do góry. Przeraziła się. Mimo to zdała sobie sprawę, że to było dużo przyjemniejsze od latania w tę i z powrotem po korytarzu. Albo byłoby, gdyby nie bolało ją dokładnie wszystko.
- Zaniosę cię do pielęgniarki. A potem… sam nie wiem. Chyba wyjdzie wszystko na jaw. Jestem debilem.
Amy prawie uśmiechnęła się, co sprawiło jej ogromny ból.
Nie wierzyła własnym uszom. To co się działo wyglądało jak scena ze słabego  fanficku. A nawet nie fanficku, a fanficku do fanficku. Czyżby jej cudowna przemowa naprawdę coś zdziałała…?
Wiedziała, że jest naiwna, myśląc, że on już „nigdy nie będzie” tylko dlatego, że zobaczył jej łzy. Ale Amy, niestety bądź stety, wierzyła słowom. I przez to, choć nie chciała, wierzyła Cameronowi.
Postanowiła dać mu szansę. Wszyscy zasługują na drugą szansę. Ona często jej nie dostawała.

- Przecież ja się tylko potknęłam i spadłam ze schodów – szepnęła.

17 komentarzy:

  1. Yeah! Chcę Agathe! Chcę Agathe! I jeszcze ee.. i Aline! Tak to jest to! Bardzo ładnie proszę! <3 i w ogóle to najbardziej podoba mi się z perspektywy Victorii^^
    Pozdrawiam, Vinci.
    Czekam na rozdział hihi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem :D.
      Zdecydowałam, że ona musi się pojawić, żebyś wreszcie zrozumiała, czemu nie jest z Alexem.
      Victorie? Super. Bo to od tego się wszystko zaczęło.
      Wzajemnie
      Okej

      Usuń
  2. Ech. Księżycem życia była kobieta, a Słońcem i gwiazdami facet.
    Shame! *dzyń, dzyń* Shame! *dzyń, dzyń* Shame!
    A tak w ogóle to bardzo mi się podobało. Najbardziej perspektywa Victorii, tak jak Vinci. Chociaż Rai też była bardzo fajna.
    Chciałabym perspektywę: Emily, Luizy i Evana.
    Aga (Tak, wiem, że znowu nawaliłam i nie komentowałam. Już nawet nie będę obiecywać poprawy, bo pewnie i tak mi się nie będzie chciało. W.zo.o. też zaniedbałam. Ale wiedz, że cały czas na bieżąco czytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem. To miało być takie heheszkowanie :D. W następnych rozdziałach ktoś miał zwrócić na to uwagę, ale byłaś pierwsza :D.
      Chyba zrobię Luizę. Wszyscy jej nie lubią, a dla mnie to bardzo interesująca postać.
      Nie nawaliłaś :D. Nawaliłabyś, gdybyś nie wróciła. Możesz się meldować nawet przy co dziesiątym poście, ale chcę wiedzieć, że jesteś.
      Okej

      Usuń
  3. Hej!
    O tak! Zgadzam sie z komentarzem powyżej, perspektywa Evana byłaby super! I w sumie Grzegorza też...
    Uwielbiam gdy w opowiadaniach jest historia o Victoire i Tedzie, choć musze przyznać że twoja była dość nietuzinkowa xD. Zawsze to Victorie fredzoneuje Teda i ma dużo chłopaków a tu na opak, i ten nóż mnie urzekł. W końcu dowiedziałam sie troche o historii Raji i Jordana, teraz troche bardziej ich rozumiem bo przedtem to że byli razem przez 10 lat wydało mi się nieprawdopodobne. Jak to jest że im bardziej chce znielubić Christa tym bardziej zaczynam go lubić xd? To mnie przeraża...I Amy <3333 to taka mała ja! Serio wiem co czuje bo ze mną nikt prócz mojej siostry i jednej przyjaciółki(które mają tak samo na imię) nie chce rozmawiać o książkach i jak zaczynam temat to patrzą na mnie jak na kosmitę, a ja się powoli wycofuje... Ale niedawno dowiedziałam sie że moja klasa jak opowiadam mnie słucha <333 na urodziny wszyscy życzyli mi żebym w końcu dobiła tych 200 przeczytanych książek :D. Czemu ja zawsze musze uwielbiać takich bad boyów? Jak tylko przeczytałam Cameron, to już w głowie że to będzie mój ziom ;D.
    Mam nadzieję że nakarmisz Grzegorza szczurami za ten komentarz.(mogłam o czymś zapomnieć)
    Pozdrawiam :*
    Gwen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... Evan. Musiałabym coś wymyślić. Na razie całkiem fajnie jest z Agathą i Luizą. Ale nie przeczę, że on się pojawi.
      No ale Grzegorz.
      Zawsze widziałam tak ten związek. Łącznie z tak Pokręconym wyznaniem miłości.
      Właśnie to chciałam wyjaśnić. Ten związek Rai i Jordana. Chyba mi się udało.
      Jakby ktoś mi kiedyś zadał pytanie, z jaką postacią z fanficka najbardziej się utożsamiam, moja odpowiedź brzmiałaby tak:
      Chciałabym powiedzieć, że z Sharon. Ale nie. Zdecydowanie jest to Amy.
      Cameron jeszcze się pojawi :D.
      Grzegorz mówi, że jest zadowolony.
      Okej

