Czarownice,
Czarodzieje oraz inne magiczne istoty!
Dziś notka krótka.
Po pierwsze – pierwsza scena jest
piękna.
Po drugie – scena Will&Alex
jest smutna.
Po trzecie – To przedostatni
rozdział trzeciej części.
Po czwarte – Czwarta część będzie
najdłuższa.
Po piąte – Tak, ja żyję.
Po szóste – Przepraszam, że tak
długo musieliście czekać
Pozdrawiam
Okej
* * *
Sharon leżała w
łóżku i podświetlała co jakiś czas znajdujący się na ścianie zegar.
Wskazywał godzinę
drugą nad ranem, a ona nie była w stanie zasnąć.
Jutro… znaczy się
dzisiaj Alex urządzi, razem z nimi, przyjęcie urodzinowe. Tak się złożyło, że
na świat przyszedł trzydziestego sierpnia, więc jego najlepsi przyjaciele już
nie wracali do domu. Matka Alexa zobowiązała się dostarczyć ich na peron numer
9 i ¾.
A, że matka Alexa
posiadała pewien rodzaj władzy, rodzice Sharon szybko się zgodzili.
Nagle ciche
pukanie do drzwi przerwało panującą wokół ciszę, do której już się przyzwyczaiła.
- Proszę –
szepnęła w ciemność.
Usłyszała, jak
drzwi otworzyły się, jednak pozostało ciemno, więc dziewczyna nie wiedziała,
kto wszedł, dopóki ten ktoś się nie odezwał.
- Hej – powiedział
cicho Will.
- Co ty tu
robisz? Jest druga w nocy! – krzyknęła na niego szeptem.
Była pewna, że
się zaczerwienił.
- Eee…
przepraszam, jeśli cię obudziłem – powiedział, a ona od razu wyczuła, że coś jest nie tak.
Usiadła.
- Nie obudziłeś.
Nie spałam – uśmiechnęła się pocieszająco. Wątpiła, by ją zobaczył, ale
wiedziała, że pewnie i tak wyczuł, jaką ma minę. – Co jest? – spytała
troskliwie.
Głos z ciemności
odezwał się.
- Nie mogę zasnąć
– powiedział, jakby się przyznawał, że zrobił coś złego.
Sharon wyciągnęła
rękę w kierunku miejsca, w którym powinien się znajdować i natrafiła na
ubranie. Pod spodem wyczuła jego brzuch. Will nie należał do umięśnionych
chłopaków posiadających sześciopak, jak Alex, ale był też chudszy od Jamesa. Ani
za twardy, ani za miękki. Sharon ze zdziwieniem odkryła, że uważa, iż jest w
sam raz.
Chłopak
natychmiast złapał ją za dłoń, a ona przyciągnęła go do siebie, by usiadł obok
niej.
- Czemu? –
spytała, gdyż wyczuła, że kryje się za tym jakiś poważniejszy powód.
Chłopak
westchnął.
- Nigdy nie
spałem sam.
- Jak to?
Will poczuł, jak
dziewczyna ponownie się kładzie. Nie zajmowała nawet połowy całego posłania.
On dalej
siedział.
- Chodzi o to, że w całym swoim
życiu nigdy nie byłem sam w pokoju.
Był pewien, że
dziewczyna posyła mu zdziwione spojrzenie.
- W domu pokój
dzielę z Patrickiem, na obozach zawsze byłem w przynajmniej pięcioosobowych
pokojach, w Hogwarcie jesteśmy w dormitoriach, a teraz… po raz pierwszy jestem
sam w pokoju. Nie ma szans, bym był w stanie zmrużyć oko. Zawsze usypiał mnie
czyjś oddech.
Sharon chciała go
przytulić. Cieszyła się, że do niej przyszedł, a nie do nikogo innego, nie wiedziała jednak, dlaczego tak myśli.
- Do chłopaków
nie pójdę, bo z pewnością śpią – parsknął Will. – A poza tym, nie wiem, czy by
zrozumieli.
- Okej. Chcesz,
możesz tu ze mną poleżeć chwilę. Albo przenieść się na łóżko Margaret. Mi to
obojętne.
Will siedział
chwilę. Czuł za sobą ciepło promieniujące od dziewczyny. Zapragnął nagle
położyć się obok niej i zasnąć. Nic więcej. Po prosu wiedzieć, że jest obok.
