Ludu, który ty przypadkiem wszedł i
dostał zawału, że wstawiłam nowy rozdział!
Hej.
Nawet nie będę
się tłumaczyć. Trochę zapomniałam o tym blogu w sumie, choć ciągle o nim
pamiętałam (paradoks trochę, ale cóż).
Wielu z was
upraszało się o ten rozdział pod poprzednimi postami, w sumie mieliście rację,
bo obiecałam, że go wstawię, ale cóż, hmmm, świat nie jest instytucją zajmującą
się spełnianiem życzeń?
Mam już wszystkie
materiały potrzebne do zakończenia tego bloga, więc teraz muszę je tylko
powstawiać na stronę. Nie sądzę by trwało to długo. Ten rozdział, poniżej, podsumowanie
życia wszystkich bohaterów i trzy rozdziały Nowszego Pokolenia.
No przepraszam,
że was zawiodłam. Nie oczekuję od was, że nagle sobie przypomnicie po roku, że
wow, był taki a taki blog który kiedyś lubiłam. Wiem jakie to uczucie czekać na
posty i się nie doczekiwać. Ale spójrzcie – wszyscy stracili nadzieję, a ja
powstaję jak feniks z popiołów, by zrobić ostatnie, wielkie wyjście.
Ten rozdział?
Najchętniej bym go nie wstawiała, bo jest słaby, ale jak już zaczęłam kończenie
danego wątku, to postanowiłam to skończyć. Będziecie zawiedzeni, że widzicie
takie coś po tak długim czasie rozłąki, ale nic na to nie poradzę, nie
wiedziałam, jak to zamknąć, a zamknąć chciałam.
Dla osób
nielubiących Sharon – trochę tłumaczy on jej zachowanie, jest w sumie o niej,
jak pewnie ogarnęliście po tytule.
Postaram się
skończyć całego bloga do końca tego tygodnia, albo dwóch najbliższych. Mam
nadzieję, że nie będzie to jednak taki sam tydzień, jak ten, który dzieli ten i
poprzedni post.
Co u mnie? No cóż,
dużo się dzieje. Zyskałam paru mocno walniętych znajomych, paru straciłam,
napisałam testy gimbazjalne… i to w sumie dość dobrze, nie chwaląc się za
bardzo. Liczę na ze dwie setki i same dziewięćdziesiątki. Ale zobaczymy, bo po
moim ogarnięciu można wywnioskować tyle, że pewnie zapomniałam przenieść
rozwiązań na kartę odpowiedzi.
Coś jeszcze? Chyba
nie. Czytajcie ten długo oczekiwany rozdział i może dajcie znać, czy ktoś z was
jeszcze tu jest? Za dużo nie wymagam, ale może jeden, wierny fan? Fajnie by
było w sumie ;D.
Życzę wam, żebym
wstawiła cztery następne posty.
Z poważaniem
Okej
* * *
- Pocałowałbym
cię – powiedział z przekonaniem Alex. – Byłem w stanie to zrobić. Znaj moje
poświęcenie.
- Ja też bym cię
pocałował. Myślisz, że nie dał bym rady? Oczywiście, że tak – odparł Will.
- Nie sądzę.
Wyglądałeś na dość przerażonego.
- Tak? Ja? Ta
ulga na twojej twarzy gdy przerwał nam Bulwa była widoczna – roześmiał się
Will.
- Pocałowałbym
cię, ale ty byś się wyrwał – stwierdził blondyn tonem znawcy.
- Nie sądzę –
sparodiował jego ton Smilenice.
Alex spojrzał na
siedzącą obok Margaret.
- On mówi, że bym
go nie pocałował! – oskarżył kolegę.
- Nie zrobiłbyś
tego – odparła dziewczyna, wzruszając ramionami.
- Ja bym tego nie
zrobił? – powiedział Alex tonem „potrzymaj mi kremowe piwo”. – Chcesz się
przekonać?
Siedzieli na
stołówce i jedli śniadanie. James przypatrywał się z rosnącym uśmiechem
rozmowie przyjaciół znad płatków.
- Nie chcę was
martwić, ale zaczynam rozumieć teorię Bulwy.
- Teorię? –
zdziwił się Will. – To cała prawda.
- Dobra, dobra –
mruknął James przewracając oczami.
- Alex, jak masz
ze mną zrywać, to tylko po to, by być z Willem – powiedziała Margaret.
- Dzięki, Mag, za
to pozwolenie. – Alex nachylił się ku dziewczynie, szepcząc. – Ale chyba nie
powinienem pytać cię o takie rzeczy.
- I tak byś się
spytał – stwierdziła cicho, całując jego usta.
- Dobra, przestańcie,
niedobrze mi – stwierdził James, chrupiąc płatki.
- Aleeex... ja
teeeż taaak chceee! – jęknął Will.
Zanim jednak
blondyn zdążył coś odpowiedzieć, przy stoliku pojawiła się Sharon. Trzymała w
rękach stos zwiniętych kartek, przypominających plakaty.
