niedziela, 20 marca 2016

Rozdział !!. "Strona czterdziesta dziewiąta, podręcznik do transmutacji na poziomie klas szóstych, pani Profesor."

Czarodzieje! Czarownice! Duchy! Stworzenia tego świata!

Hej, to ja.
Nie umiem pisać długich rozdziałów.
Mam nadzieje, że przez to nie porzucicie tego bloga. Ja po prostu nie jestem w stanie napisać czegoś, co kazałoby mi zająć dziesięć stron Worda. Przepraszam! To po prostu ponad moje siły!
Tymczasem… wczoraj miałam urodziny i przepraszam za zbyt późne dodanie rozdziału, ale miała zbyt napięty grafik, by w ogóle usiąść, a co dopiero coś wstawić. To… Ponownie przepraszam.
Cóż. Mam nadzieję, że się rozdział spodoba XD.
Dzisiejsza zagadka to ponownie szyfr, bo uwielbiam szyfry, a w nich nie da się sprawdzić w internecie odpowiedzi. Dzisiejszy dodatkowo jest pytaniem, więc odpowiadając na nie można zyskać… 20 punktów dla domu!
Jgi ngzrwgug skd skpstyg Fudly Edugcply?
Pozdrawiam
Okej

* * *
- Margaret! Wyciągaj łyżwy! A, i wstawaj, tak w ogóle! Nastał nowy dzień! Słonko wzeszło, dzień się budzi, wokół coraz więcej ludzi… czy jakoś tak – zaśpiewała Sharon.
Laska, naprawdę cię lubię, ale są rzeczy ważne i ważniejsze. Sen jest w tej drugiej kategorii. Ty – nie - pomyślała blondynka, ale na głos udało jej się tylko jęknąć.
- Kurde, Maggie, albo wstaniesz, albo umrzesz!
Ta miłość.
- To synonimy, Sharon – udało jej się mruknąć.
- HEJO! Dziś piątek! Jutro idziemy do Hogsmade! A dziś jest lodowisko! Musisz mieć łyżwy! – krzyknęła ruda.
Chwila.
Łyżwy?
Jakie, kurde, łyżwy?
- Nie mam łyżew – rzekła spokojnie Margaret, podnosząc się z łóżka i przecierając oczy, by uniknąć mroczków.
- Ale ja mam.
Sharon była jak zwykle ubrana. I jak zwykle nie zmęczona. Pewnie jak zwykle po zarwanej nocy.
Cyborg.
W ręku trzymała parę całkiem ładnych, białych łyżew. A w drugim takie same, ale czarne.
- Dobra… powiedz mi, proszę, skąd je masz?
- Rodzina Jamesa. Moja rodzina. Różne takie. Grunt, że mam jeszcze parę innych.
- Oczywiście – stwierdziła dziewczyna, przeszukując kufer. – No bo jak inaczej? Sharon zawsze wie. Sharon ma wszystko zaplanowane. Sharon…
- …jest super. – dokończyła koleżanka. – Wiem. Ale teraz koniec. Wsadzaj swetry i takie tam. Będzie fajnie.
- No ja mam nadzieję.
─────────────────────────────────────────────────────
Ludność Hogwartu jest doprawdy rąbnięta.
Wyobraź sobie: chodzisz do szkoły z internatem, oddalonej o bóg-wie-ile-kilometrów od twojego domu. Mało prawdopodobne, by w ciągu roku szkolnego odbył się tam koncert pomniejszego zespoliku, a co dopiero powstało lodowisko. Więc zazwyczaj nie bierzesz ze sobą łyżew do szkoły.
Ty nie.
Ale, jak stwierdziłam wyżej, ludność Hogwartu jest trochę odmienna.
Przynajmniej połowa uczniów jakimś cudem wzięła ze sobą łyżwy. Albo tymże samym cudem zdobyła je w ciągu paru minut od wstania, tuż po przeczytaniu ogłoszenia.
James był dumny z Sharon. Cały hol był w lodzie. Może nie udało jej się wyczarować śniegu, ale za to idealnie wygładziła lodowisko, tak, że teraz łatwo było jeździć, bez potykania się o wypustki na lodzie.
Wszędzie jeździli roześmiani uczniowie.
- James!
