Uczniowie
Hogwartu bądź innych szkół magii!
Jak obiecałam, dnia dzisiejszego
pojawia się rozdział. Powróciłam już z krainy, w której szkołą magii jest
Beauxbatons i, mimo, że cierpię z tego powodu, jestem już w mojej ojczyźnie
(nie chodzi tu o to, że nie jestem patriotką, ale poza naszym krajem jest
niczego sobie…).
W tym rozdziale poznajecie mojego
ulubionego nauczyciela. Uprzedzając wszelkie pytania: tak, zainspirowałam się na
Magnusie Chase (nawet, kurde, imię zcapiłam…)
Z rzeczy
organizacyjno-treściowych:
Znudził mi się ten rok szkolny, bo
nie mam już pomysłów, co mogą robić, a ich szóstą klasę mam zaplanowaną ze
szczegółami, toteż w następnym rozdziale pojawi się zakończenie ich piątego
roku w Hogwarcie. Co oznacza również, że ten remis między trzema domami
(Hufflepuff, zawiodłam się!) trzeba niezwłocznie zniszczyć, zdobywając punkty,
bym mogła umieścić wszystko w rozdziale.
(Tak jakby co: opowiadanie zakończy
się wraz z końcem szóstego roku, więc nie martwcie się – jeszcze będziecie
musieli się ze mną pomęczyć).
Tymczasem pytanie za 10 punktów:
Jaki
byłby twój patronus? Jakie wspomnienie najprawdopodobniej by go przywoływało? (Z
góry mówię – nie wymagam od was otwarcia przede mną swojej duszy, a jedynie
pomysłowych odpowiedzi).
I, po raz pierwszy, ja też
odpowiem na nie w komentarzu :D.
Liczę na was
Okej
P.s. Niespodzianka jest nadal
aktualna. I pojawi się jutro.
* * *
- Witam
wszystkich na Obronie Przed Czarną Magią! – zaczął lekcję Magnus, jak zwykle
trochę za głośno. Miał zwyczaj, by przypominać wszystkim na początku lekcji,
gdzie się znajdują. Sam chodził jeszcze niedawno do Hogwartu i pamiętał, że
często miał problemy z zapamiętaniem planu lekcji. W takim wypadku zwykle
podążał za tłumem, co albo kończyło się w odpowiednim miejscu, albo zupełnie
się od niego różniącym.
Gdy uczniowie
weszli do sali, pierwszym, co rzuciło się im w oczy, były ławki stojące pod
ścianami i odsłaniające pustą przestrzeń na środku klasy. Niepewnie stanęli
przed czarodziejem, ubranym, jak zwykle, w lekko przypominającą płaszcz
Matrixa, czarną szatę.
- Dziś się będzie
działo – mruknął James do Alexa, a ten w odpowiedzi kiwnął głową.
Magnus rzucił mu
krótkie spojrzenie, nie tyle wyrażające aprobatę, co nie będące surowym.
- Przez ostatnich
parę lekcji przerabialiśmy strasznie nudną teorię wyczarowywania patronusów.
Mówiliśmy między innymi o… - w tym momencie wskazał gwałtownie różdżką na
Michaela, który, przyzwyczajony do takiego przebiegu lekcji, płynnie dokończył
jego zdanie:
- Przekazywaniu
wiadomości za ich pomocą.
- … oraz…? - w
tym momencie Magnus pokazał Agathę.
- …obronie przed
dementorami? – wyjąkała dziewczyna.
Magnus spojrzał
na nią, a w jego oczach kryła się wesoła iskierka.
- To było
pytanie, czy odpowiedź?
- Odpowiedź? –
stwierdziła pytająco czarnowłosa.
- Mnie się
pytasz? – spytał żartobliwie nauczyciel.
- Odpowiedź –
powiedziała, tym razem pewnie, uczennica.
- To dobrze. Bo
nie mam ochoty powtarzać tego wszystkiego. - mrugnął do niej czarodziej, po
czym, przechadzając się przed uczniami, kontynuował: - Rzecz jasna jak w każdej
dziedzinie magii, może poza historią, najfajniejsza jest praktyka. Bo na co
komu idiotyczne teorie, skoro i tak nie obronimy się nimi przed atakiem
strażników z Azkabanu? Odpowiedź brzmi: po nic, ale kochane Ministerstwo Magii
wprowadziło coś takiego, jak SUM-y, na których może się pojawić pisemne pytanie
odnośnie patronusów, a każdy szanujący się auror, tudzież inny, nawet nie
szanujący się czarodziej, musi na nie odpowiedzieć. Teoria pewnie wypadnie wam
z głowy zaraz po wyjściu z Wielkiej Sali, ale ja mam obowiązek przygotować was
nie tyle do testu, ale do życia, gdzie zamiast przywoływać definicję z
podręcznika, będziecie musieli przywołać choćby błękitną mgiełkę, inaczej
będziecie przypominać warzywa. Jakieś pytania?
