Czarodzieje!
Czarownice! Duchy! Stworzenia tego świata!
Hej, to ja.
Nie umiem pisać długich
rozdziałów.
Mam nadzieje, że przez to nie
porzucicie tego bloga. Ja po prostu nie jestem w stanie napisać czegoś, co
kazałoby mi zająć dziesięć stron Worda. Przepraszam! To po prostu ponad moje
siły!
Tymczasem… wczoraj miałam urodziny
i przepraszam za zbyt późne dodanie rozdziału, ale miała zbyt napięty grafik,
by w ogóle usiąść, a co dopiero coś wstawić. To… Ponownie przepraszam.
Cóż. Mam nadzieję, że się rozdział
spodoba XD.
Dzisiejsza zagadka to ponownie
szyfr, bo uwielbiam szyfry, a w nich nie da się sprawdzić w internecie
odpowiedzi. Dzisiejszy dodatkowo jest pytaniem, więc odpowiadając na nie można
zyskać… 20 punktów dla domu!
Jgi
ngzrwgug skd skpstyg Fudly Edugcply?
Pozdrawiam
Okej
* *
*
- Margaret!
Wyciągaj łyżwy! A, i wstawaj, tak w ogóle! Nastał nowy dzień! Słonko wzeszło,
dzień się budzi, wokół coraz więcej ludzi… czy jakoś tak – zaśpiewała Sharon.
Laska, naprawdę
cię lubię, ale są rzeczy ważne i ważniejsze. Sen jest w tej drugiej kategorii.
Ty – nie - pomyślała blondynka, ale na głos udało jej się tylko jęknąć.
- Kurde, Maggie,
albo wstaniesz, albo umrzesz!
Ta miłość.
- To synonimy,
Sharon – udało jej się mruknąć.
- HEJO! Dziś
piątek! Jutro idziemy do Hogsmade! A dziś jest lodowisko! Musisz mieć łyżwy! –
krzyknęła ruda.
Chwila.
Łyżwy?
Jakie, kurde,
łyżwy?
- Nie mam łyżew –
rzekła spokojnie Margaret, podnosząc się z łóżka i przecierając oczy, by
uniknąć mroczków.
Sharon była jak
zwykle ubrana. I jak zwykle nie zmęczona. Pewnie jak zwykle po zarwanej nocy.
Cyborg.
W ręku trzymała
parę całkiem ładnych, białych łyżew. A w drugim takie same, ale czarne.
- Dobra… powiedz
mi, proszę, skąd je masz?
- Rodzina Jamesa.
Moja rodzina. Różne takie. Grunt, że mam jeszcze parę innych.
- Oczywiście –
stwierdziła dziewczyna, przeszukując kufer. – No bo jak inaczej? Sharon zawsze
wie. Sharon ma wszystko zaplanowane. Sharon…
- …jest super. –
dokończyła koleżanka. – Wiem. Ale teraz koniec. Wsadzaj swetry i takie tam.
Będzie fajnie.
- No ja mam
nadzieję.
─────────────────────────────────────────────────────
Ludność Hogwartu
jest doprawdy rąbnięta.
Wyobraź sobie:
chodzisz do szkoły z internatem, oddalonej o bóg-wie-ile-kilometrów od twojego
domu. Mało prawdopodobne, by w ciągu roku szkolnego odbył się tam koncert
pomniejszego zespoliku, a co dopiero powstało lodowisko. Więc zazwyczaj nie
bierzesz ze sobą łyżew do szkoły.
Ty nie.
Ale, jak
stwierdziłam wyżej, ludność Hogwartu jest trochę odmienna.
Przynajmniej
połowa uczniów jakimś cudem wzięła ze sobą łyżwy. Albo tymże samym cudem
zdobyła je w ciągu paru minut od wstania, tuż po przeczytaniu ogłoszenia.
James był dumny z
Sharon. Cały hol był w lodzie. Może nie udało jej się wyczarować śniegu, ale za
to idealnie wygładziła lodowisko, tak, że teraz łatwo było jeździć, bez
potykania się o wypustki na lodzie.
Wszędzie jeździli
roześmiani uczniowie.
- James!
Od strony schodów
jechała różnooka, ciągnąc za sobą Margaret.
