piątek, 12 lutego 2016

Rozdział %. Królowa śniegu

Czarodzieje, Czarownice oraz wszelkie postcie fikcyjne i niefikcyjne!

Tu wasza ukochana Okej.
Przybywam z rozdziałem!
Bardzo przepraszam, że tak późno, ale wiecie – ferie. Nie byłam w domu od dwóch tygodni i nie miałam dostępu do internetu przez ten czas, więc nie macie za co skazywać na banicję.
A poza tym byłam na najlepszym obozie we wszechświecie, więc nawet jakbym miała dostęp, to nie porzuciłabym tych zajebistych ludzi dla was… i za to już możecie mnie skazać.
Tymczasem… oto rozdział!
Perspektywa w całości Margaret. Robimy trochę wypad w przeszłość, poznajemy historię. Mam nadzieję, że spodoba wam się ten rozdział, choć jestem też pewna, że możecie mieć baaaardzooo dużo zastrzeżeń. Ale ja mam je w nosie, bo wymyśliłam fabułę taką, jaka jest i nic na to nie poradzicie.
I jeszcze taka prośba: jeżeli lubicie mojego bloga zajrzyjcie >tu<, aby to udowodnić! Jest organizowany konkurs na bloga miesiąca marca, a ja naprawdę bardzo bym chciała go wygrać (ekhem… mam wtedy urodziny… ekhem).
Kolejny rozdział w ten weekend, a post… może nawet dzisiaj?
No cóż… to tyle!
Wasza
Okej
***
Margaret miała ochotę płakać, gdy oglądała swoje zdjęcia sprzed lat.
Na urodziny od rodziców dostała album, pełen jej starych selfie i tego typu idiotyzmów, które robiła, gdy była młodsza. Gdy im się przyglądała, miała ochotę wrzucić je do stojącego nieopodal kominka, z którego płynęło teraz przyjemne ciepło.
Na Rowenę, jaką ona była potworną idiotką.
Przewróciła stronę i ujrzała siebie w otoczeniu trzydziestu jeden prezentów.
Miała różową, zbyt obcisłą sukienkę i tapetę na twarzy.
Nie wyglądała dobrze.
Wyglądała jak plastik w wersji XXL.
Był to jednak ten dzień, gdy wszystko się zmieniło.
Dzień żabiego deszczu.
Dzień listu z Hogwartu.
Miała ochotę cofnąć się w czasie, by dać sobie w twarz i wrzasnąć „Margaret, jesteś idiotką!!!”
Mimowolnie walnęła się otwartą dłonią w czoło.
- Boże, dziękuję ci, że się nade mną ulitowałeś i dzięki tobie weszłam na dobrą drogę – westchnęła.
- Nie ma za co, Maggie, ale ile razy mam ci przypominać, że wolę się nie chwalić moim drugim imieniem?
Sharon pojawiła się w pokoju nagle i niespodziewanie.
Jak zresztą zawsze.
Od pierwszej klasy zapuściła włosy, które teraz sięgały jej do ramion. Wyglądały jak płomienie, w które miała powplatane sznureczki z kolorowej muliny (zwane fachowo rapsami). Dodawało to jej wyglądowi charakteru (bo jej osobowość była doprawdy skomplikowana).
- Nigdy mi nie mówiłaś, że nie chcesz być tak nazywana – rzekła blondynka z uśmiechem.
- Nie mówię, że nie chcę. Mówię, że się nie chcę tym chwalić – powiedziała, rzucając ciężką torbę na łóżko i samemu kładąc się na nim twarzą w poduszce.
- Bo nagle stałaś się taka skromna?
- Nie – odparła, Sharon, choć jej głos został częściowo stłumiony przez poduszkę. – Dlatego, że jestem padnięta i mogę zasnąć w trakcie wypowiedzi, a rozgłaszanie mojego na ziemię zstąpienia wymagałoby tyle energii, ile nie jestem w stanie aktualnie z siebie wykrzesać.
- Co takiego się stało? – spytała Margaret, znając odpowiedź.
- Kofeina mi się skończyła. Muszę zamówić nową, a do tego czasu będę czymś pomiędzy zombie, a chrobotkiem.
Blondynka próbowała sobie przypomnieć, co to chrobotek, ale po kilku próbach poddała się.
- Może gdybyś starała się przespać jakąś noc, nie doskwierałby ci brak snu?
- Przepraszam, nie słyszę cię, jestem zbyt zajęta chrapaniem – odezwała się poduszka.
Margaret zatrzasnęła album, odcinając się od przeszłości i przypominając sobie jedną z wiszących nad jej łóżkiem maksym.
„Nie patrz za siebie, nie idziesz w tamtym kierunku.”
I dobrze. W jej przypadku przeszłość jest tak upokarzająca, jak może być przeszłość szanującej się Krukonki.
- Nie chcę cię martwić – powiedziała, zerkając na zegarek. – ale za piętnaście minut masz Quiddicha.
Sharon poderwała się, a skołtunione włosy opadły jej na twarz. Jęknęła.
- To nie chcesz mnie martwić, czy chcesz? Bo informując mnie o tym zdecydowanie to zrobiłaś.