Rozejrzał się po
klasie. Wszyscy sprawiali wrażenie rozumiejących.
- Nie ma? Nikogo?
Nie wstydźcie się, naprawdę lepiej teraz się o coś spytać, niż potem zarywać
noce na szukaniu jakiejś wolnej klasy do nauki.
Nikt się nie
odezwał, ale co poniektórzy uśmiechali się.
- Taką klasę
naprawdę trudno znaleźć… - zachęcał nauczyciel. – Nie? Super. Niech każdy
znajdzie sobie wolną część Sali. Mam nadzieję, że pamiętacie formułkę. Do
dzieła.
─────────────────────────────────────────────────────
Alex znalazł się
obok Jamesa.
- Uwielbiam tego
nauczyciela – powiedział. – Serio. On jedyny wydaje się być człowiekiem.
- No. Jest na
tyle młody, by pamiętać, jak to było kuć do testów. Expecto Patronum – mruknął okularnik.
Nic się nie
wydarzyło.
- Pomyślałeś o
czymś szczęśliwym? – spytała się Sophie, która nagle się obok nich pojawiła.
Wyglądała jakoś inaczej.
- Pytanie brzmi,
czy w ogóle pomyślał – wyszczerzył się Alex.
- Bardzo, kurde,
śmieszne – skomentował James. – Tak, pomyślałem. Ale najwyraźniej nie było wystarczająco miłe.
Alex rzucił mu
rozbawione spojrzenie.
- Pierwszy lot na
miotle nigdy nie wypala – stwierdziła blondynka.
„Uwielbiam
stereotypy!” – pomyślał Alex. – „Dobry z Quiddicha, to od razu miotła, kurde.”
- Ogarnąłem,
okej? – powiedział brunet, rzucając dziewczynie zdenerwowane spojrzenie.
Alex i Sophie
wymienili spojrzenia, a dziewczyna, korzystając z tego, że na nią patrzy,
demonstracyjnie poprawiła włosy.
Kręcone.
Chwila. Czy ona
nie miała prostych?
Nieważne.
Alex zamknął
oczy. Jakaś szczęśliwa sytuacja z życia. Trzeba przeszukać swoją pamięć w
poszukiwaniu czegoś fajnego.
Dzień dostania
listu z Hogwartu?
Żołądek chłopaka
ścisnął się. Nie. To nie był szczęśliwy dzień.
- Alex, dobrze
się czujesz? – spytała Okularnica, ponownie poprawiając włosy.
- Tak, nic mi nie
jest – odparł sucho.
- Sophie, chodź
tutaj – krzyknęła z drugiego końca sali Agatha.
Dziewczyna
ulotniła się.
- Ona jest mega
wkurzająca – stwierdził James. – Pojawia się, znika. Czasem lubi, czasem
nienawidzi. I ciągle gada.
- Jak to kobiety
bywają – stwierdził Magnus, pojawiając się za ich plecami. – Co wam wychodzi?
- Niech pan
odejmie od 200 liczbę pięćset razy większą od czterech.
- Na powiedzenie
„nic”, są łatwiejsze sposoby – mruknął nauczyciel.
- Ale ten jest
bardziej wykwintny.
- Wykwintne może
być jedzenie. Albo przyjęcie. Do określenia sposobu się raczej tego nie używa.
Nieważne. Spróbuj jeszcze raz.
James wymamrotał
formułkę i jak zwykle nic nie wyszło.
- O czym
myślałeś?
- Sam nie wiem –
wzruszył ramionami chłopak. – Jakoś tak… sam nie wiem.
Magnus przewrócił
oczami i powiedział na tyle głośno, by cała klasa usłyszała:
- Dobrze,
ponieważ nikomu nie wychodzi, zademonstruję wam, jak mniej więcej powinno to
wyglądać.
Czarodziej
zamknął oczy i uniósł różdżkę. Wypowiedział „Expecto Partonum” i z końca jego
różdżki wyskoczył pełnowymiarowy…
Lew.
- Wow – mruknęła
cicho Emily.