- James! –
krzyknęła, trzaskając nimi o blat. – Mieliśmy to robić dopiero po drugim
zadaniu!
Pottterowi
najwyraźniej kartki te nie były obce. Włożył jednak do ust dużą łyżkę płatków,
zaczął nimi chrupać, a odpowiedzią na niezadane pytanie Sharon był najwyraźniej
niezidentyfikowany ruch łyżką.
Sharon rozłożyła
jeden z plakatów.
Siedzący przy
stole zobaczyli namalowanych artystyczną kreską czterech graczy Quidditcha,
lecących tyłem do widza. Co jakiś czas któryś z nich wykonywał jakąś sztuczkę.
Każdy miał na plecach herb innej szkoły. Pod spodem wykaligrafowane było:
Mistrzostwa
Szkół w Quiditchu
Każda
szkoła powinna zgłosić drużynę do 1.02. u Thomasa Baker’a z Hogwartu lub
profesora Magnusa Brave’a.
Daty
rozgrywek pojawią się po podanym wyżej terminie.
James przełknął
płatki.
- I tak byśmy to
robili, a na razie masz na głowie całe przedstawienie, więc stwierdziłem, że
cię wyręczę.
- Ale... –
zaczęła ruda, siadając przy stole. Najwyraźniej nie wiedziała jednak, co dalej
powiedzieć, więc spojrzała na wszystkich załamanym spojrzeniem.
- Sharon, nie
możesz robić wszystkiego – powiedział Will, zgadzając się z Jamesem. – A i tak
wszyscy wiedzą, że będziesz w tej reprezentacji.
- Tylko że... –
Sharon znów nie wiedziała, co powiedzieć.
- Jeżeli boisz
się, że to schrzanię, to przestań – powiedział poważnie James, patrząc się w
płatki. – Ustaliłem wszystko z Stephan, Michaelem i Thomasem. Magnus nie
znalazł żadnych zastrzeżeń. Aline pomogła mi z plakatami i... i przekonać
dyrektorów. Wszystko jest już ustalone, łącznie z datami rozgrywek...
Przerwał, widząc
pełne niedowierzania spojrzenia przyjaciół.
- Aline... ci
pomogła? – szepnęła Margaret, wyrażając myśli pozostałych. – Myślimy o tej
samej Aline?
James zerknął na
nią niepewnie.
- A ile znasz dziewczyn
o takim imieniu?
- Zastanawiam
się, ile znasz ty, skoro mówisz, że jakaś ci pomogła.
- Pomogła mi ta,
z którą jesteś w pokoju, jeśli o to chodzi – wyjaśnił James z szerokim
uśmiechem.
Alex rozszerzył
oczy.
- Mam bardzo dużo
pytań – zdążył powiedzieć, nim przerwała mu szaro-bura sowa, która wylądowała
na wolnym krześle, zwykle zajmowanym przez Christa.
Sowa miała
przywiązany do nóżki list. Alex natychmiast pochylił się i odwiązał go.
- To… to chyba do
ciebie – powiedział blondyn, podając Sharon wiadomość.
Wszyscy spojrzeli
na niego ze zdziwieniem. Sowa odleciała, jak dobrze wychowane ptaszysko, nie
tak jak Charlie Chaplin, który z pewnością by się upraszał o coś do jedzenia.
Sharon nie
dostawała listów tak często jak pozostali. Owszem, co jakiś czas, ale nie tak
jak Will, James czy nawet Alex. Wiedzieli, że ma tylko mamę, w dodatku mugolkę,
która nie do końca wiedziała, jak zmusić jakąkolwiek sowę do dostarczenia
koperty. A dziś dostała list. Nawet ona wyglądała na zaniepokojoną.
- Ty i Aline –
stwierdziła pozornie beztrosko dziewczyna, odbierając list. – Dogadujecie się
trochę za dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że Aline nie jest typem osoby, z
którym ktokolwiek umiałby się dogada...
Gdy zobaczyła
nazwisko na kopercie, zamarła.
- Nie… - szepnęła
cicho.
Rzuciła szybkie
spojrzenie w kierunku Willa. W jej oczach czaił się niepokój. Nie, nie niepokój…
strach. Sharon, nieustraszona Sharon Sheridan, się autentycznie bała.
Wstała od stołu,
ale zachwiała się na nogach, więc musiała złapać oparcie krzesła.
Nie odpowiedziała
nic bez emocji na rzucone przez Alexa spojrzenie, jak to miała w zwyczaju. Nawet
nie spojrzała mu w oczy.
Zostawiając
wszystkie plakaty, odeszła przyspieszonym krokiem od stołu. Zobaczyli, jak
rozrywa kopertę drżącymi rękami, odchodząc.
- Poczekajcie
chwilę – powiedział Will, również wstając od stołu.