- Dzięki –
powiedział jednak. – Idę jak na razie do Margaret. Jutro zobaczymy, co dalej.
- Zawsze możesz
spać ze mną… – wymsknęło się Sharon, zanim zdążyła ugryźć się w język. – …Albo
z Jamesem… czy Alexem… – dodała, chcąc brzmieć niezobowiązująco.
Usłyszała, jak
Will kładzie się parę metrów dalej.
- Dobranoc –
powiedział.
- Dobranoc.
Dziewczyna
zasnęła wsłuchana w jego uspokajający się oddech.
─────────────────────────────────────────────────────
- NO EJ, MIAŁEŚ
SPAĆ!!! – krzyknął James od progu drzwi do pokoju Alexa.
Jak zawsze obudził
się pierwszy. Po ubraniu się od razu poleciał do pokoju Sharon, gdzie zastał
również Willa, co go trochę zdziwiło, ale postarał się nie wyrażać tego na głos.
Kazał im wziąć prezent dla chłopaka. Mieli w planie obudzić go
śpiewając „sto lat”, ale w momencie otwarcia drzwi zastali Alexa siedzącego na
łóżku i przeciągającego się.
Pokój Alexa był
naprawdę duży, jednak mniejszy, niż można by się spodziewać po całym jego domu. Był pomalowany na biało, ale miał ciemną podłogę, przez co nie wyglądał
jak hol. Ścianę, na której znajdowały się drzwi, w całości zajmowały książki w
różnej tematyce. Niektóre z całą pewnością nie pochodziły ze świata
czarodziejów, jak „Kod Leonarda Da Vinci” Dana Browna (przyjaciele wiedzieli, że z jakiegoś powodu chłopak ma świra na punkcie mugolskich książek). Poza tym jedną z
krótszych ścian zajmowała biała szafa, a tę równoległą do półek z książkami
zdobiło olbrzymie okno, z którego rozciągał się przepiękny widok na wille
wokół. Przed nim stało duże biurko. Pod czwartą ze ścian było łóżko, na dzień
składanym na kanapę, a w rogu stało pianino.
- STO LAT, STO
LAT – zaintonowała Sharon, ignorując nieśpiącego blondyna. Po chwili dołączył
do niej Will i James, nadal zawiedziony, że nie udało im się zaskoczyć kolegi.
Alex spokojnie
wysłuchał wycia przyjaciół, a jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, mimo
że ich talent podbiegał pod wątpliwość.
Gdy skończyli,
Sharon powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- A teraz, mój
drogi, przyjmiesz ten prezent i, jak na cywilizowanego człowieka przystało,
będziesz się z niego cieszyć.
- Jak widzę, nie
mam innego wyboru – zaśmiał się chłopak.
- Zaiste –
powiedział James. – Ale nadal uważam, że miałeś spać.
- Maggie
zadzwoniła – wyjaśnił chłopak, wskazując na jedyny w całym domu telefon
stacjonarny, stojący na szafce przy jego łóżku. Jego matka długo się wzbraniała
przed jego kupnem, jednak po długich przekonywaniach („mamo, nie będę pisać do
kolegów listów, by im powiedzieć, jak trafić, gdy się zgubią!”) Alexowi udało
się go dostać.
- Powiedziała, że zaraz wychodzi z domu. Będzie za godzinę.
Sharon uśmiechnęła
się.
- To dobrze.
Będzie dodatkowa para rąk do pomocy. Mamy jeszcze od cholery roboty, a
zaproszenia są na… czekaj…
- Na piątą –
dopowiedział Will. – A roboty mamy rzeczywiście od cholery, chociaż tort i
babeczki już zrobiłem.
Sharon podeszła
do Alexa i wręczyła mu małą, szczelnie opakowaną papierem w balony paczuszkę.
- Wszystkiego
najlepszego. Typowa formułka, etc. A teraz otwieraj.
- Tak jest,
jaśnie pani – powiedział, rozrywając papier.
Wewnątrz było
małe, czarne MP3.
- Od nas
wszystkich. Nie było drogie. Moja matka pracuje w sklepie z elektronikami, więc
mam kontakty – uśmiechnęła się.
