Czarodzieje,
Czarownice i gnębiwtryski!
Jak powiedziałam w zeszłym
tygodniu, nie udało mi się napisać kolejnego rozdziału, ale za to przychodzę do
was z „niespodzianką”, która okazała się być „Dodatkiem #1”, mającym 14 stron
Worda.
Z góry mówię, że nie wiem, czy
takich dodatków będzie więcej – zależy od tego, jak się przyjmą i czy będę mieć
na nie pomysły. Są one uzupełnieniem treści bloga w postaci krótkich opowiadań
pisanych z perspektywy innych jego bohaterów: drugo- i nawet trzecioplanowych,
czy epizodycznych. Owszem, w blogu przeskakuję czasami na perspektywę, dajmy na
to, Magnusa, ale są to najwyżej trzy linijki, a nie opisanie połowy życia, jak,
w dzisiejszym przypadku, u Raji.
W każdym razie mam nadzieję, że
się spodoba. Po napisaniu tego czegoś stwierdziłam, że Amy jest serio
zaczepista. Macie tu mój rysunek jej wykonany na jednym okienku w telefonie (ta
druga to Amy za parę lat która MOŻE kiedyś też się w historii pojawi):
Cóż, dzisiaj przedstawiam wam
krótkie historie: Victorie Weasley, Raji Iwanow i Amy Rogerson. Każda ma swój jednosłowny tytuł.
A pytanie na dzisiaj brzmi:
Czyją perspektywę chcielibyście
jeszcze poznać? Luizy? Magnusa? A może Grzegorza? Z góry mówię, że, tak jak
tutaj, wybiorę trzy.
Cóż, teraz zostało mi tylko
zaprosić was do lektury.
Okej
* * *
Friendzone
Victorie stanęła
przed lustrem i przyjrzała się sobie krytycznie.
Jasne włosy
opadały jej na ramiona, wyglądając jakby stworzone były z białego złota, a
niebieskie, wielkie oczy okolone czarnymi rzęsami wyglądały, jakby zabrane
zostały jakiejś lalce. Wyglądała słodko i niewinnie, a jej sytuacji nie
polepszały nawet delikatne piegi na nosie.
Victorie
westchnęła i zaczęła wciskać na stopy glany.
Miała dosyć
wyglądania jak anioł. Przez całe życie robiła wszystko by sprawiać wrażenie
takiej, jaką w rzeczywistości była - twardej i zdecydowanej. Ale nie potrafiła zmienić
swojej twarzy nawet mocnym makijażem, uwzględniającym grube czarne kreski wokół
oczu. Często zastanawiała się nad skróceniem włosów i przefarbowaniem ich na
czarno, ale jej wrodzona próżność na to nie pozwalała - w końcu jak to -
niszczyć taki dar? Ograniczała się tylko do niebieskich końcówek.
Blondynka
przyczepiła sobie srebrny łańcuch w pasie oraz pochwę z nożem i miejscem na
różdżkę, której używały czarownice w średniowieczu, po czym poprawiła czarną koszulkę
na ramiączkach z trupią czachą.
Walentynki.
Dostanie jakąś
kartkę? A może wszyscy wreszcie zrozumieli, że nie ma sensu wysyłanie ich? Jej
w końcu zależy tylko na jednym chłopaku, który aktualnie ma dwudziestą szóstą
dziewczynę o imieniu Aurelia i pięknych, czarnych włosach, z dobrymi ocenami z
zaklęć, ale beznadziejnymi z eliksirów i obrony przed Czarną magią oraz
młodszym bratem o imieniu Frank, będącym w Slytherinie. Nie, żeby Victorie
kiedykolwiek interesowała się nią. Lub... coś tam. Albo coś tam.
Dziś mu to powie.
Albo napisze. Dziś są walentynki. A ona jest odważna i znana z ciętego języka.
Dlaczego w takim
razie była prawie pewna, że nie dotrzyma słowa danego sobie samej?
Wzięła torbę z
ćwiekami i zeszła do Pokoju wspólnego Ravenclawu, w którym już czekał na nią
Rudolf. Chłopak miał ciemnobrązowe włosy, jasnozielone oczy i był przystojny, choć
na swój własny, oryginalny sposób. Zazwyczaj mało się odzywał, ale w
towarzystwie jej lub któregokolwiek z jej paczki stawał się dużo bardziej
rozmowny. Wypowiadał bowiem średnio AŻ dziesięć słów na godzinę.
- Wszystkiego
najlepszego z okazji Walentynek, moja ulubiona dziewczyno – powiedział bez
emocji, wykorzystując tym samym limit na najbliższe piętnaście minut.
Victorie
uśmiechnęła się kącikiem warg. Zawsze strasznie ją śmieszyło, gdy ją tak
nazywał, bo w rzeczywistości była jedyną dziewczyną którą lubił. Nie, nie
podobała mu się, o czym wiedziała doskonale. Miał inne upodobania w postaci
Alojzego, rudego chłopaka z Gryffindoru i przyjaciela Teda.
Obok niej
przebiegła ruda pierwszoklasistka, Sharon, niosąca coś pod czarną bluzą.
Victorie, przyzwyczajona do tego rodzaju zachowań w jej wykonaniu, nie przejęła
się. Dziewczyna chciała najwyraźniej zniszczyć wszystkim Walentynki, a Victorie
nie miała nic przeciwko temu. Nie chciała znów obserwować z bólem serca, jak
jakaś dziewczyna z piskiem otwiera walentynkę od Teda, jej najlepszego
przyjaciela. Chłopaka, który zawsze był dla niej jak starszy o dwa lata brat.
W każdym razie
tak nazywali swoją relację publicznie.
W rzeczywistości
sytuacja była bardziej skomplikowana. Przez "skomplikowana" Victorie
miała na myśli ten idiotyczny skurcz brzucha przy widoku jego i którejś z jego
dziewczyn.
Blondynka nie
była głupia i umiała nazywać uczucia.
No dobrze,
nazwała je całkiem niedawno, ale to wcale nie oznaczało, że ból nieszczęśliwego
zakochania był mniejszy!
- Ciebie też miło widzieć. Wiesz, że
walentynki były kiedyś dniem przyjaźni?
W odpowiedzi
chłopak tylko kiwnął głową.
No tak. Limit to
limit. Żadne njumobile tego nie zmieni.
Gdy wyszli z
wieży Ravenclawu, ujrzeli, że korytarze w Hogwarcie pokrywały różowe serduszka
i... zresztą, korytarze Hogwartu, jak zawsze w Walentynki, po prostu pokrywał
róż. I brokat. Dużo brokatu. Kłującego w oczy swoim błyszczeniem i
kiczowatością. Sprawiającego, że Victorie nagle zebrało się na wymioty.
Co, do jasnej
cholery, brokat ma wspólnego z miłością? Miłość ani się nie świeci, ani nie
kojarzy z różem. W każdym razie nie powinna. Ale przez kogoś w przeszłości
wszyscy teraz utożsamiali miłość z tym kolorem i czymś, co miało być sercem, a
w rzeczywistości było tylko dziwacznym symbolem przypominającym inną część
ciała.
Victorie miłość
kojarzyła się z czernią. Głębokim jak studnia uczuciem, w którym za każdym
zakrętem mogła czekać miła, lub niemiła niespodzianka. Z kolorem, który nie
jest słodki. Bo miłość nie jest słodka, zazwyczaj boli. A jeśli już wszystko
jest oblepione sercami, to czemu nie mogą to być prawdziwe, krwawiące serca?
Takie, jakie Slughorn miał w swoim gabinecie? Może wtedy walentynki byłyby
ciekawszym świętem…
Od strony
Wielkiej Sali ku nim zmierzała niska, gruba dziewczynka o blond włosach, ubrana
w trochę przyciasną, różową sukienkę. Obok niej szła wysoka dziewczyna,
najwyraźniej w tym samym wieku. Gdy Victorie ich mijała, usłyszała, jak
blondynka mówi:
- Słuchaj, Greta,
wysłałam mu walentynkę! Nie podpisałam się, żeby wiesz, rozmyślał nad tym, kto
może być jego wielbicielką. Żeby potem się mile zaskoczył. Wiesz, napisałam mu,
że jest przystojny. I że strasznie mi się spodobał. I że kiedyś pewnie mi się
oświadczy...