Pozostali
spojrzeli na siebie z niepokojem, ale choć Alex też chciał wstać, Margaret go
przytrzymała.
- Nie idź. Jeżeli
komuś powie, to jemu. A jeżeli to będzie ważne, to on powie nam.
─────────────────────────────────────────────────────
Will wybiegł ze
stołówki za Sharon, ale nie zobaczył jej w korytarzu. Mgła pójść też schodami,
ale nie był pewien. Zamiast się zastanawiać, ruszył szybko stopniami w górę,
mając wrażenie, że słyszy jakieś kroki.
Przyspieszył.
Coś się stało.
Coś strasznego.
Na górze jej nie
znalazł. Wyżej również.
Wrócił przed
wejście do stołówki i poszedł korytarzem.
Szukał jej
jeszcze 15 minut. Bez skutku.
─────────────────────────────────────────────────────
Dziewczyna nie
pojawiła się na Obronie przed Czarną Magią.
Christo też to
zauważył. Podszedł do Alexa i Willa. Nie wydawał się martwić.
- Wiecie, gdzie
jest Sharon? – spytał z uśmiechem.
Will, w którym to
pytanie wywołało prawie ból brzucha, nie odpowiedział.
Do tej pory
przypuszczał, że gdy dziewczyna wyszła, to poszła właśnie do białowłosego.
Tymczasem to pytanie wskazywało na to, że on też nie miał z nią kontaktu. Nawet
nie wiedział, że coś mogło się jej stać. Will czuł, że chce wymiotować. Sharon
nigdzie nie było. Naprawdę jej nigdzie nie było.
Odpowiedział
Alex.
- Nie mamy
pojęcia. Nie widzieliśmy jej od śniadania.
Christo najwyraźniej
nie do końca zrozumiał to tak, jak miał zrozumieć.
- Czyli znowu
szykuje jakąś akcję, tak? Cóż, mogłaby mi chociaż powiedzieć…
W tym momencie na
sali pojawił się Magnus i przerwał ich rozmowę hukiem, na którego dźwięk Will
podskoczył w przerażeniu.
Huk ten wydała
klatka pełna niebieskich chochlików kornwalijskich postawiona za pomocą
zaklęcia na biurku. Kłębiące się wewnątrz stworzenia piszczały i krzyczały w
niebogłosy, więc trudno mu było usłyszeć dalszą część zdania Christa przez ten cały
zgiełk.
- Dziś –
powiedział. – Będziemy się zajmować ogłuszaniem. To są wasi przeciwnicy.
Słyszałem kiedyś o podobnej lekcji, która swoją drogą była kompletną tragedią i
zawsze chciałem to wypróbować. Ponieważ w programie naszego roku jest powtórka
zaklęcia ogłuszającego, jestem naprawdę zadowolony, że mogę ten pomysł wreszcie
wykorzystać, będąc kompetentnym nauczycielem. Christo, proszę cię, zamknij
drzwi, żeby chochliki się nie wydostały spoza tej klasy. Wcześniej już zadbałem
o odpowiednie zaklęcia, Jordan, nie musisz się martwić. Gdy wszystkie będą
złapane i odłożone do tej klatki będziecie mogli wyjść. Tak, panie Smilenice?
- Nie ma Sharon –
odezwał się chłopak z gulą w gardle.
Entuzjazm
nauczyciela zgasł.
- Nie
spodziewałem się, by mogła dzisiaj przyjść. Jest usprawiedliwiona. Wszyscy
gotowi? Trzy… dwa… jeden… start!
Uchylił drzwiczki
klatki i chochliki rozleciały się we wszystkie strony.
─────────────────────────────────────────────────────
- Co to było?!
Merlinie, zaczynam się naprawdę ciebie bać, Jordan! – krzyknęła Raja do ucha
swojego chłopaka, wychodząc z klasy po dwudziestu minutach zajęć.
- Wcześniej się
nie bałaś?
- Ciebie? Coś ty.
Alex, ty też byłeś świetny. Wyglądałeś jak jakiś superbohater skacząc po tych
ławkach.
- Ja nie
wyglądałem jak superbohater? – uniósł brwi Jordan.
- Och, zawsze
będziesz moim superbohaterem. Tyle, że ty tylko stałeś w jednym miejscu i
statecznie, i nudno rzucałeś więcej celnych zaklęć niż ktokolwiek na tej sali,
ale ten backflip Alexa był niestety zajebisty.
- Trochę to
ćwiczyłem, więc dziękuję za uznanie – mruknął chłopak, uśmiechając się
półgębkiem.
- Co nie zmienia
faktu, że w prawdziwej walce ktoś mógłby cię w czasie wykonywania tego fikołka
zabić albo okaleczyć. Ja osobiście bym zdążył przynajmniej trzy razy –
roześmiał się Jordan.
- Ale to były
chochliki, nie jakiś przeciwnik.