- Wow, to… - Alex
nie mógł znaleźć słów. Od kiedy dowiedział się o istnieniu tego urządzenia,
chciał je dostać, ale nigdy nikomu o tym nie powiedział. Najwyraźniej przyjaciele
znają go dużo lepiej, niż przypuszczał.
- Cudowne? –
podsunął James.
- Olśniewające? –
dodała Sharon.
- Niewiarygodne?
– dokończył Will.
Alex uśmiechnął
się szelmowsko.
-
Superkalifradalistobekspiralityczne.
Wszyscy parsknęli
śmiechem, tylko James nie zrozumiał o co chodzi. Naprawdę fakt, że Alex czytał
dużo mugolskich książek sprawiał, że czuł się zacofany.
Alex zauważył
jego zdziwienie.
- Merry Popins –
wyjaśnił. – Ta książka o czarownicy, która zjawia się w mugolskiej rodzinie i
niańczy dzieci. Czytałem to gdy byłem mały – dokończył, ale w myślach dodał:
„I kiedy
marzyłem, by ktoś mną się tak zajął.”
Westchnął.
Sharon nagle
uniosła entuzjastycznie głowę.
- Słuchajcie,
wpadłam na najlepszy na świecie pomysł! – krzyknęła.
Chłopcy ożywili
się. Gdy Sharon miała pomysły, zazwyczaj kończyło się to całkiem interesująco.
- Wszyscy wrócimy
do siebie, przebierzemy się, a potem będziemy harować jak woły do imprezy, by
przyjąć gości, którzy i tak nie będą zadowoleni! – skończyła.
Wszyscy chłopcy
nieznacznie opadli, jakby ktoś wypompował z nich powietrze.
- Acha –
podsumował James, któremu niezbyt uśmiechało się przygotowywanie ogrodu
(nawiasem mówiąc – dużego ogrodu) do przyjęcia.
- NO! RUCHY!
RUCHY! – krzyknął Alex, wypędzając ich z pokoju.
- Kiedyś będziesz
mi musiał spłacić dług, jaki masz u mnie przez te piekielne urodziny – mruknęła
Sharon, już za drzwiami.
- Pa, pa! –
pożegnał się Aex i zatrzasnął drzwi.
Chwilę potem
oparł się o nie, czując, jak ogarnia go beznadzieja.
To będzie trudny
dzień.
─────────────────────────────────────────────────────
Will wszedł do
pokoju Alexa, pełen złych przeczuć.
Chłopak nie
pojawił się w kuchni od piętnastu minut, więc przyszedł sprawdzić, co z nim się
stało.
Miał dziwne
wrażenie, że stało się coś złego.
Gdy wszedł do pokoju zobaczył, że miał rację.
Chłopak leżał na
ziemi.
Nie ruszał się.
Brunet skamieniał.
Podbiegł do niego
i odwrócił go na plecy.
W jego czole była
wielka dziura, wywołana kulą pochodzącą z pistoletu.
Broń znajdowała
się w ręce blondyna.
Chłopak nie żył.
Will zaczął drżeć
na całym ciele.
Nie.
Nie mógł się
zabić.
Miał urodziny.
Nie mógł się
zabić.
Nie mógł.
Nie mógł.
Nie mógł…
Powtarzał to w
kółko w myślach, czując, jak jego serce zamienia się w czarną dziurę.
Nie ruszał się.
Nagle od strony
drzwi usłyszał szczery śmiech.
- Nie wiedziałem,
że bogin zamieni się w zabitego mnie, ale patrzenia na siebie jako trupa bywa
interesującym przeżyciem.
Will odwrócił się
i zobaczył blondyna, opierającego się spokojnie o ścianę.
Poczuł nieodpartą
chęć, by jednak zobaczyć go martwego.
- Ej, spokojnie!
– Alex podniósł ręce do góry. – Nie wiedziałem, że to będę ja! Nawet nie chciałem cię nastraszyć!
Will odwrócił się
w kierunku rzekomo martwego Alexa. W jego miejscu nic nie było. Stworzenie
najwyraźniej już uciekło, słysząc dźwięczny śmiech Alexa.
Tak w ogóle –
czemu on nawet śmiał się z wdziękiem? Will miał czasami dosyć jego idealności.
Rzucił mu
piorunujące spojrzenie.
„Ach, czyżby?”