Dalsza część
wyznania nie była już słyszalna zza schodów, jednak Victorie zadała sobie
pytanie, jak taka idiotka, jak ta blondynka, chyba Margaret, mogła trafić do
Ravenclawu. I jak biedny Alex, znany przez wszystkich jako syn Minister Magii,
który już teraz był przystojny, przeżyje ten dzień.
Na schodach, po
których schodzili do wielkiej sali, Rudolf i Victorie natknęli się na
rozentuzjazmowanego Maxa.
- Ach,
przyjaciele! - zawołał teatralnie. Jego długie włosy spięte były w kucyk,
jednak parę kosmyków jak zwykle z niego wystawało. Był od nich o rok starszy, a
o rok młodszy od Lupina i Alojzego, ale udało mu się wgrać do ich paczki. - Me
serce szybciej zabiło na widok wasz. Jakby słońce, do tej pory jasne, nagle
przygasło pod wpływem waszego oświecenia! Jakby...
- Nie pieprz -
przerwała mu Victorie, na złość samej sobie. Mogłaby powiedzieć w końcu
"nie słodź" co byłoby dużo bardziej adekwatne do sytuacji.
- Ale żeby tak
niegrzecznie? - nadąsał się sztucznie Max. - Zostanę poetą! Już pięć dziewczyn
się na to złapało.
- Zauważ jednak,
że Rudolf jest chłopakiem, a ja jestem dziwna - stwierdziła Victorie. - Poza
tym będziesz pisać teksty do słabych piosenek, a nie wiersze - dodała.
- Nie. Będę pisać
teksty do naszych piosenek. Kiedyś założymy zespół.
- Acha - mruknęła
polemicznie Victorie. - A rok potem zdominujemy rynek muzyczny. Tak, Max.
Przecież poza tobą i Teddy’m żadne z nas nie umie na niczym grać. Wróć na
wróżbiarstwo zamiast raczyć nas takimi przepowiedniami, okej?
Delikatnie się
stresowała zobaczeniem Teddy'ego.
I jakoś tak
wyszło, że musiała się odreagować.
- Hmm... -
zamyślił się Max, wyraźnie jednak wciąż obstając przy swojej wersji. - Ty
przecież niewiarygodnie śpiewasz. Wszyscy o tym wiedzą. Mogłabyś być wokalem. A
Rudolf... hmm... nie wiem. Umiesz na czymś grać? Nigdy nie mówiłeś.
Victorie przewróciła
oczami, bo nawet nie chciało jej się tego komentować.
- Tak -
stwierdził po chwili ciszy ku zdziwieniu wszystkich Rudolf. - Na perkusji.
Równie dobrze
mógł zaśpiewać "ograniczenia i limity nie interesują mnie!".
Tym razem i Max,
i Victorie wytrzeszczyli oczy tak, że prawie im wypadły.
- Chrzanisz –
stwierdziła blondynka.
Odpowiedział jej
tajemniczy uśmiech Rudolfa.
─────────────────────────────────────────────────────
- Dziwnie jest -
stwierdziła Victorie po lekcjach, opierając się jak zawsze na Teddy'm.
Siedzieli na
błoniach, ignorując spodnie przemakające od pięciocentymetrowej warstwy śniegu.
On opierał się o jedno z drzew i starał się nauczyć robienia warkocza z jej
włosów, podczas gdy ona bawiła się nożem, wyjętym z pochwy przytroczonej do jej
spodni. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się, po co go nosi. Skoro w pochwie
było miejsce na różdżkę i nóż, to nosiła obie te rzeczy.
Jeszcze zanim zaczęli
chodzić do szkoły, tak się zachowywali. On opierał się o drzewo, ona o niego i
rozmawiali. Wiedzieli o tym wszyscy. Łącznie z 26 dziewczynami Lupina. Dlatego
żadna z nich nie kłopotała go nigdy pytaniami o to, czy zdradza ją z Victorie.
Takie leżenie pod drzewem w jego ramionach było tak naturalne dla blondynki, że
nie miała pojęcia, czemu teraz nagle czuje, że serce jej szybciej bije.
A no tak -
pomyślała. - Chodzi o to cholerne zakochanie się. O ileż świat byłby prostszy,
gdyby ludzie nie wstydzili się wypowiadania swoich uczuć?
Ted mruknął
"czemu?", zbyt skupiony na tym, co robił. Victorie przez chwilę
przeraziła się, że czytał jaj w myślach.
Obiecał Aurelii,
że nauczy się robić warkocze i miał zamiar się z tego wywiązać. Swoją drogą...
o Tedzie Lupinie wiele można było powiedzieć, ale wszyscy zawsze na pierwszym
miejscu stawali wywiązywania się z obietnic, prawdomówność i całkowitą
możliwość zaufania - chłopak bowiem nigdy nie zdradzał niczyich tajemnic, nawet
osób, których nie lubił.
Poza tym Teddy
Lupin był szczery. Na początku związku zawsze zastrzegał sobie prawa do
zerwania, gdyby im nie wyszło i często mówił, że nie jest pewny, czy do siebie
pasują.
Z jakiegoś
niezrozumiałego powodu to pociągało dziewczyny. I, oczywiście, zupełnie nie
łączyło się z tym, że Ted był przystojny nawet bez swoich zdolności
metamorfomagicznych. A z nimi... cóż, kto by się dziwił, że miał już 26
dziewczyn?
- Chodzi o to, że
już nie zmieniamy kolorów serduszek - jęknęła Victorie widząc, jak białowłosa
dziewczyna z pierwszej klasy błyszczy od brokatu i stara się oderwać
przytwierdzone do jej pleców różowe serduszko, w towarzystwie śmiechu dwóch
chłopaków. - W zeszłym roku była przecież cała akcja odnosząca się do tego, jak
bardzo mamy dosyć różowego.
Teddy puścił jej
włosy zadowolony z efektu i uśmiechnął się szelmowsko, a jego niebieskie zwykle
włosy przybrały kolor ust Aureli.
- My nie lubimy
różowego? - spytał. - Ależ mi się bardzo podoba.
Victorie uniosła
brwi, nie chcąc komentować tego, jak teraz wyglądał, choć na język cisnęło jej
się parę określeń.
- Co nie zmienia
faktu, że i tak zwykle rozwalamy ludziom walentynki.
Od strony zamku
zmierzali ku błoniom dwaj pierwszoklasiści; ta ruda dziewczyna z włosami na
chłopaka, która niosła dziś coś pod bluzą - Sharon - i trochę niższy od niej
chłopak z kręconymi włosami o włoskiej urodzie. Dzieliła ich dość duża
przestrzeń, w której mógłby się zmieścić trzeci człowiek, co dość jasno
świadczyło, że w przeciwieństwie do większej części par będących teraz na
błoniach, ich celem nie była randka.
- Tak - zgodził
się Ted. - Ale w tym roku nie musimy tego robić. James mi powiedział, że oni
coś planują. Nie przeszkadzajmy. Dajmy się wykazać nowemu pokoleniu.
"Oni"
zapewne odnosiło się do sławnej już w Hogwarcie paczki, do której James
należał, a która przejęła obowiązki szkolnych dowcipnisiów. I do której
należała też ta dwójka idąca teraz na błoniach. I syn Minister Magii.
Victorie
przyjrzała im się. Dzieląca tamtą dwójkę przestrzeń była trochę nienaturalna.
Pokręciła głową.
- Poza tym nie
chce mi się niszczyć w tym roku walentynek - stwierdził Ted po namyśle. - To
dzień dla zakochanych. A ja się chyba zakochałem.
Serce Victorie
zastygło na chwilę pod wpływem mocnego ukłucia.
Ach tak. Czyli 26
dziewczyna, Aurelia, to było to.
Nagle przestało
jej być wygodnie w ramionach Lupina. Mimo, że był ciepły.
- Co takiego
szykujesz dla tej szczęściary? - spytała, mimo zaciśniętego gardła.
Różowowłosy
spojrzał jej w oczy.
- Sam nie wiem.
Zapewne nic. Ona pewnie mnie nie kocha. Po co robić z siebie błazna?