- Z krwi
chochlików można stworzyć bardzo złośliwą truciznę, która atakuje mózg i
sprawia, że zaczynasz się zachowywać, jakbyś był jednym z nich. Antidotum jest
tylko ślina buchorożca. Zanim jakąś dla ciebie zdobędą, prawdopodobnie już
dawno skoczysz z okna myśląc, że możesz latać – mruknął Will, myślami będąc
gdzie indziej.
Alex spojrzał na
kolegę. Najwyraźniej to, że niemal zawsze siedział z jakąś medyczną książką na
kolanach powoli zaczynało odnosić skutki.
- Gdzie pobiegł
Christo? – zapytał, chcąc zmienić temat.
- Nie wiem, chyba
do pokoju. Powiedział, że czegoś zapomniał na transmutację – odrzekł Jordan.
─────────────────────────────────────────────────────
Nikt nie widział
Sharon do kolacji. Nigdzie.
Will wyglądał jak
śmierć, James chodził po pokoju, jakby miał ochotę coś rozwalić, Margaret
leżała pod kołdrą w łóżku i chyba płakała, a Alex siedział obok i starał się
udawać, że wcale nie obgryza paznokci. Aline jako jedyna leżała na swojej
pościeli i zdawała się nie przejmować całą sytuacją.
Wszyscy siedzieli
cicho i nie wiedzieli co powiedzieć.
Will zgłosił już
wszystko nauczycielom, ale oni nic nie odpowiedzieli. Nie wydawali się jakoś
bardzo przejęci, zwłaszcza Anemonia, która tylko uśmiechnęła się pod nosem i
wymamrotała coś o małym szatanie. Gdy wreszcie zgłosił to McGonagall, ta
posmutniała wyraźnie i powiedziała, że gdy nie wróci do pierwszej w nocy,
dopiero powinni zacząć się martwić.
Co jakiś czas do
pokoju Margaret i Sharon wchodził Christo, który najwyraźniej biegał po całym
internacie wciąż jej szukając i pytał się, czy już może nie wróciła.
Tylko czwórka
wiedziała, że jak Sharon nie chce być znaleziona, to nie zostanie. Za dobrze ją
znali. I doceniali to, co Christo robił, ale… ale wiedzieli, że równie dobrze
może jej nawet nie być na terenie szkoły.
- A co jeśli… co
jeśli ona sobie coś zrobiła? – zadała zduszonym głosem pytanie Margaret, pytanie,
który każdy sobie zadawał bezgłośnie od paru godzin. – A co jeśli… jeśli to
przeze mnie. Co jeśli… jeśli jej już nigdy nie zobaczę?
James przestał
nagle chodzić w tę i wewtę i stanął pośrodku pokoju. Spojrzał na Margaret z
błyskiem w oku.
- Jesteś genialna
– mruknął i wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Pozostali
spojrzeli na siebie bez zrozumienia. Aline przewróciła stronę czytanej przez
niej książki, a dźwięk, jaki wydał papier, rozległ się echem po pokoju.
- Margaret, nie
mów tak. To na pewno nie twoja wina. To wina tego porannego listu. Nawet nie
myśl, że coś jej się stało. Nie waż się tak, kurna, myśleć. Nic jej nie jest –
szepnął głośno Alex, choć brzmiało to, jakby się starał przekonać samego
siebie.
- Ale co jeśli…
- Co jeśli? Co
jeśli? Nic jeśli. Dopóki nie wiemy, nie możemy się martwić.
- To czemu to
robisz? – spytała dziewczyna.
Zapadła cisza.
- Wy, ludzie,
jesteście strasznie depresyjni – odezwała się nagle Aline, zamykając tom i chyba
po raz pierwszy w swoim życiu przerywając ciszę.
Margaret usiadła
na łóżku. Miała czerwone, opuchnięte oczy, ale wyglądała lepiej niż wcześniej.
Otarła twarz.
- My… my jesteśmy
depresyjni? – spytała, jakby nie dosłyszała.
- Tak –
odpowiedziała Aline, nawet nie zdejmując słuchawek, co jasno świadczyło o tym,
że nie słucha muzyki.
- My jesteśmy
depresyjni? – spytała Margaret ponownie, tym razem czując coraz większą złość.
- Nie zwykłam się
powtarzać.
Aline wydawała
się kończyć rozmowę, ale Margaret już się nakręciła.
- Moja najlepsza
przyjaciółka zaginęła. Nikt nie wie gdzie jest.
- Czy to po raz
pierwszy? – spytała czarnowłosa, unosząc brwi, po czym odpowiedziała na własne
pytanie: – Nie. Więc co to za tragedia?
- Ona… Ona
jeszcze nigdy nie opuściła żadnej lekcji, bez powiedzenia nam o tym!
- Ale w tym roku
zrobiła dużo rzeczy bez powiedzenia wam o tym. Wyluzujcie trochę. Równie dobrze
może być w jakiejś wiosce poza szkołą na filmie w kinie.
