Cóż, minął kolejny tydzień, a ja,
będąc dobrą autorką, wstawiam kolejny rozdział. Już dziesiąty! Równiutko!
Zanotowałam znaczny wzrost liczby
wyświetleń. Oby nie spadał.
Z góry mówię – rozdział nie jest
szczególnie długi, ale wierzę, że się wam spodoba. Dedykuję go J.K.. Mam
nadzieję, że choć raz uśmiechniecie się, czytając ten tekst, bowiem piszę go
dlatego, by wydzielały się endorfiny i społeczeństwo czuło się szczęśliwsze.
Ta wypowiedź brzmi tak mądrze…
A poza tym mam radosne ogłoszenie –
pojawili się BOHATEROWIE!
Mam nadzieję, że spodobają się
anegdotki (zmieniłam trochę tę Sharon i Willa…), bo kim bym była, bez
opowiedzenia żenującej historii?
Dodatkowo dzisiejszego dnia
możecie zdobyć aż (uwaga, werble)… 15 punktów dla domu! Wystarczy, że
odszyfrujecie tę krótką ciekawostkę…
Rehcelf
sugnudnum ynajip lyb, ekzdzor alarbaz norahs ainteloiceip umerotk, anzyzczem.
Powodzenia!
Okej
* * *
- Albus, idioto,
co ty tu do jasnej cholery robisz?! – spytał się James najgłośniejszym szeptem
w historii ludzkości.
- Kurde, odezwał
się! – odparł chłopak z niedowierzaniem. – Tak się składa, że przez większą
część roku tu mieszkam!
James wziął
głęboki wdech. Nie było dobrze.
- Dobra. Dobra…
- Nie dobra,
James! Powiedz mi łaskawie, co robisz o trzeciej w nocy w głównym pokoju
Slytherinu?!
James powstrzymał
się od schowania twarzy w dłonie. „Zachować zimną krew. To tylko mój brat.
Idiota co prawda, ale brat. Wdech, wydech.
Ja też jestem
debilem.”
- Eee…
przyszedłem odwiedzić braciszka, który najwyraźniej nie może usnąć? – bardziej
spytał niż oznajmił brunet, mimowolnie starając się zakryć plakat.
- Braciszka,
którego najwyraźniej masz za idiotę, bo myślisz, że nie widzi ogłoszenia, które
usilnie próbujesz zaryć plecami, tak?
- Albus… -
powiedział James, dobitnie dając mu do zrozumienia, że to nie jest odpowiedni
moment i miejsce na tę rozmowę.
- Tak, James, tak
właśnie mam na imię!
- Kurde, Albus,
weź się ogarnij, dobra? – James sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego.
- Kurde, James,
nie pomyślałeś, że fajnie by było, gdybyś mi powiedział, co tu, do jasnej
cholery, robisz? – odparł podobnym tonem brat chłopaka.
James westchnął i
położył dłoń na karku w znanym geście zmieszania i zamyślenia.
- Dobra… od czego
tu zacząć?
- Może tak od
początku? – podsunął Albus.
- A może tak od
uciszenia brata?
- Pffff… A może
tak zacznie…
- Silencio – przerwał mu James, a brat spojrzał
na niego z wyrzutem. Grunt, że nie zaczął tupać w niebogłosy.
- Tak będzie
prościej – powiedział okularnik. – Cóż. Sharon postanowiła zrobić lodowisko.
Przyszedłem rozwiesić plakat, bo jakbyś nie zauważył, Alex leży w skrzydle
szpitalnym, więc musiałem go po prostu zastąpić. – „Miałem zamiar też zemścić
się na Evanie, ale mi przeszkodziłeś” – dodał w myślach, ale na głos powiedział:
– I już znikam. Do widzenia.
W ciągu swojej
wypowiedzi powoli zmierzał do peleryny niewidki, a na ostatnie słowo naciągnął
ją na siebie i rzeczywiście zniknął.
Nie ruszył od
razu do drzwi, bo Albus, choć teraz niemowa, zasłonił je własnym ciałem.
Poszedł do najbliższego kąta, chcąc przeczekać całą awanturę. Brat prędzej czy
później się znudzi, a on wtedy wyjdzie.
Niestety, ale on
miał inne plany. Usiadł przy ścianie i oparł się o nią.
Cóż.
To będzie długa
noc.
