Czarodzieje,
Czarownice oraz wszelkie postcie fikcyjne i niefikcyjne!
Tu wasza ukochana Okej.
Przybywam z rozdziałem!
Bardzo przepraszam, że tak późno,
ale wiecie – ferie. Nie byłam w domu od dwóch tygodni i nie miałam dostępu do
internetu przez ten czas, więc nie macie za co skazywać na banicję.
A poza tym byłam na najlepszym
obozie we wszechświecie, więc nawet jakbym miała dostęp, to nie porzuciłabym
tych zajebistych ludzi dla was… i za to już możecie mnie skazać.
Tymczasem… oto rozdział!
Perspektywa w całości Margaret.
Robimy trochę wypad w przeszłość, poznajemy historię. Mam nadzieję, że spodoba
wam się ten rozdział, choć jestem też pewna, że możecie mieć baaaardzooo dużo zastrzeżeń.
Ale ja mam je w nosie, bo wymyśliłam fabułę taką, jaka jest i nic na to nie
poradzicie.
I jeszcze taka prośba: jeżeli
lubicie mojego bloga zajrzyjcie >tu<, aby to udowodnić! Jest organizowany
konkurs na bloga miesiąca marca, a ja naprawdę bardzo bym chciała go wygrać (ekhem…
mam wtedy urodziny… ekhem).
Kolejny rozdział w ten weekend, a
post… może nawet dzisiaj?
No cóż… to tyle!
Wasza
Okej
***
Margaret miała ochotę
płakać, gdy oglądała swoje zdjęcia sprzed lat.
Na urodziny od
rodziców dostała album, pełen jej starych selfie i tego typu idiotyzmów, które
robiła, gdy była młodsza. Gdy im się przyglądała, miała ochotę wrzucić je do
stojącego nieopodal kominka, z którego płynęło teraz przyjemne ciepło.
Na Rowenę, jaką
ona była potworną idiotką.
Przewróciła
stronę i ujrzała siebie w otoczeniu trzydziestu jeden prezentów.
Miała różową,
zbyt obcisłą sukienkę i tapetę na twarzy.
Nie wyglądała
dobrze.
Wyglądała jak plastik
w wersji XXL.
Był to jednak ten
dzień, gdy wszystko się zmieniło.
Dzień żabiego
deszczu.
Dzień listu z
Hogwartu.
Miała ochotę
cofnąć się w czasie, by dać sobie w twarz i wrzasnąć „Margaret, jesteś
idiotką!!!”
Mimowolnie
walnęła się otwartą dłonią w czoło.
- Boże, dziękuję
ci, że się nade mną ulitowałeś i dzięki tobie weszłam na dobrą drogę –
westchnęła.
- Nie ma za co,
Maggie, ale ile razy mam ci przypominać, że wolę się nie chwalić moim drugim
imieniem?
Sharon pojawiła
się w pokoju nagle i niespodziewanie.
Jak zresztą
zawsze.
Od pierwszej
klasy zapuściła włosy, które teraz sięgały jej do ramion. Wyglądały jak
płomienie, w które miała powplatane sznureczki z kolorowej muliny (zwane fachowo
rapsami). Dodawało to jej wyglądowi charakteru (bo jej osobowość była doprawdy
skomplikowana).
- Nigdy mi nie
mówiłaś, że nie chcesz być tak nazywana – rzekła blondynka z uśmiechem.
- Nie mówię, że
nie chcę. Mówię, że się nie chcę tym chwalić – powiedziała, rzucając ciężką
torbę na łóżko i samemu kładąc się na nim twarzą w poduszce.
- Bo nagle stałaś
się taka skromna?
- Nie – odparła,
Sharon, choć jej głos został częściowo stłumiony przez poduszkę. – Dlatego, że
jestem padnięta i mogę zasnąć w trakcie wypowiedzi, a rozgłaszanie mojego na
ziemię zstąpienia wymagałoby tyle energii, ile nie jestem w stanie aktualnie z
siebie wykrzesać.