Victorie miała
ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Aurelia go nie kocha? Przecież ona jest
w niego wpatrzona jak w święty obraz!
- Mam nadzieję,
że wysłałeś jej chociaż walentynkę - zagroziła Victorie. - Jesteś jej
chłopakiem.
Włosy Teddy'ego
zrobiły się najpierw intensywnie zielone, a potem pomarańczowe.
Również wyglądał,
jakby chciał zacząć nerwowo chichotać, ale się powstrzymał.
- Tak.
Oczywiście, że tak. Ale chyba z nią zerwę. Mam dosyć tego, że wciąż klei się do
Ernesty.
Victorie wytrzeszczyła
ze zdziwienia oczy i uniosła się z Lupina, by lepiej mu się przyjrzeć.
- Ja się
przesłyszałam? - spytała z niedowierzaniem.
Teddy zarechotał.
- Nie. Moja
dziewczyna lepi się do mojej najlepszej przyjaciółki. Obie są bi.
Tym razem
Victorie nie była w stanie kryć oburzenia.
- Ach tak? -
spytała. - Rozumiem, że Ernesta awansowała, a ja jak zwykle spadłam w hierarchii?
Obok nich
przeszła dwójka z pierwszej klasy. Rudowłosa tłumaczyła coś chłopakowi. Chociaż
nie. Nie jemu. Powietrzu między nimi. Victorie wychwyciła słowo
"Alex" i "przeżyjesz".
Ta przerwa była
naprawdę nienaturalna.
Teddy zamrugał.
- Co? NIE! Zawsze
będziesz moją najlepszą przyjaciółką! Nawet cię nie uwzględniam w tej twojej
hierarchii!
Victorie nie
wiedziała już, co gorsze - nie być jego najlepszą przyjaciółką, czy być nią na
zawsze.
- Uważaj, bo
jeszcze uznam, że mnie friendzonujesz - powiedziała, nim się powstrzymała.
Miało to zabrzmieć
żartobliwie, ale zabrzmiało ciut żałośnie. O ile cokolwiek może zabrzmieć
żałośnie w ustach osoby trzymającej nóż.
Tym razem włosy
Teddy'ego stały się intensywnie żółte.
Victorie znała go
od dziecka. Wiedziała, co oznaczają poszczególne kolory. Czerwony to wstyd lub
złość, niebieski smutek, zieleń skonfundowanie, pomarańcz zrozumienie lub
zawód... dużo tego było. Żółć symbolizowała ogromne szczęście.
Czemu, do jasnej
cholery, był szczęśliwy, skoro ona sama czuła się jakby jej wyrwano serce i dano
do spróbowania sklątkom tylnowybuchowym?
- Och, nie
mógłbym tego zrobić. Przecież osoba friendzonowana nie może friendzonować
swojego crusha.
Victorie
zmarszczyła brwi. Po pierwsze – skąd on znal takie dziewczęce słownictwo? Po
drugie…
Wait...
What?!
- Czy ty chcesz
mi powiedzieć, że cię friendzonuję? - spytała niedowierzając.
Ted zagryzł
wargę, a jego włosy stały się intensywnie czerwone.
- O to samo
chciałem się spytać ciebie. Ale tak... Victorie Weasley, podobasz mi się.
Serce blondynki
najwyraźniej ocalało od sklątek, ponieważ teraz wykonywało energiczny taniec
szczęścia w jej piersi. Victorie miała zamiar pójść za jego przykładem, ale
mimo to powiedziała:
- Ale masz dziewcz...
Teddy przerwał
jej pocałunkiem.
- Oj, cicho.
Może jednak
walentynki nie są takie złe? - pomyślała dziewczyna, odwzajemniając pocałunek.
Ruda
Raja siedziała
obok Jordana przy oknie, a dokładniej na nim, i oboje czekali na Christa, który
jak zwykle gdzieś się zawieruszył po drodze. Zazwyczaj, gdy mieli się gdzieś
spotkać, on albo zapominał, albo coś innego, w postaci ślicznej dziewczyny, go
zatrzymało.
Dziewczyna
zerknęła ukradkiem na chłopaka, jej chłopaka,
siedzącego na parapecie i ze skupieniem wertującego podręcznik do klasy ósmej
od zaklęć i mamroczącego coś niezrozumiale. Zawsze strasznie go fascynowały
zaklęcia i uczył się ich szybciej, niż Raja podejrzewała, że to możliwe. Zresztą
to dzięki niemu i Raja, i Christo tak dobrze wypadali na tych lekcjach. W jego
towarzystwie po prostu nie dało się czegoś nie nauczyć.
Jego ciemne włosy
śmiesznie sterczały na wszystkie strony. W przeciwieństwie do Christa nie
potrzebował żelu. Miał naturalnie sztywne włosy, które w nocy tak czy siak
układały się jak chciały, czego chłopak nie mógł zmienić. Raja pamiętała, jak
kiedyś chciał je zapuścić do ramion, ale wyglądały zbyt zabawnie, więc szybko
je przyciął.
Dziewczyna
zaczęła się bawić jednym z dredów, ale chwilę potem znów spojrzała na swojego
chłopaka.
Uwielbiała jego
oczy. Błękitne, o takim kolorze, którego zazdrości mu każda dziewczyna. Albo
kocha, tak jak w jej przypadku. Koloru lodowca. Przepiękne.
Chłopak
zmarszczył nos, jak zawsze, gdy czegoś nie rozumiał. Brunetka wiedziała, że gdy
już zrozumie, uniesie delikatnie brwi i uchyli usta.
Raja spróbowała sobie
przypomnieć dzień, w którym się poznali. Widziała to jak przez mgłę.
Miała sześć lat. Czwarta
grupa przedszkola, dołączył nowy kolega.
Raja, nie mająca
jeszcze wtedy dredów, od razu się z nim zaprzyjaźniła, a potem, jak to czasem
bywa w tym wieku, oboje przysięgli sobie miłość do grobu. Później się zaczęło –
bieganie za górkę i całowanie się w policzek, piętnaście ślubów udzielonych
przez roześmianą przedszkolankę…
W podstawówce
rozłączyli się, ale nadal zachowali bliskie kontakty, dzięki zajęciom tanecznym
dwa razy w tygodniu. Oboje to kochali. Owszem, Jordan często był wyśmiewany
przez chłopaków w klasie, ale ani myślał rezygnować z hobby. W końcu wszyscy
się z tym pogodzili i przestali go nękać. Jordana nie dotyczył też tzw.: „bunt
przeciwko dziewczynom”, zazwyczaj trwający w trzeciej klasie podstawówki. W
końcu nie zamierzał zrywać kontaktów z Rają, swoją najlepszą przyjaciółką,
tylko dlatego, że inni tego chcą. Poza tym… wciąż żartobliwie nazywali się
parą.
Planowali iść do
progimnazja razem, ale wtedy oboje otrzymali listy z Drumstrangu. Nagle zaczęli
się wykręcać od wspólnego chodzenia do szkoły, tłumacząc się dobrą propozycją i
tego typu rzeczami. Na wakacje przed początkiem szkoły stracili kontakt
całkowicie – oboje uznali, że lepiej będzie, jeżeli to drugie o nich zapomni. W
końcu należą teraz do dwóch innych światów.
To były najgorsze
wakacje jej życia, jak później stwierdziła Raja. W wieku dziesięciu lat zrobiła
sobie pierwsze dredy, gdyż zawsze chciała, a jej mama, uwielbiająca reggae, nie
miała nic przeciwko. Mimo spełnienia jednego z marzeń, prawie codziennie
wieczorem płakała w poduszkę, wiedząc, że straciła najlepszego przyjaciela,
jakiego kiedykolwiek mogła mieć. Albo nawet kogoś więcej.
A potem, czekając
na statek, mający ich zabrać do szkoły… spotkali się. Zupełnym przypadkiem –
wpadli na siebie w porcie, wśród tłumu. W pierwszej chwili obojgu odebrało
mowę, a potem zaczęli wrzeszczeć, by przekrzyczeć tłum, ale też siebie
wzajemnie. Głównym zarzutem było „dlaczego mi nie powiedziałeś/aś?!”, a Raja
prawie rzuciła się Jordanowi do gardła. Wówczas uwagę zwrócił na nich Christo,
rozdzielając ich i krzycząc coś o zdradzie.
