niedziela, 6 maja 2018

Rozdzał 20. Gdzie jest Sharon?

Ludu, który ty przypadkiem wszedł i dostał zawału, że wstawiłam nowy rozdział!

Hej.
Nawet nie będę się tłumaczyć. Trochę zapomniałam o tym blogu w sumie, choć ciągle o nim pamiętałam (paradoks trochę, ale cóż).
Wielu z was upraszało się o ten rozdział pod poprzednimi postami, w sumie mieliście rację, bo obiecałam, że go wstawię, ale cóż, hmmm, świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń?
Mam już wszystkie materiały potrzebne do zakończenia tego bloga, więc teraz muszę je tylko powstawiać na stronę. Nie sądzę by trwało to długo. Ten rozdział, poniżej, podsumowanie życia wszystkich bohaterów i trzy rozdziały Nowszego Pokolenia.
No przepraszam, że was zawiodłam. Nie oczekuję od was, że nagle sobie przypomnicie po roku, że wow, był taki a taki blog który kiedyś lubiłam. Wiem jakie to uczucie czekać na posty i się nie doczekiwać. Ale spójrzcie – wszyscy stracili nadzieję, a ja powstaję jak feniks z popiołów, by zrobić ostatnie, wielkie wyjście.
Ten rozdział? Najchętniej bym go nie wstawiała, bo jest słaby, ale jak już zaczęłam kończenie danego wątku, to postanowiłam to skończyć. Będziecie zawiedzeni, że widzicie takie coś po tak długim czasie rozłąki, ale nic na to nie poradzę, nie wiedziałam, jak to zamknąć, a zamknąć chciałam.
Dla osób nielubiących Sharon – trochę tłumaczy on jej zachowanie, jest w sumie o niej, jak pewnie ogarnęliście po tytule.
Postaram się skończyć całego bloga do końca tego tygodnia, albo dwóch najbliższych. Mam nadzieję, że nie będzie to jednak taki sam tydzień, jak ten, który dzieli ten i poprzedni post.
Co u mnie? No cóż, dużo się dzieje. Zyskałam paru mocno walniętych znajomych, paru straciłam, napisałam testy gimbazjalne… i to w sumie dość dobrze, nie chwaląc się za bardzo. Liczę na ze dwie setki i same dziewięćdziesiątki. Ale zobaczymy, bo po moim ogarnięciu można wywnioskować tyle, że pewnie zapomniałam przenieść rozwiązań na kartę odpowiedzi.
Coś jeszcze? Chyba nie. Czytajcie ten długo oczekiwany rozdział i może dajcie znać, czy ktoś z was jeszcze tu jest? Za dużo nie wymagam, ale może jeden, wierny fan? Fajnie by było w sumie ;D.
Życzę wam, żebym wstawiła cztery następne posty.
Z poważaniem
Okej
* * *

- Pocałowałbym cię – powiedział z przekonaniem Alex. – Byłem w stanie to zrobić. Znaj moje poświęcenie.
- Ja też bym cię pocałował. Myślisz, że nie dał bym rady? Oczywiście, że tak – odparł Will.
- Nie sądzę. Wyglądałeś na dość przerażonego.
- Tak? Ja? Ta ulga na twojej twarzy gdy przerwał nam Bulwa była widoczna – roześmiał się Will.
- Pocałowałbym cię, ale ty byś się wyrwał – stwierdził blondyn tonem znawcy.
- Nie sądzę – sparodiował jego ton Smilenice.
Alex spojrzał na siedzącą obok Margaret.
- On mówi, że bym go nie pocałował! – oskarżył kolegę.
- Nie zrobiłbyś tego – odparła dziewczyna, wzruszając ramionami.
- Ja bym tego nie zrobił? – powiedział Alex tonem „potrzymaj mi kremowe piwo”. – Chcesz się przekonać?

Siedzieli na stołówce i jedli śniadanie. James przypatrywał się z rosnącym uśmiechem rozmowie przyjaciół znad płatków. 
- Nie chcę was martwić, ale zaczynam rozumieć teorię Bulwy.
- Teorię? – zdziwił się Will. – To cała prawda.
- Dobra, dobra – mruknął James przewracając oczami.
- Alex, jak masz ze mną zrywać, to tylko po to, by być z Willem – powiedziała Margaret.
- Dzięki, Mag, za to pozwolenie. – Alex nachylił się ku dziewczynie, szepcząc. – Ale chyba nie powinienem pytać cię o takie rzeczy.
- I tak byś się spytał – stwierdziła cicho, całując jego usta.
- Dobra, przestańcie, niedobrze mi – stwierdził James, chrupiąc płatki.
- Aleeex... ja teeeż taaak chceee! – jęknął Will.