Tak naprawdę, to
zwierzę to było bardzo odpowiednie do czarodzieja, który je wyczarował. Magnus
miał blond włosy sięgające do brody, przypominające niektórym grzywę, był
dobrze zbudowany i odważny. Zresztą… był opiekunem Gryffindoru, nie ma się co
dziwić, że takie właśnie stworzenie się pojawiło.
- O czym pan
pomyślał? – spytał Thomas, gdy Lew zniknął.
James był prawie
pewny, że na policzkach nauczyciela wykwitły rumieńce.
- O dniu, w
którym poznałem najpiękniejszą kobietę pod słońcem.
Zapadła cisza,
którą przerwał Magnus.
- A teraz wasza
kolej! Jazda do roboty! Każdy, kto wyczaruje cielesnego patronusa, dostanie
dwadzieścia punktów dla domu!
─────────────────────────────────────────────────────
- I wtedy
powiedział, byśmy wyczarowali, to wyczarowałam – stwierdziła Sharon, wertując
jakąś książkę z biblioteki i kładąc go na stole, przy którym siedziało
większość fajnych uczniów z ich rocznika.
James spojrzał na
nią szeroko otwartymi oczami i odchylił się na krześle.
- Nie no, proste
jak cholera. Nie wpadłem na to, by ot tak, po
prostu wyczarować patronusa. To z pewnością bardzo proste. Jestem głupi, że
nie spróbowałem.
Sharon obrzuciła
go krytycznym spojrzeniem.
- Jakbyś nie
przerywał to byś usłyszał.
- Wydaje mi się
jednak, że i tak, i tak nic byś nie zdziałała – mruknął w odpowiedzi Michael,
pozornie skupiony na treści podręcznika od historii.
Oberwał piórem
Jamesa.
- Auć! –
pomasował się po głowie.
- Dobrze ci tak –
powiedział Thomas, który jako jedyny nie miał wyjętych książek. Ssał cukrowe
pióro z Miodowego Królestwa i zdawał się nie przejmować nadchodzącymi sumami.
Ewea zerknęła
kątem oka na niego.
- Z tego co
słyszałam, to tobie udało się wyczarować ogon tablicy, więc może się poucz, co?
Thomas zrobił się
czerwony na twarzy.
- Nie ogon, a
rysunek ogona!
Stephan, siedząca
tuż obok niego, zdawała się dusić ze śmiechu.
- TY…! – krzyknął
na nią chłopak.
- JA! –
odkrzyknęła w odpowiedzi białowłosa!
- MAMA NIE UCZYŁA
ŻE NIE ŁADNIE ROZSIEWAĆ FAŁSZYWE PLOTKI?!
- Wynocha z
biblioteki! – dołączyła się do kłótni bibliotekarka.
- Ale…!
- Powiedziałam
„W.Y.N.O.C.H.A” – stała nieugięcie pani Prince.
Thomas złapał
protestującą Stephan pod ramię i oboje opuścili pomieszczenie.
Zrobiło się
przyjemnie cicho, jednak po paru chwilach odezwał się Alex:
- Czekajcie, co
robi Mandragora?
- Wytrzymaliśmy
nic nie mówiąc dokładnie 14 sekund – przerwał mu Will, nie podnosząc wzroki
znad książki, podczas gdy parę dziewczyn zaczęło gorączkowo szukać informacji o
drących się roślinach.
- Liczyłeś? –
zdziwił się Bulwa.
Chłopak skinął
głową.
- Mandragora to
silny środek pobudzający – powiedziała z pamięci Margaret, nonszalancko przewracając stronę notatnika, w którym spisała najważniejsze informacje. – Używa się go do
pomocy osobom, na które został rzucony urok, zostały spetryfikowane, tudzież
przetransmutowane. Chcesz wiedzieć coś jeszcze? – uśmiechnęła się słodko.
Alex przewrócił
oczami i zabrał się do sporządzania notatek.
- Ej, słuchajcie,
beozar to ten kamień w brzuchu konia, nie? – spytał Ben.
- Prawie. Tak
dokładnie jest to bezoar i tworzy się w żołądku kozy – odparła Sharon tonem
przedszkolanki tłumaczącej coś dziecku.
- Nieważne.
- Ważne – kłóciła
się Sharon.
- Ma racje, ważne
– powiedział spokojnie Michael. - Gdybyś zjadł kamień z brzucha konia, które
się specjalnie hoduje na Peloponezie, to prawdopodobnie eksplodowałby ci mózg.
- Serio? – ożywił
się James.
- On żartuje. Nie ma czegoś takiego –
przewróciła oczami Sharon.
- Możecie być
cicho? Próbuję się skupić – mruknęła Ewea.
Ponownie zapadła
cisza. Tym razem trwała ze trzy minuty.