Nikt nigdy nie
dowiedział się, co miał wtedy na myśli.
Kiedy w
Drumstrangu okazało się, że przyjmują tylko czarodziejów półkrwi i
czystokrwistych, częściowo rozwiązana została zagadka zaginionego ojca Rai.
Dodatkowo dziewczyna dowiedziała się, że rodzice Jordana są czarodziejami, o
czym chłopak doskonale wiedział, ale uczęszczał do mugolskiej podstawówki, by
wyzbyć się uprzedzeń, wobec których jego ojciec, pomimo genów jednego z
pierwszych dyrektorów Durmstrangu, nie tolerował.
A na trzecim roku
znów zostali oficjalnie parą, choć nigdy się w rzeczywistości nie rozstali.
Dredówna
przeliczyła ilość lat, przez które się znali. Wyszło jej, że są ze sobą od co
najmniej dziesięciu zim.
Dziewczyna
zdawała sobie sprawę z tego, jakie miała szczęście, znajdując prawdziwą miłość.
Przecież niektórzy szukają jej latami i w końcu i tak nie znajdują, jak Christo,
który, choć miał już parę dziewczyn, nigdy z nikim się nie związał tak „na
poważnie”. A ją i Jordana łączyło prawdziwe uczucie.
Owszem, brunetka
wiedziała o istnieniu tak zwanej „miłości na zawsze”, którą odczuwają zwyczajni
nastolatkowie. Że na zawsze będą razem. Że nigdy się nie rozejdą. Że przecież
się kochają jak nikt inny na świecie. A po tygodniu nagle zdają sobie sprawę,
ze to jednak nie było to.
Tyle że, ona i
Jordan nie byli ze sobą od tygodnia. Byli ze sobą prawie całe życie. I nadal im
się nie znudziło. A gdyby nawet zerwali, w końcu i tak by do siebie wrócili,
zdając sobie sprawę, że nikogo lepszego nie znajdą.
Ba!
Że nie chcą
znaleźć!
Raja nawet nie
zauważyła, jak Jordan zorientował się, że go obserwuje.
- Hej? Rej,
wszystko dobrze?
- Tak –
odpowiedziała dziewczyna z melancholijnym uśmiechem. – Ale właśnie zdałam sobie
sprawę, że jesteśmy razem dłużej niż większość małżeństw. Nie masz mnie czasem
dosyć?
Jordan zamknął
podręcznik i uśmiechnął się szeroko, obrzucając ją tym swoim niebieskim
wzrokiem.
- Ciebie? Nigdy.
Z tobą nie można się nudzić.
Raja wbiła dłonie
głębiej w kieszenie zielonej bluzy.
- No nie wiem.
Nie podoba ci się może tamta blondynka idąca tam, korytarzem?
Raja wskazała na
nią palcem, a chłopak przyjrzał się uważnie ich koleżance z rocznika, Sijanie.
- Cóż, ma ładne
włosy – stwierdził Jordan, poprawiając swoje. – I usta. Ładnie zarysowany łuk
Kupidyna…
- I długie nogi –
dodała krytycznie Raja, również się jej przyglądając. – Mógłbyś się z nią
kiedyś umówić.
Jordan
wytrzeszczył oczy.
- Z Sijaną?
Serio? Czy ty mnie namawiasz do zdrady?
Raja uśmiechnęła
się.
- Nie. Ale wiesz,
okres dorastania to czas, w którym chłopcy próbują różnych rzeczy… a ty masz
tylko mnie. Od zawsze. Na pewno kiedyś myślałeś o tym, by być kiedyś z jakąś
inną. Ja się nie obrażę, pod warunkiem, że wrócisz.
Raja wzruszyła
ramionami.
- Podpuszczasz
mnie – stwierdził Jordan. – Jeżeli bym powiedział „spoko”, to zaraz poczułabyś
się niedowartościowana i niekochana.
Dziewczyna
ponownie wzruszyła ramionami.
- Znasz mnie na
tyle, by wiedzieć, kiedy cię podpuszczam.
Jordan uważnie
taksował ją wzrokiem.
- W takim razie
to ty chcesz się z kimś umówić, ale musisz mnie mieć z głowy? – zgadywał dalej.
Raja przewróciła
oczami.
- Księżycu mojego
życia – zaczęła. – Czemu ty mnie podejrzewasz o takie perfidne zagrania? Ja
mówię całkiem poważnie.
Jordan wciąż
patrzył na nią, jakby objawił mu się troll, potrafiący składać pełne zdania.
- Czekaj, moje
słońce i gwiazdy. Ty mnie namawiasz do zdrady pod pretekstem znudzenia się tobą,
a zaraz potem proponujesz mi rozstanie się, bym mógł się nacieszyć życiem bez
ciebie? – spytał, niedowierzając.
Dziewczyna
kiwnęła głową rada, że wreszcie zrozumiał, o co jej chodzi.
- Jesteś chyba
jedyną dziewczyną na tym świecie, która może tak mówić. Jak ja mam się tobą
znudzić, skoro wciąż mnie zaskakujesz? Na Merlina, kocham cię – skończył
szeptem i nagle ją pocałował.
Całowali się już
wiele razy, ale Raja była pewna, że nigdy jej się to nie znudzi. Każdy kolejny
pocałunek smakował, jakby był pierwszym. A co, jeśli Jordan czuje dokładnie to
samo co ona? Bo jeśli tak, to rzeczywiście możliwym jest, że nigdy mu się nie
znudzi. Przymknęła oczy i…
- Dobra,
odklejcie się od siebie, bo zaraz zwymiotuję – przerwał im stanowczy głos
Christa.
O jego
dzisiejszym spóźnieniu zadecydowała druga możliwość. Chłopak zjawił się na
korytarzu w towarzystwie ciemnowłosej dziewczyny z urodą charakterystyczną dla
lat 40. Odchodziła już, ale Dredównie nie uszedł sposób, w jaki wpatrywała się
w białowłosego.
Raja westchnęła.
Kiedy ten Christo wreszcie zauważy, że dziewczyna podrywa go od pięciu lat?
- Mógłbyś się
wreszcie zakochać, przestałbyś się czepiać – skrytykował go Jordan, waląc po
głowie podręcznikiem do zaklęć z klasy ósmej.
Christo
przewrócił oczami.
- W kim? Przecież
tu nikogo fajnego nie ma – stwierdził, jakby to było oczywiste.
- Na przykład w
Gabrijeli. Gadałeś z nią przed chwilą. Wydaje się być fajna.
Christo
przewrócił oczami.
- Ale nudna.
Zresztą jak wszystkie dziewczyny które dobrze znam… poza tobą, Rej. Ładne, ale…
hmm… nie podobają mi się pod tym względem. Pod względem charakteru. No dobra,
nawet nie są złe, nie są głupie i w ogóle można z nimi fajnie pogadać, ale… no nic
więcej.
Christo
powiedział dużo, ale Rai nie umknęło kluczowe słowo w jego wypowiedzi,
brzmiące: „dobrze” i znajdujące się przed słowem „znam”. Starał się to
zatuszować dużą paplaniną, ale dziewczyna go znała.
- Doskonale –
stwierdził Jordan. – A teraz opowiedz nam ze szczegółami o tej dziewczynie,
której nie znasz dobrze, a która jednak ci się spodobała.
Raja miała ochotę
go pocałować, ale się powstrzymała wiedząc, że Christo znów by rzucił coś
sarkastycznie, odwracając ich uwagę od tematu, na który właśnie trafili.
Policzki chłopaka
przybrały kolor serduszek walentynkowych.
- Eee… Ale ja…
- Tak, wiemy, nic
takiego nie powiedziałeś. Ale zaraz powiesz – wpadła mu w słowo Raja.
Christo odruchowo
poprawił włosy, ale w jego geście była niepewność. Znał przyjaciół. Wiedział,
że się nie wymiga.
- Tyle, że ja
nawet nie do końca wiem, jak ona się nazywa. No dobrze, to chyba wiem. Ale
chyba ma chłopaka. I jest mugolką. I ogólnie widziałem ją raz w życiu i to
nawet nie w Bułgarii, tylko w Anglii gdy byłem u kuzyna. Ogólnie wątpię, bym
jeszcze kiedyś ją zobaczył…
Para nie musiała
nawet nic mówić. Wystarczyły oczekujące spojrzenia.