Chyba, że trzeba
będzie przełknąć dumę i poprosić o pomoc…
─────────────────────────────────────────────────────
- Nie będę się z
tobą spierać – powiedziała Sharon, komentując słowa Willa pt.: „Jesteś
Geniuszem”.
- Ale naprawdę
jesteś geniuszem – kontynuował Will.
- Ktoś musi.
Chodź. Bierzemy się do pracy – rzekła, po czym zwróciła się do skrzatów: - Hej!
Przepraszam na chwilę!
- Czy panienka
Sharon czegoś chce? – odezwały się chórem.
- Waszej uwagi.
Na czas jak na razie nieokreślony.
- Zajmie to ok. poł
godziny – mruknął Will.
- To czas
nieokreślony, mniej więcej pół godzinny. Will chciałby was nauczyć piec jedną
rzecz.
Skrzaty się
ożywiły. Może to dziwnie zabrzmi, ale naprawdę umiały i kochały gotować.
- Cóż… - Will
wciął się do rozmowy. – W takim razie…
- Zaczynamy! –
krzyknęła entuzjastycznie Sharon i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
Była trzecia w
nocy, oboje byli zaspani i zdecydowanie szaleni, ale Willowi wydało się nagle,
że gdy tak jej czy się świecą w blasku paleniska, jest wyjątkowo piękna.
- Dobra – zaczął.
– Będziemy potrzebować mąki, wody, drożdży, soli, trochę cukru, pomidory,
bazylia, pieprz, oliwa…
Skrzaty biegały
po kuchni i przynosiły wszystkie potrzebne składniki.
─────────────────────────────────────────────────────
Sharon
przypatrywała się, jak Will ugniata ciasto, tłumacząc skrzatom każdy swój ruch.
Tryskała od niego taka energia i optymizm, że… cóż, przypominał siebie bardziej
niż kiedykolwiek. On jest po prostu takim typem człowieka, z którym lubi się
przybywać, bo jego obecność zawsze podnosi na duchu.
Trochę zbyt
długie loki opadały mu na oczy, ale nic sobie z tego nie robił. Był cały w
mące.
- Pomóc ci jakoś?
– Sharon zeskoczyła z blatu i stanęła obok Willa. – Czuję się trochę
bezużyteczna.
- Co? – Will
odgarnął włosy z czoła, zostawiając na nim ślad mąki. – A. Tak, już. Czekaj.
Pomożesz mi z tym ciastem? Wyszło trochę za dużo.
- Pizzy nigdy za
dużo, Will. – zaśmiała się rudowłosa.
- Racja. Wiesz,
jak zrobić, czy ci pokazać?
- Will, pierwszy
raz w życiu widzę, jak ktoś robi pizzę. Oczywiście, że pokazać.
- Paniczu Willu,
czyli ciasto musi być bardzo cienkie, tak?
- Dokładnie. Tak
naprawdę nie jest powiedziane, jak to osiągnąć. Grunt, żeby było cienkie. Ale
zwykle, a nawet zawsze, nie używa się wałków, tylko rąk. O tak – Will rzucił
płaskie ciasto do góry, tak, by się obracało i złapał w locie. Przyszła pizza
znacznie zwiększyła swoją średnicę. Przez cały ten czas, nawet tłumacząc coś
skrzatowi, wpatrywał się w Sharon.
- Czy to
bezpieczne, paniczu? – spytał inny skrzat. – Przecież może upaść na ziemię…
- Dlatego należy
ćwiczyć. Niech każdy z was weźmie sobie kawałek i spróbuje. Ma być cienkie.
Sharon patrzyła,
jak skrzaty pobiegają do stołu z wydzielonymi częściami i biorą je, po czym
zaczynają powtarzać ruchy chłopaka.
- Ty też Sharon.
Chciałaś pomóc, a nie pomożesz, gdy sama nie będziesz umiała. – uśmiechnął się
szeroko.
Sharon popatrzyła
na niego. To się źle skończy.
- Tylko powiem,
że gdy ostatnio coś gotowałam, skończyło się to spaloną firanką w kuchni.
- Bywa. Mojej
pierwszej pizzy używano jako frisbee.
- Przynajmniej
nie przypominała mojego wujka Johna.
- Cóż jest
takiego interesującego w twoim wujku?
- Został
skremowany – uśmiechnęła się dziewczyna.
- Nie wyglądasz
na specjalnie smutną, gdy o tym mówisz – stwierdził Will, podając jej ciasto.
