niedziela, 11 września 2016

Rozdział 8. Płonące patyki

Notkę dodam jutro, dziś już nie mam czasu. Mimo to jestem bardzo dumna z tego, że udało mi się dodać to cudo dzisiaj.
Jutro go sprawdzę i poprawię błędy, bo, jak już wspomniałam, dzisiaj nie mam czasu.
Przedstawiam wam 10 stronicowy, dawno wyczekiwany przez was (i przeze mnie) rozdział!
Enjoy!

* * *

Ognisko integracyjne.
Te dwa słowa kołatały się w głowie Aline od czasu, gdy wypowiedział je dyrektor Magictime wraz z drugim związkiem wyrazowym, brzmiącym:
Obecność obowiązkowa.
Po jej plecach przeszedł dreszcz.
Za oknem już zmierzchało, co było sygnałem do pójścia na błonia. Ognisko miało być wczoraj ale ze względu na złą pogodę odwołano je i przeniesiono na dzień dzisiejszy.
Aline zerknęła za okno, skąd miała doskonały widok na jezioro i powstającą obok niego ciemną plamę stworzoną ze zbyt wielkiej ilości ludzi stojącej w jednym miejscu. Mogła się założyć o stosik galeonów, że wewnątrz niej znajduje się Luiza, jak zwykle otoczona kręgiem adoratorów.
Ognisko integracyjne.
Obecność obowiązkowa.
Aline pozwoliła sobie na delikatny uśmiech pod nosem.
Jak ona kocha Anemonię!

Żałowała, że w Magictime łóżka są piętrowe, gdyż miała ochotę rzucić się na jedno z błogim uśmiechem na twarzy.
Szlaban? Czy one przypadkiem nie mają być karą?
Bo Anemonia wyświadczyła jej ogromną przysługę.
Aline cieszyła się, że Sharon już wyszła. Owszem, nie tak, jak Aline się spodziewała, bo dziewczyna skorzystała z okna, ale grunt, że opuściła pomieszczenie, bo czarnowłosa nie mogła już dłużej utrzymywać pokerowej miny.
Nareszcie sama.
W tym momencie mogła zrobić, co tylko chciała. I nikt by się o tym nie dowiedział.
Aline postanowiła, że w razie kolejnych cudownych integracyjnych atrakcji, natychmiast poprosi o dodatkową lekcję eliksirów, na którą się spóźni, co poskutkuje kolejną bardzo bolesną i znienawidzoną karą w postaci wolności.
Cudowny pomysł.
Aline weszła do łazienki i stanęła przed lustrem.
Łazienki w Magictime były czyste i zadbane. Dominowała w nich biało-szaro-czerwono-zielona kolorystyka, ze znacznym przeważeniem bieli. Prysznic był duży, tak samo jak lustro nad umywalką. Pomieszczenie było przystosowane do tego, by móc w nim mieszkać większą część roku, nie to co łazienki w słabych motelach… nie żeby Aline kiedykolwiek w takim była.
Bo jakby się przyznała, ojciec chyba by ją zabił. Bo owszem, on to wiedział, ale przecież nikt poza rodziną Lacroix nie powinien zdawać sobie z tego sprawy. To by była ujma na honorze.
Prawie tak wielka jak nienaturalne umiejętności Aline.
Czarnowłosa stanęła przed lustrem i poczuła dziwne mrowienie na twarzy. Przyglądała się zmianom zachodzącym na niej.
Bycie metamorfomagiem przysporzyło jej potwornie dużo nieszczęść. W rodzinie uznawana była za dziwadło, a nawet potwora.
Przemiana zakończyła się dużo szybciej, niż zakończyłaby się chociaż rok temu. Wszystko było kwestią ćwiczeń. „Jestem potworem?” – pomyślała. – „w takim razie chce być godna tego miana.”
Aline zastanawiała się, co by pomyśleli o niej teraz.
Odbicie przedstawiało gołą czaszkę z niemal przeźroczystą skórą i czarne jak smoła oczy bez białek.
Uśmiechnęła się diabolicznie.
Aline znała opinię jej ojca na temat jej zdolności. I opinię Luizy. I brak opinii jej matki. Ale mimo to uwielbiała łamać zasady.