Zanim jednak blondyn zdążył coś odpowiedzieć, przy stoliku pojawiła się Sharon. Trzymała w rękach stos zwiniętych kartek, przypominających plakaty.
- James! – krzyknęła, trzaskając nimi o blat. – Mieliśmy to robić dopiero po drugim zadaniu!
Pottterowi najwyraźniej kartki te nie były obce. Włożył jednak do ust dużą łyżkę płatków, zaczął nimi chrupać, a odpowiedzią na niezadane pytanie Sharon był najwyraźniej niezidentyfikowany ruch łyżką.
Sharon rozłożyła jeden z plakatów.
Siedzący przy stole zobaczyli namalowanych artystyczną kreską czterech graczy Quidditcha, lecących tyłem do widza. Co jakiś czas któryś z nich wykonywał jakąś sztuczkę. Każdy miał na plecach herb innej szkoły. Pod spodem wykaligrafowane było:

Mistrzostwa Szkół w Quiditchu
Każda szkoła powinna zgłosić drużynę do 1.02. u Thomasa Baker’a z Hogwartu lub profesora Magnusa Brave’a.
Daty rozgrywek pojawią się po podanym wyżej terminie.

James przełknął płatki.
- I tak byśmy to robili, a na razie masz na głowie całe przedstawienie, więc stwierdziłem, że cię wyręczę.
- Ale... – zaczęła ruda, siadając przy stole. Najwyraźniej nie wiedziała jednak, co dalej powiedzieć, więc spojrzała na wszystkich załamanym spojrzeniem.
- Sharon, nie możesz robić wszystkiego – powiedział Will, zgadzając się z Jamesem. – A i tak wszyscy wiedzą, że będziesz w tej reprezentacji.
- Tylko że... – Sharon znów nie wiedziała, co powiedzieć.
- Jeżeli boisz się, że to schrzanię, to przestań – powiedział poważnie James, patrząc się w płatki. – Ustaliłem wszystko z Stephan, Michaelem i Thomasem. Magnus nie znalazł żadnych zastrzeżeń. Aline pomogła mi z plakatami i... i przekonać dyrektorów. Wszystko jest już ustalone, łącznie z datami rozgrywek...
Przerwał, widząc pełne niedowierzania spojrzenia przyjaciół.
- Aline... ci pomogła? – szepnęła Margaret, wyrażając myśli pozostałych. – Myślimy o tej samej Aline?
James zerknął na nią niepewnie.
- A ile znasz dziewczyn o takim imieniu?
- Zastanawiam się, ile znasz ty, skoro mówisz, że jakaś ci pomogła.
- Pomogła mi ta, z którą jesteś w pokoju, jeśli o to chodzi – wyjaśnił James z szerokim uśmiechem.
Alex rozszerzył oczy.
- Mam bardzo dużo pytań – zdążył powiedzieć, nim przerwała mu szaro-bura sowa, która wylądowała na wolnym krześle, zwykle zajmowanym przez Christa.
Sowa miała przywiązany do nóżki list. Alex natychmiast pochylił się i odwiązał go.
- To… to chyba do ciebie – powiedział blondyn, podając Sharon wiadomość.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Sowa odleciała, jak dobrze wychowane ptaszysko, nie tak jak Charlie Chaplin, który z pewnością by się upraszał o coś do jedzenia.
Sharon nie dostawała listów tak często jak pozostali. Owszem, co jakiś czas, ale nie tak jak Will, James czy nawet Alex. Wiedzieli, że ma tylko mamę, w dodatku mugolkę, która nie do końca wiedziała, jak zmusić jakąkolwiek sowę do dostarczenia koperty. A dziś dostała list. Nawet ona wyglądała na zaniepokojoną.
- Ty i Aline – stwierdziła pozornie beztrosko dziewczyna, odbierając list. – Dogadujecie się trochę za dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że Aline nie jest typem osoby, z którym ktokolwiek umiałby się dogada...
Gdy zobaczyła nazwisko na kopercie, zamarła.
- Nie… - szepnęła cicho.
Rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku Willa. W jej oczach czaił się niepokój. Nie, nie niepokój… strach. Sharon, nieustraszona Sharon Sheridan, się autentycznie bała.  
Wstała od stołu, ale zachwiała się na nogach, więc musiała złapać oparcie krzesła.
Nie odpowiedziała nic bez emocji na rzucone przez Alexa spojrzenie, jak to miała w zwyczaju. Nawet nie spojrzała mu w oczy.
Zostawiając wszystkie plakaty, odeszła przyspieszonym krokiem od stołu. Zobaczyli, jak rozrywa kopertę drżącymi rękami, odchodząc.
- Poczekajcie chwilę – powiedział Will, również wstając od stołu.
Pozostali spojrzeli na siebie z niepokojem, ale choć Alex też chciał wstać, Margaret go przytrzymała.