- Ja już nie
mogę!!! – poderwał się James. – Moje ADHD w połączeniu z tą ciszą zaraz
wybuchnie, jak mózg Bena po zażyciu kamienia z brzucha konia!
- Ej. Mózg wszystkich
by wtedy eksplodował – wtrącił Ben.
- Ja stąd idę! Jakby
ktoś mnie szukał to będę na błoniach, w dormitorium albo… nieważne. Gdzieś
będę. Adios.
James zaczął
wpychać książki do torby, a Sharon się odezwała:
- On ma rację.
Siedzimy tu od pięciu godzin. Chodźmy się przejść.
Wszyscy siedzieli
chwilę w ciszy.
- KTO PIERWSZY
POD WIERZBĄ DOSTANIE CUKROWE PIÓRO! – ryknął James i rzucił się w kierunku
schodów. Pozostali ruszyli za nim, a zostali tylko Alex, Sharon, Will i Margaret.
- Ciekawe, czy
wiedzą, że to to pióro, którym walnął Michaela w głowę.
- I to które leży
tu na ziemi – dodała Sharon, podnosząc je.
Powoli ruszyli w
dół schodów, wciąż się śmiejąc.
Myślę, że biały lis. No wiesz, Kitsune i te sprawy, a lisy przypominają mi o moim przyjacielu ^^ tak, tak, o tobie mówię, nie gap mi się w telefon!
OdpowiedzUsuńA co do wspomnienia, to chyba nasze poznanie się, czyli wtedy, kiedy miałam pełną załamkę z nutką depresjii.
UsuńKrótkoooooooo! Ja cem cosik dłuższego -.- ale i tak fajne, jak każdy rozdział. Ej no! Czemu pod koniec szóstego roku! Ja nie wytrzymam bez twojego bloga! Masz opisać wszystko do końca Hogwartu, życie po Hogwarcie i jeszcze po śmierci jako duchów. Wtedy będę szczęśliwa :3
UsuńA tak w ogóle, to... ślizgoni wy leniwe leniwce! Walczyć mi tu o puchar! Inaczej zabiję... chwila... zabiję... zabiję Alexa! :3
Weny!
Ireth
10 punktów dla Slytherinu!
UsuńZa dużo ode mnie wymagasz! Jak na razie mam zaplanowane ok. 25 rozdziałów JESZCZE, czyli łącznie to będzie... z 42? A może więcej...
Dzięki!
Okej
P.s. Obiecałam, ze odpowiem na pytanie:
Moim patronusem byłaby mucha, ponieważ... ludzie, wyobraźcie sobie dementorów uciekających w popłochu przed m u c h ą. To by było piękne. A wspomnieniem najprawdopodobniej moment jazdy po raz 6 pod rząd na tym samym roller coasterze... tam było tak zajebiście...
Przy twoim patronusie dosłownie padłam XD Ciebie to humor nie opuści chyba nawet w chwili śmierci XD
UsuńRozdział bajka. Niech wena będzie z tobą
OdpowiedzUsuńEj, jakoś krótko:( Scena z lekcją Obrony była boska! :D To znaczy że coraz bardziej zbliżamy się do końca, prawda? :(
OdpowiedzUsuńMyślę że moim patronusem byłby..kot. Mam jednego w domu jest mamy dość sporo wspólnego :p
Tak naprawdę to bliżej nam do początku niż końca.
UsuńObrona przed czarną magię = mój ukochany przedmiot.
Kasiu, przypomnij mi proszę, jaki masz dom? Mam dziurawą pamięć ;-;.
Okej
Gryffffindorrr!
UsuńNieeeeeeeeee! Grygoni nas dogonili! Wybacz mi, Salazarze T.T
UsuńBiedna ślizgonka....
Uczennica Polskiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Merlin się kłania! :D
OdpowiedzUsuńDługo mnie tu nie było, ojj długo... Przepraszam... :c
Patronus... Myślę, że wyglądałby jak szczeniak, bo ja uwielbiam te małe urocze kuleczki! :D A wspomnienie... Jak razem z przyjaciółką gotowałyśmy budyń! To była bardzo trudna misja, ale w końcu jak nam sie udało go zrobić, to odtańczyłyśmy z miskami budyniu super taniec radości! XD
Aha i ja oczywiście reprezentuję Gryffindor (co z tego, że w PSM nie ma domów?XD)! :D
Rozdział superaśny, ale ja to nie mogę się doczekać jak coś się zadzieje między Sharon a Willem! *.* <3
Pozdrawiam cieplutko !:*