- Hej. – chłopak
uśmiechnął się, gdy dziewczyny do niego dojechały. Nigdzie nie mógł bowiem
znaleźć żadnej innej znajomej twarzy. - Cóż, jest nieźle.
- Nie. Miałam
wyczarować ten cholerny śnieg, ale jak zwykle, kurde, się nie udało.
- Sharon,
stworzyłaś lodowisko…
- Irytek je
stworzył – syknęła dziewczyna, gdyż właśnie podszedł do nich kochany przez
wszystkich chłopak z, również uwielbianą, dziewczyną u boku.
Evan i Emily.
Cóż, ich obecność
byłaby przykra, gdyby nie fakt, że oboje nie mieli łyżew i potykali się o
własne nogi. A, i warto wspomnieć o fakcie, że James doskonale wykonał swoje
zadania.
- Evan, jakie
piękne włosy – powiedziała bez cienia ironii Sharon, obserwując mieniącą się
gamą barw głowę. Uśmiechnęła się przy tym przyjaźnie. Myślałby kto, że jest ich
przyjaciółką.
Choć para jeszcze
przed chwilą wyraźnie do nich zmierzała, teraz postanowiła ich ignorować. Jakby
zwrócili na siebie uwagę tylko po to, by pokazać, jak bardzo mają ich w nosie.
- Evan, no
powiedz, kto jest twoim fryzjerem? Zastanawiam się nad zmianą wyglądu… -
prosiła Sharon, choć bez skutku.
Dywaniarz zrobił
się niebezpiecznie czerwony na twarzy, a jego dłonie drżały ze złości.
Wyglądałaby to groźniej, gdyby nogi mu się tak nie rozjeżdżały na lodzie.
Gdy zniknął za
drzwiami do Wielkej Sali, Sharon, zachowując do tej pory pokerową twarz,
parsknęła śmiechem.
- On jest
komiczny z tą swoją godnością.
- Teraz
przynajmniej zasługuje na przezwisko dywaniarz. Te kolory są prawie indyjskie. Po
prostu dzieło sztuki.
- Idealnie to
ujęłaś, kuzynko – odezwał się James, uśmiechając się szeroko do blondynki.
- Wcześniej nie
zasługiwałam na miano „kuzynka”, tak?
- Nie. Teraz
dopiero ogarnąłem, że jesteśmy spokrewnieni – wyszczerzył się chłopak.
Margaret
przewróciła oczami.
- Dziesięć,
kurde, punktów dla Gryffindoru.
- Uważaj, bo jak
będziesz prefektem i przez przypadek tak powiesz, to będzie zabawnie.
- Już Sharon
prędzej będzie prefektem.
- Sharon zostanie
prefektem dopiero, kiedy kochany Smith nauczy nas czegokolwiek, tańcząc kankana
na biurku w stroju lafiryndy i krzycząc: „Jestem świętym Mikołajem!” – włączył
się do rozmowy Will, podjeżdżając do nich na łyżwach.
- No ja bardzo
dziękuję za tę wiarę we mnie! – oburzyła się Sharon, z trudem zachowując
kamienny wyraz twarzy, bo wyobrażenie sobie woźnego w takiej sytuacji nie mogło
się skończyć dobrze.
Pozostali
parsknęli śmiechem. Parsknęli to mało powiedziane – ryknęli tak, że James za
bardzo pochylił się do przodu i chwilę później leżał twarzą na lodzie. W tym
momencie Sharon dołączyła do ogólnej radości, bo chłopak nieudolnie próbował
wstać. Niestety przez to, że się śmiał, nie wychodziło mu to i raz po raz
ponownie lądował na ziemi, co wzbudzało kolejne salwy śmiechu. I tak o to, parę
sekund potem, wszyscy patrzyli tylko na nich, próbując się domyślić, o co im,
do cholery, chodzi.
- Proszę się
rozejść, nie ma tu nic ciekawego do oglądania! – odezwał się Albus Potter,
podjeżdżając do nich z miną policjanta odciągającego gapiów z miejsca wypadku.
Uczniowie
parsknęli śmiechem i wrócili do swoich spraw.