      Usuń
  4. Takie dodatki to fajny pomysł. W sumie chciała bym bliżej poznać tych drugoplanowych bohaterów. Fajnie by było gdybyś napisała z perspektywy Stephana i Mji wydają się spoko a pojawili się w opowiadaniu tylko ze dwa razy(znaczy Mija więcej).
    O mam pomysł jeszcze poproszę perspektywę Thomasa, Stephen i Michaela !!!
    życzę weny
    czekam na next ... no i cześć
    Orzełek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Sharon jest zajęta ..Christo pacanie !(i tak jest z Willem i nie, nie masz najmniejszych szans, spytaj Miję)

      Usuń
    2. Cieszę się, że przypadł ci do gustu. Ja mam po prostu troszkę dużą wyobraźnię i każda z postaci jest osobą, jeśli wiesz co mam na myśli.
      Mogę zdradzić, że Perspektywę Mii już planowałam gdzie indziej. Co do Stephana, Stephan lub Thomasa czy Michaela... chyba wiem, co zrobić z tym ostatnim.
      To P.S. mnie rozwaliło.
      Swoją drogą chciałam też pokazać w tym rozdziale Christa, w sensie jego perspektywę, nawet pośrednio. W końcu Sharon ma prawo mu się podobać. Ale i tak ma, jeśli mam być szczera, przerąbane.
      Dzięki za komentarz. To strasznie dużo daje.
      Okej

      Usuń
  5. Wszystkie perspektywy były fajne, ale chyba najbardziej podobała mi się perspektywa Amy, jej przemowa do "tego złego" i literackie porównania :) W perspektywie Victorii podobała mi się wzmianka o głównych bohaterach, a opowieść Christo o poznaniu Sharon była świetna i to jego odbieganie od tematu (skąd ja to znam... :D )
    Myślę, że ciekawa byłaby perspektywa Rudolfa, ten jego tajemniczy uśmiech mnie zaintrygował. Jestem też za przeczytaniem czegoś o Magnusie, Luizie (może zmienię swoje zdanie o niej, co już się powoli dzieje). Poza tym jestem ciekawa co słychać u Albusa i jego miłości :)
    Pozdrawiam, Lome

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA świetny pomysł ! A czy za dwa komentarze Grzegorz może otrzymać deser z nietoperzy? ;)
      Lome

      Usuń
    2. Grzegorz approves.
      Specjalnie w perspektywie Victori pisałam takie wzmianki, bo ja osobiście uwielbiam takie zagrania literackie, mówiące: to się działo dużo wcześniej i główni bohaterowie nie są głównymi bohaterami, ale patrz, SĄ.
      Ta opowieść powstała jako pierwsza. W sensie ta o Sharon. Po prostu chciałam pokazać, jak wyglądała Sharon dla osób, które jej nie znają.
      Rudolf jest pobocznym bogaterem nawet w stosunku dla bardzo pobocznych bogaterów :D. Ale się zobaczy. O Luizie zdecydowanie będzie.
      Albus... hmmm... weno, przyjdź!
      Okej

      Usuń
    3. A ja tam myślę, że Rudolf ma potencjał tylko jest niedoceniany :D Właśnie to pokazanie Sharon z perspektywy innych jest świetne, bo pokazuje jak jest odbierana nie tylko przez przyjaciół i jak dla mnie w pewien sposób pozwala też ją poznać lepiej :)
      Jestem pewna, że wena jest już w drodze, żebyś mogła zaspokoić ciekawość swoich wszystkich czytelników :)
      Lome

      Usuń
    4. Och, nie sądzę, że nie ma potencjału. Wręcz przeciwnie, bardzo lubię tego bohatera. Ale nie sądziłam że ktoś jeszcze go zauważył.
      Wena doszła, rozdział napisałam, lecz niestety na telefonie, w którym czasem kasują się randomowe pliki.
      Argh!
      Okej

      Usuń
    5. Podejrzewam, że gdyby nie ta jego małomówność i tajemniczość to nie zwróciłabym na niego uwagi i pewnie nie zapadłby mi w pamięć, ale na szczęście te elementy się pojawiły, a ja prost uwielbiam tajemniczych bohaterów.
      To się nazywa złośliwość rzeczy martwych, które odstawiają numery w najmniej odpowiednich momentach, nie mają litości dla ludzi! Mam nadzieję, że tym razem nic się nie skasuje.
      Lome

      Usuń
  6. Cudowny dodatek.
    Kocham Victori i Teda <3333 Zawsze ich shippowałam.
    Raja i Jordan, rzadko zdarzają się takie love story... Cudo
    Amy, ty urocza, wygadana dziewczyn(k)o. JESTEŚ MEEEEGA. Czy ty nawróciłaś Camerona?

    Chciałabym poznać Camerona, Grzegorza, Luizę, Melanie i Xawiera... Ale najbardziej to Camerona i Grzegorza xD

    Pozdrawiam RosalieIris

    OdpowiedzUsuń
  7. Super wpisik, kiedy mozna liczyć na kolejną część przygód?

    OdpowiedzUsuń

JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA
nie bądź obojętny na jego los

Szablon

Obserwatorzy