Czarownice,
Czarodziejki i Czarodzieju!
Jestem z siebie dumna. Dodaję
długi rozdział.
Dzisiaj rozgrywki Quiddicha. Mam
nadzieje, że się spodobają XD.
Końcówka… oj, chyba mnie
zabijecie.
Choć to będzie trudne, jestem
niezniszczalna.
Ostatnio pod postem ktoś zaczął
się dopraszać o Punkty Domów, które kiedyś postanowiłam dodać, a potem zdjęłam
ze strony, gdyż nie spotkały się z odzewem. Ale znów wracają na stronę, gdyż
tak chcę. Przypomnę zasady: ja piszę cytat / zagadkę / pytanie_z_wiedzy_o_Harrym
/ pytanie_wymagające_kreatywnej_odpowiedzi, a moi kochani czytelnicy (całym
sercem wierzę, że istnieją) odpowiadają na nie komentarzu. Dopisują wówczas do
odpowiedzi dom Hogwartu, z którym się utożsamiają. Ja decyduję, który czytelnik
wygrywa, a on dostaje odpowiednią ilość punktów. Punkty są spisywane w kolumnie,
a dom, który będzie mieć najwięcej punktów, wygrywa, co odzwierciedli się na
moim opowiadaniu :D. Taka zabawa.
Zagadka: Są cztery szkoły czarodziejów. Stoją w rzędzie, równo, jedna obok drugiej. Pierwsza to Magictime, a po niej kolejno stoją Hogwart, Durmstrang i Beauxbatons. W podziemiach każdej z nich jest magiczne stworzenie. W szkole stojącej obok Hogwartu znajduje się feniks. W zamku najbardziej oddalonym od Beauxbatons siedzibę swoją ma testral, nie może on jednak mieszkać w sąsiedztwie pegaza. Pytanie: w podziemiach którego zamku mieszka bazyliszek?
Tymczasem żegnam was wszystkich!
Wasza
Okej
***
- Sharon…
Dziewczyna
podniosła wzrok znad kartki.
- Hmmm?
- Wiesz, że nie
musisz tego sprawdzać?
- Wiesz, że chyba
masz dysleksję, Alex?
- Co takiego?
- Problemy z
odpowiednim pisaniem słów.
- Czym?
- Pisaniem.
Popełniasz mnóstwo błędów ortograficznych, chłopcze.
- To nieważne.
- Ważne.
- Zachowujesz się
jak Margaret.
Taka dyskusja
trwała między nimi już od jakiegoś czasu, a Will przyglądał się Alexowi i
Sharon, usilnie próbującym napisać list to redakcji. W końcu postanowili, że
Alex sam go stworzy, ale da dziewczynie do sprawdzenia. Słusznie, bo
najwyraźniej o ile chłopak cudownie posługiwał się językiem oficjalnym, tak
ortografia u niego leżała i kwiczała.
- Błagam cię,
Sharon, zaraz jest mecz, a ty teraz
postanowiłaś to sprawdzić?
- Tak.
- Sharon…
- Tak mam na
imię.
- Boże! –
wrzasnął Alex bezsilnie.
- Tak od czasu do
czasu też mnie nazywają.
- Rozumiesz, że
zaraz gram, tak?
- Tak.
- I teraz mnie
męczysz ortografią?
- Tak. Więcej
głupich pytań? Bo im szybciej to sprawdzę, tym szybciej skończymy.
- Nie wierzę…
- Ja też byłam
ateistką, ale od kiedy zrozumiałam, że sama jestem bogiem, zmieniłam swoje
poglądy.
- Sharon, do jasnej
cholery! James jest już pewnie na boisku!
- Może przy
odrobinie szczęścia śnieg zalepi mu usta i przez następne parę dni nie będę
musiała się z nim użerać.
Will mimowolnie
parsknął. Spieranie się z Sharon jest jak próba grania w tenisa ze ścianą. Zawsze
odbije, a jak popełnisz błąd, to cię wykończy.
- I ty Brutusie
przeciw mnie? – jęknął Alex, patrząc z wyrzutem na chłopaka.