- No dobra, gdy
zobaczyłem samego siebie nie mogłem się powstrzymać – poddał się niebieskooki. –
Nie zabijaj mnie.
Will nie mógł być
na niego zły. Całe napięcie z niego uszło.
- Już wydałeś na
siebie wyrok śmierci. Za późno na błagania.
Uśmiechnął się.
- No dobra. Ale
opóźnij egzekucję, okej? Nie chcę, by się męczyli na darmo – Alex wskazał
palcem na dół, mając w domyśle Jamesa i Sharon.
- Okej. Ale
powiedz mi proszę – skąd wziął się tutaj ten bogin?
Alex podrapał się
po karku.
- Tak właściwie
to wyjmowałem z szuflady krawat.
Will uniósł brwi.
- A na co ci
krawat, kolego?
- Sam nie wiem.
Tak jakoś wyszło. – blondyn podszedł do szafy i zamknął szufladę.
Zapadła cisza.
- Chodźmy na dół.
Zaraz zaczną się niepokoić.
Alex posłał mu
długie spojrzenie.
- Powiedz mi
proszę… czemu zobaczyłeś martwego mnie? – spytał niby od niechcenia. – Bo
wątpię, bym była jakąś miłością twojego życia albo coś.
Will posłał mu
pełne bólu spojrzenie.
- Proszę, nie
pytaj.
Sięgnął do
klamki, ale w tym momencie ktoś brutalnie odwrócił go w swoim kierunku.
Zobaczył Alexa, a
jego spojrzenie było twarde jak stal. Szatyn odwrócił wzrok.
- Masz mi
powiedzieć - nalegał niebieskooki.
Will westchnął.
- Nie.
Alex położył mu
rękę na ramieniu w braterskim geście.
Will poczuł ucisk
w sercu.
- Will, proszę.
Widzę, że coś jest nie tak.
- Alex, nie chcę.
Nie rozumiesz? Nie chcę do tego wracać.
Alex złapał go
mocno za rękę i pociągnął w kierunku łóżka. Może i Will był od niego parę
centymetrów wyższy, ale to blondyn miał sześciopak.
- Will, to nie
jest prośba. Spowiadaj się.
Will przewrócił
oczami.
- To naprawdę nic takiego.
Alex posłał mu
polemiczne spojrzenie.
- Słuchaj, nie
jesteś dobrym aktorem.
- To było w
piętnaste urodziny Patricka - zaczął ze ściśniętym gardłem.
Alex przeszukał w
pamięci listę znanych mu imion. Patrick był dziewiętnastoletnim bratem Willa.
Teraz był już pełnoletni.
- Od jakiegoś
czasu był strasznie zdołowany. Robiliśmy imprezę dla jego kolegów i by go trochę
rozweselić. Jak zwykle pomagałem w przygotowaniach. Upiekłem tort, taki sam jak
wczoraj. I nagle zobaczyłem, że go nigdzie nie ma.
Alex zamarł.
Miał wrażenie, że
wie, jak się ta opowieść skończy.
- Poszedłem do
jego pokoju i zobaczyłem, jak półleży na podłodze, opierając się o szafę. W
rękach miał żyletkę – chłopak przełknął głęboko ślinę. – A żyły popodcinane.
Alex nie był w
stanie się ruszyć. Nie wiedział, jak się odezwać.
- I wtedy… wtedy
nie wiedziałem, co robić. Zacząłem krzyczeć, podbiegłem do niego, starałem się
jakoś pomóc. Rodzice zadzwonili po pogotowie. Ledwo go uratowali.
Will miał łzy w
oczach.
- Widoku
umierającego brata się nie zapomina.
Ponownie przełknął ślinę.
- Zdiagnozowano u
niego depresję. Od tamtej pory ciągle się bałem, że coś się stanie. Że
następnym razem nie zdążę.
Alex stał jak
zamurowany. Nie tego się spodziewał. Z pewnością nie tego. A już sam fakt, że nigdy nie widział płaczącego Willa robił swoje.
Cisza trwała bardzo długo.
- Możemy już iść?
– spytał Will, znów idąc do drzwi.
- Myślałem… -
odezwał się w końcu. – Nie wiem, co myślałem. Że nie masz takich problemów, jak
ja. Ale masz gorsze.