- Nie idź. Jeżeli komuś powie, to jemu. A jeżeli to będzie ważne, to on powie nam.
─────────────────────────────────────────────────────
Will wybiegł ze stołówki za Sharon, ale nie zobaczył jej w korytarzu. Mgła pójść też schodami, ale nie był pewien. Zamiast się zastanawiać, ruszył szybko stopniami w górę, mając wrażenie, że słyszy jakieś kroki.
Przyspieszył.
Coś się stało. Coś strasznego.
Na górze jej nie znalazł. Wyżej również.
Wrócił przed wejście do stołówki i poszedł korytarzem.
Szukał jej jeszcze 15 minut. Bez skutku.
─────────────────────────────────────────────────────
Dziewczyna nie pojawiła się na Obronie przed Czarną Magią.
Christo też to zauważył. Podszedł do Alexa i Willa. Nie wydawał się martwić.
- Wiecie, gdzie jest Sharon? – spytał z uśmiechem.
Will, w którym to pytanie wywołało prawie ból brzucha, nie odpowiedział.
Do tej pory przypuszczał, że gdy dziewczyna wyszła, to poszła właśnie do białowłosego. Tymczasem to pytanie wskazywało na to, że on też nie miał z nią kontaktu. Nawet nie wiedział, że coś mogło się jej stać. Will czuł, że chce wymiotować. Sharon nigdzie nie było. Naprawdę jej nigdzie nie było.
Odpowiedział Alex.
- Nie mamy pojęcia. Nie widzieliśmy jej od śniadania.
Christo najwyraźniej nie do końca zrozumiał to tak, jak miał zrozumieć.
- Czyli znowu szykuje jakąś akcję, tak? Cóż, mogłaby mi chociaż powiedzieć…
W tym momencie na sali pojawił się Magnus i przerwał ich rozmowę hukiem, na którego dźwięk Will podskoczył w przerażeniu.
Huk ten wydała klatka pełna niebieskich chochlików kornwalijskich postawiona za pomocą zaklęcia na biurku. Kłębiące się wewnątrz stworzenia piszczały i krzyczały w niebogłosy, więc trudno mu było usłyszeć dalszą część zdania Christa przez ten cały zgiełk.
- Dziś – powiedział. – Będziemy się zajmować ogłuszaniem. To są wasi przeciwnicy. Słyszałem kiedyś o podobnej lekcji, która swoją drogą była kompletną tragedią i zawsze chciałem to wypróbować. Ponieważ w programie naszego roku jest powtórka zaklęcia ogłuszającego, jestem naprawdę zadowolony, że mogę ten pomysł wreszcie wykorzystać, będąc kompetentnym nauczycielem. Christo, proszę cię, zamknij drzwi, żeby chochliki się nie wydostały spoza tej klasy. Wcześniej już zadbałem o odpowiednie zaklęcia, Jordan, nie musisz się martwić. Gdy wszystkie będą złapane i odłożone do tej klatki będziecie mogli wyjść. Tak, panie Smilenice?
- Nie ma Sharon – odezwał się chłopak z gulą w gardle.
Entuzjazm nauczyciela zgasł.
- Nie spodziewałem się, by mogła dzisiaj przyjść. Jest usprawiedliwiona. Wszyscy gotowi? Trzy… dwa… jeden… start!
Uchylił drzwiczki klatki i chochliki rozleciały się we wszystkie strony.
─────────────────────────────────────────────────────
- Co to było?! Merlinie, zaczynam się naprawdę ciebie bać, Jordan! – krzyknęła Raja do ucha swojego chłopaka, wychodząc z klasy po dwudziestu minutach zajęć.
- Wcześniej się nie bałaś?
- Ciebie? Coś ty. Alex, ty też byłeś świetny. Wyglądałeś jak jakiś superbohater skacząc po tych ławkach.  
- Ja nie wyglądałem jak superbohater? – uniósł brwi Jordan.
- Och, zawsze będziesz moim superbohaterem. Tyle, że ty tylko stałeś w jednym miejscu i statecznie, i nudno rzucałeś więcej celnych zaklęć niż ktokolwiek na tej sali, ale ten backflip Alexa był niestety zajebisty.
- Trochę to ćwiczyłem, więc dziękuję za uznanie – mruknął chłopak, uśmiechając się półgębkiem.
- Co nie zmienia faktu, że w prawdziwej walce ktoś mógłby cię w czasie wykonywania tego fikołka zabić albo okaleczyć. Ja osobiście bym zdążył przynajmniej trzy razy – roześmiał się Jordan.
- Ale to były chochliki, nie jakiś przeciwnik.