- Nie przeciw.
Jestem sędzią. I orzekam, że ściana wygrała.
- Co? – spytał
blondyn, nie pojmując rozumowania kolegi.
- Nieważne.
- Jasssneee… -
syn Minister Magii drążyłby dalej temat, gdyby nie błagalne spojrzenie Willa i
Sharon, która wcisnęła mu pogiętą kartkę papieru do ręki.
- Skończyłam.
- Już? – zdziwił
się.
- Mam podzielną
uwagę. Leć na ten mecz...
- …na miotle –
dokończył za nią. Prawie zawsze to mówiła, nie chcąc życzyć nikomu powodzenia.
Zabawne.
Gdyby byli w
jednym domu pewnie każdy każdemu by kibicował. Tymczasem… dobra, kochamy się,
ale bez przesady, co?
Quiddich znajduje
się na innej płaszczyźnie. W końcu i James, i Sharon, i Alex byli w
reprezentacjach domów i nie mieli zamiaru życzyć powodzenia przeciwnikowi! Poza
tym życząc powodzenia jednej drużynie, trzeci przyjaciel mógłby się poczuć
urażony. Will również nikogo nie dopingował, choć w głębi serca był za Sharon.
Alex wybiegł z
Pokoju Życzeń, ciesząc się, że włożył szatę do gry jeszcze w dormitorium.
─────────────────────────────────────────────────────
Biało.
Biel.
Białość.
Śnieg.
Gdy Sharon
wybiegła z zamku przez chwilę miała problem z odnalezieniem się w terenie.
Bowiem
gdziekolwiek nie spojrzała, było, uwaga, czas na zaskoczenie, biało. Widoczność
była ograniczona do dwóch metrów, bowiem śnieg oblepiał wszystko. O dziwo,
powietrze również się do tego zaliczało. Gdyby ktoś się postarał i wymienił
cały ten śnieg na tlen byłby go nadmiar dla całego wszechświata. Zaspy były
wysokości smoków (tych dużych) oraz buchorożców. Zależy, z której strony na nie
spojrzeć.
I było zimno.
Sharon zadrżała.
- Eee… Powiedz mi
proszę, kiedy to się tutaj pojawiło? – spytał Will, który przypadkiem na nią
wpadł, potykając się o zaspę.
Był zdecydowanie
cieplejszy od otaczającego ich świata.
- To – zaczęła
Sharon – jest dobre pytanie.
Ruszyli po
śladach innych uczniów.
- Nie wątpię w
niczyje umiejętności…
- Ale? – spytała
z uśmiechem Sharon.
- Ale wątpię, czy
ktokolwiek będzie w stanie dojrzeć w tym – pomachał rękami nad głową,
uśmiechając się (dla odmiany) – BRAMKI, a co dopiero znicza.
- To wątpisz, czy
nie wątpisz? – zaśmiała się Sharon.
- Z pewnością
wątpię. Boję się, że się pozabijają.
- Cóż, kapitanowie
zawsze mogą odwołać mecz.
- Biorąc pod
uwagę, że uparty dupek jest jednym z nich, są marne szanse.
- Mówiąc uparty
dupek miałeś kogoś konkretnego na myśli?
- Hmm… - Will
udał, że się zastanawia. – Tak. A dokładniej tego samego dupka co zwykle.
- Acha.
Dywaniarza. Czasami zastanawiam się, czy McGonagall w młodości tłuczek w głowę
nie walnął, że go kapitanem zrobiła.
- Wiesz – zaczął
bronić chłopaka Will. – Jest idiotą, ale też dobrym szukającym.
- Evan jest
dobrym szukającym? – spytała z niedowierzaniem Sharon, zatrzymując się w pół
kroku.
- Nie tak dobrym
jak ty, ale sorry, jest szybki – poprawił się szatyn, spoglądając na rudowłosą
z uśmiechem.
- Miałam cię za
przyjaciela.
- Czy w związku z
tym zostaniemy kimś więcej?
- Śnisz.
- I to
przerażający sen – dodał Will, choć w rzeczywistości było zupełnie odwrotnie.