- Cóż. Nigdy go
nie znałam. Więc nie mam z tym problemu. – Sharon zaczęła się wyżywać na
cieście, robiąc z niego płaski placek.
- Ja nigdy nie
znałem jednego dziadka… Ej, delikatniej, bo się potem dziury będą robić!
- Zmarł? –
spytała dziewczyna, stosując się do rady chłopaka i znów siadając na blacie.
- Nie siadaj, gdy
robisz ciasto do pizzy, bo wtedy jest mniejsze prawdopodobieństwo, że je
złapiesz.
- Will, jestem
szukającym, dam sobie radę.
- Wstawaj. Ja tu
jestem szefem kuchni – powiedział zdecydowanie chłopak.
- Dobra. Już –
Sharon zeskoczyła z blatu i stanęła obok chłopaka. – Twój dziadek zmarł?
- Nie. Tak. Nie
wiem.
- Mam wybrać
sobie odpowiedź?
- Porzucił babcię
i tatę przed jego narodzinami. Tak się czasem zdarza, wiesz?
Zapadła chwilowa
cisza.
- Jezus, Sharon.
Nie tak. Daj mi to na chwilę. – Will prawie zabrał ciasto różnookiej, by
pokazać jej, jak ugniatać poprawnie.
- Mówiłam, że nie
umiem gotować. Mam dużo talentów, ale to do nich nie należy.
- Mam zamiar to
zmienić, czy tego chcesz, czy nie. – Chłopak zaczął podrzucać pizzę i kręcić ją
na zamkniętej pięści. Potem żonglował. Normalka.
- Ile już tak
pieczesz?
- Hmmm – chłopak
złapał lecące ciasto i zastanowił się. – Gdy miałem pięć lat upiekłem frisbee.
Więc już całkiem długo. Ale lubię to robić, więc nie jest źle.
- Czemu wcześniej
nie mówiłeś?
- Co?
- Czemu nie
powiedziałeś, że gotujesz? – zainteresowała się Sharon.
Chłopak popatrzył
na nią długo, podrzucając pizzę.
- Tak naprawdę
nie wiem. Może dlatego, że gotujący chłopak nie jest w tych czasach uważany za
normalnego? Wiesz, mówi się, że gotowanie jest raczej dla bab.
Tym razem to
Sharon zlustrowała go spojrzeniem.
- Nigdy,
przenigdy nie mów, że coś jest dla kogoś, dobra? – powiedziała bez cienia
wesołości. - Zobacz. James rysuje, maluje, tworzy,
choć powszechnie uznawane jest to za sprawę dla osób delikatnych i cichych.
James delikatny nie jest pod żadnym względem. A co dopiero cichy. – wzięła głęboki
wdech. - Ja jestem mocno porypana, szalona i zdecydowanie nie-dziewczęca.
Jestem twardsza od znacznej większości chłopaków z tej szkoły, prawda? Dodatkowo
Alex jest uznawany przez niektórych za pustaka, tylko dlatego, że jest
przystojny. Widziałeś te komentarze, no nie? Koszmar. Więc jeżeli myślisz, że
gotowanie jest nie dla chłopaków, to podam ci przykład jakże męskiego Gordona
Ramseya, przed którym trzęsą się portki połowie kucharzy tego świata. Ludzie są
różni, a strach przed odrzuceniem tylko dlatego, że jest się innym, jest jak
strach przed odrzuceniem tylko dlatego, że jest się sobą. A uwierz mi, jak ktoś
lubi nie ciebie, ale wersję, którą chcesz być, wcale nie jest fajnie. Dopóki
nie staniesz się tą wersją, nigdy nie będziesz szczęśliwy. – Sharon spojrzała
się Willowi głęboko w oczy.
On zobaczył tam
nie jej zwykłą pewność siebie, ale determinację.
Nie mówiła tego,
bo gdzieś to przeczytała. Mówiła to z głębi serca, a w jej głosie słychać było
nawet pewien ból.
Dziewczyna
westchnęła.
- Więc powtarzam:
nigdy, przenigdy nie mów, że coś jest, albo nie jest dla kogoś, dobra?
Zapadła cisza.
Will całkowicie
zapomniał o swoim zadaniu, a gdy podszedł do niego skrzat i spytał, czy jego
pizza jest odpowiednio cienka, kiwnął bezwiednie głową.
Zrozumiał jedno.