- Co takiego się
stało? – spytała Margaret, znając odpowiedź.
- Kofeina mi się
skończyła. Muszę zamówić nową, a do tego czasu będę czymś pomiędzy zombie, a
chrobotkiem.
Blondynka próbowała
sobie przypomnieć, co to chrobotek, ale po kilku próbach poddała się.
- Może gdybyś
starała się przespać jakąś noc, nie doskwierałby ci brak snu?
- Przepraszam,
nie słyszę cię, jestem zbyt zajęta chrapaniem – odezwała się poduszka.
Margaret zatrzasnęła
album, odcinając się od przeszłości i przypominając sobie jedną z wiszących nad
jej łóżkiem maksym.
„Nie patrz za
siebie, nie idziesz w tamtym kierunku.”
I dobrze. W jej
przypadku przeszłość jest tak upokarzająca, jak może być przeszłość szanującej
się Krukonki.
- Nie chcę cię
martwić – powiedziała, zerkając na zegarek. – ale za piętnaście minut masz
Quiddicha.
Sharon poderwała
się, a skołtunione włosy opadły jej na twarz. Jęknęła.
- To nie chcesz
mnie martwić, czy chcesz? Bo informując mnie o tym zdecydowanie to zrobiłaś.
- Hmm… -
pomyślała na głos Margaret, doprowadzając pół żywą Sharon do szewskiej pasji. –
Nie chcę cię martwić, ale nie zawsze to, czego pragniemy, jest tym, co nas
uszczęśliwia.
Chwilę potem
walnęła w nią poduszka.
- Zastanawiam
się, czy chcesz, bym cię zabiła, czy tylko sprawiasz takie wrażenie.
- Zdecydowanie
druga opcja – powiedziała dziewczyna, przyglądając się, jak Sharon zwleka się
powoli z łóżka i czołga do kufra.
Nagle
przypomniała sobie, czym jest chrobotek. To zwierzę przypomina grzyb i
większość życia spędza na leżeniu i jedzeniu.
Trzeba przyznać,
rudowłosa właśnie przypominała coś takiego.
Blondynka
zerknęła w stronę swojego kufra, mentalnie widząc w nim jej własny zapas kawy.
Gdyby była
Willem, nie wahała by się ani chwili, tymczasem… cóż, Willem nie była, a to
oznaczało, że sytuacja Sharon, która dopiero po raz drugi albo trzeci w ich
znajomości była mniej energiczna i pełna życia, trochę ją śmieszyła.
- Rozważam
urwanie się z treningu dla mojego i osób w moim otoczeniu dobra – jęknęła
Sharon.
- A ja rozważam
danie ci trochę mojego zapasu kawy.
Sharon,
zapominając o zmęczeniu, poderwała się na nogi, a oczy jej zaświeciły.
- Masz kawę?
- Acha. Dostałam ją
przecież od ciebie na święta.
- Super, że się
podzielisz.
- A mam wybór?
Sharon zagryzła
wargę, udając, że myśli.
- Nie.
Margaret
przewróciła oczami i sięgnęła do kufra, z którego wyjęła torebeczkę.
W świecie
czarodziejów kawa, która u nas jest ogólnie dostępna, przez obecność
dodatkowych składników ma dużo większe działanie, przez co trudno ją zdobyć.
Przez niektórych jest nazywana Eliksirem Energicznym, jednak jej kawowy zapach
sprawił, że mugolaki nazywają go potocznie kawą.
- Trzymaj –
dziewczyna rzuciła rudowłosej torebkę, którą ta wprawnie złapała.
- Dziękować.
Sharon wyjęła z
kufra kubek, który dostała od Willa na święta. Miał przepiękne zdobienia w
kształcie płatków śniegu. Kubek ten był żaroodporny, więc łatwo można podgrzać
napój za pomocą prostego zaklęcia.