Christo położył
dłoń na karku, jak zawsze, gdy się stresował.
- To było tak,
że… hmm… Byłem na wakacjach u kuzyna, Charlesa. On za to był we Włoszech jakiś
tydzień wcześniej i wciąż nam opowiadał, znaczy się mi i swoim kochanym
kolegom, o jakiejś dziewczynie którą poznał w hotelu o pięknych włosach. Ciągle
tylko o tej Angelice i Angelice. To się robiło nudne.
Raja dała mu
znak, by mówił dalej. Mimo, że wiedziała, jak historia może się skończyć.
- W każdym razie
raz postanowiliśmy pójść na pizzę. Wyszliśmy przed dom i… i ona… ona tam stała.
- Angelica? –
dopytał się Jordan.
- Sharon.
- Jaki ona ma
związek z historią?
Christo
poczerwieniał jeszcze bardziej. Najwyraźniej nie miał bladego pojęcia, jak to
opowiedzieć, a takie przerywanie tylko utrzymywało go w przekonaniu, że robi to
źle.
- Nie, ona…
- Jordan, po
prostu siedź cicho. A ty, Christo, gadaj. Kim jest Sharon?
- Cóż… to było
tak, że ona gdzieś szła i akurat mijała dom. Starała się nas ignorować, to było
widać… i… eee… John chyba krzyknął na nią sprzątaczka, bo niosła miotłę… nie,
to był jednak Charles. I ona się odwróciła. I… spojrzała na nas, a w jej oczach
błysnęła jakaś iskierka, która powinna zwiastować pożar. Miała niewiarygodne
oczy. Jedno zielone, a drugie… drugie niebieskie.
Raja słuchała.
Jordan słuchał.
- I nagle stała
się Angelicą. Podbiegła do Charlesa, coś mówiąc o tym, że ich miłość przecież
powinna trwać dłużej niż wakacje. A Charles nie miał pojęcia, o czym ona mówi.
Zaczął coś paplać o tym, że on jej nie zna, zaczął ją wyzywać… a ona
utrzymywała, że byli parą i on ją kochał, a potem nagle nazwał ją sprzątaczką.
Prawie się popłakała. Ale… słuchajcie, nie wiem, jak to możliwe, ale jakoś
dostrzegłem, że tylko gra. I wbrew temu, że najpierw przyrzekłem się nie
odzywać, zacząłem zadawać głupie pytania, by jeszcze bardziej pognębić Charlesa.
I… cóż… raz stwierdziłem nawet, że jest piękna, najpiękniejsza na świecie, a
ona na mnie spojrzała… z nienawiścią. Charles wyglądał, jakby się miał posikać,
a ona wciąż grała. Grała idealnie. I wtedy pojawił się ten chłopak, ten Włoch.
On nie do końca był Włochem, ale na pewno ktoś w jego rodzinie nim był. I
Charles go poznał, sam nie wiem skąd. I ten chłopak też zaczął utrzymywać, że
się znają z wyjazdu i zaczął podawać różne dziwne fakty stamtąd… on też dobrze
grał, ale miał coś mściwego w oczach, gdy patrzył na Charlesa. On go chyba
serio skądś znał, ale nie mam pojęcia skąd…
Christo coraz
bardziej odbiegał od tematu, więc Raja chrząknęła.
- W każdym razie
– przerwał tamten wywód. – W efekcie Sharon, a może Angelica, choć jestem
prawie pewny, że to była jednak Sharon, powiedziała, że z nim zrywa za nazwanie
go sprzątaczką i spoliczkowała go dwa razy. A potem odeszła z tym chłopakiem,
coś do siebie szeptali. On… on chyba był jej prawdziwym chłopakiem. Ale… hmm…
wyobraźcie ją sobie. Była mega. Chodzi mi o to, że… wątpię, by inna dziewczyna
potrafiła to zrobić, tak się zemścić. Strasznie mi się to spodobało. W sensie –
była niewiarygodna, taka szczera, a zarazem piekielnie inteligentna… –
skończył.
- To tyle? –
spytał Jordan. – Widziałeś ją jeszcze kiedyś, potem?
Christo
spurpurowiał.
- Tak. W sklepie,
jak mnie wysłali po Colę. Hmm… tak naprawdę nie chciała ze mną w ogóle gadać.
Udało mi się tylko wytłumaczyć, że Charles to nie jest mój kolega. Wcześniej
zabijała mnie spojrzeniem. Potem ono nagle złagodniało, ale i tak odeszła. Wątpię,
bym ją jeszcze kiedyś zobaczył, ale… słuchajcie, Charles nazwał ją czarownicą.
A ja… ja chciałbym, żeby nią była. I myślę… myślę, że ona nadaje się na
czarownicę dużo bardziej niż dziewczyny chodzące do tej szkoły.
Fangirl
Amy kurczowo
trzymała książki, próbując uciec niezauważona z Sali eliksirów do Wielkiej
Sali. A dokładniej – uciec niezauważona przez Camerona.
Cameron pochodził
z rodziny czystej krwi i w zeszłym roku nie zdał z klasy pierwszej. Prędko stał
się koszmarem wszystkich pierwszaków, przemocą wymuszając od nich pieniądze i
tego typu rzeczy. Jego rodzice pracowali na jakimś wysokim stanowisku w
Ministerstwie Magii, więc na większość z mniejszych przewinień nauczyciele
przymykali oko. Pozostali uczniowie bali się donosić – chłopak zawsze się o tym
dowiadywał i osoba donosząca mogła mieć zapewniony ból nie tylko pochodzący z
pięści, ale i z różdżki. Tak, w zadawaniu bólu ten gość był mistrzem.
Amy rozejrzała
się, ale była prawie pewna, że ten Puchon, bo wbrew wszelkim pozorom ten idiota
był w Huffepuffie, nie opuścił jeszcze klasy. Zaczęła się szybko wspinać po
schodach.
Cameron jeszcze
ani razu nie zaatakował bezpośrednio jej. Ale zaatakował jej koleżanki z dormitorium
i wiele razy dawał do zrozumienia, że na nią też przyjdzie kolej. Dlatego poza
książkami w ręku trzymała jeszcze różdżkę.
Niezbyt jej
wychodziły zaklęcia, o czym doskonale wiedziała i co wciąż sobie przypomniała
na każdych zajęciach z Flitwickiem, ale strasznie się starała, by jednak coś
się jej udało; mimo to wciąż miała problemy z choćby Wingardium Leviosa.
- Ty! Rogerson!
Tak, do ciebie mówię, szara myszo! Odwróć się! – usłyszała głos z dołu schodów.
Wszyscy pozostali
poszli już na górę. Ona musiała zostać na chwilę po lekcji na polecenie Anemoni
i posprzątać klasę. Cameron strasznie się ociągał z pakowaniem. Gdy wyszła, on
pospiesznie wrzucał książki do torby. Miała nadzieję, że jednak jej nie dogoni.
Dogonił.
Amy zacisnęła
zęby. A więc i na nią przyszła kolej.
Spojrzała na
tytuł pierwszej trzymanej przez nią książki. „Zwiadowcy – płonący most”. Dostała
ją od Willa ostatnio pocztą. Razem z listem pytającym, czy u niej wszystko
dobrze. Odpisała, że tak, nie ma żadnych problemów. Nie wspomniała o Cameronie.
Po co go martwić? Miał gorsze problemy z Sharon, a Amy nie chciała, by zajmował
się czymś innym niż nią. Shippowała ich z całego serca i nie chciała być
przyczyną, dla której on nie będzie mieć czasu, by wyznać jej miłość. A ona…
ona sobie poradzi. Jak zawsze.
„Zwiadowcy” –
pomyślała Amy. – „Horace też miał problemy z chłopakami, którzy go gnębili. Ale
Will mu pomógł. I Halt. Przyjaciele mu pomogli.”
Szkoda tylko, że
Amy nie miała żadnych przyjaciół.
- Rogerson,
fajtłapo, złaź tu, bo jak tego nie zrobisz, to cię dogonię, a wolałabyś jednak,
bym tego nie zrobił!