- Hmm… - pomyślała na głos Margaret, doprowadzając pół żywą Sharon do szewskiej pasji. – Nie chcę cię martwić, ale nie zawsze to, czego pragniemy, jest tym, co nas uszczęśliwia.
Chwilę potem walnęła w nią poduszka.
- Zastanawiam się, czy chcesz, bym cię zabiła, czy tylko sprawiasz takie wrażenie.
- Zdecydowanie druga opcja – powiedziała dziewczyna, przyglądając się, jak Sharon zwleka się powoli z łóżka i czołga do kufra.
Nagle przypomniała sobie, czym jest chrobotek. To zwierzę przypomina grzyb i większość życia spędza na leżeniu i jedzeniu.
Trzeba przyznać, rudowłosa właśnie przypominała coś takiego.
Blondynka zerknęła w stronę swojego kufra, mentalnie widząc w nim jej własny zapas kawy.
Gdyby była Willem, nie wahała by się ani chwili, tymczasem… cóż, Willem nie była, a to oznaczało, że sytuacja Sharon, która dopiero po raz drugi albo trzeci w ich znajomości była mniej energiczna i pełna życia, trochę ją śmieszyła.
- Rozważam urwanie się z treningu dla mojego i osób w moim otoczeniu dobra – jęknęła Sharon.
- A ja rozważam danie ci trochę mojego zapasu kawy.
Sharon, zapominając o zmęczeniu, poderwała się na nogi, a oczy jej zaświeciły.
- Masz kawę?
- Acha. Dostałam ją przecież od ciebie na święta.
- Super, że się podzielisz.
- A mam wybór?
Sharon zagryzła wargę, udając, że myśli.
- Nie.
Margaret przewróciła oczami i sięgnęła do kufra, z którego wyjęła torebeczkę.
W świecie czarodziejów kawa, która u nas jest ogólnie dostępna, przez obecność dodatkowych składników ma dużo większe działanie, przez co trudno ją zdobyć. Przez niektórych jest nazywana Eliksirem Energicznym, jednak jej kawowy zapach sprawił, że mugolaki nazywają go potocznie kawą.
- Trzymaj – dziewczyna rzuciła rudowłosej torebkę, którą ta wprawnie złapała.
- Dziękować.
Sharon wyjęła z kufra kubek, który dostała od Willa na święta. Miał przepiękne zdobienia w kształcie płatków śniegu. Kubek ten był żaroodporny, więc łatwo można podgrzać napój za pomocą prostego zaklęcia.
Sharon wsypała do niego zawartość torebki.
- Eee… nie masz może wody? – spytała.
- Nie mam może wody. – Margaret oglądała znów zdjęcia.
- Myślisz, że Greta się wkurzy, jak jej trochę zabiorę?
- Greta się wkurzy, jak jej trochę zabierzesz.
- Super, Echo. To ja wezmę trochę, a ty jej nic nie powiesz.
- Tego nie mogę obiecać.
- Cholera, miałaś po mnie powtarzać! – Sharon odwróciła się w jej kierunku z wyrzutem, odkręcając butelkę.
- Nic takiego nie mówiłam – ziewnęła blondynka, oglądając swoje zdjęcie.
Miała na sobie ciepły szary sweter. Zdjęcie zostało zrobione dość niedawno, więc tym razem Maggie nie miała ochoty się zastrzelić.
- Mnie nie obchodzi, co mówiłaś. Mnie obchodzi, co miałaś robić, a czego nie zrobiłaś, Dursley.
Margaret spojrzała za okno.
Padał śnieg z deszczem, było ciemno, zimno i ona zdecydowanie nie miała ochoty ruszać się z łóżka, jednak powiedziała bez cienia sarkazmu:
- Zobacz, Sharon, jaka piękna pogoda. Z pewnością super będzie latać na miotłach.
- Ja też tak myślę. Nareszcie nie jest duszno.
Blondynka ze strachem popatrzyła na dziewczynę, pijącą jej ukochany napój.
- Ty tak serio?
- No. Lubię taką pogodę – rzekła, narzucając na siebie pelerynę od Quiddicha.
- Powiedz proszę, kiedy cię rąbnęło zaklęcie ocieplające krew?
Sharon zamroziła ją spojrzeniem.
- Tak się składa, że jestem po prostu zahartowana.
Margaret zdziwiła ta nagła, zimna reakcja.
- Okeeej… to powodzenia. Wbij dla mnie kilka bramek.
- Jestem szukającym, nie ścigającym – odparła Sharon bez emocji.
- Serio myślisz, że kiedykolwiek ogarnę zasady tej gry?
- Nie. Ale ponownie spróbować cię nawrócić nigdy nie zaszkodzi.
Różnooka położyła pusty kubek na zamkniętym kufrze i z nową energią opuściła pokój.
Margaret westchnęła i położyła głowę na poduszce.
Wszystko się zmieniło.
Teraz były przyjaciółkami, pomimo ich różnic charakterów.
Jeszcze pięć lat temu Sharon denerwowała ją jak nikt inny, ale od czasu, gdy uratowała jej życie…
─────────────────────────────────────────────────────
Około cztery i pół roku temu na lekcji zaklęć…