Sharon wsypała do
niego zawartość torebki.
- Eee… nie masz
może wody? – spytała.
- Nie mam może
wody. – Margaret oglądała znów zdjęcia.
- Myślisz, że Greta
się wkurzy, jak jej trochę zabiorę?
- Greta się
wkurzy, jak jej trochę zabierzesz.
- Super, Echo. To
ja wezmę trochę, a ty jej nic nie powiesz.
- Tego nie mogę
obiecać.
- Cholera, miałaś
po mnie powtarzać! – Sharon odwróciła się w jej kierunku z wyrzutem, odkręcając
butelkę.
- Nic takiego nie
mówiłam – ziewnęła blondynka, oglądając swoje zdjęcie.
Miała na sobie
ciepły szary sweter. Zdjęcie zostało zrobione dość niedawno, więc tym razem
Maggie nie miała ochoty się zastrzelić.
- Mnie nie
obchodzi, co mówiłaś. Mnie obchodzi, co miałaś robić, a czego nie zrobiłaś,
Dursley.
Margaret
spojrzała za okno.
Padał śnieg z
deszczem, było ciemno, zimno i ona zdecydowanie nie miała ochoty ruszać się z
łóżka, jednak powiedziała bez cienia sarkazmu:
- Zobacz, Sharon,
jaka piękna pogoda. Z pewnością super będzie latać na miotłach.
- Ja też tak
myślę. Nareszcie nie jest duszno.
Blondynka ze
strachem popatrzyła na dziewczynę, pijącą jej ukochany napój.
- Ty tak serio?
- No. Lubię taką
pogodę – rzekła, narzucając na siebie pelerynę od Quiddicha.
- Powiedz proszę,
kiedy cię rąbnęło zaklęcie ocieplające krew?
Sharon zamroziła
ją spojrzeniem.
- Tak się składa,
że jestem po prostu zahartowana.
Margaret zdziwiła
ta nagła, zimna reakcja.
- Okeeej… to
powodzenia. Wbij dla mnie kilka bramek.
- Jestem
szukającym, nie ścigającym – odparła Sharon bez emocji.
- Serio myślisz,
że kiedykolwiek ogarnę zasady tej gry?
- Nie. Ale ponownie
spróbować cię nawrócić nigdy nie zaszkodzi.
Różnooka położyła
pusty kubek na zamkniętym kufrze i z nową energią opuściła pokój.
Margaret
westchnęła i położyła głowę na poduszce.
Wszystko się
zmieniło.
Teraz były
przyjaciółkami, pomimo ich różnic charakterów.
Jeszcze pięć lat
temu Sharon denerwowała ją jak nikt inny, ale od czasu, gdy uratowała jej
życie…
─────────────────────────────────────────────────────
Około cztery i pół roku temu na lekcji zaklęć…
- Dziś będziemy
poznawać zaklęcie zamrażające – pisnął Flitwick, stojąc na książkach przed
katedrą, by wszyscy go widzieli. - Jest ono wyjątkowo niebezpieczne, zwłaszcza,
gdy trafi rykoszetem w nieświadomego czarodzieja. Należy go używać rzadko.
Czasami jednak jest potrzebne, więc dziś je omawiamy. Wie ktoś, do czego jest
potrzebne?
Parę uczniów
Ravenclawu podniosło ręce.
- Dobrze, może
niech panna odpowie, panno Watson.
- Od czasu do
czasu używamy go w walce z wyjątkowo ciepłymi istotami, jak również do celów
kulinarnych i pogodowych – wyrecytowała dziewczynka wkutą z podręcznika
odpowiedź.
Margaret
przewróciła oczami, oglądając pomalowane na różowo paznokcie.
- Na początku
przećwiczymy ruch różdżką. Należy wykonać kształt V, jednakże do góry
ramionami, od prawej, do lewej.
Uczniowie unieśli
różdżki i powtórzyli pokazywany przez profesora ruch.
- Następnie
wypowiadamy formułkę: Glacius.
- Glacius –
powtórzyła klasa, nie machając różdżkami. Przez rok nauczyli się już zasad
panujących u nauczyciela zaklęć.
- Pamiętajcie,
akcentujemy na „s” – poprawił niektórych Flitwick, a ci powtórzyli jeszcze parę
razy słowo.
- Dobrze. A teraz
spróbujcie zamienić tę wodę w lód – dodał, a przed nimi pojawiły się szklanki.
- Super. Żadnego
„powodzenia” ani „mam nadzieję, że wam się uda” – mruknął James do Sharon.
- Cóż, po co
rzucać słowa na wiatr, skoro jeszcze nikomu nic w tej klasie nie wyszło za
pierwszym razem? – odparła dziewczyna, machając różdżką w stronę naczynia.
- Wiesz, z
czystej dobroci mógł to powiedzieć.
- Wiesz, -
spierała się z nim Sharon. – przyzwyczaił się, a biorąc pod uwagę fakt, że ten
idiota Thomas przymierzał się do zamrożenia Michaela, nie miał zbyt dużo czasu.
- Nie Thomasa
wina, że Michael jest idiotą do potęgi – uśmiechnął się James, broniąc kolegi z
dormitorium.
- Nie Flitwicka
wina, że musi się z nimi użerać.
Przerwali, gdyż w
tym samym czasie niski profesor podszedł do ich ławki.
- Dobrze,
panienko Sheridan, panie Potter, udało wam się może?
Sharon
westchnęła.
- Nie, panie
profesorze. Na razie tylko się oszroniło.
- Oszroniło się?
To i tak najlepiej w klasie. Jednej osobie woda zaczęła się gotować –
zachichotał, patrząc w stronę (uwaga, niespodzianka!) Thomasa. – Niech panienka
pokaże, bardzo proszę.
Sharon
wymamrotała coś niezrozumiale, bowiem gdy była skupiona, zagryzała dolną wargę.
- Glacius –
powiedziała, a na wodzie, ku zdziwieniu nawet profesora Flitwicka, pojawiła się
cienka warstwa lodu.
- Wspaniale! –
zakrzyknął. – Dziesięć punktów dla Ravenclawu.
James westchnął.
Jak tak dalej pójdzie, to dom kujonów wygra. Chyba że, rzecz jasna, Sharon znów
coś zorganizuje.
- Ćwiczcie dalej!
Osoba, która jako pierwsza zamrozi coś większego, dostanie tych punktów dużo
więcej!
Wszyscy
uczniowie, umiejętnie zagrzani do rywalizacji, poczęli strzelać nieudanymi
zaklęciami w szklanki.
Siedząca w ławce
obok Margaret również próbowała, jednak z Gretą obgadywały inteligentną
rudowłosą.
- Ona jest strasznym kujonem – rzekła Greta,
wkładając różdżkę do wody. – Kto normalny mógłby coś takiego robić? Założę się,
że ciągle jej nie ma w dormitorium, bo się uczy.
- Masz rację.
Nienawidzę takich osób. „Jestem taka utalentowana i mądra, że zdobędę wszystkie
punkty dla mojego domu!” – przedrzeźniała dziewczynę.
- Właśnie –
zaśmiała się Greta. – Nienawidzę zaklęć. A ten kujon oczywiście całuje Flitwicka po stopach.
Obie wiedziały,
że tak nie jest, a jeżeli istniała w szkole mniej kujonowata osoba niż Sharon,
to one o niej nie wiedziały. Jednak dogryzanie jej, gdy nie mogła się bronić (a
Sharon naprawdę potrafiła się bronić) sprawiało im przyjemność.
I wtedy wydarzyła
się katastrofa.
Michael, rzucając
zaklęcie, potknął się o przydługą szatę i zamiast wycelować różdżką w naczynie,
wycelował w blondynkę.