Margaret nawet
nie pomyślała, by jej zapytać, skąd ona wie, czym jest kino.
- Mag, spokojnie
– szepnął Alex. – Naprawdę nie musisz.
- Właśnie, że
muszę! Ona nie rozumie! Ta zarozumiała, pewna, że życie toczy się wokół niej
zdzira jest pewna, że tylko ją może spotkać jakieś nieszczęście! I że ktoś taki
jak Sharon nie może zniknąć, bo coś mu się stało. Ale ja wiem że coś jej się
stało! Ja to czuję!
─────────────────────────────────────────────────────
Gdy Aline
usłyszała te słowa, zrozumiała, że osiągnęła swój cel.
Wszyscy byli
załamani bez Sharon. Aline nie wiedziała do końca, co o tym myśleć. Ale jednak
czuła, że musi coś z tym zrobić.
Sama dość lubiła
rudowłosą. Była jedną z niewielu osób które zdawały się ją rozumieć. Zawsze
była dla niej miła, a nawet jak się sprzeczały, to sprzeczały się tak, jak
Aline to lubiła najbardziej – inteligentnie, a nie wyzywając się.
Oczekiwanie zawsze
jest najtrudniejsze. Gdyby już widzieli, że coś jej się stało, przynajmniej
znikłoby z nich to całe napięcie, ale teraz? Teraz wszyscy siedzieli zamyśleni,
a atmosfera w pomieszczeniu dała się ciąć nożem.
Niech chociaż
mają się na kim wyżyć. Niech wypuszczą z siebie cały stres i całe napięcie.
Nieważne, czy efektem ma być nienawiść do niej. Nikt jej nie lubił, więc
niczego to nie zmieni. Jeden czy dwóch więcej nastolatków nie odzywających się
do niej nie wpłynie za bardzo na jej relacje z otoczeniem. A im może pomóc.
- Maggie,
przestań. Wcale tak nie myślisz.
- Myślę, Alex!
Uważam, że cały ten pseudo smutek jest żałosny. Lepiej się użalać nad sobą, niż
próbować z kimś porozmawiać! I niech się nie tłumaczy jakąś debilną
introwertyczną naturą, dobrze? Tu nie chodzi o to, że boi się zacząć rozmowę
albo woli być sama! Jest po prostu wredna, za każdym razem, gdy się ktoś do
niej odezwie, próbując jej pomóc w tym, by przestała być sama! Nie jest nawet w
stanie znieść myśli o tym, że, o nie, ktoś może się też martwić, o coś, co
naprawdę jest problemem. Moja najlepsza przyjaciółka zaginęła, a ja się boję,
że jeżeli się nie znajdzie, to całe życie będę myśleć, że ostatni raz, kiedy ją
widziałam, był, kiedy nie chciałyśmy na siebie patrzeć…
Głos jej się
załamał, a po policzkach pociekły łzy.
Aline starała się
zignorować cały ten monolog. Poczuła jednak, że coś w niej pękło, wewnątrz.
Problem ze słowami Margaret był taki, że były prawdziwe.
- Hm? – mruknęła
najzimniejszym mruknięciem na jakie ją było stać. – Sorry, nie słuchałam cię. A
teraz przepraszam, ale wasze towarzystwo mnie nudzi – dodała, zeskakując jak
kot z łóżka na podłogę i mijając Willa, który nawet nie podniósł głowy na
dźwięk kłótni.
W drzwiach wpadła
na Jamesa, który wyglądał na podekscytowanego. Minęła go bez słowa, a i on był
zbyt zaaferowany, by ją zauważyć.
- Nie ma jej! –
krzyknął od progu.
Nikogo nie było
nawet stać na sarkastyczną odpowiedź.
- Mam na myśli
pelerynę – dodał James, rozumiejąc, jak dziwnie mogła zabrzmieć jego wypowiedź
w świetle dzisiejszych wydarzeń. – Niewidkę. Zniknęła. Sharon musiała ją
zabrać. To znaczy, że…że nie chce być znaleziona i że nie możemy jej znaleźć.
Ale wie, jak cenna peleryna jest…
- Nie zabrałaby
jej, gdyby wiedziała, że nie ma zamiaru jej oddać – dokończył za niego Alex. –
Przynajmniej… mam nadzieję, że nic jej się nie stanie w związku z tym.
─────────────────────────────────────────────────────
Gdy wszyscy
chłopcy wyszli, nadal dygocąca i szlochająca Margaret, choć trochę już
uspokojona całą sytuacją z peleryną niewidką, wzięła zimny prysznic. Aline
chyba jeszcze nie wróciła, więc gdy Maggie wyszła z łazienki z mokrymi włosami
i weszła do ciemnego pokoju, przystanęła.
Nie przypominała
sobie, żeby wcześniej gasiła światło.
- Sharon? –
spytała głośno, zapalając światło.