- Dziś będziemy poznawać zaklęcie zamrażające – pisnął Flitwick, stojąc na książkach przed katedrą, by wszyscy go widzieli. - Jest ono wyjątkowo niebezpieczne, zwłaszcza, gdy trafi rykoszetem w nieświadomego czarodzieja. Należy go używać rzadko. Czasami jednak jest potrzebne, więc dziś je omawiamy. Wie ktoś, do czego jest potrzebne?
Parę uczniów Ravenclawu podniosło ręce.
- Dobrze, może niech panna odpowie, panno Watson.
- Od czasu do czasu używamy go w walce z wyjątkowo ciepłymi istotami, jak również do celów kulinarnych i pogodowych – wyrecytowała dziewczynka wkutą z podręcznika odpowiedź.
Margaret przewróciła oczami, oglądając pomalowane na różowo paznokcie.
- Na początku przećwiczymy ruch różdżką. Należy wykonać kształt V, jednakże do góry ramionami, od prawej, do lewej.
Uczniowie unieśli różdżki i powtórzyli pokazywany przez profesora ruch.
- Następnie wypowiadamy formułkę: Glacius.
- Glacius – powtórzyła klasa, nie machając różdżkami. Przez rok nauczyli się już zasad panujących u nauczyciela zaklęć.
- Pamiętajcie, akcentujemy na „s” – poprawił niektórych Flitwick, a ci powtórzyli jeszcze parę razy słowo.
- Dobrze. A teraz spróbujcie zamienić tę wodę w lód – dodał, a przed nimi pojawiły się szklanki.
- Super. Żadnego „powodzenia” ani „mam nadzieję, że wam się uda” – mruknął James do Sharon.
- Cóż, po co rzucać słowa na wiatr, skoro jeszcze nikomu nic w tej klasie nie wyszło za pierwszym razem? – odparła dziewczyna, machając różdżką w stronę naczynia.
- Wiesz, z czystej dobroci mógł to powiedzieć.
- Wiesz, - spierała się z nim Sharon. – przyzwyczaił się, a biorąc pod uwagę fakt, że ten idiota Thomas przymierzał się do zamrożenia Michaela, nie miał zbyt dużo czasu.
- Nie Thomasa wina, że Michael jest idiotą do potęgi – uśmiechnął się James, broniąc kolegi z dormitorium.
- Nie Flitwicka wina, że musi się z nimi użerać.
Przerwali, gdyż w tym samym czasie niski profesor podszedł do ich ławki.
- Dobrze, panienko Sheridan, panie Potter, udało wam się może?
Sharon westchnęła.
- Nie, panie profesorze. Na razie tylko się oszroniło.
- Oszroniło się? To i tak najlepiej w klasie. Jednej osobie woda zaczęła się gotować – zachichotał, patrząc w stronę (uwaga, niespodzianka!) Thomasa. – Niech panienka pokaże, bardzo proszę.
Sharon wymamrotała coś niezrozumiale, bowiem gdy była skupiona, zagryzała dolną wargę.
- Glacius – powiedziała, a na wodzie, ku zdziwieniu nawet profesora Flitwicka, pojawiła się cienka warstwa lodu.
- Wspaniale! – zakrzyknął. – Dziesięć punktów dla Ravenclawu.
James westchnął. Jak tak dalej pójdzie, to dom kujonów wygra. Chyba że, rzecz jasna, Sharon znów coś zorganizuje.
- Ćwiczcie dalej! Osoba, która jako pierwsza zamrozi coś większego, dostanie tych punktów dużo więcej!
Wszyscy uczniowie, umiejętnie zagrzani do rywalizacji, poczęli strzelać nieudanymi zaklęciami w szklanki.
Siedząca w ławce obok Margaret również próbowała, jednak z Gretą obgadywały inteligentną rudowłosą.
 - Ona jest strasznym kujonem – rzekła Greta, wkładając różdżkę do wody. – Kto normalny mógłby coś takiego robić? Założę się, że ciągle jej nie ma w dormitorium, bo się uczy.
- Masz rację. Nienawidzę takich osób. „Jestem taka utalentowana i mądra, że zdobędę wszystkie punkty dla mojego domu!” – przedrzeźniała dziewczynę.
- Właśnie – zaśmiała się Greta. – Nienawidzę zaklęć. A ten kujon oczywiście całuje Flitwicka po stopach.
Obie wiedziały, że tak nie jest, a jeżeli istniała w szkole mniej kujonowata osoba niż Sharon, to one o niej nie wiedziały. Jednak dogryzanie jej, gdy nie mogła się bronić (a Sharon naprawdę potrafiła się bronić) sprawiało im przyjemność.