Było za późno na
wszelkie zaklęcia tarczy.
Margaret poczuła,
jak wokół niej pojawia się skorupa lodowa, powoli zamykając ją wewnątrz siebie.
Poczuła takie
zimno, jakiego nie doświadczyła nigdy dotąd.
Wszyscy
znieruchomieli z przerażenia.
Stali i patrzyli
się na zamarzającą powoli Margaret.
Tyle, że Sharon
nie zalicza się do „wszystkich”, jest jednak w grupie „niektórych”.
Tych niektórych,
co zachowują zimną krew w najzimniejszych sytuacjach.
- Incendio! –
powiedziała, celując w dziewczynę.
Lód zaczął
topnieć pod wpływem ciepła wytworzonego przez płomienie. Po chwili zamiast
niego wszędzie była woda, dławiąca płomienie, a potem gasząca je całkowicie.
Margaret osunęła
się na podłogę, nie mając siły nawet, by dygotać.
Ostatnim, co
słyszała, były krzyki Sharon i Jamesa, zagrzewających wszystkich do działania.
─────────────────────────────────────────────────────
Obudziła się pod
ogromną stertą koców, leżąc na łóżku w skrzydle szpitalnym. Miała na sobie to,
w czym zemdlała, więc pomimo pozornego ciepła, zaczęła dygotać.
- Z-zim-mm-no –
powiedziała, szczękając zębami.
- Czekaj, mam tu
gdzieś więcej kołder – odezwał się piękny głos obok posłania. - Will polazł
wytargować od dziewczyn swetry, zostawiając mnie tutaj samego.
Alex.
Dziewczyna
spróbowała usiąść, by spojrzeć się na blondyna, ale ciężar wszystkiego, co na
niej leżało, uniemożliwił jej to.
- Żyję – mruknęła
zdziwiona.
- Co za odkrycie,
Krzysztofie Kolumbie – zaśmiał się chłopak.
Nadal go nie
widziała, ale miał piękny śmiech.
Usłyszała kroki,
a potem zobaczyła chłopaka, zarzucającego na nią kolejną pierzynę.
- Podłóż sobie
jedną pod plecy.
Dziewczyna, przezwyciężając
całkowity brak mięśni brzucha, zdobyła się na ten wysiłek dla miłości jej
życia, która dała jej kołdrę i jakąś poduszkę, a dziewczyna umieściła je za
plecami, dzięki czemu mogła siedzieć.
Były ciepłe,
chyba leżały przy kominku.
- Dziękuję –
pisnęła blondynka, znów onieśmielona widokiem Alexa.
- Nie ma za co,
Will by mnie zabił, gdybym ci nie pomógł.
Acha. Więc robił
to tylko dla kolegi.
Miała ochotę się
rozpłakać.
- Chcesz herbaty?
Dziewczynę
przeszedł kolejny dreszcz zimna.
- Chętnie.
- Czekaj, zawołam
panią Pomfrey.
- Jasne.
Chłopak wyszedł,
zostawiając ją samą.
Pytanie za sto
punktów: po jaką cholerę w ogóle tam był?
No bo, będąc
szczerą, nie spodziewała się nikogo. Nie miała zbyt wielu przyjaciół. Z Gretą
dogadywała się tylko, gdy chciała komuś dogryźć, a pozostali mieli ją zazwyczaj
w nosie.
Chciała schować
twarz w dłonie, ale było im ciepło pod kocykiem (x100), więc zrezygnowała,
mając na uwadze ich dobro.
W takim razie,
czemu, do cholery, Alex siedział obok niej, gdy się obudziła? I po co Will
zbierał dla niej swetry?
Cóż, zachowanie
Willa można wytłumaczyć, bo zazwyczaj zajmował się pomocą każdemu człowiekowi i
istocie na tej ziemi, ale Alex?
Jakaś mała
cząstka jej serca (czytaj całe serce, a było ono dość duże) miała nadzieję, że
chodzi mu o nią i chce się nią opiekować.
Gwałtowne
otwarcie drzwi przerwało jej rozmyślania.
- Cześć! –
przywitała się Sharon. – Jak super, że żyjesz! Wiesz, nie chodzi tu o to, że mi
szczególnie zależy, ale podjęłam się próbie uratowania ci życia, więc fajnie by
było, gdyby nie poszła ona na marne.
- Tsssa… super.
- Gdzie Alex?
Powiedział, że będzie tu siedzieć do końca jego życia, ale chyba kłamał.
Serce dziewczyny
mocniej zabiło.
- Poszedł po
herbatę.
- Wierzysz w to?
Acha. Czyli po
prostu gdzieś polazł.
Sharon dostrzegła
jej zmartwioną minę, więc zaśmiała się.
- Mam na myśli:
wierzysz, że to herbata? Nafaszerują cię eliksirem rozgrzewającym, bo wcześniej
nie mogli, gdyż spałaś. Ale od teraz będziesz go pić aż nie będzie ci ciepło.
- Czyli do końca
życia?
- Mniej więcej.
Choć biorąc pod uwagę fakt, że dopiero je uratowałam, nie chciałabym, by
skończyło się szybko.
- Czyli zaczęło
ci na mnie zależeć, czy nie? – spytała Margaret powątpiewająco.
- Hmm… - Sharon
zagryzła dolną wargę. – Nie wiem. Jakieś tam plemiona wierzą, że ratując
człowiekowi życie związujesz się jakoś z nim na zawsze, ale ja nie pochodzę z
tamtych plemion. Może po prostu uznałam, że jak cię raz uratowałam, to nie mogę
cię zostawić tak jak byłaś i muszę sprawić, byś wstąpiła na dobrą drogę?
- Dobrą drogę?
- Tak, idiotko.
Aktualnie jesteś na różowej drodze, a ja uważam, że na niej tylko traci się
czas.
- Traci się czas?
- No. Nie będę ci
tłumaczyć, czemu, ale może kiedyś zrozumiesz.
- Okej. Czy…
Przerwała jej
kupa swetrów, która wpadła przez drzwi i odezwała się:
- Mam! Każdy coś
dał, bo uznali, że jest ciepło, więc im są po nic. Ciesz się, że nie ma zimy,
by byłoby dużo trudniej…
- Super? –
spytała Margaret, domyślając się, że kupa swetrów w rzeczywistości jest Willem.
- Też się cieszę.
– chłopak rzucił wszystko na łóżko obok, odsłaniając twarz, na której widniał
szeroki uśmiech.
- Czy wszyscy
przyleźli tu akurat w tym samym czasie? – spytał Alex, pojawiając się obok
Willa z kubkiem herbaty (tudzież nieokreślonego eliksiru) w ręce.
- TAK! – krzyknął
James, wparowując przez drzwi i prawie go przewracając.
- Przybyła cała
rodzinka – westchnął blondyn.
- To dobrze, czy
źle? – dopytywał James.
- A jak ci się
wydaje?
- Hmmm… po
pierwsze: kochasz nas – zaczął wyliczać na palcach okularnik. – Po drugie: nie
możesz bez nas żyć. Po trzecie: jesteś wdzięczny bogu, że istniejemy… chyba się
cieszysz.
Mina blondyna
wyrażała zupełnie inne emocje.
- To był raczej
stosunek Sharon, pamiętasz? Ona nas kocha.
- Ale ty, jako
grzeczny chłopiec bierzesz z niej przykład i kochasz nas równie mocno –
wyszczerzył się James.
- O mój Boże! –
krzyknęła pani Pomfrey, pojawiając się w drzwiach i łapiąc za serce. – Wynocha!
Pacjent musi mieć spokój!
- Próbowałem to
wytłumaczyć temu idiocie… - wycedził wolno przez zęby Alex.
- Nie obchodzi
mnie to! – krzyknęła pielęgniarka. – Czas odwiedzin minął! Panno Sheridan, do
pani też mówię! Za drzwi!
Spojrzała na Willa.
- Ty, kochany,
też musisz wyjść. No, idź już.
Wychodząc, Sharon
rzuciła wystarczająco głośno, by Margaret usłyszała:
- Ona cię
ewidentnie faworyzuje.
Pielęgniarka
zatrzasnęła drzwi.
- I jak? Dobrze
się już czujesz? Nadal ci zimno? – zwróciła się do dziewczyny czule.
- Prawdę mówiąc:
tak. Nadal mi zimno.
- Wypiłaś już
eliks… herbatę?
Margaret
przypomniała sobie, że Alex nie zdążył wręczyć jej kubka, gdy ktoś zapukał do
drzwi.
Rzecz jasna, był
to blondyn.
- Co znowu?!
Pacjent musi mieć spokój!
- Eee… proszę
pani, zapomniałem jej to dać…
Pielęgniarka
wzięła od niego kubek i zatrzasnęła mu drzwi tuż przed nosem. Jak na starą
kobietę miała zdumiewająco dobrą koordynację ruchów.
- Wypij to. Od
razu zrobi ci się cieplej.
Margaret tak
uczyniła i rzeczywiście – poczuła się lepiej.
- Dziękuję.
Odpoczywaj sobie.
Margaret tak
uczyniła, co w jej mniemaniu oznaczało pójście spać.
─────────────────────────────────────────────────────
Cztery i pół roku później (mniej więcej, nie będę się
nad tym rozpisywać, ważne, że tam, gdzie rozpoczęliśmy pisać rozdział)…
Margaret poniekąd
cieszyła się, że zastała zamrożona.
Zyskała przyjaciółkę,
nienormalność i własną osobowość.
Sharon miała
rację.
Kiedyś nie
wiedziała, co dziewczyna miała na myśli.
A teraz tak.
Wcześniej traciła
czas.
Wyjrzała przez
okno na padający śnieg z deszczem i otuliła się cieplej długim swetrem.
Uśmiechnęła się,
gdy sobie przypomniała, że zaczęła je nosić, gdy Alex powiedział, że
zdecydowanie lepiej wygląda w nich niż w różowych sukienkach.
Teraz nie
wyobrażała sobie, by chodzić ubranym w cokolwiek innego, no, może poza
mundurkiem szkolnym.
Tak… zmieniła się.
Jeej! Margaret jest normalna! Już myślałam, że do końca życia będzie różową idiotką! Zaczynam ją lubić :)
OdpowiedzUsuńTak w ogóle, to mogłabyś zrobić zakładkę z bohaterami? Bo ciągle nie odróżniam Willa i Alexa XD
Na początku miała być, ale sama zrozumiałam, że nie będę w stanie pisać jej postaci, jako dobrej. Osobiście mam mnóstwo uprzedzeń do takich osób i... cóż, trudno by mi było.
UsuńTak, zrobię tę zakładkę! Obiecuję! Muszę tylko dokończyć rysowanie postaci... i dostać nowy apara, bo ten co mam, nie spełnia wymagań.
Will - dobro wcielone, gdyby empatia i pomoc miały dziecko, to on by nim był, Hufflepuff.
Alex - syn Minister magii, pochodzi ze Slytherinu, mega przystojny.
Tyle
Okej
Okej, w miarę zaczynam ogarniać XD
UsuńKocham takie szalone akcje. Niech wena będzie z tobą
OdpowiedzUsuńI z duchem twoim...
UsuńWitam, witam. [Tutaj wstaw dowolny potok słów, który określa Twój rozdział{Super, nie ja wcale nie podpowiadam}]
OdpowiedzUsuńWeny życzę i czekam na nexta
Pozdrawiam RosalieIris 😊
Ten potok to pozytywny, czy negatywny?
UsuńOkej