Zwłaszcza w samotności.
Aline przeniosła krzesło do łazienki i wyjęła węgle.
─────────────────────────────────────────────────────
Alex chodził bez celu wokół ogniska, zastanawiając się, co w życiu zrobił nie tak.
Urodził się?
Nie, to by było za proste. Zapewne serię niefortunnych zdarzeń zapoczątkowało coś sprzed jego narodzin, by nie mógł mieć na to wpływu.
Taaak… ta wersja brzmi dużo bardziej depresyjnie.
Tyle że Alex dobrze wiedział, że mógł mieć gorzej. Mógł być biedny. Mógł w ogóle nie mieć rodziców. A to że ojciec zdradza matkę… od zawsze, zdarza się przecież w co dziesiątej rodzinnie! Tak samo jak rodzic niemający jak wychowywać dziecka, więc zostawiający je samemu sobie.
Poza tym Alex mógł być brzydki, niepełnosprawny, lub bóg wie co jeszcze, a przecież pozornie w jego życiu wszystko było idealnie.
Cholernie bogata matka. Wielki dom. Grono przyjaciół. Odziedziczony po obu rodzicach wygląd.
Alex nawet nie zauważył, jak zapatrzył się w przestrzeń, dopóki stojące za nią trzy prawie identycznie ubrane dziewczyny nie zaczęły chichotać jak najęte i mrugać do niego, jakby dostały jakiegoś skurczu powieki.
Blondyn wiedział doskonale, jak reagują na niego dziewczyny. Ale wiedział też, jak on reaguje, co oznacza, że zdawał sobie sprawę z swojej nieśmiałości w stosunku do obcych.
To nie była tego rodzaju nieśmiałość, która sprawia, że człowiekowi zawsze plącze się język przy kontaktach z ludźmi. Tu chodziło raczej o to, że Alex nie miał odwagi rozmawiać z kimś, kogo nie zna. Bo gdy rozmawiał, udawało mu się nie zrobić z siebie debila. Po prostu… sprawienie, by taka rozmowa się odbyła, było dla niego trudne.
Alex cieszył się, że padało na niego czerwone światło ogniska, bo momentalnie zaczerwienił się i odwrócił w innym kierunku.
W sam raz by zobaczyć kogoś, komu nawiązywanie rozmów i kontaktów nie sprawiało najmniejszego problemu.
Luizę w towarzystwie nieodłącznej Emily.
Blondynka jak zwykle wyglądała olśniewająco. Jej zęby błyszczały w przepięknym uśmiechu, skierowanym właśnie do niego, a błękitne tęczówki jak zwykle porażały swoim błękitem.
Stojąca obok niej Emily również zasługiwała na miano miss… czegoś tam. Czarne włosy jak zwykle ułożone miała w delikatne loki, a opalona cera w świetle ogniska przybrała nieziemski kolor. Jedyne, co trochę psuło efekt, była kiełbasa, którą dziewczyna jadła. Owszem, zachowując przy tym całą swoją grację, ale jednak… cóż, kiełbasa, choćby nie wiadomo, jakby się jej nie jadło, była tylko kiełbasą.
- Alexi! – uradowała się Luiza, jakby dopiero go zobaczyła, choć przecież pewne było to, że właśnie w jego kierunku zmierzała. – Jak się cieszę, że cię widzę!
Gdyby nie powiedziane z akcentem „Alexi”, blondyn mógłby spokojnie dostać zawału na dźwięk zdania wypowiedzianego przez nią perfekcyjną angielszczyzną.
- Eee… - zaczął elokwentnie, jak zwykle w takich sytuacjach. – Was też miło zobaczyć – powiedział niezgodnie z prawdą.
W rzeczywistości już rozglądał się za którymś ze swoich przyjaciół, by go uratował z opresji, ale jak na złość nikogo nie było w pobliżu. James został w pokoju ze względu na szlaban od Anemonii, a Sharon i Willa najwyraźniej gdzieś wcięło.
Nie chodziło o to, że przeszkadzała mu obecność przepięknej dziewczyny, ale o to, że nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę o błahostkach.