- Twierdzisz, że
nie jestem atrakcyjna? – droczyła się z nim Sharon.
- Mam być
szczery?
- Niczego innego
od ciebie nie oczekuję.
- Hmm… tak.
Zapada cisza.
Chwilę potem chłopak
dostał w głowę śnieżką.
- Kłamczuch. –
Sharon już lepiła kolejną.
Zamachnęła się,
kiedy wpadła na nią kupa swetrów i blond włosów.
- O cholera,
Sharon, to ty? – spytała Margaret.
Z pobliskiej
zaspy rozległo się przekleństwo.
- Sorry –
blondynka uśmiechnęła się przepraszająco i podniosła się z ziemi.
Ta zaspa miała
naprawdę duży zasób słów, za które zakonnice kazałyby wymyć usta mydłem, jak na
zaspę.
- No co?
Poślizgnęłam się. Tu jest jak na lodowisku – dziewczyna wyciągnęła rękę w
kierunku leżącej i oblepionej śniegiem koleżanki.
- O kurde, nie
wiedziałem, że mamy w szkole Yeti – powiedział Will, patrząc na dziewczynę.
- Nie pomagasz –
wyczytał spomiędzy szczękających zębów.
- Choć, przytul
się.
- Wal się.
- Jestem gorący.
- Nie przeczę… -
Sharon zamarła, gdy usłyszała swoje ostatnie słowa. Żeby zatuszować chwilowe
„zamarnięcie” podeszła do niego bliżej i wykonała polecenie.
Rzeczywiście był
ciepły.
- Kurczę, teraz
to ja zamarznę.
- Cicho, sam
chciałeś.
- Czuję się,
jakby mnie przytulała zaspa.
- Zresztą z
wzajemnością. Śniegu wystarczy na nas oboje.
Margaret
przyglądała im się chwilę.
- Chodź,
zakochana paro, bo się spóźnimy na mecz.
Sharon obrzuciła
ją nienawistnym spojrzeniem i odstąpiła na krok od chłopaka, który był teraz w
podobnym stopniu oblepiony śniegiem.
- Mogłabyś mi dać
któryś z tych swetrów.
- Moje swetry? Marzenia…
Pffff…
Ruszyli dalej w
kierunku boiska.
Will nie mógł nie
zauważyć, że dziewczyna nie zaprzeczyła.
─────────────────────────────────────────────────────
James mógł przysiąc,
że ma śnieg wszędzie, a jego miotła zaraz zacznie przypominać podobną zaspę
śniegu, co Sharon (nie dało się jej nie zauważyć na trybunach, zresztą Will też
miał przebranie niczego sobie).
Dobra wiadomość
była taka, że kontenery śniegu w niebie już się skończyły i używali jedynie
wiader.
Zamachnął się
kijem, by śnieg za bardzo na nim nie osiadł.
Uważnie
obserwował tłuczka, zmierzającego w stronę obrońcy Ślizgonów. Zastanawiał się,
czy ktoś inny też go widzi, gdy rozległo się głośne: ŁUP! i zmienił swój
kierunek pod wpływem uderzenia kija Marcela, zwalistego chłopaka z szóstego
roku, w którym więcej było mięśni niż umiejętności.
Zanurkował i z
łatwością walnął w piłkę kijem, posyłając ją w Alexa, który właśnie zmierzał z
kaflem w kierunku pętli gryfonów.
- James, do
cholery, ogarnij się i zaangażuj, bo aktualnie przegrywamy! – wrzasnął Ben spod
bramki (zresztą dobrze, że tam był, bo jako obrońca miał trochę do roboty na
swojej pozycji).
- A co ja robię?
– odwrzasnął, podlatując do kapitana i zerkając kątem oka na Alexa, który cudem
boskim nie miał teraz połamanych żeber. Za to kafel znajdował się już w
posiadaniu Stephan, która pędziła w kierunku bramek przeciwnika. Chłopak
pokazał mu język, a James wzruszył ramionami.
- Obijasz się!
Weź się trochę w garść, jasne?!