Amy wzięła
głęboki wdech.
Nie miała
przyjaciół, bo wszyscy myśleli, że nie jest w stanie gadać o niczym innym, niż
o książkach i to w dodatku mugolskich, które były przecież szczytem badziewia.
Poza tym dziewczyna miała przypuszczenie, że po prostu przewyższa inteligencją
osoby ze swojego rocznika. Bardziej kolegowała się, dajmy na to, z Lily Potter,
będącą w drugiej klasie, lub z Rose Weasley, która przejęła teraz po Sharon
szkolną gazetkę.
Ale one też miały
swoich znajomych i zazwyczaj nie miały czasu dla wkurzającej pierwszoklasistki.
- Rogerson, masz
tu zejść w ciągu pięciu sekund! Pięć, Cztery…
Nie miała
przyjaciół, ale miała książki.
A książki
nauczyły ją wielu rzeczy. Ich bohaterowie zawsze znajdywali sposób rozwiązania
sytuacji, który był dla nich pomyślny, nawet gdy sytuacja była bez wyjścia. To
przez to dziewczyna wierzyła w to, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście.
Również z tej, w której się teraz znalazła.
- Pieprz się –
usłyszała swój szept.
- Co ty tam
mamroczesz? – krzyknął Cameron z dołu. – Natychmiast tu złaź albo sam cię
sprowadzę, ty mała, szara kujonko bez przyjaciół!
„Ale pocisnął” –
pomyślała sarkastycznie Amy, odwracając się gwałtownie.
W dole schodów
stał Cameron w całej swojej okazałości. Był wyrośnięty, nawet jak na swój wiek,
przez co przewyższał większość pierwszaków, w tym i Amy, o głowę. Miał
kasztanowo-rude włosy, małe, czarne oczka i mocno zarysowaną szczękę. Poza tym był
umięśniony. Nie był jakoś strasznie, ale jednak. Na tyle, by jego widok budził
grozę.
- Powiedziałam,
ty duży nieuku bez przyjaciół, po angielsku i bardzo zrozumiale „Pieprz się” –
rzekła tak spokojnie, że sama siebie zdziwiła.
Camerona też.
Jego oczy
otworzyły się szerzej.
- Słucham?
- Trzeci raz nie
powtórzę.
Gdy do chłopaka to
dotarło, Amy nie zdążyła nic zrobić. Jakaś straszna siła zrzuciła ją ze schodów
tuż pod jego stopy. Książki rozsypały się po podłodze i pogięły. „Pani Prince
się wkurzy” – pomyślała dziewczynka, choć dobrze wiedziała, że to nie jest
teraz największy z jej problemów.
- Och, zachciało
się pyskować? Jak dobrze, że jestem dziś w dobrym humorze. Wyskakuj z forsy.
Amy dźwignęła się
z ziemi i usiadła, mimowolnie jęcząc.
„Postanowiłam
grać bohaterkę?” – jęknęła w myślach. – „Mam za swoje”.
Tyle, że, mimo
wszystko, ten ból spodobał się Amy. Przypominał ten ból, który odczuwają bohaterowie
książkowi, gdy wreszcie cos zrobią. Gdy wreszcie zaczną być bohaterami, a nie
tylko postaciami.
Amy znudziło się
bycie postacią.
- Słuchaj, ja za
to nie jestem dziś w dobrym humorze, więc powiem wprost: powtarzasz się.
O Amy można było
wiele powiedzieć, ale na pewno nie, że była cicha. Znała dużo słów, które
brzmiały mądrze. Amy była wygadana.
I to była jej
największa broń.
Cameron zamierzył
się do kopniaka, ale nim zdążył go wymierzyć, Amy błyskawicznie wstała. Sama
siebie tą błyskawicznością zadziwiła.
- Czekaj, czekaj…
- powiedziała, udając, że zaczyna szukać pieniędzy. Cameron zamarł, ale chwilę
potem na jego twarz wstąpił wredny uśmieszek.
- Zdajesz sobie
sprawę, że przemoc jest objawem niskiej samooceny? – spytała nagle Amy,
rezygnując z poszukiwań.
Czego w końcu
miała poszukiwać – pieniędzy, których nie miała?
Kopniak w
piszczel był krótki i bolesny.
- Słuchaj, nie mam
kasy, więc powtórzę to, co powiedziałam stojąc na schodach: pieprz się.
Cameron spojrzał
na nią z niedowierzaniem. Najwyraźniej oporu spodziewał się od wszystkich,
tylko nie od tej małej, mysiowłosej fangirl z dwoma warkoczykami nadającymi jej
dużo młodszy wygląd.
- Nie mam dużo
czasu – warknął. – Nie masz kasy? W takim razie chcesz dostać w nos?
- Żeby mi zaczął
krwawić i pani Pomfrey dowiedziała się o całym zajściu? – dokończyła za niego
Amy. – Poproszę.
Nadstawiła
policzek, ale, jak się spodziewała, cios nie nastąpił. Cameron nie był głupi –
owszem, nie szło mu z eliksirów, ale zaklęcia miał wkute perfekcyjnie, co dość
często pokazywał.
- Rogerson,
mówiłem, że nie mam czasu. Spieszę się na transmutację. Więc co wybierasz –
kwaśne jabłko czy koperek?
- Cameron, takie
powiedzonka były modne w przedszkolu, ale najwyraźniej twój umysł nadal tam
został – odparła Amy.
- Czyli kwaśne jabłko
– stwierdził chłopak, unosząc różdżkę. – Levicorpus.
Amy poczuła, że
traci grunt pod nogami. Uniosła się w górę, głową do dołu.
Okulary spadły
jej z nosa na podłogę, przez co jej obraz był zamazany.
- Słuchaj,
czytałam o takich jak ty – mówiła dalej, choć bluzka zjechała jej z brzucha, co
było bardzo niekomfortowe, gdyż Cameron, mimo całej swojej obrzydliwości, był chłopakiem. I był przystojny. – Osobniki z niespełnionymi ambicjami wyżywające się
nie tylko psychicznie na innych przedstawicielach tej samej rasy, lub innej
rasy…
Cameron machnął
różdżką, a Amy przeleciała przez pół korytarza i wróciła w to samo miejsce, w
którym była jeszcze przed chwilą. Cudem udało jej się nie wrzasnąć. W każdy razie
nie głośno.
- Zazwyczaj ma to
zachowanie podłoże w psychice, od dziecka kształtowanej przez rodziców… –
mówiła dziewczyna dalej.
- Mam w dupie, o
czym czytałaś. Lubisz latać? Polatasz sobie jeszcze chwilkę.
- Spieszysz się
na transmutację – przypomniała Amy. – Zresztą ja też. Więc może kończ tę zabawę
i porozmawiajmy jak normalni ludzie?
W odpowiedzi
Cameron machnął różdżką, szepcąc przeciwzaklęcie, a Amy z głośnym „ŁUP” upadła
na posadzkę.
Chyba nawet udało
jej się nic nie złamać.
- Nie wiem, czemu
jeszcze nie sprawiłem, byś jęczała. Ale chyba po prostu śmieszy mnie to twoje
gadanie. Tarantellegra.
Tym razem nogi
Amy zaczęły wykonywać taniec, którego nie mogła zatrzymać w żaden sposób.
Dziewczyna po chwili ponownie przewróciła się i wiła po podłodze, napędzana
wciąż ruszającymi się nogami.
- W każdym razie…
zgaduję… że… - dukała. - …jesteś inteligentny… i ambitny… ale też agresyw… ny…
Możesz przestać… i tą ag… resję przekształ… cić w jakieś po…żyteczne hobby…
- Finito. Co ty tam gadasz, błaźnie?
Nogi Amy przestały
się ruszać. Dziewczyna odetchnęła w duchu. Poza tym chłopak jej słuchał. A to
połowa sukcesu.
- Mówię, że
mógłbyś tę agresję przekształcić w jakieś pożyteczne hobby – mruknęła Amy,
masując nogę, która boleśnie walnęła o ścianę podczas tańców.
- Na przykład? –
Cameron zmarszczył brwi i opuścił różdżkę.
- Nie wiem. Może
nauka zaklęć? Świetnie ci wychodzą. Ale najlepiej takie osoby sprawdzają się
jako pałkarze. Wiedziałeś, że Wołkow, ten z reprezentacji Bułgarii, miał
problemy z biciem kolegów w szkole, a dzięki Quiddichowi jest teraz wciąż
najlepszym pałkarzem stulecia?
- Locomor Moris.
Najwyraźniej
fakty z Quiddicha nie interesowały go tak, jak jego własna osoba.
Tym razem nogi
Amy skleiły się nagle. Dziewczyna nie miała pojęcia, po co. „Co on ma z tymi
nogami?” – zdołała pomyśleć.
Siedziała ze
sklejonymi nogami i dalej mówiła, bo najwyraźniej to ją ratowało.
Zaraz miało stać
się jej zgubą, ale skoro lubił słuchać o sobie…
- Cameron. Teraz
powiem ci prawdę, za którą możesz mnie zlać, ile chcesz, pod warunkiem, że
wysłuchasz do końca.
Chłopak ani nie
przytaknął, ani nie zaprzeczył, tyko patrzył na nią jak na hipogryfa, który
nagle zaczął śpiewać – jak na bardzo interesujące zjawisko.
- Wszyscy się
ciebie boją – stwierdziła spokojnie Amy. – Ale to wcale nie jest tak dobrze,
jak myślisz. Bijesz ludzi i gnębisz wszystkie pierwszaki, i nie tylko
pierwszaki, które nie chcą się naskarżyć nauczycielom. Myślą, że potem będzie
jeszcze gorzej. Ale ja, Cameron, znam prawdę na ten temat. Znam regulamin.
„Uczeń znęcający się nad innymi osobami uczęszczającymi na zajęcia w celu
zdobywania wiedzy, winny jest przemocy i zostanie bezzwłocznie ukarany
wydaleniem ze szkoły.” – zacytowała dziewczyna. – Więc bij sobie ludzi ile
chcesz. Ale wiedz, że choćbyś teraz złamał mi wszystkie kości, one odrosną, a
wtedy pójdę do McGonagall i wszystko jej opowiem. I rodzice ci nie pomogą. Poza
tym mam wrażenie, że nie będą z ciebie zadowoleni. W końcu kto chce mieć syna,
którego wydalono z Hogwartu? To się bardzo dawno nie wydarzyło, Cameron. Ale
mogę cię zapewnić, że jeśli nie przestaniesz, to się zmieni. Za moją sprawą. Bo
mam dosyć słuchania, jak inne dzieci płaczą po nocach! Rozumiesz, Cameron?
Płaczą! Ich rodzice mogą mało zarabiać i pieniądze, które im zabrałeś, mogą być
jedynymi, jakie dostaną w miesiącu, a ja doskonale wiem, Cameron, że Twoich
stać na finansowanie twoich zachcianek. Więc owszem, wszyscy się cię boją. Ale
kiedyś miarka pęknie… znaczy przebierze się. Bo poza strachem czują do ciebie
jeszcze nienawiść. Cameron, nikt cię nie lub…
Przerwała jej
pięść, która, mimo ostrzeżeń, wylądowała na jej nosie. Ból oślepił ją tak, że
dziewczyna w pierwszej chwili pomyślała, że zaraz straci przytomność. Po chwili
poczuła, jak na jej wargi spływa strużka krwi. Nie miała pojęcia, czy jej nos
był złamany, ale mogła przynajmniej
wziąć oddech.
Ból rozprzestrzenił
się pulsująco na całą twarz.
Zaczęła dyszeć. Przez
to, iż mogła oddychać, poczuła, że zbiera jej się na wymioty. To chyba była
kwestia widoku albo raczej zapachu krwi.
„Naprawdę fajnie
jest być bohaterką” – pomyślała. – „To ja chyba wrócę do bycia postacią.
Najlepiej epizodyczną.”
Uchyliła powieki,
mimo bólu.
Cameron stał na
nią z przerażeniem na twarzy. Nie ruszał się. Stał, jakby ktoś walnął w niego Drętwotą
i z osłupieniem się jej przyglądał. I ze strachem.
Amy poczuła, że mimowolnie
zaczęła płakać.
Udało jej się
wykrztusić:
- Ale spoko, mnie
też nikt nie lubi… - jęknęła żałośnie.
Tak. W końcu
przede wszystkim należy skończyć przemowę.
Mądrze, Amy.
A mogłaś
zamilknąć.
Zamknęła oczy,
czekając na następny cios, ale nic takiego nie nastąpiło.
Łzy zmieszały się
z krwią z nosa.
Nagle ktoś pomógł
jej usiąść. Amy nie chciała otworzyć oczu. Ten sam ktoś wcisnął jej chusteczkę
do nosa do ręki.
- Przepraszam.
Gdyby na
korytarzu był ktoś poza Cameronem, Amy nigdy by nie uwierzyła w to, że to
właśnie on to powiedział. Ale byli sami.
Amy zaczęła
wycierać okolice nosa wciąż nie otwierając oczu.
Łzy płynęły, a
ona wycierała krew.
Nie otworzyła
oczu.
- Ja… strasznie
cię przepraszam, Rog… Amy. Ja… nie wiem, czemu cię walnąłem. Mniej więcej w
połowie obiecałem sobie, że tego nie zrobię, bo… jako pierwsza powiedziałaś
prawdę i nie okazałaś się takim oślizgłym tchórzem, jak pozostali.
Zapadła cisza.
Amy czuła ból, chwytający każdą część jej ciała, nawet te, które nie ucierpiały
od ciosu. To chyba była kwestia upadku.
Jej nogi
rozkleiły się.
- Masz rację. Ja…
jestem potworem. I ja to wiedziałem. Ale… ale nikt przed tobą mi tego nie
powiedział, więc myślałem, że może… Ja przepraszam, Amy. Chyba… chyba cię
podziwiam. I chyba… ale tylko chyba – dodał mocniej, jakby zastrzegając sobie
prawa do zmiany zdania. - …postaram się zmienić. To…tak.
Amy usłyszała, jak
chłopak zaczyna zbierać jej książki.
Wciąż wycierała
twarz chusteczką. Nie miała pojęcia, skąd chłopak ją miał. Pewnie zabrał komuś
innemu, kogo pobił przed nią.
Nagle poczuła
ręce, mocno chwytające ją i podnoszące do góry. Przeraziła się. Mimo to zdała sobie
sprawę, że to było dużo przyjemniejsze od latania w tę i z powrotem po
korytarzu. Albo byłoby, gdyby nie bolało ją dokładnie wszystko.
- Zaniosę cię do
pielęgniarki. A potem… sam nie wiem. Chyba wyjdzie wszystko na jaw. Jestem
debilem.
Amy prawie
uśmiechnęła się, co sprawiło jej ogromny ból.
Nie wierzyła
własnym uszom. To co się działo wyglądało jak scena ze słabego fanficku. A nawet nie fanficku, a fanficku do
fanficku. Czyżby jej cudowna przemowa naprawdę coś zdziałała…?
Wiedziała, że
jest naiwna, myśląc, że on już „nigdy nie będzie” tylko dlatego, że zobaczył
jej łzy. Ale Amy, niestety bądź stety, wierzyła słowom. I przez to, choć nie
chciała, wierzyła Cameronowi.
Postanowiła dać
mu szansę. Wszyscy zasługują na drugą szansę. Ona często jej nie dostawała.
- Przecież ja się
tylko potknęłam i spadłam ze schodów – szepnęła.
Yeah! Chcę Agathe! Chcę Agathe! I jeszcze ee.. i Aline! Tak to jest to! Bardzo ładnie proszę! <3 i w ogóle to najbardziej podoba mi się z perspektywy Victorii^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Vinci.
Czekam na rozdział hihi
Wiem :D.
UsuńZdecydowałam, że ona musi się pojawić, żebyś wreszcie zrozumiała, czemu nie jest z Alexem.
Victorie? Super. Bo to od tego się wszystko zaczęło.
Wzajemnie
Okej
Ech. Księżycem życia była kobieta, a Słońcem i gwiazdami facet.
OdpowiedzUsuńShame! *dzyń, dzyń* Shame! *dzyń, dzyń* Shame!