- Wszędzie cię szukałam – stwierdziła Luiza, obdarowując go jednym z piękniejszych uśmiechów, jakie widział w życiu. – Słuchaj, Emily powiedziała mi, że jesteś dobry z eliksirów. Nie mógłbyś, proszę, poduczyć mnię trochę? Bardzio mi zaleźy, by dobźe wypaść przed Anemonią…
Alex miał ochotę powiedzieć, że Anemonia wstawi jej najlepszą ocenę za sam wygląd, nawet nie zaglądając jej do kociołka, ale zdołał tylko wyrazić swoje zdumienie:
- Luizo, co się stało z twoim akcentem?
Luiza zamrugała, a Alex mógł postawić w zakładzie całą swoją lewą dłoń na to, że się zarumieniła.
Był praworęczny.
- Dość szybko się uczę. Wystarczył jeden dzień bym zaczęła w miarę normalnie mówić – uśmiechnęła się słodko.
Blondyn powstrzymał się od uniesienie brwi.
- Nie jestem zbyt dobry z eliksirów – powiedział krótko.
Luiza udała zdumioną, ale nic nie skomentowała, oczekując dalszych wyjaśnień.
- Eee… u nas na roczniku jest dziewczyna… eee… - Alexowi plątał się język, gdy musiał patrzeć jej w oczy, więc przeniósł wzrok na ogień. – Ona jest geniuszem od eliksirów. Agatha. Jej się możesz spytać.
Emily przewróciła oczami.
- Och Alex – powiedziała tonem, jakim mówi się do małego dziecka. – Agatha jest osobą… hmm… mało kontaktową. Poza tym dobrze wiesz, że jesteś cudowny z eliksirów – dodała, uśmiechając się słodko.
Alex miał ochotę zapaść się pod ziemię. Ta jej przesłodzona mimika działała mu na nerwy już od jakiegoś czasu. A zarazem…
Pan Bulstrode doskonale zdawał sobie sprawę, że takie dziewczyny jak Emily i Luiza wolą raczej tępych facetów. Łatwiej nimi manipulować, a poza tym one nie czują się przy nich głupie. Dobrze wiedział też, że chciałyby, by on też taki był. A dzięki takim rozmowom jak ta tak właśnie się czuł.
Prosty trick – wmawiać komuś, że coś jest prawdą, by tamta osoba czuła się niepewnie.
Alex spojrzał czarnowłosej prosto w oczy i powiedział najspokojniej jak potrafił:
- Nie, Emily, to ty dobrze wiesz, że eliksiry niezbyt mi wychodzą.
Luiza przenosiła wzrok a to z Emily na Alexa, a to odwrotnie.
- Emily, mówiłaś, że on jest dobry z eliksirów… - jęknęła, a gdy odwróciła się do Alexa, na jej twarzy pojawiła się autentyczna skrucha. – Przepraszam. Ja myślałam, że może mi pomożesz… Jak wygląda ta Agatha?
Emily właśnie uśmiechała się słodko do jakiegoś chłopaka z Drumstrangu, który niósł na talerzu świeżo zrobioną kiełbaskę. Najwyraźniej nie wiedział o tym, że zrobi ją dla czarnowłosej, mimo to robił dobrą minę do złej gry.  Uśmiechnął, się, powiedział „Och, nie ma za co” i poszedł zrobić sobie następną, a Emily została z jego talerzem.
Gdy usłyszała, co powiedziała Luiza, ten talerz prawie jej wypadł z ręki. Alex był pewny, że gdyby on też takowy miał, z pewnością wylądowałby on na ziemi.
- Słucham? – spytała Emily z szeroko otwartymi oczami.
Luiza nie odpowiedziała. Wpatrywała się tymi swoimi wielkimi, niebieskimi tęczówkami w chłopaka, oczekując na odpowiedź.
Blondyn zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście dobrze zrobił, że wpakował je do tego samego worka. Najwyraźniej wierzenie stereotypom również jego nie ominęło.
- Taka dziewczyna z ciemnymi włosami, ubrana zawsze na czarno, umalowana jak emo… ale nie mów, że jest emo, bo się zdenerwuje. Sam nie wiem dlaczego – uśmiechnął się do niej Alex, po raz pierwszy szczerze i serdecznie.
- Dziękuję. Chodź, Emily, idziemy jej poszukać.
Luiza odwróciła się i pociągnęła za sobą zamurowaną brunetkę.
- Ale… - chciała protestować tamta, jednak blondynka jej przerwała.
- Która to już kiełbasa, Emily? Wiesz, jakie one są tuczące?
To zdanie odwróciło uwagę dziewczyny z bardzo dobrym skutkiem.
- Błagam cię – Emily przewróciła oczami. – Ja nie tyję. Z zasady.
Luiza posłała jej polemiczne spojrzenie, ale nie odezwała się.
Dziewczyny oddaliły się.
- Tak się wam przypatrywałam i zastanawiałam się, czy podejść i cię uratować, czy jednak po prostu wciąż się przypatrywać – usłyszał za sobą dobrze znany głos, na którego dźwięk serce mu szybciej zabiło.
Odwrócił się i zobaczył uśmiechniętą Margaret, jak zwykle ubraną w swetrową sukienkę, trochę już na nią za wielką. Uśmiechała się serdecznie.
- Czemu, w takim razie, tego nie zrobiłaś?
Margaret udała, że się zastanawia.
- Cóż, nie wiedziałam, że jakiemukolwiek mężczyźnie obecność dwóch przepięknych dziewczyn może przeszkadzać – mruknęła niewinnie.
Alex tylko zgromił ją spojrzeniem.
- Wielkie dzięki.
- Swoją drogą… widziałeś gdzieś Sharon? Gdzieś się zapodziała. Ostatnio widziałam ją jak wychodziłam z pokoju.
- Cóż, w takim razie wiesz więcej niż ja… ja widziałem, jak do tego pokoju wchodziła. Ale nie tylko jej nigdzie nie ma. Will też się gdzieś zawieruszył. I, poza tym, Christo, Jordan i Raja też. Czyżbyśmy nie wiedzieli o jakiejś tajnej naradzie?
Margaret zachichotała dźwięcznie, a jej blond loki podskakiwały w rytm poruszeń głową.
- Cóż, Jordana i Raję widziałam, aczkolwiek nie sądzę, by ich tajna narada włączała kogoś jeszcze poza nimi samymi – stwierdziła oględnie. – Willa chyba widziałam na początku ogniska jak gadał z Eweą, Mią i Stephanem.
Alex spojrzał na otaczające ich grupki, pełne rozmawiających i próbujących się zintegrować ludzi, jak również na tych, którzy za nic mieli integrację i albo siedzieli z nosem w książce, jak ten kujon z pokoju Jamesa, albo odeszli od ogniska by być w swoim własnym towarzystwie, jak Jordan i Raja.
Alex zorientował się, że patrzy się w ciemność za ogniskiem dopiero, gdy Margaret żartobliwie pomachała mu ręką przed nosem.
- Hej? Apollo? Ziemia do Apolla…? – zaśmiała się.
Alex nie wiedział za bardzo, o co w tym chodziło, poza faktem, że Apollo był greckim bogiem sztuki i medycyny. A w Percy"m Jacksonie przypierał postać przystojnego, opalonego blondyna. Mimo to niezbyt rozumiał, jaki to ma związek z obecną sytuacją.
Zerknął na wciąż uśmiechającą się do niego Margaret.
Gdy się uśmiechała wyglądała naprawdę pięknie. Była od niego o głowę niższa. Widział jej niebieskie oczy, w zupełnie innym odcieniu błękitu niż te Luizy czy jego – tęczówki Margaret były ciemniejsze, raczej granatowe.
- Nie chce mi się tu stać – stwierdził, ledwie zdając sobie sprawę z tego, co mówi. – Chodźmy gdzieś usiąść.
- … i wtedy ja jej powiedziałem „Sorry, ale moja różdżka jest za długa dla takich jak ty!”!!! – zakończył swoją historię jakiś chłopak z grupki najbliżej nich.
Wszyscy przysłuchujący się ryknęli śmiechem.
- Tak – zgodziła się Margaret. – Najlepiej z dala od tłumu, dobrze?
─────────────────────────────────────────────────────
Sharon z łatwością weszła na parapet, ignorując mrowienie na karku, świadczące  tym, że jest obserwowana. Zdawała sobie sprawę, że to Aline jej się przygląda, ale niezbyt ją to obchodziło. Otworzyła okno i wychyliła się, by złapać najbliższą gałąź drzewa rosnącego metr od budynku.
Skoczyła i zawisła na niej.
Drzewo, jak znaczna większość drzew iglastych, gałęzie miało na prawie całej długości pnia. Zejść po nim mogłaby każda osoba, która choć raz wspinała się po drzewach. A Sharon wspinała się po nich znacznie więcej niż raz.
Schodząc szybko wpadła w rytm. Ponieważ na dworze było już ciemno, nie robiła tego z taką nonszalancją, z jaką robiłaby to za dnia. Uważniej wypatrywała różnego rodzaju utrudnień w postaci ułamanych gałęzi, ale nie spotkała żadnego.
Niestety, przez to, że była tak zajęta niezabiciem się przez upadek z drzewa, nie zauważyła stojącej pod nim ciemnej postaci.
- Co ty tu robisz? – Dziewczyna nie była w stanie ukryć zaskoczenia. Rzadko kiedy zdarzało jej się być naprawdę zdziwionym. Ta sytuacja zaliczała się do tych rzadkich.
Zazwyczaj potrafiła przewidzieć różnego rodzaju zwroty akcji w jej życiu. Dość dobrze znała swoich przyjaciół, zdawała sobie sprawę, jak postępują w danych sytuacjach.
Ale obecność jednego z nich w tym miejscu naprawdę ją zaskoczyła.
- Ty znasz mnie. Ja znam ciebie – odparł z błyszczącym w ciemnościach uśmiechem Will, jakby czytając jej w myślach. – A to oznacza, że zdaję sobie sprawę z tego, iż ognisko nie jest dla ciebie tak interesujące jak nocne zwiedzanie szkoły.
Sharon patrzyła na niego ze zdumieniem. Will miał na sobie czarną bluzę. Dość jasno oznaczało to, że i on ma podobne upodobania.
- W takim razie chodź – rzuciła krótko i ruszyła wzdłuż ściany internatu w stronę płonącego kilkadziesiąt metrów od nich ogniska.
Will nie spodziewał się, by szli właśnie do niego.
Nie mylił się.
W oddali majaczył się cień drugiego górującego nad otoczeniem budynku.
─────────────────────────────────────────────────────
- Cholerna Anemonia! – warknął James, kopiąc w nogę swojego łóżka. – „Och, przeniosłam salę, och, trzy minuty przed początkiem lekcji, och, twoje włosy wyglądają, jakbyś ich nie mył od trzech tygodni, och, nie moja wina że się spóźniłeś, och, masz szlaban na ognisko!”
Przy każdym „och” James kopał nogą w łóżko.
- „Och, jestem cudowna, och, nikt nie jest taki jak ja, och, wszyscy jesteście idiotami!” – przedrzeźniał ją dalej.
Xawier wyniósł się z pokoju jak najszybciej mógł (James się mu nie dziwił, pół godziny musiał słuchać wywodów Matthewa na temat debilności całego przedsięwzięcia jakim jest integracja), a kujon opuścił pomieszczenie tuż przed początkiem zabawy z jakimś zakurzonym tomem w ręce.
James został, przeklinając Anemonię nie tylko w duchu. I ciesząc się, że Pani Pomfrey jednak została w Hogwarcie.
Owszem, nie uważał, że to ognisko będzie cudownym przeżyciem. Ale dobrze wiedział, że uczniowie jednak jakoś zaczną ze sobą gadać. Poza tym wszystko jest lepsze od samotnego siedzenia w pokoj…
James zamarł w połowie kolejnego kopnięcia, po czym zamaszystym ruchem palnął się otwartą dłonią w czoło.
- No jasne – mruknął pod nosem.
Przecież już od jakiegoś czasu narzekał na brak wolnego czasu w ich pokoju, które mógłby przeznaczyć na rysowanie. W końcu to miejsce prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę okupywał Matthew z swoimi notatkami i wymaganiem ciszy. James nie bardzo wiedział, jak rysowanie może wpłynąć na jej zakłócenie, ale nie spierał się – w końcu przebywanie w jednym pomieszczeniu z kimś takim jak ten chłopak nie należało do najprzyjemniejszych. Zdecydowanie wolał spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi.
James doskoczył do swojego biurka, które zdążył już zagospodarować i z szuflady wyjął pudełko ołówków, od 2H do 8B. Uwielbiał ten zestaw, dzięki jego istnieniu nie musiał komponować własnego, bowiem to zazwyczaj zajmuje dość dużo czasu.
James wyjął również blok i usadowił się na krześle, po czym zamarł.
Na białej kartce prawie pojawiło się wyzwanie: „I co na mnie namalujesz, hmm?”.
James złapał się na dość prostej odpowiedzi w postaci „Nie wiem”.
Otworzył pudełko, by sięgnąć po ołówek 2H, który pozwolił by mu wykonać szkic tegoż „nie wiem”, ale ze zgrozą stwierdził, że na jego miejscu w pudełku niczego nie ma.
Szybko przeszukał swoją pamięć, w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, co się z nim stało i dość szybko zdał sobie sprawę, że z największym prawdopodobieństwem został on pod łóżkiem w Hogwarcie, co równało się jego straceniu.
Osoby nie znające się na rysunku nie mają pojęcia, jak ważny jest ołówek 2H. Uważają, że przez to, że jest twardy, a na kartce zostawia tylko jasne kreski, na nic się nie przydaje w pracy.
Otóż nie.
Po prostu nie.
To tak, jakby mówić, że w przyrodzie nie występują jasne punkty. A występują. Zarówno ciemne, jak i jasne.
Dodatkowo tzw. blendowanie nie może się odbyć bez 2H lub specjalistycznego blendera.
James blendera nie posiadał. Tak samo jak, o dziwo, drugiego ołówka 2H. I niczego, czym mógłby zrobić szkic.
Bosko. Wprost cudownie.
Co on będzie robić przez cały wieczór?
No dobrze, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mógłby wykonać bardziej artystyczny szkic za pomocą węgla, lub po prostu malunek farbami. Ale przecież jednocześnie mógł zawitać do pokoju 123, w którym mieszkała Sharon, i wziąć jej ołówek. W końcu dziewczyna już dawno powiedziała mu, że jej materiały może sobie brać bez pytania, a dodatkowo…
Cóż, Aline też się spóźniła na eliksiry. A to jasno mówiło o tym, że dziewczyna jest w pokoju. James miał przemożną chęć, by ją zobaczyć.
Niecałą minutę później pukał do drzwi pokoju brunetki.
Pchnął drzwi.
- Co ty tu robisz, do jasnej cholery?! – wrzasnęła Aline, właśnie wychodząc z łazienki.
James zauważył, że skóra na jej twarzy jest trochę cieńsza, niż gdy widział ją ostatnio, a oczy znacznie ciemniejsze.
Oczy, które przypominały oczy bazyliszka – złote i zabijające.
Nagle zabrakło mu słów. Nie miał pojęcia, co powiedzieć.
„Ach, nie denerwuj się, przyszedłem po ołówek”?
„Chciałem cię tylko zobaczyć pod pretekstem 2H”?
To brzmiało prawie tak beznadziejnie, jakim było.
- Eee… - (po początku wypowiedzi łatwo można było stwierdzić, że on i Alex uczyli się elokwencji w tym samym miejscu). – Ja… ten… przyszedłem po ołówek…
James czuł, jak robi się czerwony na twarzy.
Aline wciąż gromiła go spojrzeniem.
- Ach tak? Powiedz mi proszę, w takim razie, skąd on tu się, kurde, wziął?
Złote oczy przewiercały go na wylot.
- Chodzi mi o to, że… eee… chodzi mi o ołówek Sharon. W sensie 2H. Ja swój gdzieś zapodziałem…
Aline uniosła wysoko brwi. Odwróciła się i ruszyła w kierunku swojego łóżka, a dokładniej biurka.
James uznał to za pozwolenie na poszukiwania sprzętu, którego potrzebował, więc zaczął przeszukiwać rzeczy Sharon.
Jak na złość nigdzie nie mógł go znaleźć. Zerknął w kierunku czarnowłosej.
Dziewczyna wbijała w niego swój morderczy wzrok, wcale się z tym nie kryjąc. Chłopak był pewny, że jej oczy pojaśniały.
W ręku trzymała ołówek.
- Masz – warknęła. – I wynoś się stąd.
Prawie wepchnęła mu go do ręki.
- Jezu. Dziękuję. W sensie…
- Nie dziękuj. Wystarczy, że sobie stąd pójdziesz. Potraktuj to jako solidarność artystów.
James miał ochotę jeszcze raz podziękować, ale się powstrzymał.
Nie tylko dlatego, że dziewczyna mu zabroniła, ale dlatego, że nagle wydało mu się, że jej włosy delikatnie pojaśniały. Ale nie miał pewności.
Ruszył do drzwi, ale zanim sięgnął do klamki odwrócił się jeszcze i bez zastanowienia wypalił:
- Mój kolega też jest metamorfomagiem.
O Jamesie można było powiedzieć wiele rzeczy – że był impulsywny, roztrzepany, niezbyt szybko chwytający, o co chodzi… ale był rysownikiem.
A rysownicy są spostrzegawczy.
Choć niekoniecznie taktowni.
- Spieprzaj – odparła Aline, dając przykład takiej taktowności, jednak doskonale panując nad mimiką.
─────────────────────────────────────────────────────
- Gapienie się w gwiazdy jest kiczowate – stwierdził Alex, a Margaret czuła, jak jego brzuch drga pod jej głową w rytm wypowiadanych słów.
Odeszli od ogniska, usiedli gdzieś na boku i dużo gadali. Po chwili Alex położył się na trawie, narażając się na drwiny Margaret.
- Wow, syn Minister Magii leży na trawie! – stwierdziła głosem parodiującym paparazzich. - Trzeba to obfotografować! Najwyraźniej wspiera zielonych!
- Cicho – uśmiechnął się Alex, który przed chwilą sam nie wiedział dlaczego zwierzył jej się z tego, ze ma dosyć takiego zachowania. – Nie jesteś zabawna! – dodał, ale jego stwierdzeniu przeczył towarzyszący mu śmiech.
- Patrz, mimo to się śmiejesz! – zachichotała dziewczyna, patrząc się wciąż na niego z siedzącej pozycji.
- To jest śmiech przez łzy!
- Niestety nie odziedziczyłeś zdolności aktorskich po matce – uśmiechnęła się blondynka.
- Tym lepiej. Szkoda, że w ogóle coś po niej odziedziczyłem.
Margaret zamilkła.
- Nie mów tak, mogłeś mieć gorszych rodziców.
- Wiem – stwierdził Alex, czując rosnącą gulę w gardle. – A jednak moi nie byli najlepsi. Ale przecież już ci mówiłem o tym.
- Nie – stwierdziła po chwili Margaret.
Uśmiech zszedł z jej twarzy. Pomyślała, że jak zwykle nic nie wiedziała.
Alex milczał, jednak ona czekała. Miała nadzieję, że jednak postanowi jej to powiedzieć.
- Cóż. Jak pewnie wiesz, mój ojciec pracuje we Francji. Wiesz, wykłada magomedycynę. Moi rodzice rzadko się widują, w końcu matka niezbyt może opuszczać Wielką Brytanię. Ale on przecież mógłby do niej przyjeżdżać codziennie. Nie po to istnieje teleportacja. Mógłby mieszkać w domu, z nami. Ale tego nie robi. Powód jest prosty – zamilkł na chwilę, by ponownie podjąć temat zduszonym głosem. – Kobieta.
Margaret spojrzała na niego ze współczuciem, ale nie przerywała.
- Francuzka. Ruda, z piegami. Bardzo ładna. Dawniej aktorka. Przyjaciółka mojej matki.
Alex nie spieszył się. Margaret nie popędzała.
- Mama wiedziała o tym od początku. