niedziela, 13 marca 2016

Rozdział !). Rozmowy w toku, czyli jak zwiać przed krewnym i sprawić, by ciasto było odpowiednio cienkie

Cóż, minął kolejny tydzień, a ja, będąc dobrą autorką, wstawiam kolejny rozdział. Już dziesiąty! Równiutko!
Zanotowałam znaczny wzrost liczby wyświetleń. Oby nie spadał.
Z góry mówię – rozdział nie jest szczególnie długi, ale wierzę, że się wam spodoba. Dedykuję go J.K.. Mam nadzieję, że choć raz uśmiechniecie się, czytając ten tekst, bowiem piszę go dlatego, by wydzielały się endorfiny i społeczeństwo czuło się szczęśliwsze.
Ta wypowiedź brzmi tak mądrze…
A poza tym mam radosne ogłoszenie – pojawili się BOHATEROWIE!
Mam nadzieję, że spodobają się anegdotki (zmieniłam trochę tę Sharon i Willa…), bo kim bym była, bez opowiedzenia żenującej historii?
Dodatkowo dzisiejszego dnia możecie zdobyć aż (uwaga, werble)… 15 punktów dla domu! Wystarczy, że odszyfrujecie tę krótką ciekawostkę…
Rehcelf sugnudnum ynajip lyb, ekzdzor alarbaz norahs ainteloiceip umerotk, anzyzczem.
Powodzenia!
Okej