- Albus,
braciszku, niech cię uściskam! – krzyknął James.
- Ciszej… jeszcze
ktoś usłyszy… - chłopak podszedł do brata.
- To co zrobiłeś
na jego głowie jest dziełem sztuki, jak to stwierdziła kuzynka – wyszczerzył
się okularnik.
- Pragnę
zauważyć, że ciągle mogę cię wkopać. Po uszy.
- Widziałeś jego
minę?
- Nie.
- Jak zobaczysz,
zmienisz zdanie. Było warto.
- Czekajcie,
czekajcie, czekajcie… - przerwał ich dyskusję Will, trzymając dłonie w charakterystycznym
znaku „T”. – To było twoje zadanie. Czyżbyś wprowadził jeszcze kogoś?
- Tak.
Przedstawiam ci mojego brata, Al…
- Wiem, kto to
jest – zaśmiał się Will. - Nie wiedziałem, że ci pomagał.
- Było trudno… -
zaczął James.
- Musiał cierpieć
– wtrącił się Albus.
- Albo raczej
moja duma – poprawił go James.
- …której od
dawna nie masz…
- I najpierw było
źle, ale potem…
- Po błaganiach
na kolanach…
- Albus nie
przerywaj mi!
- Te słowa też
padły wczoraj wieczorem. W każdym razie miłościwie się zgodziłem go wypuścić i
pomóc.
- Cóż, inaczej
bym to opisał, ale to prawda. On pofarbował Evana.
- On niszczy
honor naszego domu! – zaśmiał się Albus. – I jest dupkiem, tak poza tym. Nie
mogłem się powstrzymać.
- Al, piątka –
uśmiechnęła się Sharon.
- Piątka, Sharon.
Poza tym, zajefajne lodowisko.
- Miało być
lepiej. Miał być śnieg. I…
W tym momencie
jak spod ziemi wyrósł woźny Smith. Był niskim mężczyzną z nadwagą. Po tym, jak
Filch odszedł, przejął stanowisko woźnego, jednak w przeciwieństwie do
poprzedniej osoby obejmującej je, był czarodziejem. Co prawda nigdy nie chodził
do szkoły, ale jednak trudniej było go oszukać w kwestii czarów.
Uśmiechał się
drwiąco.
- Cudownie,
panienko Sheridan. Pani, pan Potter i pan Smilenice pójdziecie ze mną do
dyrektorki.
- Tak jest, panie
Burn!!! – odpowiedzieli chórem przyjaciele, salutując.
Twarz woźnego
przybrała interesujący odcień podobny do włosów Sharon. „Burn” nie było
nazwiskiem, gdyż brzmiało ono Smith, a jedynie przezwiskiem nadanym mu przez
uczniów. Było ono tak popularne, że nawet niektórzy nauczyciele się tak do
niego zwracali.
Nienawidził tego
z jednego prostego powodu – od razu przypominała mu się sytuacja, w której ową
ksywkę zdobył. A nikt nie chciał być wiecznie prześladowany przez chwilę, w
której biega po całym zamku z palącymi się włosami, wrzeszcząc „zabiję te
sklątki!”. Było to szczególnie interesujące dlatego, że jedynie jakiś nieznany
nikomu uczeń (ekhem…Teddy Lupin…Ekhem…) położył mu na włosach niepalący ogień,
a nie miało to przecież żadnego związku z ukochanymi zwierzątkami Hagrida.
- Wspomnę o tym
dyrektorce. A teraz marsz do gabinetu!!!
─────────────────────────────────────────────────────
Sharon, Will i
James stali przed biurkiem dyrektorki, pokornie spoglądając, jak przechadza się
od obrazu do obrazu.
Albo próbując
robić to pokornie, bo wciąż jeszcze nie minęła im głupawka.
McGonagall
usiadła w końcu przy biurku i złożyła palce w piramidkę, jak to mają w zwyczaju
dyrektorki. Doceniała ich starania, by nie wybuchnąć śmiechem, ale nie była w
stanie pojąć, co takiego zabawnego jest w oczekiwaniu na werdykt a propos ich
przyszłości. Już nawet nie liczyła, ile razy tu byli.
- Co ja mam z
wami zrobić? – spytała retorycznie.