- Z krwi chochlików można stworzyć bardzo złośliwą truciznę, która atakuje mózg i sprawia, że zaczynasz się zachowywać, jakbyś był jednym z nich. Antidotum jest tylko ślina buchorożca. Zanim jakąś dla ciebie zdobędą, prawdopodobnie już dawno skoczysz z okna myśląc, że możesz latać – mruknął Will, myślami będąc gdzie indziej.
Alex spojrzał na kolegę. Najwyraźniej to, że niemal zawsze siedział z jakąś medyczną książką na kolanach powoli zaczynało odnosić skutki.
- Gdzie pobiegł Christo? – zapytał, chcąc zmienić temat.
- Nie wiem, chyba do pokoju. Powiedział, że czegoś zapomniał na transmutację – odrzekł Jordan.
─────────────────────────────────────────────────────
Nikt nie widział Sharon do kolacji. Nigdzie.
Will wyglądał jak śmierć, James chodził po pokoju, jakby miał ochotę coś rozwalić, Margaret leżała pod kołdrą w łóżku i chyba płakała, a Alex siedział obok i starał się udawać, że wcale nie obgryza paznokci. Aline jako jedyna leżała na swojej pościeli i zdawała się nie przejmować całą sytuacją.
Wszyscy siedzieli cicho i nie wiedzieli co powiedzieć.
Will zgłosił już wszystko nauczycielom, ale oni nic nie odpowiedzieli. Nie wydawali się jakoś bardzo przejęci, zwłaszcza Anemonia, która tylko uśmiechnęła się pod nosem i wymamrotała coś o małym szatanie. Gdy wreszcie zgłosił to McGonagall, ta posmutniała wyraźnie i powiedziała, że gdy nie wróci do pierwszej w nocy, dopiero powinni zacząć się martwić.
Co jakiś czas do pokoju Margaret i Sharon wchodził Christo, który najwyraźniej biegał po całym internacie wciąż jej szukając i pytał się, czy już może nie wróciła.
Tylko czwórka wiedziała, że jak Sharon nie chce być znaleziona, to nie zostanie. Za dobrze ją znali. I doceniali to, co Christo robił, ale… ale wiedzieli, że równie dobrze może jej nawet nie być na terenie szkoły.
- A co jeśli… co jeśli ona sobie coś zrobiła? – zadała zduszonym głosem pytanie Margaret, pytanie, który każdy sobie zadawał bezgłośnie od paru godzin. – A co jeśli… jeśli to przeze mnie. Co jeśli… jeśli jej już nigdy nie zobaczę?
James przestał nagle chodzić w tę i wewtę i stanął pośrodku pokoju. Spojrzał na Margaret z błyskiem w oku.
- Jesteś genialna – mruknął i wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Pozostali spojrzeli na siebie bez zrozumienia. Aline przewróciła stronę czytanej przez niej książki, a dźwięk, jaki wydał papier, rozległ się echem po pokoju.
- Margaret, nie mów tak. To na pewno nie twoja wina. To wina tego porannego listu. Nawet nie myśl, że coś jej się stało. Nie waż się tak, kurna, myśleć. Nic jej nie jest – szepnął głośno Alex, choć brzmiało to, jakby się starał przekonać samego siebie.
- Ale co jeśli…
- Co jeśli? Co jeśli? Nic jeśli. Dopóki nie wiemy, nie możemy się martwić.
- To czemu to robisz? – spytała dziewczyna.
Zapadła cisza.
- Wy, ludzie, jesteście strasznie depresyjni – odezwała się nagle Aline, zamykając tom i chyba po raz pierwszy w swoim życiu przerywając ciszę.
Margaret usiadła na łóżku. Miała czerwone, opuchnięte oczy, ale wyglądała lepiej niż wcześniej. Otarła twarz.
- My… my jesteśmy depresyjni? – spytała, jakby nie dosłyszała.
- Tak – odpowiedziała Aline, nawet nie zdejmując słuchawek, co jasno świadczyło o tym, że nie słucha muzyki.
- My jesteśmy depresyjni? – spytała Margaret ponownie, tym razem czując coraz większą złość.
- Nie zwykłam się powtarzać.
Aline wydawała się kończyć rozmowę, ale Margaret już się nakręciła.
- Moja najlepsza przyjaciółka zaginęła. Nikt nie wie gdzie jest.
- Czy to po raz pierwszy? – spytała czarnowłosa, unosząc brwi, po czym odpowiedziała na własne pytanie: – Nie. Więc co to za tragedia?
- Ona… Ona jeszcze nigdy nie opuściła żadnej lekcji, bez powiedzenia nam o tym!
- Ale w tym roku zrobiła dużo rzeczy bez powiedzenia wam o tym. Wyluzujcie trochę. Równie dobrze może być w jakiejś wiosce poza szkołą na filmie w kinie.
Margaret nawet nie pomyślała, by jej zapytać, skąd ona wie, czym jest kino.