* * *
- Albus, idioto, co ty tu do jasnej cholery robisz?! – spytał się James najgłośniejszym szeptem w historii ludzkości.
- Kurde, odezwał się! – odparł chłopak z niedowierzaniem. – Tak się składa, że przez większą część roku tu mieszkam!
James wziął głęboki wdech. Nie było dobrze.
- Dobra. Dobra…
- Nie dobra, James! Powiedz mi łaskawie, co robisz o trzeciej w nocy w głównym pokoju Slytherinu?!
James powstrzymał się od schowania twarzy w dłonie. „Zachować zimną krew. To tylko mój brat. Idiota co prawda, ale brat. Wdech, wydech.
Ja też jestem debilem.”
- Eee… przyszedłem odwiedzić braciszka, który najwyraźniej nie może usnąć? – bardziej spytał niż oznajmił brunet, mimowolnie starając się zakryć plakat.
- Braciszka, którego najwyraźniej masz za idiotę, bo myślisz, że nie widzi ogłoszenia, które usilnie próbujesz zaryć plecami, tak?
- Albus… - powiedział James, dobitnie dając mu do zrozumienia, że to nie jest odpowiedni moment i miejsce na tę rozmowę.
- Tak, James, tak właśnie mam na imię!
- Kurde, Albus, weź się ogarnij, dobra? – James sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego.
- Kurde, James, nie pomyślałeś, że fajnie by było, gdybyś mi powiedział, co tu, do jasnej cholery, robisz? – odparł podobnym tonem brat chłopaka.
James westchnął i położył dłoń na karku w znanym geście zmieszania i zamyślenia.
- Dobra… od czego tu zacząć?
- Może tak od początku? – podsunął Albus.
- A może tak od uciszenia brata?
- Pffff… A może tak zacznie…
- Silencio – przerwał mu James, a brat spojrzał na niego z wyrzutem. Grunt, że nie zaczął tupać w niebogłosy.
- Tak będzie prościej – powiedział okularnik. – Cóż. Sharon postanowiła zrobić lodowisko. Przyszedłem rozwiesić plakat, bo jakbyś nie zauważył, Alex leży w skrzydle szpitalnym, więc musiałem go po prostu zastąpić. – „Miałem zamiar też zemścić się na Evanie, ale mi przeszkodziłeś” – dodał w myślach, ale na głos powiedział: – I już znikam. Do widzenia.
W ciągu swojej wypowiedzi powoli zmierzał do peleryny niewidki, a na ostatnie słowo naciągnął ją na siebie i rzeczywiście zniknął.
Nie ruszył od razu do drzwi, bo Albus, choć teraz niemowa, zasłonił je własnym ciałem. Poszedł do najbliższego kąta, chcąc przeczekać całą awanturę. Brat prędzej czy później się znudzi, a on wtedy wyjdzie.
Niestety, ale on miał inne plany. Usiadł przy ścianie i oparł się o nią.
Cóż.
To będzie długa noc.
Chyba, że trzeba będzie przełknąć dumę i poprosić o pomoc…
─────────────────────────────────────────────────────
- Nie będę się z tobą spierać – powiedziała Sharon, komentując słowa Willa pt.: „Jesteś Geniuszem”.
- Ale naprawdę jesteś geniuszem – kontynuował Will.
- Ktoś musi. Chodź. Bierzemy się do pracy – rzekła, po czym zwróciła się do skrzatów: - Hej! Przepraszam na chwilę!
- Czy panienka Sharon czegoś chce? – odezwały się chórem.
- Waszej uwagi. Na czas jak na razie nieokreślony.
- Zajmie to ok. poł godziny – mruknął Will.
- To czas nieokreślony, mniej więcej pół godzinny. Will chciałby was nauczyć piec jedną rzecz.
Skrzaty się ożywiły. Może to dziwnie zabrzmi, ale naprawdę umiały i kochały gotować.
- Cóż… - Will wciął się do rozmowy. – W takim razie…
- Zaczynamy! – krzyknęła entuzjastycznie Sharon i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
Była trzecia w nocy, oboje byli zaspani i zdecydowanie szaleni, ale Willowi wydało się nagle, że gdy tak jej czy się świecą w blasku paleniska, jest wyjątkowo piękna.
- Dobra – zaczął. – Będziemy potrzebować mąki, wody, drożdży, soli, trochę cukru, pomidory, bazylia, pieprz, oliwa…
Skrzaty biegały po kuchni i przynosiły wszystkie potrzebne składniki.
─────────────────────────────────────────────────────
Sharon przypatrywała się, jak Will ugniata ciasto, tłumacząc skrzatom każdy swój ruch. Tryskała od niego taka energia i optymizm, że… cóż, przypominał siebie bardziej niż kiedykolwiek. On jest po prostu takim typem człowieka, z którym lubi się przybywać, bo jego obecność zawsze podnosi na duchu.
Trochę zbyt długie loki opadały mu na oczy, ale nic sobie z tego nie robił. Był cały w mące.
- Pomóc ci jakoś? – Sharon zeskoczyła z blatu i stanęła obok Willa. – Czuję się trochę bezużyteczna.
- Co? – Will odgarnął włosy z czoła, zostawiając na nim ślad mąki. – A. Tak, już. Czekaj. Pomożesz mi z tym ciastem? Wyszło trochę za dużo.
- Pizzy nigdy za dużo, Will. – zaśmiała się rudowłosa.
- Racja. Wiesz, jak zrobić, czy ci pokazać?
- Will, pierwszy raz w życiu widzę, jak ktoś robi pizzę. Oczywiście, że pokazać.
- Paniczu Willu, czyli ciasto musi być bardzo cienkie, tak?
- Dokładnie. Tak naprawdę nie jest powiedziane, jak to osiągnąć. Grunt, żeby było cienkie. Ale zwykle, a nawet zawsze, nie używa się wałków, tylko rąk. O tak – Will rzucił płaskie ciasto do góry, tak, by się obracało i złapał w locie. Przyszła pizza znacznie zwiększyła swoją średnicę. Przez cały ten czas, nawet tłumacząc coś skrzatowi, wpatrywał się w Sharon.
- Czy to bezpieczne, paniczu? – spytał inny skrzat. – Przecież może upaść na ziemię…