Uczniowie nie
raczyli odpowiedzieć.
- Czy wy
rozumiecie, jak niebezpieczny jest oblodzony hol? Ktoś mógł się poślizgnąć i
skręcić sobie kark! To naprawdę niebezpieczne! Jesteście przecież inteligentni,
dlaczego nie możecie wykorzystywać tego do zdobywania wiedzy? Musicie robić te
idiotyczne kawały?
Sharon odchrząknęła,
dając do zrozumienia, że chce coś powiedzieć.
- Tak, panienko
Sheridan?
- Pani profesor,
my doskonale wszystko zaplanowaliśmy. W każdym pokoju wspólnym pojawiły się
plakaty informujące o akcji. Uczniowie zostali uprzedzeni, że hol jest śliski,
toteż nie powinna się pani obawiać o jakąkolwiek kontuzję. Dodatkowo wierzymy w
umiejętności naszej pielęgniarki. – Sharon mówiła wolno i spokojnie.
Najwyraźniej nie przejmowała się, że zaraz dostanie szlaban.
- A mogłaby mi
panienka wytłumaczyć, jak owe plakaty znalazły się w tych dormitoriach? –
spytała McGonagall.
- Zostały
przyniesione.
- Przez kogo?
- Ma pani przed
sobą przedstawicieli trzech domów, pani profesor – wytłumaczył James.
- To nie było
trudne – dodał Will.
- Proszę mi w
takim razie wytłumaczyć, jak ogłoszenie znalazło się w pokoju wspólnym
Slytherinu?
W gabinecie
zapadła cisza.
- Cóż… - zaczęła
Sharon, ale dyrektorka jaj przerwała.
- Panienko
Sharidan, jeżeli wierzy panienka, że da radę mi wmówić, iż nie opuściliście w
nocy swoich dormitoriów, to jest pani w błędzie.
- Ależ nic
takiego nie chciałam powiedzieć. Jedyne, czego nie można mi w tym momencie
zarzucić, to kłamstwo. Wczoraj jedno z nas wybrało się po prostu do pokoju
wspólnego Slytherinu.
McGonagall
westchnęła.
- Jak rozumiem
nie zdradzicie mi, które z was było tą osobą?
- Ja się tam
wybrałem – powiedział spokojnie James.
- Czyli
przyznajesz się, że stworzyłeś lodowisko?
- Nie. Ja to
zrobiłam – odparła Sharon.
Dyrektorka
przeszyła ją spojrzeniem. Szczerość była rzadkością wśród przyłapanej na
gorącym uczynku młodzieży, ale ci przyjaciele charakteryzowali się tym, że w
momencie robienia kawału już byli pogodzeni z karą. McGonagall nigdy by się do
tego przed nikim nie przyznała, ale lubiła ich za to. Rozumieli przynajmniej,
czym są konsekwencje.
- Co w takim
razie zrobił pan, panie Smilenice?
- Nauczyłem
skrzaty gotować.
Cóż… dla miny
McGonagall w tym momencie warto było dać się złapać.
- Nauczył pan
gotować… skrzaty? – powstrzymała uśmiech kobieta.
- Tak.
Dyrektorka
odwróciła się tyłem do trójki przyjaciół, by ukryć uśmiech, który pojawił się
na jej twarzy. Wiele mogła im zarzucić, ale pomysłowi, to oni z pewnością byli.
- Spytam się
jeszcze, skąd wzięliście łyżwy?
- Strona
czterdziesta dziewiąta, podręcznik do transmutacji na poziomie klas szóstych –
wyrecytowała Sharon.
I kto tu
powiedział, że głupie kawały niczego nie uczą.
- Dziś wieczorem
stawcie się u Pani Pomfrey. Pomożecie jej w gabinecie, aż was nie odeśle.
Tymczasem możecie iść.
Sharon, Will i
James westchnęli i ruszyli do drzwi, ale zatrzymał ich głos McGonagall.
- Mam nadzieję,
panie Smilenice, że opłacało się i zjem dziś na obiad coś dobrego.
- Tak jest, pani
profesor – uśmiechnął się chłopak.