Wzdrygnęła się
mimowolnie, choć nie zdziwiło ją to, że rudowłosa siedziała na swoim łóżku,
przytulona do ściany i na wpół okryta peleryną niewidką, przez co nie widać
było jej ramion. To, co ją zdziwiło, było jak Sharon wyglądała.
Jej rude włosy,
które nawet mimo jej częstego zmieniania fryzur, nigdy nie były tak potargane.
Dziewczyna miała tak czerwoną twarz, że nie było widać jej piegów. Z jej
zapuchniętych oczu wypływały łzy i skapywały na mokrą koszulkę.
- Zgaś światło –
poprosiła bardzo cicho, przez ściśnięte gardło.
Margaret, choć
wolałaby raczej stać nieruchomo w niedowierzaniu, szybko wykonała polecenie.
Mimo, że Sharon była w takim stanie, nadal była Sharon, a jej polecenia się
zwykle wykonywało.
Blondynka nigdy
nie widziała przyjaciółki płaczącej. Owszem, czasami była zła, czasami smutna,
ale żeby miała płakać? Nigdy. To było niedopuszczalne, to było pokazanie
słabości. A Sharon nie pokazywała słabości.
Margaret nie
wiedziała co zrobić, co powiedzieć. Z nadal mokrymi włosami i w koszuli nocnej,
mimo wiatru wiejącego od strony otwartego okna, w pierwszym odruchu weszła na
łóżko Sharon i usiadła obok niej.
- Sharon? Co się
stało? – spytała, dotykając ramienia dziewczyny.
Odpowiedziała jej
cisza. I szloch. Sharon musiała płakać już bardzo długo. Może nawet od rana.
Margaret,
całkowicie zapominając o tym, że ze sobą nie rozmawiają, przytuliła ją mocno.
- Sharon? Coś ci
się stało?
- Nie – szepnęła
dziewczyna.
Ponownie zapadła
cisza. Maggie wciąż przytulała dziewczynę. Coś jednak jest w tym przebywaniu z Willem,
że przytulanie staje się pierwszym odruchem.
Sharon po
dłuższej chwili wytarła oczy i nos rękawem.
- Mag, strasznie
się boję – powiedziała, patrząc w ledwie widoczne w ciemności granatowe oczy
blondynki.
- Czego? Co się
stało?
- Moja... nie
mogę ci powiedzieć...
- Czemu? Sharon,
strasznie się boję o ciebie... Co się stało? Powiedz mi, nikomu nic nie powiem…
Coś z twoją mamą?
Gdy tylko
powiedziała słowo „mama”, dziewczyna wybuchła płaczem i dostała czkawki.
Maggie szybko
zeszła z łóżka, a gdy wróciła i podała dziewczynie wodę. Sharon wpiła ją
szybko, by pokonać czkawkę.
- Dziękuję, Mag.
Przepraszam, nie powinnam tu przychodzić, ja wiem, że nie powinnam...
- Sharon, jasna
cholera, powinnaś! Zawsze, nie ważne co się dzieje! Jesteśmy w końcu przyjaciółkami…
Sharon, proszę powiedz coś!
- Moja... moja
mama... ona...
Maggie kiwnęła
głową, czekając na dalszą część wypowiedzi. Bała się, że następne słowo może
być „umarła”.
Czekała długo.
Sharon dopiero po chwili zdobyła się na wyrzucenie z siebie reszty zdania.
- Moja mama… jest
w szpitalu. Na ostrym dyżurze. W… w trakcie operacji, chyba… Walczy o życie.
Maggie, ona może umrzeć. Jest w stanie kryty...
Nie powiedziała do
końca, tylko wybuchła płaczem.
Margaret zamarła.
Nie znała mamy Sharon. Ale wiedziała, że gdyby jej mama była w takiej sytuacji,
to ona byłaby w takim samym stanie co rudowłosa. A nawet gorszym.
Przytuliła Sharon
jeszcze mocniej. A Sharon, gdy już zaczęła historię, postanowiła ją skończyć.
- Sze…szesnaście
ran postrzałowych. Jedna w wątrobę, dwie w prawe płuco... kolejne... kolejne w
obojczyk, jedna prawie musnęła serce… jeden nabój o włos nie trafił w jej
głowę, ma ranę na uchem. Gdy dojechała do szpitala straciła już dużo krwi...
teraz... teraz od paru godzin jest na stole. Ona już może nie żyć a ja... a ja
nie wiem.
Wybuchła płaczem
a do Maggie dopiero po chwili dotarły jej słowa.
Ostry dyżur. Ale
nie zawał, wyrostek, wypadek samochodowy. Rany postrzałowe. Ktoś do niej
strzelał.
Atak
terrorystyczny?
Chciała zapytać. Ale
nie chciała przerwać.