I wtedy wydarzyła się katastrofa.
Michael, rzucając zaklęcie, potknął się o przydługą szatę i zamiast wycelować różdżką w naczynie, wycelował w blondynkę.
Było za późno na wszelkie zaklęcia tarczy.
Margaret poczuła, jak wokół niej pojawia się skorupa lodowa, powoli zamykając ją wewnątrz siebie.
Poczuła takie zimno, jakiego nie doświadczyła nigdy dotąd.
Wszyscy znieruchomieli z przerażenia.
Stali i patrzyli się na zamarzającą powoli Margaret.
Tyle, że Sharon nie zalicza się do „wszystkich”, jest jednak w grupie „niektórych”.
Tych niektórych, co zachowują zimną krew w najzimniejszych sytuacjach.
- Incendio! – powiedziała, celując w dziewczynę.
Lód zaczął topnieć pod wpływem ciepła wytworzonego przez płomienie. Po chwili zamiast niego wszędzie była woda, dławiąca płomienie, a potem gasząca je całkowicie.
Margaret osunęła się na podłogę, nie mając siły nawet, by dygotać.
Ostatnim, co słyszała, były krzyki Sharon i Jamesa, zagrzewających wszystkich do działania.
─────────────────────────────────────────────────────
Obudziła się pod ogromną stertą koców, leżąc na łóżku w skrzydle szpitalnym. Miała na sobie to, w czym zemdlała, więc pomimo pozornego ciepła, zaczęła dygotać.
- Z-zim-mm-no – powiedziała, szczękając zębami.
- Czekaj, mam tu gdzieś więcej kołder – odezwał się piękny głos obok posłania. - Will polazł wytargować od dziewczyn swetry, zostawiając mnie tutaj samego.
Alex.
Dziewczyna spróbowała usiąść, by spojrzeć się na blondyna, ale ciężar wszystkiego, co na niej leżało, uniemożliwił jej to.
- Żyję – mruknęła zdziwiona.
- Co za odkrycie, Krzysztofie Kolumbie – zaśmiał się chłopak.
Nadal go nie widziała, ale miał piękny śmiech.
Usłyszała kroki, a potem zobaczyła chłopaka, zarzucającego na nią kolejną pierzynę.
- Podłóż sobie jedną pod plecy.
Dziewczyna, przezwyciężając całkowity brak mięśni brzucha, zdobyła się na ten wysiłek dla miłości jej życia, która dała jej kołdrę i jakąś poduszkę, a dziewczyna umieściła je za plecami, dzięki czemu mogła siedzieć.
Były ciepłe, chyba leżały przy kominku.
- Dziękuję – pisnęła blondynka, znów onieśmielona widokiem Alexa.
- Nie ma za co, Will by mnie zabił, gdybym ci nie pomógł.
Acha. Więc robił to tylko dla kolegi.
Miała ochotę się rozpłakać.
- Chcesz herbaty?
Dziewczynę przeszedł kolejny dreszcz zimna.
- Chętnie.
- Czekaj, zawołam panią Pomfrey.
- Jasne.
Chłopak wyszedł, zostawiając ją samą.
Pytanie za sto punktów: po jaką cholerę w ogóle tam był?
No bo, będąc szczerą, nie spodziewała się nikogo. Nie miała zbyt wielu przyjaciół. Z Gretą dogadywała się tylko, gdy chciała komuś dogryźć, a pozostali mieli ją zazwyczaj w nosie.
Chciała schować twarz w dłonie, ale było im ciepło pod kocykiem (x100), więc zrezygnowała, mając na uwadze ich dobro.
W takim razie, czemu, do cholery, Alex siedział obok niej, gdy się obudziła? I po co Will zbierał dla niej swetry?
Cóż, zachowanie Willa można wytłumaczyć, bo zazwyczaj zajmował się pomocą każdemu człowiekowi i istocie na tej ziemi, ale Alex?
Jakaś mała cząstka jej serca (czytaj całe serce, a było ono dość duże) miała nadzieję, że chodzi mu o nią i chce się nią opiekować.
Gwałtowne otwarcie drzwi przerwało jej rozmyślania.
- Cześć! – przywitała się Sharon. – Jak super, że żyjesz! Wiesz, nie chodzi tu o to, że mi szczególnie zależy, ale podjęłam się próbie uratowania ci życia, więc fajnie by było, gdyby nie poszła ona na marne.
- Tsssa… super.
- Gdzie Alex? Powiedział, że będzie tu siedzieć do końca jego życia, ale chyba kłamał.
Serce dziewczyny mocniej zabiło.
- Poszedł po herbatę.
- Wierzysz w to?