Co do zagadki udało mi się odgadnąć tylko - jak nazywała się siostra "Fudly Edugcply". Nie potrafię wymyślić dalej XD a szyfry są fajne :)
OdpowiedzUsuńZacznijmy od życzonek:
UsuńPieniędzy, bo niezależnie od wszystkiego, są one potrzebne. Nawet, jak się umie czarować!
Miłości, bo jej zawsze w życiu za mało! Przyjaźni, bo czemu nie?
Weny w sześciopakach! Czasu na pisanie... tyle? A! no i spełnienia marzeń, wszystkiego, co zapragniesz, bla, bla, bla... dopisz sobie resztę :P
Kurde... najdłuższe życzenia, jakie z siebie wydusiłam XD
A co do rozdziału! Jeeej! Co z tego, że krótki! Jesteś najlepszym blogiem komediowym w moich obserwowanych! Ej! A może z okazji urodzin wstawisz następny rozdział szybciej, hę? Ploooooose!
Jakąś głupawkę mam i nie umiem się wysłowić. No cóż!
Pozdrawiam!
Ireth
Hope zgadła.
UsuńSzyfr GA-DE-RY-PO-LU-KI.
Strasznie dziękuję za życzenia! Idealne!
Nawet nie wiesz, jak super czytać coś takiego. Mam wyszczerz na twarzy i motyle w brzuchu, zwłaszcza na fragmencie "najlepszym blogiem komediowym".
Nie wstawię, bo muszę go jeszcze doszlifować, a mi się nie chce.
Ja głupawki nie mam, ale niewiele brakuje
Okej
Naprawdę uwielbiam twoje opowiadanie i tak jak najbardziej opłaca sie czekać nawet na krótkie rozdziały :D Jestem pod wrażeniem szczerości trojki przyjaciół i ostatnie słowa Minewry świetnie wymyślone
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta :D
I życzę
Duuuuuuuuuuuzo weny <3
A co do zagadki to- Jak nazywała sie siostra Fleur Delacour? A odpowiedz to Gabrielle.... Coraz cięższe te zagadki ale są naprawde spoko :P
UsuńUmysłowo jestem gryfonką
Naprawdę uwielbiam takie komentarze.
UsuńSzczerość przede wszystkim, jak mawiał pewien mądry człowiek.
Ups...
Ja jestem tym mądrym człowiekiem XD.
Żart.
Kłamanie mym życiem.
No bo Minerwa to moja prawie ulubiona postać z Harrego Pottera...
Wow. 20 punktów dla Gryffindoru! Nieźle wyszliście na prowadzenie.
Ja osobiście UWIELBIAM szyfry.
Okej
Miodzio, akcja lodowisko była zabójcza. Niech wena będzie z tobą
OdpowiedzUsuńDzięki :D
UsuńHej. Zmartwychwstałam. Jestem. Z opóźnieniem. Czytam i piszę dopiero dzisiaj, bo jestem w tak tragicznej sytuacji, że patrzenie w jakiekolwiek ekrany skutkowało o zawroty głowy, a nawet boski zapach rzeżuchy nie był w stanie przebić się przez zatkany nos... Tak, jestem chora i dramatyzuję.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: życzenia! Wszystkiego najlepszego. Dużo zdrowia, abyś nie musiała zbyt wiele czasu spędzać w skrzydle szpitalnym. Masę galeonów i pomysłów. Wiele czasu i miłości! I wszystkiego co tylko sobie zamarzysz.
Po drugie: rozdział!
Ileż można pisać "świetne, genialne, cudo"? Chyba dużo, bo nic innego mi do głowy nie przychodzi. Jeju!!!! <3 oni są cudowni Awwwwww <33 I nie mam pomysłu co jeszcze napisać ;] Pozdrawiam ~ J.K
Bycie chorym jest do... *wybrany rzeczownik*
UsuńDzięki za życzenia! Choć tak się dziwnie składa, że kolejny rozdział jest w skrzydle szpitalnym...
Ja też tak mam gdy czytam kolejny najlepszy na świecie rozdział na blogu. I nie wiesz już co pisać... no bo jak tak po raz kolejny wypisywać epitety?
można. To cieszy autorów.
toteż dziękuję za komentarz i pozdrawiam
Okej