- Wczoraj
dostałam od niej list, że... że znowu idzie na jakąś cholerną misję i... i mam
się nie martwić... ale potem... dziś rano… Oni wysłali list… informujący…
mówiący o tym… McGonagall chyba dostała podobny, bo… bo zaraz potem znalazł
mnie Magnus i powiedział... powiedział, że... że wie, że mama jest w karetce...
i że jak potrzebuję pomocy to mam się do niego zwrócić… Mag, ktoś ją przewiózł
na ląd, ale... ale karetka miała utrudniony dojazd... podobno... podobno
uratowała cały statek ludzi... zastrzeliła trzech... w tym tego... tego szefa
czy jakoś... ale... ale...
Znów wybuchła
płaczem. Maggie przytuliła ją bezwiednie, próbując zrozumieć to, czego się
właśnie dowiedziała. Ale nie potrafiła zrozumieć.
Misja. Statek.
- Jak to... jak
to na misji?
- Nie mówiłam wam
tego, bo to... to zawsze miała być tajemnica… waga państwowa, im mniej osób
wie, tym mniejsze niebezpieczeństwo wykrycia... nie powinnam ci tego mówić...
pieprzone MI6 i to ich pierdolone ratowanie świata...
Do Maggie
wreszcie dotarło.
Matka Sharon nie
pracowała w sklepie z elektronikami. Dlatego, gdy czasami Sharon dostawała od
niej listy była cała spięta. Dlatego czasami wypadały jej ważne sprawy. Dlatego
Sharon spędziła święta u Willa. Jej matka pracowała dla MI6.
- Sharon... tak
mi przykro... nie wiem, czy będzie dobrze... ale... mam nadzieję, że będzie...
jakby co masz nas... jesteśmy tu dla ciebie... ja jestem...
Sharon się nie
odezwała jeszcze przez długi czas. Jej ciałem wciąż wstrząsały szlochy, ale
chyba łzy przestały już jej skapywać na koszulkę.
- Wiedziałam, że
tak kiedyś będzie… z każdą wiadomością się tego bałam… ja też miałam tam
pracować – powiedziała. – Gdyby... gdyby nie Hogwart... to wszystko... ja
miałam być w tej pieprzonej agencji... wydział pierdolonego niebezpieczeństwa...
Maggie ja mogę zostać sama... wiedziałam, że tak będzie…
- Nigdy nie
będziesz sama... Sharon, wszystko będzie dobrze...
- A jak nie
będzie? A jak... a jak jutro znów przyjdzie list i Magnus powie, że... że nie
będzie dobrze? Wysłali do niej jednego magomedyka podobno… ale… ale…
- Będzie. Musisz
wierzyć, że będzie. On jej pomoże, ma większe szanse niż ktokolwiek inny… Sharon,
jak to miałaś tam być? Miałaś być w MI6? – spytała po chwili, by odciągnąć jej
myśli od mamy.
- Taak... –
odparła Sharon, choć doskonale wiedziała, po co Maggie o to pyta. I była
wdzięczna. – Nie mogę ci tego mówić, ale w sumie kogo to obchodzi? Czarodzieje ukrywają
całe społeczeństwo w tajemnicy, ty na pewno nikomu nie powiesz… Byłam do tego
szkolona, od dziecka, jak każde samotne dziecko jakiegokolwiek agenta
specjalnego… Całe to planowanie... te plany A, B, C... to machinalne zbieranie
informacji... ja przecież sama bym tak nie umiała, Mag. Znalezienie większości tajnych
przejść pierwszego dnia szkoły? Proszę cię, to nieosiągalne bez wstępnej wiedzy.
Ja tak z przyzwyczajenia dowiaduję się o wszystkim, o czym tylko mogę... to
dobrze zawsze wiedzieć więcej niż mniej, ale Maggie... to tylko szkolenie... ja
nie jestem taka świetna jak wam się wszystkim wydaje. To wszystko dlatego, że prawie
nie miał się kto mną opiekować. Miałam dzieciństwo, tylko zamiast to
podstawówki chodziłam do szkoły rekrutów…
Maggie
zrozumiała. Taki refleks jak ma Sharon? To musi być rezultat szkolenia. Znajomość
tylu języków? Przecież to nienormalne. Takie wyczytywanie intencji, wiedza o
psychologii? Musieli ja czegoś o tym uczyć. Piekielna inteligencja i szybkie
łączenie faktów? Nie wiadomo, czy można się tego nauczyć, ale na pewno można to
wyćwiczyć. I to jej ciągłe parcie na przygodę, łamanie prawa tylko by się
wypróbować, zabawić? Gdzieś musi to wykorzystywać, musi jej brakować tego
wszystkiego.
Wszystko stało
się jasne.
- Sharon... ale
to nadal ty, ty przecież jesteś niesamowita. Co z tego, że to szkolenie? To
nadal umiejętności, które ty posiadasz. Nieważne, czy cię ktoś tego nauczył,
czy jesteś urodzona geniuszem. Sharon, jeśli twoja mama jest choć w połowie tak
twarda jak ty, wyjdzie z tego. Da radę.