Acha. Czyli po prostu gdzieś polazł.
Sharon dostrzegła jej zmartwioną minę, więc zaśmiała się.
- Mam na myśli: wierzysz, że to herbata? Nafaszerują cię eliksirem rozgrzewającym, bo wcześniej nie mogli, gdyż spałaś. Ale od teraz będziesz go pić aż nie będzie ci ciepło.
- Czyli do końca życia?
- Mniej więcej. Choć biorąc pod uwagę fakt, że dopiero je uratowałam, nie chciałabym, by skończyło się szybko.
- Czyli zaczęło ci na mnie zależeć, czy nie? – spytała Margaret powątpiewająco.
- Hmm… - Sharon zagryzła dolną wargę. – Nie wiem. Jakieś tam plemiona wierzą, że ratując człowiekowi życie związujesz się jakoś z nim na zawsze, ale ja nie pochodzę z tamtych plemion. Może po prostu uznałam, że jak cię raz uratowałam, to nie mogę cię zostawić tak jak byłaś i muszę sprawić, byś wstąpiła na dobrą drogę?
- Dobrą drogę?
- Tak, idiotko. Aktualnie jesteś na różowej drodze, a ja uważam, że na niej tylko traci się czas.
- Traci się czas?
- No. Nie będę ci tłumaczyć, czemu, ale może kiedyś zrozumiesz.
- Okej. Czy…
Przerwała jej kupa swetrów, która wpadła przez drzwi i odezwała się:
- Mam! Każdy coś dał, bo uznali, że jest ciepło, więc im są po nic. Ciesz się, że nie ma zimy, by byłoby dużo trudniej…
- Super? – spytała Margaret, domyślając się, że kupa swetrów w rzeczywistości jest Willem.
- Też się cieszę. – chłopak rzucił wszystko na łóżko obok, odsłaniając twarz, na której widniał szeroki uśmiech.
- Czy wszyscy przyleźli tu akurat w tym samym czasie? – spytał Alex, pojawiając się obok Willa z kubkiem herbaty (tudzież nieokreślonego eliksiru) w ręce.
- TAK! – krzyknął James, wparowując przez drzwi i prawie go przewracając.
- Przybyła cała rodzinka – westchnął blondyn.
- To dobrze, czy źle? – dopytywał James.
- A jak ci się wydaje?
- Hmmm… po pierwsze: kochasz nas – zaczął wyliczać na palcach okularnik. – Po drugie: nie możesz bez nas żyć. Po trzecie: jesteś wdzięczny bogu, że istniejemy… chyba się cieszysz.
Mina blondyna wyrażała zupełnie inne emocje.
- To był raczej stosunek Sharon, pamiętasz? Ona nas kocha.
- Ale ty, jako grzeczny chłopiec bierzesz z niej przykład i kochasz nas równie mocno – wyszczerzył się James.
- O mój Boże! – krzyknęła pani Pomfrey, pojawiając się w drzwiach i łapiąc za serce. – Wynocha! Pacjent musi mieć spokój!
- Próbowałem to wytłumaczyć temu idiocie… - wycedził wolno przez zęby Alex.
- Nie obchodzi mnie to! – krzyknęła pielęgniarka. – Czas odwiedzin minął! Panno Sheridan, do pani też mówię! Za drzwi!
Spojrzała na Willa.
- Ty, kochany, też musisz wyjść. No, idź już.
Wychodząc, Sharon rzuciła wystarczająco głośno, by Margaret usłyszała:
- Ona cię ewidentnie faworyzuje.
Pielęgniarka zatrzasnęła drzwi.
- I jak? Dobrze się już czujesz? Nadal ci zimno? – zwróciła się do dziewczyny czule.
- Prawdę mówiąc: tak. Nadal mi zimno.
- Wypiłaś już eliks… herbatę?
Margaret przypomniała sobie, że Alex nie zdążył wręczyć jej kubka, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Rzecz jasna, był to blondyn.
- Co znowu?! Pacjent musi mieć spokój!
- Eee… proszę pani, zapomniałem jej to dać…
Pielęgniarka wzięła od niego kubek i zatrzasnęła mu drzwi tuż przed nosem. Jak na starą kobietę miała zdumiewająco dobrą koordynację ruchów.
- Wypij to. Od razu zrobi ci się cieplej.
Margaret tak uczyniła i rzeczywiście – poczuła się lepiej.
- Dziękuję. Odpoczywaj sobie.
Margaret tak uczyniła, co w jej mniemaniu oznaczało pójście spać.
─────────────────────────────────────────────────────
Cztery i pół roku później (mniej więcej, nie będę się nad tym rozpisywać, ważne, że tam, gdzie rozpoczęliśmy pisać rozdział)…