- Mag, spokojnie – szepnął Alex. – Naprawdę nie musisz.
- Właśnie, że muszę! Ona nie rozumie! Ta zarozumiała, pewna, że życie toczy się wokół niej zdzira jest pewna, że tylko ją może spotkać jakieś nieszczęście! I że ktoś taki jak Sharon nie może zniknąć, bo coś mu się stało. Ale ja wiem że coś jej się stało! Ja to czuję!
─────────────────────────────────────────────────────
Gdy Aline usłyszała te słowa, zrozumiała, że osiągnęła swój cel.
Wszyscy byli załamani bez Sharon. Aline nie wiedziała do końca, co o tym myśleć. Ale jednak czuła, że musi coś z tym zrobić.
Sama dość lubiła rudowłosą. Była jedną z niewielu osób które zdawały się ją rozumieć. Zawsze była dla niej miła, a nawet jak się sprzeczały, to sprzeczały się tak, jak Aline to lubiła najbardziej – inteligentnie, a nie wyzywając się.
Oczekiwanie zawsze jest najtrudniejsze. Gdyby już widzieli, że coś jej się stało, przynajmniej znikłoby z nich to całe napięcie, ale teraz? Teraz wszyscy siedzieli zamyśleni, a atmosfera w pomieszczeniu dała się ciąć nożem.
Niech chociaż mają się na kim wyżyć. Niech wypuszczą z siebie cały stres i całe napięcie. Nieważne, czy efektem ma być nienawiść do niej. Nikt jej nie lubił, więc niczego to nie zmieni. Jeden czy dwóch więcej nastolatków nie odzywających się do niej nie wpłynie za bardzo na jej relacje z otoczeniem. A im może pomóc.
- Maggie, przestań. Wcale tak nie myślisz.
- Myślę, Alex! Uważam, że cały ten pseudo smutek jest żałosny. Lepiej się użalać nad sobą, niż próbować z kimś porozmawiać! I niech się nie tłumaczy jakąś debilną introwertyczną naturą, dobrze? Tu nie chodzi o to, że boi się zacząć rozmowę albo woli być sama! Jest po prostu wredna, za każdym razem, gdy się ktoś do niej odezwie, próbując jej pomóc w tym, by przestała być sama! Nie jest nawet w stanie znieść myśli o tym, że, o nie, ktoś może się też martwić, o coś, co naprawdę jest problemem. Moja najlepsza przyjaciółka zaginęła, a ja się boję, że jeżeli się nie znajdzie, to całe życie będę myśleć, że ostatni raz, kiedy ją widziałam, był, kiedy nie chciałyśmy na siebie patrzeć…
Głos jej się załamał, a po policzkach pociekły łzy.
Aline starała się zignorować cały ten monolog. Poczuła jednak, że coś w niej pękło, wewnątrz. Problem ze słowami Margaret był taki, że były prawdziwe.
- Hm? – mruknęła najzimniejszym mruknięciem na jakie ją było stać. – Sorry, nie słuchałam cię. A teraz przepraszam, ale wasze towarzystwo mnie nudzi – dodała, zeskakując jak kot z łóżka na podłogę i mijając Willa, który nawet nie podniósł głowy na dźwięk kłótni.
W drzwiach wpadła na Jamesa, który wyglądał na podekscytowanego. Minęła go bez słowa, a i on był zbyt zaaferowany, by ją zauważyć.
- Nie ma jej! – krzyknął od progu.
Nikogo nie było nawet stać na sarkastyczną odpowiedź.
- Mam na myśli pelerynę – dodał James, rozumiejąc, jak dziwnie mogła zabrzmieć jego wypowiedź w świetle dzisiejszych wydarzeń. – Niewidkę. Zniknęła. Sharon musiała ją zabrać. To znaczy, że…że nie chce być znaleziona i że nie możemy jej znaleźć. Ale wie, jak cenna peleryna jest…
- Nie zabrałaby jej, gdyby wiedziała, że nie ma zamiaru jej oddać – dokończył za niego Alex. – Przynajmniej… mam nadzieję, że nic jej się nie stanie w związku z tym.
─────────────────────────────────────────────────────
Gdy wszyscy chłopcy wyszli, nadal dygocąca i szlochająca Margaret, choć trochę już uspokojona całą sytuacją z peleryną niewidką, wzięła zimny prysznic. Aline chyba jeszcze nie wróciła, więc gdy Maggie wyszła z łazienki z mokrymi włosami i weszła do ciemnego pokoju, przystanęła.
Nie przypominała sobie, żeby wcześniej gasiła światło.
- Sharon? – spytała głośno, zapalając światło.
Wzdrygnęła się mimowolnie, choć nie zdziwiło ją to, że rudowłosa siedziała na swoim łóżku, przytulona do ściany i na wpół okryta peleryną niewidką, przez co nie widać było jej ramion. To, co ją zdziwiło, było jak Sharon wyglądała.