Sharon, pomimo
owej twardości, o której wspomniała, inteligencji, pomysłowości i całej swojej
znanej wszystkim „sharonowatości”, była tylko dziewczyną.
Już chciał coś
powiedzieć, przytulić ją albo cokolwiek innego, kiedy drzwi do kuchni otworzyły
się szeroko i wparowało przez nie nic. To nic szybko stało się czymś, a
mianowicie czarnowłosym chłopakiem w okularach, który uśmiechał się szeroko.
- Udało mi się go
przekonać. Kiedyś zabiję mojego brata. Grunt, że pomysł mu się podoba.
A Will i Sharon
również się wyszczerzyli.
Cała poprzednia
atmosfera zniknęła, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki.
Tak się przynajmniej
wydawało.
Ale Will i Sharon
po prostu szybko ją schowali do swoich serc, by nigdy się nie wydostała.
- Co? – spytała
radośnie rudowłosa. – Co się stało?
- Nieważne –
odparł James. – Co tu pieczecie, bo jestem głodny jak wilk i zjadłbym konia z
kopytami?
- To, mój drogi,
jest najlepsze danie pod słońcem i mam nadzieję, że ty też tak stwierdzisz –
rzekł powoli i dobitnie szatyn.
- To pomóc w
czymś?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZagadka:
UsuńRehcelf sugnudnum ynajip lyb, ekzdzor alarbaz norahs aintediceip umerotk, anzyzczem.
mężczyzną, któremu piecidetnia sharon zabrała różdżkę był pijany mundungus flecher
Trzeba pisać od tyłu i dodać polskie znaki XD chociaż nie wiem, czemu tam jest piecidetnia - nie pomyliłaś się może?
Pozdrawia ślizgonka!
Sharon jak chce to potrafi się ogarnąć XD
UsuńBardzo fajny rozdział, choć rzeczywiście krótki T.T
I tak wlaśnie Slytherin awansował.
UsuńJestem głupia, bo powinno być ainteloiceip. Ups...
Ciekawostka jest uzupełnieniem zakładki bohaterów...
Brawo!
Okej
Puff, jestem. Przyznaję się, ja być leniwy człowiek i nie skomentować poprzedni rozdział. Jak mi na tydzień telefon się zabieg i potem oddaje to staję się zbyt leniwa na wszystko... Co do rozdziału... Supi, Sharon mądrze gadała, ciasto się kleiło i w ogóle super. Musze iść się napić, bo od jedzenia czekolady karmelowej podrażniłam sobie gardło xD Weny i czekam na nexta
OdpowiedzUsuńPozdrawiam RosalieIris 😊
Komentarz taki nieogarnięty... mogłabyś konkurować nawet ze mną.
UsuńChoć...
Nie, jednak nie.
Moich komentarzy na niektórych bogach nikt nie pobije.
Dzięki za komentarz
Okej
Kurcze, jak mogłaś. Następny proszę dłuższy. Niech wena będzie z tobą
OdpowiedzUsuńOgarnięta ja dopiero teraz dostrzegła zbieżność imion.
UsuńDobrze, postaram się, by był dłuższy...
Okej
Heloł :) Nawet nie wiesz jak się cieszę! ^^ Od razu mi humor poprawiłaś. Sharon taka mądra <3 Will taki uroczy <3 Albus taki upierdliwy <3 (nie no, jego też kocham xd) Mam nadzieję, że dasz radę pisać nieco dłuższe rozdziały (kot ze Shreka na Ciebie patrzy, o tu>> O.O << troszku nie wyszło, ale ciii). Tym razem nie zdążyłam z odpowiedzią, ale i tak się jaram poprzednią i tym, co napisałaś na początku <3. Weny, czasu, pozdrowionka i niech los zawsze Ci sprzyja ~ J.K
OdpowiedzUsuńPS: Tylko pisząc tutaj komentarze nadużywam serduszek... magia :)
Will <3.
UsuńTak, Albus... moc wkurzającego brata aktywacja!
Kot ze Shreka zrobił mój dzień. (w tym momencie Okej ćwiczy, jak zrobić lepszą buźkę tegoż bohatera...)
Dzięki za wszystko (wyczuwam igrzyska w twojej wypowiedzi...)
Okej
P.s. Magia. (Ja za to nie mogę się doczekać wstawienia następnego postu, choć wiem, ze muszę was trzymać w niepewności i napisać więcej rozdziałów, by potem nagle się nie okazało, że nie mam czego wstawiać...)