A tak w ogóle to bardzo mi się podobało. Najbardziej perspektywa Victorii, tak jak Vinci. Chociaż Rai też była bardzo fajna.
Chciałabym perspektywę: Emily, Luizy i Evana.
Aga (Tak, wiem, że znowu nawaliłam i nie komentowałam. Już nawet nie będę obiecywać poprawy, bo pewnie i tak mi się nie będzie chciało. W.zo.o. też zaniedbałam. Ale wiedz, że cały czas na bieżąco czytam.
Wiem. To miało być takie heheszkowanie :D. W następnych rozdziałach ktoś miał zwrócić na to uwagę, ale byłaś pierwsza :D.
UsuńChyba zrobię Luizę. Wszyscy jej nie lubią, a dla mnie to bardzo interesująca postać.
Nie nawaliłaś :D. Nawaliłabyś, gdybyś nie wróciła. Możesz się meldować nawet przy co dziesiątym poście, ale chcę wiedzieć, że jesteś.
Okej
Hej!
OdpowiedzUsuńO tak! Zgadzam sie z komentarzem powyżej, perspektywa Evana byłaby super! I w sumie Grzegorza też...
Uwielbiam gdy w opowiadaniach jest historia o Victoire i Tedzie, choć musze przyznać że twoja była dość nietuzinkowa xD. Zawsze to Victorie fredzoneuje Teda i ma dużo chłopaków a tu na opak, i ten nóż mnie urzekł. W końcu dowiedziałam sie troche o historii Raji i Jordana, teraz troche bardziej ich rozumiem bo przedtem to że byli razem przez 10 lat wydało mi się nieprawdopodobne. Jak to jest że im bardziej chce znielubić Christa tym bardziej zaczynam go lubić xd? To mnie przeraża...I Amy <3333 to taka mała ja! Serio wiem co czuje bo ze mną nikt prócz mojej siostry i jednej przyjaciółki(które mają tak samo na imię) nie chce rozmawiać o książkach i jak zaczynam temat to patrzą na mnie jak na kosmitę, a ja się powoli wycofuje... Ale niedawno dowiedziałam sie że moja klasa jak opowiadam mnie słucha <333 na urodziny wszyscy życzyli mi żebym w końcu dobiła tych 200 przeczytanych książek :D. Czemu ja zawsze musze uwielbiać takich bad boyów? Jak tylko przeczytałam Cameron, to już w głowie że to będzie mój ziom ;D.
Mam nadzieję że nakarmisz Grzegorza szczurami za ten komentarz.(mogłam o czymś zapomnieć)
Pozdrawiam :*
Gwen
Hmmm... Evan. Musiałabym coś wymyślić. Na razie całkiem fajnie jest z Agathą i Luizą. Ale nie przeczę, że on się pojawi.
UsuńNo ale Grzegorz.
Zawsze widziałam tak ten związek. Łącznie z tak Pokręconym wyznaniem miłości.
Właśnie to chciałam wyjaśnić. Ten związek Rai i Jordana. Chyba mi się udało.
Jakby ktoś mi kiedyś zadał pytanie, z jaką postacią z fanficka najbardziej się utożsamiam, moja odpowiedź brzmiałaby tak:
Chciałabym powiedzieć, że z Sharon. Ale nie. Zdecydowanie jest to Amy.
Cameron jeszcze się pojawi :D.
Grzegorz mówi, że jest zadowolony.
Okej
Takie dodatki to fajny pomysł. W sumie chciała bym bliżej poznać tych drugoplanowych bohaterów. Fajnie by było gdybyś napisała z perspektywy Stephana i Mji wydają się spoko a pojawili się w opowiadaniu tylko ze dwa razy(znaczy Mija więcej).
OdpowiedzUsuńO mam pomysł jeszcze poproszę perspektywę Thomasa, Stephen i Michaela !!!
życzę weny
czekam na next ... no i cześć
Orzełek
Ps. Sharon jest zajęta ..Christo pacanie !(i tak jest z Willem i nie, nie masz najmniejszych szans, spytaj Miję)
UsuńCieszę się, że przypadł ci do gustu. Ja mam po prostu troszkę dużą wyobraźnię i każda z postaci jest osobą, jeśli wiesz co mam na myśli.
UsuńMogę zdradzić, że Perspektywę Mii już planowałam gdzie indziej. Co do Stephana, Stephan lub Thomasa czy Michaela... chyba wiem, co zrobić z tym ostatnim.
To P.S. mnie rozwaliło.
Swoją drogą chciałam też pokazać w tym rozdziale Christa, w sensie jego perspektywę, nawet pośrednio. W końcu Sharon ma prawo mu się podobać. Ale i tak ma, jeśli mam być szczera, przerąbane.
Dzięki za komentarz. To strasznie dużo daje.
Okej
Wszystkie perspektywy były fajne, ale chyba najbardziej podobała mi się perspektywa Amy, jej przemowa do "tego złego" i literackie porównania :) W perspektywie Victorii podobała mi się wzmianka o głównych bohaterach, a opowieść Christo o poznaniu Sharon była świetna i to jego odbieganie od tematu (skąd ja to znam... :D )
OdpowiedzUsuńMyślę, że ciekawa byłaby perspektywa Rudolfa, ten jego tajemniczy uśmiech mnie zaintrygował. Jestem też za przeczytaniem czegoś o Magnusie, Luizie (może zmienię swoje zdanie o niej, co już się powoli dzieje). Poza tym jestem ciekawa co słychać u Albusa i jego miłości :)
Pozdrawiam, Lome
P.S. JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA świetny pomysł ! A czy za dwa komentarze Grzegorz może otrzymać deser z nietoperzy? ;)
UsuńLome
Grzegorz approves.
UsuńSpecjalnie w perspektywie Victori pisałam takie wzmianki, bo ja osobiście uwielbiam takie zagrania literackie, mówiące: to się działo dużo wcześniej i główni bohaterowie nie są głównymi bohaterami, ale patrz, SĄ.
Ta opowieść powstała jako pierwsza. W sensie ta o Sharon. Po prostu chciałam pokazać, jak wyglądała Sharon dla osób, które jej nie znają.
Rudolf jest pobocznym bogaterem nawet w stosunku dla bardzo pobocznych bogaterów :D. Ale się zobaczy. O Luizie zdecydowanie będzie.
Albus... hmmm... weno, przyjdź!
Okej
A ja tam myślę, że Rudolf ma potencjał tylko jest niedoceniany :D Właśnie to pokazanie Sharon z perspektywy innych jest świetne, bo pokazuje jak jest odbierana nie tylko przez przyjaciół i jak dla mnie w pewien sposób pozwala też ją poznać lepiej :)
UsuńJestem pewna, że wena jest już w drodze, żebyś mogła zaspokoić ciekawość swoich wszystkich czytelników :)
Lome
Och, nie sądzę, że nie ma potencjału. Wręcz przeciwnie, bardzo lubię tego bohatera. Ale nie sądziłam że ktoś jeszcze go zauważył.
UsuńWena doszła, rozdział napisałam, lecz niestety na telefonie, w którym czasem kasują się randomowe pliki.
Argh!
Okej
Podejrzewam, że gdyby nie ta jego małomówność i tajemniczość to nie zwróciłabym na niego uwagi i pewnie nie zapadłby mi w pamięć, ale na szczęście te elementy się pojawiły, a ja prost uwielbiam tajemniczych bohaterów.
UsuńTo się nazywa złośliwość rzeczy martwych, które odstawiają numery w najmniej odpowiednich momentach, nie mają litości dla ludzi! Mam nadzieję, że tym razem nic się nie skasuje.
Lome
Cudowny dodatek.
OdpowiedzUsuńKocham Victori i Teda <3333 Zawsze ich shippowałam.
Raja i Jordan, rzadko zdarzają się takie love story... Cudo
Amy, ty urocza, wygadana dziewczyn(k)o. JESTEŚ MEEEEGA. Czy ty nawróciłaś Camerona?
Chciałabym poznać Camerona, Grzegorza, Luizę, Melanie i Xawiera... Ale najbardziej to Camerona i Grzegorza xD
Pozdrawiam RosalieIris
Super wpisik, kiedy mozna liczyć na kolejną część przygód?
OdpowiedzUsuń