Margaret poniekąd cieszyła się, że zastała zamrożona.
Zyskała przyjaciółkę, nienormalność i własną osobowość.
Sharon miała rację.
Kiedyś nie wiedziała, co dziewczyna miała na myśli.
A teraz tak.
Wcześniej traciła czas.
Wyjrzała przez okno na padający śnieg z deszczem i otuliła się cieplej długim swetrem.
Uśmiechnęła się, gdy sobie przypomniała, że zaczęła je nosić, gdy Alex powiedział, że zdecydowanie lepiej wygląda w nich niż w różowych sukienkach.
Teraz nie wyobrażała sobie, by chodzić ubranym w cokolwiek innego, no, może poza mundurkiem szkolnym.

Tak… zmieniła się.

7 komentarzy:

  1. Jeej! Margaret jest normalna! Już myślałam, że do końca życia będzie różową idiotką! Zaczynam ją lubić :)
    Tak w ogóle, to mogłabyś zrobić zakładkę z bohaterami? Bo ciągle nie odróżniam Willa i Alexa XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początku miała być, ale sama zrozumiałam, że nie będę w stanie pisać jej postaci, jako dobrej. Osobiście mam mnóstwo uprzedzeń do takich osób i... cóż, trudno by mi było.
      Tak, zrobię tę zakładkę! Obiecuję! Muszę tylko dokończyć rysowanie postaci... i dostać nowy apara, bo ten co mam, nie spełnia wymagań.
      Will - dobro wcielone, gdyby empatia i pomoc miały dziecko, to on by nim był, Hufflepuff.
      Alex - syn Minister magii, pochodzi ze Slytherinu, mega przystojny.
      Tyle
      Okej

      Usuń
    2. Okej, w miarę zaczynam ogarniać XD

      Usuń
  2. Kocham takie szalone akcje. Niech wena będzie z tobą

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam, witam. [Tutaj wstaw dowolny potok słów, który określa Twój rozdział{Super, nie ja wcale nie podpowiadam}]
    Weny życzę i czekam na nexta
    Pozdrawiam RosalieIris 😊

    OdpowiedzUsuń

JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA
nie bądź obojętny na jego los

Szablon

Obserwatorzy