- Dlatego należy ćwiczyć. Niech każdy z was weźmie sobie kawałek i spróbuje. Ma być cienkie.
Sharon patrzyła, jak skrzaty pobiegają do stołu z wydzielonymi częściami i biorą je, po czym zaczynają powtarzać ruchy chłopaka.
- Ty też Sharon. Chciałaś pomóc, a nie pomożesz, gdy sama nie będziesz umiała. – uśmiechnął się szeroko.
Sharon popatrzyła na niego. To się źle skończy.
- Tylko powiem, że gdy ostatnio coś gotowałam, skończyło się to spaloną firanką w kuchni.
- Bywa. Mojej pierwszej pizzy używano jako frisbee.
- Przynajmniej nie przypominała mojego wujka Johna.
- Cóż jest takiego interesującego w twoim wujku?
- Został skremowany – uśmiechnęła się dziewczyna.
- Nie wyglądasz na specjalnie smutną, gdy o tym mówisz – stwierdził Will, podając jej ciasto.
- Cóż. Nigdy go nie znałam. Więc nie mam z tym problemu. – Sharon zaczęła się wyżywać na cieście, robiąc z niego płaski placek.
- Ja nigdy nie znałem jednego dziadka… Ej, delikatniej, bo się potem dziury będą robić!
- Zmarł? – spytała dziewczyna, stosując się do rady chłopaka i znów siadając na blacie.
- Nie siadaj, gdy robisz ciasto do pizzy, bo wtedy jest mniejsze prawdopodobieństwo, że je złapiesz.
- Will, jestem szukającym, dam sobie radę.
- Wstawaj. Ja tu jestem szefem kuchni – powiedział zdecydowanie chłopak.
- Dobra. Już – Sharon zeskoczyła z blatu i stanęła obok chłopaka. – Twój dziadek zmarł?
- Nie. Tak. Nie wiem.
- Mam wybrać sobie odpowiedź?
- Porzucił babcię i tatę przed jego narodzinami. Tak się czasem zdarza, wiesz?
Zapadła chwilowa cisza.
- Jezus, Sharon. Nie tak. Daj mi to na chwilę. – Will prawie zabrał ciasto różnookiej, by pokazać jej, jak ugniatać poprawnie.
- Mówiłam, że nie umiem gotować. Mam dużo talentów, ale to do nich nie należy.
- Mam zamiar to zmienić, czy tego chcesz, czy nie. – Chłopak zaczął podrzucać pizzę i kręcić ją na zamkniętej pięści. Potem żonglował. Normalka.
- Ile już tak pieczesz?
- Hmmm – chłopak złapał lecące ciasto i zastanowił się. – Gdy miałem pięć lat upiekłem frisbee. Więc już całkiem długo. Ale lubię to robić, więc nie jest źle.
- Czemu wcześniej nie mówiłeś?
- Co?
- Czemu nie powiedziałeś, że gotujesz? – zainteresowała się Sharon.
Chłopak popatrzył na nią długo, podrzucając pizzę.
- Tak naprawdę nie wiem. Może dlatego, że gotujący chłopak nie jest w tych czasach uważany za normalnego? Wiesz, mówi się, że gotowanie jest raczej dla bab.
Tym razem to Sharon zlustrowała go spojrzeniem.
- Nigdy, przenigdy nie mów, że coś jest dla kogoś, dobra? – powiedziała bez cienia wesołości. - Zobacz. James rysuje, maluje, tworzy, choć powszechnie uznawane jest to za sprawę dla osób delikatnych i cichych. James delikatny nie jest pod żadnym względem. A co dopiero cichy. – wzięła głęboki wdech. - Ja jestem mocno porypana, szalona i zdecydowanie nie-dziewczęca. Jestem twardsza od znacznej większości chłopaków z tej szkoły, prawda? Dodatkowo Alex jest uznawany przez niektórych za pustaka, tylko dlatego, że jest przystojny. Widziałeś te komentarze, no nie? Koszmar. Więc jeżeli myślisz, że gotowanie jest nie dla chłopaków, to podam ci przykład jakże męskiego Gordona Ramseya, przed którym trzęsą się portki połowie kucharzy tego świata. Ludzie są różni, a strach przed odrzuceniem tylko dlatego, że jest się innym, jest jak strach przed odrzuceniem tylko dlatego, że jest się sobą. A uwierz mi, jak ktoś lubi nie ciebie, ale wersję, którą chcesz być, wcale nie jest fajnie. Dopóki nie staniesz się tą wersją, nigdy nie będziesz szczęśliwy. – Sharon spojrzała się Willowi głęboko w oczy.
On zobaczył tam nie jej zwykłą pewność siebie, ale determinację.
Nie mówiła tego, bo gdzieś to przeczytała. Mówiła to z głębi serca, a w jej głosie słychać było nawet pewien ból.
Dziewczyna westchnęła.
- Więc powtarzam: nigdy, przenigdy nie mów, że coś jest, albo nie jest dla kogoś, dobra?
Zapadła cisza.
Will całkowicie zapomniał o swoim zadaniu, a gdy podszedł do niego skrzat i spytał, czy jego pizza jest odpowiednio cienka, kiwnął bezwiednie głową.
Zrozumiał jedno.
Sharon, pomimo owej twardości, o której wspomniała, inteligencji, pomysłowości i całej swojej znanej wszystkim „sharonowatości”, była tylko dziewczyną.
Już chciał coś powiedzieć, przytulić ją albo cokolwiek innego, kiedy drzwi do kuchni otworzyły się szeroko i wparowało przez nie nic. To nic szybko stało się czymś, a mianowicie czarnowłosym chłopakiem w okularach, który uśmiechał się szeroko.
- Udało mi się go przekonać. Kiedyś zabiję mojego brata. Grunt, że pomysł mu się podoba.
A Will i Sharon również się wyszczerzyli.
Cała poprzednia atmosfera zniknęła, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki.
Tak się przynajmniej wydawało.
Ale Will i Sharon po prostu szybko ją schowali do swoich serc, by nigdy się nie wydostała.
- Co? – spytała radośnie rudowłosa. – Co się stało?
- Nieważne – odparł James. – Co tu pieczecie, bo jestem głodny jak wilk i zjadłbym konia z kopytami?
- To, mój drogi, jest najlepsze danie pod słońcem i mam nadzieję, że ty też tak stwierdzisz – rzekł powoli i dobitnie szatyn.