Od strony schodów jechała różnooka, ciągnąc za sobą Margaret.
- Hej. – chłopak uśmiechnął się, gdy dziewczyny do niego dojechały. Nigdzie nie mógł bowiem znaleźć żadnej innej znajomej twarzy. - Cóż, jest nieźle.
- Nie. Miałam wyczarować ten cholerny śnieg, ale jak zwykle, kurde, się nie udało.
- Sharon, stworzyłaś lodowisko…
- Irytek je stworzył – syknęła dziewczyna, gdyż właśnie podszedł do nich kochany przez wszystkich chłopak z, również uwielbianą, dziewczyną u boku.
Evan i Emily.
Cóż, ich obecność byłaby przykra, gdyby nie fakt, że oboje nie mieli łyżew i potykali się o własne nogi. A, i warto wspomnieć o fakcie, że James doskonale wykonał swoje zadania.
- Evan, jakie piękne włosy – powiedziała bez cienia ironii Sharon, obserwując mieniącą się gamą barw głowę. Uśmiechnęła się przy tym przyjaźnie. Myślałby kto, że jest ich przyjaciółką.
Choć para jeszcze przed chwilą wyraźnie do nich zmierzała, teraz postanowiła ich ignorować. Jakby zwrócili na siebie uwagę tylko po to, by pokazać, jak bardzo mają ich w nosie.
- Evan, no powiedz, kto jest twoim fryzjerem? Zastanawiam się nad zmianą wyglądu… - prosiła Sharon, choć bez skutku.
Dywaniarz zrobił się niebezpiecznie czerwony na twarzy, a jego dłonie drżały ze złości. Wyglądałaby to groźniej, gdyby nogi mu się tak nie rozjeżdżały na lodzie.
Gdy zniknął za drzwiami do Wielkej Sali, Sharon, zachowując do tej pory pokerową twarz, parsknęła śmiechem.
- On jest komiczny z tą swoją godnością.
- Teraz przynajmniej zasługuje na przezwisko dywaniarz. Te kolory są prawie indyjskie. Po prostu dzieło sztuki.
- Idealnie to ujęłaś, kuzynko – odezwał się James, uśmiechając się szeroko do blondynki.
- Wcześniej nie zasługiwałam na miano „kuzynka”, tak?
- Nie. Teraz dopiero ogarnąłem, że jesteśmy spokrewnieni – wyszczerzył się chłopak.
Margaret przewróciła oczami.
- Dziesięć, kurde, punktów dla Gryffindoru.
- Uważaj, bo jak będziesz prefektem i przez przypadek tak powiesz, to będzie zabawnie.
- Już Sharon prędzej będzie prefektem.
- Sharon zostanie prefektem dopiero, kiedy kochany Smith nauczy nas czegokolwiek, tańcząc kankana na biurku w stroju lafiryndy i krzycząc: „Jestem świętym Mikołajem!” – włączył się do rozmowy Will, podjeżdżając do nich na łyżwach.
- No ja bardzo dziękuję za tę wiarę we mnie! – oburzyła się Sharon, z trudem zachowując kamienny wyraz twarzy, bo wyobrażenie sobie woźnego w takiej sytuacji nie mogło się skończyć dobrze.
Pozostali parsknęli śmiechem. Parsknęli to mało powiedziane – ryknęli tak, że James za bardzo pochylił się do przodu i chwilę później leżał twarzą na lodzie. W tym momencie Sharon dołączyła do ogólnej radości, bo chłopak nieudolnie próbował wstać. Niestety przez to, że się śmiał, nie wychodziło mu to i raz po raz ponownie lądował na ziemi, co wzbudzało kolejne salwy śmiechu. I tak o to, parę sekund potem, wszyscy patrzyli tylko na nich, próbując się domyślić, o co im, do cholery, chodzi.
- Proszę się rozejść, nie ma tu nic ciekawego do oglądania! – odezwał się Albus Potter, podjeżdżając do nich z miną policjanta odciągającego gapiów z miejsca wypadku.
Uczniowie parsknęli śmiechem i wrócili do swoich spraw.
- Albus, braciszku, niech cię uściskam! – krzyknął James.
- Ciszej… jeszcze ktoś usłyszy… - chłopak podszedł do brata.
- To co zrobiłeś na jego głowie jest dziełem sztuki, jak to stwierdziła kuzynka – wyszczerzył się okularnik.
- Pragnę zauważyć, że ciągle mogę cię wkopać. Po uszy.
- Widziałeś jego minę?
- Nie.
- Jak zobaczysz, zmienisz zdanie. Było warto.
- Czekajcie, czekajcie, czekajcie… - przerwał ich dyskusję Will, trzymając dłonie w charakterystycznym znaku „T”. – To było twoje zadanie. Czyżbyś wprowadził jeszcze kogoś?
- Tak. Przedstawiam ci mojego brata, Al…
- Wiem, kto to jest – zaśmiał się Will. - Nie wiedziałem, że ci pomagał.
- Było trudno… - zaczął James.
- Musiał cierpieć – wtrącił się Albus.
- Albo raczej moja duma – poprawił go James.
- …której od dawna nie masz…
- I najpierw było źle, ale potem…
- Po błaganiach na kolanach…
- Albus nie przerywaj mi!
- Te słowa też padły wczoraj wieczorem. W każdym razie miłościwie się zgodziłem go wypuścić i pomóc.
- Cóż, inaczej bym to opisał, ale to prawda. On pofarbował Evana.
- On niszczy honor naszego domu! – zaśmiał się Albus. – I jest dupkiem, tak poza tym. Nie mogłem się powstrzymać.
- Al, piątka – uśmiechnęła się Sharon.
- Piątka, Sharon. Poza tym, zajefajne lodowisko.
- Miało być lepiej. Miał być śnieg. I…
W tym momencie jak spod ziemi wyrósł woźny Smith. Był niskim mężczyzną z nadwagą. Po tym, jak Filch odszedł, przejął stanowisko woźnego, jednak w przeciwieństwie do poprzedniej osoby obejmującej je, był czarodziejem. Co prawda nigdy nie chodził do szkoły, ale jednak trudniej było go oszukać w kwestii czarów.
Uśmiechał się drwiąco.
- Cudownie, panienko Sheridan. Pani, pan Potter i pan Smilenice pójdziecie ze mną do dyrektorki.
- Tak jest, panie Burn!!! – odpowiedzieli chórem przyjaciele, salutując.
Twarz woźnego przybrała interesujący odcień podobny do włosów Sharon. „Burn” nie było nazwiskiem, gdyż brzmiało ono Smith, a jedynie przezwiskiem nadanym mu przez uczniów. Było ono tak popularne, że nawet niektórzy nauczyciele się tak do niego zwracali.
Nienawidził tego z jednego prostego powodu – od razu przypominała mu się sytuacja, w której ową ksywkę zdobył. A nikt nie chciał być wiecznie prześladowany przez chwilę, w której biega po całym zamku z palącymi się włosami, wrzeszcząc „zabiję te sklątki!”. Było to szczególnie interesujące dlatego, że jedynie jakiś nieznany nikomu uczeń (ekhem…Teddy Lupin…Ekhem…) położył mu na włosach niepalący ogień, a nie miało to przecież żadnego związku z ukochanymi zwierzątkami Hagrida.
- Wspomnę o tym dyrektorce. A teraz marsz do gabinetu!!!
─────────────────────────────────────────────────────
Sharon, Will i James stali przed biurkiem dyrektorki, pokornie spoglądając, jak przechadza się od obrazu do obrazu.
Albo próbując robić to pokornie, bo wciąż jeszcze nie minęła im głupawka.
McGonagall usiadła w końcu przy biurku i złożyła palce w piramidkę, jak to mają w zwyczaju dyrektorki. Doceniała ich starania, by nie wybuchnąć śmiechem, ale nie była w stanie pojąć, co takiego zabawnego jest w oczekiwaniu na werdykt a propos ich przyszłości. Już nawet nie liczyła, ile razy tu byli.
- Co ja mam z wami zrobić? – spytała retorycznie.
Uczniowie nie raczyli odpowiedzieć.
- Czy wy rozumiecie, jak niebezpieczny jest oblodzony hol? Ktoś mógł się poślizgnąć i skręcić sobie kark! To naprawdę niebezpieczne! Jesteście przecież inteligentni, dlaczego nie możecie wykorzystywać tego do zdobywania wiedzy? Musicie robić te idiotyczne kawały?
Sharon odchrząknęła, dając do zrozumienia, że chce coś powiedzieć.
- Tak, panienko Sheridan?
- Pani profesor, my doskonale wszystko zaplanowaliśmy. W każdym pokoju wspólnym pojawiły się plakaty informujące o akcji. Uczniowie zostali uprzedzeni, że hol jest śliski, toteż nie powinna się pani obawiać o jakąkolwiek kontuzję. Dodatkowo wierzymy w umiejętności naszej pielęgniarki. – Sharon mówiła wolno i spokojnie. Najwyraźniej nie przejmowała się, że zaraz dostanie szlaban.
- A mogłaby mi panienka wytłumaczyć, jak owe plakaty znalazły się w tych dormitoriach? – spytała McGonagall.
- Zostały przyniesione.
- Przez kogo?
- Ma pani przed sobą przedstawicieli trzech domów, pani profesor – wytłumaczył James.
- To nie było trudne – dodał Will.
- Proszę mi w takim razie wytłumaczyć, jak ogłoszenie znalazło się w pokoju wspólnym Slytherinu?
W gabinecie zapadła cisza.
- Cóż… - zaczęła Sharon, ale dyrektorka jaj przerwała.
- Panienko Sharidan, jeżeli wierzy panienka, że da radę mi wmówić, iż nie opuściliście w nocy swoich dormitoriów, to jest pani w błędzie.
- Ależ nic takiego nie chciałam powiedzieć. Jedyne, czego nie można mi w tym momencie zarzucić, to kłamstwo. Wczoraj jedno z nas wybrało się po prostu do pokoju wspólnego Slytherinu.
McGonagall westchnęła.
- Jak rozumiem nie zdradzicie mi, które z was było tą osobą?
- Ja się tam wybrałem – powiedział spokojnie James.
- Czyli przyznajesz się, że stworzyłeś lodowisko?
- Nie. Ja to zrobiłam – odparła Sharon.
Dyrektorka przeszyła ją spojrzeniem. Szczerość była rzadkością wśród przyłapanej na gorącym uczynku młodzieży, ale ci przyjaciele charakteryzowali się tym, że w momencie robienia kawału już byli pogodzeni z karą. McGonagall nigdy by się do tego przed nikim nie przyznała, ale lubiła ich za to. Rozumieli przynajmniej, czym są konsekwencje.
- Co w takim razie zrobił pan, panie Smilenice?
- Nauczyłem skrzaty gotować.
Cóż… dla miny McGonagall w tym momencie warto było dać się złapać.
- Nauczył pan gotować… skrzaty? – powstrzymała uśmiech kobieta.
- Tak.
Dyrektorka odwróciła się tyłem do trójki przyjaciół, by ukryć uśmiech, który pojawił się na jej twarzy. Wiele mogła im zarzucić, ale pomysłowi, to oni z pewnością byli.
- Spytam się jeszcze, skąd wzięliście łyżwy?
- Strona czterdziesta dziewiąta, podręcznik do transmutacji na poziomie klas szóstych – wyrecytowała Sharon.
I kto tu powiedział, że głupie kawały niczego nie uczą.
- Dziś wieczorem stawcie się u Pani Pomfrey. Pomożecie jej w gabinecie, aż was nie odeśle. Tymczasem możecie iść.
Sharon, Will i James westchnęli i ruszyli do drzwi, ale zatrzymał ich głos McGonagall.
- Mam nadzieję, panie Smilenice, że opłacało się i zjem dziś na obiad coś dobrego.
- Tak jest, pani profesor – uśmiechnął się chłopak.


10 komentarzy:

  1. Co do zagadki udało mi się odgadnąć tylko - jak nazywała się siostra "Fudly Edugcply". Nie potrafię wymyślić dalej XD a szyfry są fajne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznijmy od życzonek:

      Pieniędzy, bo niezależnie od wszystkiego, są one potrzebne. Nawet, jak się umie czarować!
      Miłości, bo jej zawsze w życiu za mało! Przyjaźni, bo czemu nie?
      Weny w sześciopakach! Czasu na pisanie... tyle? A! no i spełnienia marzeń, wszystkiego, co zapragniesz, bla, bla, bla... dopisz sobie resztę :P

      Kurde... najdłuższe życzenia, jakie z siebie wydusiłam XD

      A co do rozdziału! Jeeej! Co z tego, że krótki! Jesteś najlepszym blogiem komediowym w moich obserwowanych! Ej! A może z okazji urodzin wstawisz następny rozdział szybciej, hę? Ploooooose!

      Jakąś głupawkę mam i nie umiem się wysłowić. No cóż!
      Pozdrawiam!
      Ireth

      Usuń
    2. Hope zgadła.
      Szyfr GA-DE-RY-PO-LU-KI.
      Strasznie dziękuję za życzenia! Idealne!
      Nawet nie wiesz, jak super czytać coś takiego. Mam wyszczerz na twarzy i motyle w brzuchu, zwłaszcza na fragmencie "najlepszym blogiem komediowym".
      Nie wstawię, bo muszę go jeszcze doszlifować, a mi się nie chce.
      Ja głupawki nie mam, ale niewiele brakuje
      Okej

      Usuń
  2. Naprawdę uwielbiam twoje opowiadanie i tak jak najbardziej opłaca sie czekać nawet na krótkie rozdziały :D Jestem pod wrażeniem szczerości trojki przyjaciół i ostatnie słowa Minewry świetnie wymyślone
    Czekam na nexta :D
    I życzę
    Duuuuuuuuuuuzo weny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co do zagadki to- Jak nazywała sie siostra Fleur Delacour? A odpowiedz to Gabrielle.... Coraz cięższe te zagadki ale są naprawde spoko :P
      Umysłowo jestem gryfonką

      Usuń
    2. Naprawdę uwielbiam takie komentarze.
      Szczerość przede wszystkim, jak mawiał pewien mądry człowiek.
      Ups...
      Ja jestem tym mądrym człowiekiem XD.
      Żart.
      Kłamanie mym życiem.
      No bo Minerwa to moja prawie ulubiona postać z Harrego Pottera...
      Wow. 20 punktów dla Gryffindoru! Nieźle wyszliście na prowadzenie.
      Ja osobiście UWIELBIAM szyfry.
      Okej

      Usuń
  3. Miodzio, akcja lodowisko była zabójcza. Niech wena będzie z tobą

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej. Zmartwychwstałam. Jestem. Z opóźnieniem. Czytam i piszę dopiero dzisiaj, bo jestem w tak tragicznej sytuacji, że patrzenie w jakiekolwiek ekrany skutkowało o zawroty głowy, a nawet boski zapach rzeżuchy nie był w stanie przebić się przez zatkany nos... Tak, jestem chora i dramatyzuję.
    Po pierwsze: życzenia! Wszystkiego najlepszego. Dużo zdrowia, abyś nie musiała zbyt wiele czasu spędzać w skrzydle szpitalnym. Masę galeonów i pomysłów. Wiele czasu i miłości! I wszystkiego co tylko sobie zamarzysz.
    Po drugie: rozdział!
    Ileż można pisać "świetne, genialne, cudo"? Chyba dużo, bo nic innego mi do głowy nie przychodzi. Jeju!!!! <3 oni są cudowni Awwwwww <33 I nie mam pomysłu co jeszcze napisać ;] Pozdrawiam ~ J.K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bycie chorym jest do... *wybrany rzeczownik*
      Dzięki za życzenia! Choć tak się dziwnie składa, że kolejny rozdział jest w skrzydle szpitalnym...
      Ja też tak mam gdy czytam kolejny najlepszy na świecie rozdział na blogu. I nie wiesz już co pisać... no bo jak tak po raz kolejny wypisywać epitety?
      można. To cieszy autorów.
      toteż dziękuję za komentarz i pozdrawiam
      Okej

      Usuń

JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA
nie bądź obojętny na jego los

Szablon

Obserwatorzy