- Jasne, generale
– odparł James, leniwie ratując go przed innym tłuczkiem, który zamierzał
pozbawić go głowy.
- JUŻ!!!
Chłopak odleciał,
unikając latających wszędzie płatków śniegu (czyt. czegoś, co przypominało
pozlepiane płatki wielkości piłek golfowych).
Latał, odbijał,
pozbawiał tchu, ratował przed pozbawieniem tchu i takie tam. Trochę mu się
nudziło bycie pałkarzem, ale mina Alexa, kiedy o mało go nie zabił była
bezcenna. Wyglądał, jakby chciał podlecieć i zrzucić go z miotły, choć fakt, że
to James z ich dwójki miał pałkę, powstrzymywał go przed tym.
Ta miłość.
Ślizgoni
prowadzili 60 do 40.
James wiedział, że
jeżeli przegrają ten mecz, nie mają szans na puchar, bo wtedy zgarnie go
Slytherin. Miał jednak to idiotyczne uczucie, które objawiało się brakiem
zainteresowania czymkolwiek.
Ale wtedy
zobaczył Evana pędzącego w dół, za złotym błyskiem.
I to go
otrzeźwiło.
Widział, że Mary
(szukająca Gryffindoru) nie ma szans dolecieć na czas, więc chłopak był pewien,
że przegrają.
Dywaniarz zobaczył
znicza.
Wszystko
stracone.
Albo nie - byłoby
wszystko stracone, gdyby nie to, że James widział pędzący niedaleko tłuczek.
Jak można się
domyślić, zgrabnie wykorzystał sytuację, prawie zwalając Evana z miotły.
Publiczność,
kibicująca Gryfonom, zarechotała.
Michael podleciał
do niego z głupkowatym uśmiechem.
- Brawo, Potter.
Wykorzystałeś mojego tłuczka.
- Twojego?
- Tsssa. Leciał w
Bernarda.
- Ale oberwał nim
Evan. Co za przykrość.
- Popłakałbym
się, gdyby nie fakt, że łzy mi zamarzły. – udał smutnego chłopak.
Odlecieli, każdy
w innym kierunku, by dalej pozbawiać tchu i zrzucać z mioteł.
─────────────────────────────────────────────────────
Przerwa w grze.
- Alex, do
cholery, mógłbyś się bardziej postarać! – wrzasnął Evan na blondyna.
- No ja cię strasznie
przepraszam, że zdobyłem sześć bramek!
- Mogłeś zdobyć siedem gdybyś się nie dał okiwać temu
zdrajcy krwi!
- Kogo nazywasz
zdrajcą krwi?
- Pottera,
idioto.
- Och, to miło.
Do mnie masz pretensje, a sam znicza zobaczyłeś raz. Ale wiesz co ci przeszkodziło
w złapaniu? Owy Potter, który na marginesie jest moim przyjacielem, więc stul
dziób!
- Eee… chłopaki…
- wtrąciła się Amelia, próbując uspokoić dwójkę kłócących się nastolatków.
- Czego?! –
warknął Evan.
- Grzeczniej! –
Alex rzadko bywał czerwony ze złości, ale to był jeden z takich momentów.
- Evan, Alex ma
rację. Nie wkurzaj się tak na niego, gdy ty sam nie radzisz sobie lepiej –
odezwał się siedzący dotąd cicho Barnard.
- Czy ja cię
pytałem o zdanie? Sam nie wbiłeś żadnego gola, więc się nie odzywaj.
- Tak się składa,
że ty też – mruknął Marcel pod nosem, sprawiając, że cała złość wyparowała z
Alexa.
- Chłopaki, do
jasnej cholery! – wrzasnęła Amelia, przekrzykując walczących ze sobą na
spojrzenia chłopaków. Była wysoka i potężnie zbudowana. – Koniec przerwy!
Ślizgoni wzbili
się w niebo, a Alex od razu przechwycił kafla (unikając przy tym tłuczka
Michaela) i ruszył w kierunku bramek i Bena, który pomimo, że był dość krępym chłopakiem, znakomicie spisywał się na stanowisku obrońcy.