Sharon spojrzała
na nią ze skrzywieniem warg, które pewnie miało być uśmiechem.
- Dzięki, Maggie.
Przepraszam za wszystko, co powiedziałam... ja... ja jestem po prostu idiotką.
- Nie, to ja
przepraszam. Obie jesteśmy idiotkami. A ja większą. Tak się o ciebie bałam, że
coś sobie zrobiłaś, że coś ci się stało, że jak głupia nakrzyczałam dziś na
Aline…
- Nie mów
chłopakom, że tak ryczałam, bo stracą do mnie szacunek...
- Nie straciliby
go nawet jakbyś nagle postanowiła zostać striptizerką – odparła Maggie. – Ale nie
powiem. Sama im powiesz.
Drzwi pokoju
otworzyły się i weszła przez nie Aline. Przez szparę do pokoju wpadło światło.
- O, wróciłaś –
powiedziała, widząc Sharon w półmroku. – To dobrze. Ci pozostali dnia nie mogą
bez ciebie wytrzymać. Siedzieli tu pół dnia i płakali jakbyś umarła.
Aline była już
przebrana w pidżamę, najwyraźniej przez ten czas kiedy jej nie było zdążyła się
umyć.
- Aline,
przepraszam za to, co powiedziałam – szepnęła Maggie.
- Po co? –
odparła czarnowłosa, wspinając się na swoje łóżko. – Miałaś rację. Moja
depresja nijak ma się do twojej, rzeczywiście.
- Naprawdę mi
przykro, nie chciałam.
- Chciałaś. Ale
ci wybaczam. Przyjmuję gałązkę oliwną, czy jak wy tam to mówicie w tym swoim
języku. O, Sharon, to dla ciebie – dodała, rzucając paczkę fasolek wszystkich
smaków do Rudej. Ta, mimo ciągłego lekkiego rozdygotania, złapała ją z typowym
dla siebie refleksem. – Wiem, że coś się stało. Nie chcę wiedzieć co, ale będę
udawać, że mi zależy.
- Dzięki, Aline.
- Idźcie już
spać, jest pierwsza w nocy. A jak nie chcecie spać to chociaż uszanujcie moje
prawo do tego.
Tej nocy Maggie została z Sharon na łóżku aż
tamta zasnęła, zapominając o tym, że rano jej włosy będą wyglądać jak słoma,
jeśli ich nie wysuszy.
HEEJJ!!!
OdpowiedzUsuńFajnie że wstawiłaś nowy rozdział. Jak tam egzaminy?
Poklep ode mnie Willa po ranieniu. Niech się chłopak nie załamuje. Jestem z nim całym sercem. A przy okazji przecież Sharon może powiedzieć swojemu rycerzowi w lśniącej zbroi (Will) o swojej mamie. On na pewno ją uratuje. Wiem co mówię. Albo i nie... James kocham ciee...<3
Aline zostań moim mistrzem
Trzymaj się rybeńko(to do Okej). Mam nadzieję że dostaniesz się do wymarzonej szkoły. Pisz jak będziesz miała chęć ja z przyjemnością przeczytam.
JA :*
Ps: Nie licz na to że się mnie tak szybko pozbędziesz. Będę pisać dalej swoje nieskładne komentarze pod twoimi rozdziałami.
Ktoś tu jeszcze jest O.o!!!
UsuńEgzaminy były dziwne, ale jakoś przeżyłam, na szczęście. Najdziwniejsza była biologia. Wyniki są jakoś w czerwcu i możliwe, że pochwalę się tutaj wynikami.
*Poklepuje Willa po ramieniu*
Will dowie się o mamie Sharon na równi ze wszystkimi, a niestety nie ma jeszcze licencji na leczenie, więc sam pomóc nie może. Na szczęście za parę lat to on byłby tym magomedykiem, którego by wysłali.
Aline zostanie twoim mistrzem. Aline to Mistrz.
Dziękuję! Ja też mam nadzieję, że się tam dostanę. Złożyłam już papiery, teraz w sumie tylko oceny trzeba wszystkie podwyższyć o jedną w górę i mogę powiedzieć, że pozostaje tylko czekać. Mam też inne marzenia w sumie, ale dużo mniej prawdopodobne do spełnienia, więc tak, mam nadzieję, że uda mi się tam dostać.
Kumkwacie, dziękuję ci strasznie, że nadal tu jesteś, nawet nie wiesz, jak bardzo ci dziękuję, że jeszcze nie opuściłaś tego miejsca!
U Grzegorza wszystko super. Nie było go w rozdziale, bo popełzał gdzieś szukać szczurów, jako, że nikt o niego ostatnio nie dbał należycie. Już następnego dnia będzie przy pozostałych, gdy Sharon zacznie opowiadać o swojej mamie i nie powstrzyma się od kilku swoich syczących komentarzy :D.
Okej
Pps.: Co tam u Grzegorza ?
OdpowiedzUsuń