Jej rude włosy, które nawet mimo jej częstego zmieniania fryzur, nigdy nie były tak potargane. Dziewczyna miała tak czerwoną twarz, że nie było widać jej piegów. Z jej zapuchniętych oczu wypływały łzy i skapywały na mokrą koszulkę.
- Zgaś światło – poprosiła bardzo cicho, przez ściśnięte gardło.
Margaret, choć wolałaby raczej stać nieruchomo w niedowierzaniu, szybko wykonała polecenie. Mimo, że Sharon była w takim stanie, nadal była Sharon, a jej polecenia się zwykle wykonywało.
Blondynka nigdy nie widziała przyjaciółki płaczącej. Owszem, czasami była zła, czasami smutna, ale żeby miała płakać? Nigdy. To było niedopuszczalne, to było pokazanie słabości. A Sharon nie pokazywała słabości.
Margaret nie wiedziała co zrobić, co powiedzieć. Z nadal mokrymi włosami i w koszuli nocnej, mimo wiatru wiejącego od strony otwartego okna, w pierwszym odruchu weszła na łóżko Sharon i usiadła obok niej.
- Sharon? Co się stało? – spytała, dotykając ramienia dziewczyny.
Odpowiedziała jej cisza. I szloch. Sharon musiała płakać już bardzo długo. Może nawet od rana.
Margaret, całkowicie zapominając o tym, że ze sobą nie rozmawiają, przytuliła ją mocno.
- Sharon? Coś ci się stało?
- Nie – szepnęła dziewczyna.
Ponownie zapadła cisza. Maggie wciąż przytulała dziewczynę. Coś jednak jest w tym przebywaniu z Willem, że przytulanie staje się pierwszym odruchem.
Sharon po dłuższej chwili wytarła oczy i nos rękawem.
- Mag, strasznie się boję – powiedziała, patrząc w ledwie widoczne w ciemności granatowe oczy blondynki.
- Czego? Co się stało?
- Moja... nie mogę ci powiedzieć...
- Czemu? Sharon, strasznie się boję o ciebie... Co się stało? Powiedz mi, nikomu nic nie powiem… Coś z twoją mamą?
Gdy tylko powiedziała słowo „mama”, dziewczyna wybuchła płaczem i dostała czkawki.
Maggie szybko zeszła z łóżka, a gdy wróciła i podała dziewczynie wodę. Sharon wpiła ją szybko, by pokonać czkawkę.
- Dziękuję, Mag. Przepraszam, nie powinnam tu przychodzić, ja wiem, że nie powinnam...
- Sharon, jasna cholera, powinnaś! Zawsze, nie ważne co się dzieje! Jesteśmy w końcu przyjaciółkami… Sharon, proszę powiedz coś!
- Moja... moja mama... ona...
Maggie kiwnęła głową, czekając na dalszą część wypowiedzi. Bała się, że następne słowo może być „umarła”.
Czekała długo. Sharon dopiero po chwili zdobyła się na wyrzucenie z siebie reszty zdania.
- Moja mama… jest w szpitalu. Na ostrym dyżurze. W… w trakcie operacji, chyba… Walczy o życie. Maggie, ona może umrzeć. Jest w stanie kryty...
Nie powiedziała do końca, tylko wybuchła płaczem.
Margaret zamarła. Nie znała mamy Sharon. Ale wiedziała, że gdyby jej mama była w takiej sytuacji, to ona byłaby w takim samym stanie co rudowłosa. A nawet gorszym.
Przytuliła Sharon jeszcze mocniej. A Sharon, gdy już zaczęła historię, postanowiła ją skończyć.
- Sze…szesnaście ran postrzałowych. Jedna w wątrobę, dwie w prawe płuco... kolejne... kolejne w obojczyk, jedna prawie musnęła serce… jeden nabój o włos nie trafił w jej głowę, ma ranę na uchem. Gdy dojechała do szpitala straciła już dużo krwi... teraz... teraz od paru godzin jest na stole. Ona już może nie żyć a ja... a ja nie wiem.
Wybuchła płaczem a do Maggie dopiero po chwili dotarły jej słowa.
Ostry dyżur. Ale nie zawał, wyrostek, wypadek samochodowy. Rany postrzałowe. Ktoś do niej strzelał.
Atak terrorystyczny?
Chciała zapytać. Ale nie chciała przerwać.  
- Wczoraj dostałam od niej list, że... że znowu idzie na jakąś cholerną misję i... i mam się nie martwić... ale potem... dziś rano… Oni wysłali list… informujący… mówiący o tym… McGonagall chyba dostała podobny, bo… bo zaraz potem znalazł mnie Magnus i powiedział... powiedział, że... że wie, że mama jest w karetce... i że jak potrzebuję pomocy to mam się do niego zwrócić… Mag, ktoś ją przewiózł na ląd, ale... ale karetka miała utrudniony dojazd... podobno... podobno uratowała cały statek ludzi... zastrzeliła trzech... w tym tego... tego szefa czy jakoś... ale... ale...
Znów wybuchła płaczem. Maggie przytuliła ją bezwiednie, próbując zrozumieć to, czego się właśnie dowiedziała. Ale nie potrafiła zrozumieć.
Misja. Statek.
- Jak to... jak to na misji?
- Nie mówiłam wam tego, bo to... to zawsze miała być tajemnica… waga państwowa, im mniej osób wie, tym mniejsze niebezpieczeństwo wykrycia... nie powinnam ci tego mówić... pieprzone MI6 i to ich pierdolone ratowanie świata...
Do Maggie wreszcie dotarło.
Matka Sharon nie pracowała w sklepie z elektronikami. Dlatego, gdy czasami Sharon dostawała od niej listy była cała spięta. Dlatego czasami wypadały jej ważne sprawy. Dlatego Sharon spędziła święta u Willa. Jej matka pracowała dla MI6.
- Sharon... tak mi przykro... nie wiem, czy będzie dobrze... ale... mam nadzieję, że będzie... jakby co masz nas... jesteśmy tu dla ciebie... ja jestem...
Sharon się nie odezwała jeszcze przez długi czas. Jej ciałem wciąż wstrząsały szlochy, ale chyba łzy przestały już jej skapywać na koszulkę.
- Wiedziałam, że tak kiedyś będzie… z każdą wiadomością się tego bałam… ja też miałam tam pracować – powiedziała. – Gdyby... gdyby nie Hogwart... to wszystko... ja miałam być w tej pieprzonej agencji... wydział pierdolonego niebezpieczeństwa... Maggie ja mogę zostać sama... wiedziałam, że tak będzie…
- Nigdy nie będziesz sama... Sharon, wszystko będzie dobrze...
- A jak nie będzie? A jak... a jak jutro znów przyjdzie list i Magnus powie, że... że nie będzie dobrze? Wysłali do niej jednego magomedyka podobno… ale… ale…
- Będzie. Musisz wierzyć, że będzie. On jej pomoże, ma większe szanse niż ktokolwiek inny… Sharon, jak to miałaś tam być? Miałaś być w MI6? – spytała po chwili, by odciągnąć jej myśli od mamy.
- Taak... – odparła Sharon, choć doskonale wiedziała, po co Maggie o to pyta. I była wdzięczna. – Nie mogę ci tego mówić, ale w sumie kogo to obchodzi? Czarodzieje ukrywają całe społeczeństwo w tajemnicy, ty na pewno nikomu nie powiesz… Byłam do tego szkolona, od dziecka, jak każde samotne dziecko jakiegokolwiek agenta specjalnego… Całe to planowanie... te plany A, B, C... to machinalne zbieranie informacji... ja przecież sama bym tak nie umiała, Mag. Znalezienie większości tajnych przejść pierwszego dnia szkoły? Proszę cię, to nieosiągalne bez wstępnej wiedzy. Ja tak z przyzwyczajenia dowiaduję się o wszystkim, o czym tylko mogę... to dobrze zawsze wiedzieć więcej niż mniej, ale Maggie... to tylko szkolenie... ja nie jestem taka świetna jak wam się wszystkim wydaje. To wszystko dlatego, że prawie nie miał się kto mną opiekować. Miałam dzieciństwo, tylko zamiast to podstawówki chodziłam do szkoły rekrutów…
Maggie zrozumiała. Taki refleks jak ma Sharon? To musi być rezultat szkolenia. Znajomość tylu języków? Przecież to nienormalne. Takie wyczytywanie intencji, wiedza o psychologii? Musieli ja czegoś o tym uczyć. Piekielna inteligencja i szybkie łączenie faktów? Nie wiadomo, czy można się tego nauczyć, ale na pewno można to wyćwiczyć. I to jej ciągłe parcie na przygodę, łamanie prawa tylko by się wypróbować, zabawić? Gdzieś musi to wykorzystywać, musi jej brakować tego wszystkiego.
Wszystko stało się jasne.
- Sharon... ale to nadal ty, ty przecież jesteś niesamowita. Co z tego, że to szkolenie? To nadal umiejętności, które ty posiadasz. Nieważne, czy cię ktoś tego nauczył, czy jesteś urodzona geniuszem. Sharon, jeśli twoja mama jest choć w połowie tak twarda jak ty, wyjdzie z tego. Da radę.
Sharon spojrzała na nią ze skrzywieniem warg, które pewnie miało być uśmiechem.
- Dzięki, Maggie. Przepraszam za wszystko, co powiedziałam... ja... ja jestem po prostu idiotką.
- Nie, to ja przepraszam. Obie jesteśmy idiotkami. A ja większą. Tak się o ciebie bałam, że coś sobie zrobiłaś, że coś ci się stało, że jak głupia nakrzyczałam dziś na Aline…
- Nie mów chłopakom, że tak ryczałam, bo stracą do mnie szacunek...
- Nie straciliby go nawet jakbyś nagle postanowiła zostać striptizerką – odparła Maggie. – Ale nie powiem. Sama im powiesz.
Drzwi pokoju otworzyły się i weszła przez nie Aline. Przez szparę do pokoju wpadło światło.
- O, wróciłaś – powiedziała, widząc Sharon w półmroku. – To dobrze. Ci pozostali dnia nie mogą bez ciebie wytrzymać. Siedzieli tu pół dnia i płakali jakbyś umarła.
Aline była już przebrana w pidżamę, najwyraźniej przez ten czas kiedy jej nie było zdążyła się umyć.
- Aline, przepraszam za to, co powiedziałam – szepnęła Maggie.
- Po co? – odparła czarnowłosa, wspinając się na swoje łóżko. – Miałaś rację. Moja depresja nijak ma się do twojej, rzeczywiście.
- Naprawdę mi przykro, nie chciałam.
- Chciałaś. Ale ci wybaczam. Przyjmuję gałązkę oliwną, czy jak wy tam to mówicie w tym swoim języku. O, Sharon, to dla ciebie – dodała, rzucając paczkę fasolek wszystkich smaków do Rudej. Ta, mimo ciągłego lekkiego rozdygotania, złapała ją z typowym dla siebie refleksem. – Wiem, że coś się stało. Nie chcę wiedzieć co, ale będę udawać, że mi zależy.
- Dzięki, Aline.
- Idźcie już spać, jest pierwsza w nocy. A jak nie chcecie spać to chociaż uszanujcie moje prawo do tego.  
Tej nocy Maggie została z Sharon na łóżku aż tamta zasnęła, zapominając o tym, że rano jej włosy będą wyglądać jak słoma, jeśli ich nie wysuszy. 

3 komentarze:

  1. HEEJJ!!!
    Fajnie że wstawiłaś nowy rozdział. Jak tam egzaminy?
    Poklep ode mnie Willa po ranieniu. Niech się chłopak nie załamuje. Jestem z nim całym sercem. A przy okazji przecież Sharon może powiedzieć swojemu rycerzowi w lśniącej zbroi (Will) o swojej mamie. On na pewno ją uratuje. Wiem co mówię. Albo i nie... James kocham ciee...<3
    Aline zostań moim mistrzem
    Trzymaj się rybeńko(to do Okej). Mam nadzieję że dostaniesz się do wymarzonej szkoły. Pisz jak będziesz miała chęć ja z przyjemnością przeczytam.
    JA :*

    Ps: Nie licz na to że się mnie tak szybko pozbędziesz. Będę pisać dalej swoje nieskładne komentarze pod twoimi rozdziałami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś tu jeszcze jest O.o!!!
      Egzaminy były dziwne, ale jakoś przeżyłam, na szczęście. Najdziwniejsza była biologia. Wyniki są jakoś w czerwcu i możliwe, że pochwalę się tutaj wynikami.
      *Poklepuje Willa po ramieniu*
      Will dowie się o mamie Sharon na równi ze wszystkimi, a niestety nie ma jeszcze licencji na leczenie, więc sam pomóc nie może. Na szczęście za parę lat to on byłby tym magomedykiem, którego by wysłali.
      Aline zostanie twoim mistrzem. Aline to Mistrz.
      Dziękuję! Ja też mam nadzieję, że się tam dostanę. Złożyłam już papiery, teraz w sumie tylko oceny trzeba wszystkie podwyższyć o jedną w górę i mogę powiedzieć, że pozostaje tylko czekać. Mam też inne marzenia w sumie, ale dużo mniej prawdopodobne do spełnienia, więc tak, mam nadzieję, że uda mi się tam dostać.
      Kumkwacie, dziękuję ci strasznie, że nadal tu jesteś, nawet nie wiesz, jak bardzo ci dziękuję, że jeszcze nie opuściłaś tego miejsca!
      U Grzegorza wszystko super. Nie było go w rozdziale, bo popełzał gdzieś szukać szczurów, jako, że nikt o niego ostatnio nie dbał należycie. Już następnego dnia będzie przy pozostałych, gdy Sharon zacznie opowiadać o swojej mamie i nie powstrzyma się od kilku swoich syczących komentarzy :D.
      Okej

      Usuń

JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA
nie bądź obojętny na jego los

Szablon

Obserwatorzy