Nie wiedział jak,
ale chwilę potem kafel był nie w jego posiadaniu, ale tej wkurzającej gryfonki,
Stephan.
- Jasna cholera,
Alex, laska cię okiwała? Czy cię popieprzyło? – zaśmiał się drwiąco Evan.
Alex wziął
głęboki wdech, by uspokoić się i nie rzucić na kolegę.
Chciał właśnie
polecieć odzyskać piłkę, gdy siedemdziesięciokilowe coś wpadło na niego z
impetem.
─────────────────────────────────────────────────────
Margaret
obserwowała Alexa, jak leciał z kaflem w kierunku bramki. Prawie by zdobył
gola, ale jakaś białowłosa dziewczyna wyrwała mu piłkę z ręki i poleciała w
przeciwnym kierunku.
Tak też można.
Evan zaczął
wrzeszczeć na chłopaka, który wisiał nad nim w powietrzu, nie zauważając
krążącego za nim znicza, kiedy ogromna kula śniegu pojawiła się znikąd na
środku boiska, trafiając Alexa i momentalnie zrzucając go z miotły.
Nim ktokolwiek
zdążył zareagować, już leżał w jednej z większych zasp na dole.
- O boże! –
wrzasnęła Margaret z przerażeniem i natychmiastowo wstała.
To samo uczynili
Will i Sharon obok niej.
Nim się
zorientowali, już wbiegli na boisko zaraz obok pani Pomfrey i McGonagall.
Leżał w zaspie.
Nie ruszał się.
A jego prawa ręka
była wygięta pod dziwacznym kątem.
- O boże –
powtórzyła dziewczyna, patrząc ze łzami w oczach na leżącego w śniegu blondyna.
No to tak - bazyliszek jest w Hogwarcie! A przynajmniej tak mi mówi mózg. Mózg ogłasza też, że Tiara przydzieliła go do Slytherinu. A więc punkty dla ślizgonów!
OdpowiedzUsuńRozdział jest fajny, mama się pyta, z czego się śmieję...
Oby następny rozdział pojawił się jak najszybciej!
5 punktów dla Slytherinu! Dodatkowe pięć by było, jakbyś uzasadniła :D. Może ktoś jeszcze się na to zdobędzie?
UsuńUdało mi się wywołać śmiech? Sukces!
Pojawi się za tydzień, jak zawsze :D.
Okej
Eh, pech! Pięć punktów zawsze coś ;)
UsuńWitaj, rozdział cudny 😊
OdpowiedzUsuńA co do zagadki to bazyliszek jest w Hogwarcie, bo jak sobie stoi
Magic Hogwart Durmstr Beux
A testral jest w najdalszym od Beux czyli w Magic. Feniks jest obok Hogwartu czyli Durmstr, a pegaz nie może być obok testrala, wiec musi być w Beux. I wychodzi, że bazyliszek jest w Hogwarcie. A tak poza tym to w HP napisane było, że bazyliszek siedzi w Hogwarcie XD
Podpisano pewna Krukonka 😊💙
Weny i czekam na nexta
Pozdrawiam RosalieIris 😊
Bravo!
UsuńDziesiątka leci do ciebie!
Nie poleciałby nic, gdyby było bez uzasadnienia, ale widać, że nie ściągnęłaś po koleżance na górze XD.
Cieszę się
Okej
Hej, dopiero znalazłam Twojego bloga, ale już go polubiłam. Szczerze uwielbiam Sharon. Te dialogi miedzy nią a Willem są genialne! Chociaż nie... wszystkie dialogi z Sharon są genialne! Nie no, ja ją ubóstwiam xD te teksty ;') Pozdrawiam i życzę weny, czasu, czy co tam jest Ci potrzebne do pisania ;*
OdpowiedzUsuń~ J.K
Hej.
UsuńCiesze się, ze tak się stało.
NARESZCIE KTOŚ KOCHA SHARON TAK JAK JA!!!
Sukces...
Czasu. Albo milszych rodziców, bo tak się składa, że czas mam, gorzej z dostępem do kompa przez 5 dni w tygodniu...
Okej