- To pomóc w czymś?

10 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zagadka:
      Rehcelf sugnudnum ynajip lyb, ekzdzor alarbaz norahs aintediceip umerotk, anzyzczem.
      mężczyzną, któremu piecidetnia sharon zabrała różdżkę był pijany mundungus flecher

      Trzeba pisać od tyłu i dodać polskie znaki XD chociaż nie wiem, czemu tam jest piecidetnia - nie pomyliłaś się może?
      Pozdrawia ślizgonka!

      Usuń
    2. Sharon jak chce to potrafi się ogarnąć XD
      Bardzo fajny rozdział, choć rzeczywiście krótki T.T

      Usuń
    3. I tak wlaśnie Slytherin awansował.
      Jestem głupia, bo powinno być ainteloiceip. Ups...
      Ciekawostka jest uzupełnieniem zakładki bohaterów...
      Brawo!
      Okej

      Usuń
  2. Puff, jestem. Przyznaję się, ja być leniwy człowiek i nie skomentować poprzedni rozdział. Jak mi na tydzień telefon się zabieg i potem oddaje to staję się zbyt leniwa na wszystko... Co do rozdziału... Supi, Sharon mądrze gadała, ciasto się kleiło i w ogóle super. Musze iść się napić, bo od jedzenia czekolady karmelowej podrażniłam sobie gardło xD Weny i czekam na nexta
    Pozdrawiam RosalieIris 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komentarz taki nieogarnięty... mogłabyś konkurować nawet ze mną.
      Choć...
      Nie, jednak nie.
      Moich komentarzy na niektórych bogach nikt nie pobije.
      Dzięki za komentarz
      Okej

      Usuń
  3. Kurcze, jak mogłaś. Następny proszę dłuższy. Niech wena będzie z tobą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogarnięta ja dopiero teraz dostrzegła zbieżność imion.
      Dobrze, postaram się, by był dłuższy...
      Okej

      Usuń
  4. Heloł :) Nawet nie wiesz jak się cieszę! ^^ Od razu mi humor poprawiłaś. Sharon taka mądra <3 Will taki uroczy <3 Albus taki upierdliwy <3 (nie no, jego też kocham xd) Mam nadzieję, że dasz radę pisać nieco dłuższe rozdziały (kot ze Shreka na Ciebie patrzy, o tu>> O.O << troszku nie wyszło, ale ciii). Tym razem nie zdążyłam z odpowiedzią, ale i tak się jaram poprzednią i tym, co napisałaś na początku <3. Weny, czasu, pozdrowionka i niech los zawsze Ci sprzyja ~ J.K
    PS: Tylko pisząc tutaj komentarze nadużywam serduszek... magia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Will <3.
      Tak, Albus... moc wkurzającego brata aktywacja!
      Kot ze Shreka zrobił mój dzień. (w tym momencie Okej ćwiczy, jak zrobić lepszą buźkę tegoż bohatera...)
      Dzięki za wszystko (wyczuwam igrzyska w twojej wypowiedzi...)
      Okej
      P.s. Magia. (Ja za to nie mogę się doczekać wstawienia następnego postu, choć wiem, ze muszę was trzymać w niepewności i napisać więcej rozdziałów, by potem nagle się nie okazało, że nie mam czego wstawiać...)

      Usuń

JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA
nie bądź obojętny na jego los

Szablon

Obserwatorzy