Will zamarł w
połowie ruchu.
- Jakich
problemów?
Alex machnął
dłonią, starając się wyglądać na wyluzowanego.
- W porównaniu do
tego, to nic. Proszę cię.
Will popatrzył na
niego tak samo, jak on patrzył na niego przed chwilą.
- No? Wysłów się.
- Dobra. Moja
rodzina nie jest taka idealna, jak się wydaje. I tyle. Idziemy?
Will zablokował
mu drogę do drzwi.
- Czyli?
- Czyli mój
ojciec mieszka we Francji i wykłada Magomagię wyższą. Nie był w domu od trzech
lat. Matka co rusz wyjeżdża i nie widuję jej często. Nie rozmawiali ze sobą od
wieków, nie licząc premiery „Oczarowanego”. To dlatego, że… że ojciec ma
kochankę. I mama o niej wie. I nie wzięli rozwodu tyko dlatego, że nasza
rodzina reprezentuje Wielką Brytanię i ma być idealna. Przystojny mąż-profesor
i przepiękna żona-minister magii, co dawniej była najsławniejszą aktorką w
świecie Czarodziejów. I ich syn, rzekomo najbardziej uwielbiany chłopak wśród
nastolatek – wyrzucił na jednym tchu. – Co tu dużo mówić? Chodźmy na dół.
Tym razem ruszyli
ramię w ramię.
„Sekrety
pozostają w tym pokoju” – pomyśleli oboje.
─────────────────────────────────────────────────────
- Dalej, Rambo,
nieś ten stół! – krzyknęła żartobliwe Sharon w kierunku Alexa, swobodnie
wynoszącego mebel od ogrodu. Chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Pomysł
zrobienia tego w ogrodzie był lepszy w teorii – jęknął James, z wysiłkiem
wytaszczając dwa krzesła.
W takich
sytuacjach widać było różnicę w ich kondycjach fizycznych.
Sharon pobiegła w
podskokach, by przynieść kolejne krzesła.
Ogród Alexa nie
był zwykłym trawnikiem jaki spotyka się w zwykłych domach. Teren był otoczony
przez sięgające trzech pięter drzewa, które zakrywały wszelkie „dziwne” rzeczy,
które można było zobaczyć w nim. Trawnik był idealnie przystrzyżony, a w
niektórych miejscach widać było przepiękne grządki pełne wiecznie wonnych
kwiatów we wszystkich kolorach tęczy. Poza tym cały teren przecinały
gdzieniegdzie alejki, która przypominały wijące się w lesie ścieżki. Wszystko
tonęło w kolorach, a przy każdej dróżce stały rzeźbione latarnie. Poza tym na środku widać było basen, który, jak przystało na magiczne baseny, potrafił się
zmieniać raz w rekreacyjny, raz w sportowy, a temperatura wody zależała jedynie
od czarodzieja.
Właśnie tam Alex
zdecydował się urządzić przyjęcie. Kazał wszystkim wziąć kostiumy i aktualnie
starał się ustawić go na tryb wieloosobowo-rekreacyjny. Czyli coś, co w świecie
mugoli nazwano by „małym parkiem wodnym”.
Słońce świeciło
jasno i ciepło, sprawiając, że temperatura sięgała trzydziestu stopni.
Sharon zobaczyła,
jak Will wychodzi z domu i idzie w ich kierunku, niosąc tacę pełną babeczek.
- O, cieszę się,
że właśnie skończyliście! – krzyknął entuzjastycznie tonem, który mówił jasno
„a nawet jeśli nie, to i tak zostaliście oddelegowani do pomocy w noszeniu
jedzenia”.
- Tak właściwie,
to… - zaczął James, ale umilkł wiedząc, że i tak wiele nie zdziała. Miał dosyć
noszenia wszystkiego. Był zmęczony. Pot lał się z niego strumieniami.
Najchętniej usiadłby na jednym z leżaków otaczających basen ze szkicownikiem i
odpoczął.
A jego
samopoczuciu nie pomagał fakt, że Alex był całkowicie nie-zmęczony, a Sharon
latała bez butów i też wydawała się nie przejmować sytuacją.
- Ja też się
cieszę! – krzyknęła, biegnąc w kierunku Willa. – A wiesz z czego? Że dasz mi
jedną z tych bajecznych babeczek!
Will nawet nie
próbował bronić tacy przed dziewczyną.
A może nawet nie
chciał?
- Supeł –
powiedziała ruda, mając w buzi babeczkę. – Tełaz mogę ci pomós.
James podniósł
rękę.
- Ja też
potrzebuję babeczek!
Ruszyli w
kierunku budynku, rozkoszując się jedzeniem. Babeczki były przepyszne. Jak wszystkie dzieła Willa.
Gdy szli w
kierunku kuchni, Sharon odezwała się.
- Nie wiem,
czemu, ale nie mogę się doczekać zobaczenia wszystkich z rocznika – zaczęła. –
Chodzi o to, że na pewno się zmienili przez wakacje.
Will otworzył
usta, by odpowiedzieć, ale przerwał im dzwonek do drzwi.
Wszyscy rzucili
się w ich kierunku biegiem, nawet nie organizując formalnego wyścigu. On był
oczywisty.
Pierwszy był Will
na równi z Alexem, a sekundę po nich dobiegła Sharon, która potknęła się na
jednym progu. Ostatni przybiegł James.
Alex od razu
otworzył drzwi.
─────────────────────────────────────────────────────
Alex patrzył ze
zdumieniem na dziewczynę, która pojawiła się na progu.
To była Margaret.
Ale jakby nie
ona.
Była ubrana w
przepiękną, białą sukienkę w duże, różowe kwiaty, a na nosie miała ciemne
okulary, przez które wyglądała, jakby zwiała z jakiegoś filmu o bogatych
dziewczynach. Jej włosy były jaśniejsze i opaliła się, ale to nie było to, na
co wszyscy zwrócili uwagę.
Ze wszystkich
osób jakie znali ona z pewnością najbardziej zmieniła się przez wakacje.
Schudła.
Bardzo schudła.
Teraz miała
figurę Merlin Monroe.
Co pomyślał wtedy
Alex?
Nie liczcie na
nic wyrafinowanego.
„Boże, ona
wygląda zajebiście”.
- O – powiedział,
gdy ja zobaczył. Na nic więcej się nie zdobył. Widok chudej (no dobra: chudszej) Margaret miał ochotę otworzyć szeroko buzię.
Pozostali
wyglądali, jakby myśleli to samo.
- Cześć –
odezwała się dziewczyna, rumieniąc się.
- Hej, Maggie –
powiedziała Sharon, która odzyskała rezon. – Potrzebna nam para rąk do pomocy!
- Wiem. Dlatego
tu jestem – uśmiechnęła się dziewczyna.
Alex nadal stał
zamurowany w drzwiach, starając się jakoś odnaleźć.
- Wow –
powiedział, gdy wróciły świadome myśli. – Wyglądasz pięknie.
Margaret
wyglądała, jakby miała zaraz zejść za zawał, ale szybko wróciła do żywych.
- Serio?
- No – rzekł
James, przerywając Alexowi, który już otwierał buzię, choć nadal nie wiedział
co chciał powiedzieć. – Mega schudłaś, kuzynko.
- James ma rację
– dodał Will. – Co nie zmienia faktu, że będziesz mieć ulgi przy pomocy. Alex
też jest piękny – ciągnął, parodiując
ton blondyna i uśmiechając się przy tym szelmowsko. – a zobacz, też umiera ze
zmęczenia.
Alex nadal gapił
się na blondynkę.
- Powiedziałem – naciskał Will. – Że
umiera ze zmęczenia.
Alex po chwili
zorientował się, co ma zrobić i teatralnie udał omdlenie.
Margaret
zachichotała.
„Boże, jak ona
się pięknie śmieje” – pomyślał blondyn, leżąc na ziemi.
Wow świetny rozdział :D Will i Sharon są uroczy choć Alex i jego reakcja na Maggie... Boskie <3 Szkoda mi Willa i jego przeżyć...
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta
I życzę
Duuuuuużo weny <3
Tak myślałam, że wam się spodoba :D.
UsuńWill jest moją ukochaną postacią na równi z Sharon i Al... znaczy się tylko Sharon.
Dzięki za wenę, choć bardziej by się przydał czas przy laptopie...
Okej
Może nie pierwsza (w nocy nie wolno ci korzystać z telefonu!!! ~ matka), ale za to druga :P
OdpowiedzUsuńScena z Willem i Sharon... takie słodkie ^.^
Alex i Margaret... takie słodkie x2 :3
Uwielbiam parrig MaggiexAlex, kocham! Kurde, ta to ma brak lenistwa... ja powiedziałam sobie kiedyś, że będę ćwiczyć. Tia... mięśnie palców się liczą? :P
Weny!
Ireth
O jezu, mam zupełnie tak samo!
Usuń(Jeśli chodzi o komputer/telefon i noc)
Ja najbardziej lubię parring Sharon&Will. Ale Maggie i Alex też są spoko (zdradzę ci że następny rozdział rozwinie się w ich kierunku).
Margaret na niewiele rzeczy, ale silna wola jest u niej, tak naprawdę, silniejsza niż u kogokolwiek innego w tym opowiadaniu.
Wzajemnie!
Okej
twoja twórczość ryje mi beret ( w pozytywnym sensie). Niech wena będzie z tobą
OdpowiedzUsuńStrasznie się cieszę. Po to właśnie piszę *diaboliczny śmiech*.
UsuńOkej
Sorry, że nie komentowałam, ale blogger to taki *cenzura*... Pewnie sama rozumiesz :P
OdpowiedzUsuńRozdział cudo jak zwykle ^^
Meega pozdrowienia od RosalieIris :* (która nie może zalogować się na bloggera)
O. Współczuję i doskonele to rozumiem.
UsuńCieszę się że się jednak udało :D. Komentarze dużo mi dają.
Okej
Hej kochana. Wczoraj natknęłam się u kogoś na twojego bloga. Pomyślałam, a co tam, zobaczę. No i jakos umknęło mi cztery godziny życia. A o 2 w nocy oczy mi posłuszeństwo wypowiedziały i na komentarz, musisz czekać, aż do teraz.
OdpowiedzUsuńA teraz do rzeczy :
Jak ja ich wszystkich kocham. W końcu James nie jest w 100% stereotypowy, fajnie, że pokazujesz, że prawda nie zawsze jest taka, jak to wygląda na pierwszy rzut oka. Ludzie są sobą, nie przy ludziach, tylko gdy są sami, w ciasnym gronie przyjaciół, tych prawdziwych.
Kolejny genialny pomysł, to wysłanie bohaterów do różnych domów. Zazwyczaj wszystko dzieje się w Gryffindorze lub Slythedrynie, a tu coś rzadziej spotykanego.
Każda z głównych postaci jest inna i to mi się podoba, nie masz tu MarySue ale też typowej ciapy z syndromem ratowania świata.
Jak ja kocham Maggie×Alex.. Ten parring jest taki.. Prawdziwy? Chyba to dobre słowo. Takie powolne poznawanie innej osoby, dostrzeganie czegoś pozytywnegoa a nie "trzepne Cię patelnią i się zakochasz". Tak samo Will i Sharon.
Podoba mi się też, że pomału , dozujesz nam informacje o przeszłości bohaterów, a nie jak to się często zdarza, wszystko na raz i to nie przy tej okazji gdy trzeba.
Co tutaj jeszcze... Hmm.. Chyba to na razie tyle.
Mam nadzieję, że niedługo wstawisz kolejny rozdział.
Życzę weny, czasu i jak najwięcej przyjemności z pisania.
Pozdrawiam, In :)
Powiem ci tak - ten komentarz uratował moją psychikę.
UsuńChodzi mi o to, że przed chwilą napisałam dwa sprawdziany max. na dwa, rozwaliłam sobie przez to oceny na koniec ;-;.
Nieważne. Dzięki tobie sobie czegos nie zrobilam, bo tentwój komentarz to takie: "Wcale nie jesteś taka beznadziejna jak myślisz".
Ja już po prostu nie mogłam słuchać o Jamesie jako superhiperfajnymgraczuquiddicha.
Ja osobiście kocham Sharon&Willa, a do Margaret&Alex jestem mega przywiązana. Przede wszystkim dlatego, że Maggie kocha go od początku, a on się do niej przekonuje.
MarySue są straszne. A najgorsze są ciapowate Mary Sue z syndromem ratowania świata.
Al... znaczy się nowa postać też będzie spoko. Mam nadzieję.
Jeszcze raz dziękuję!
Okej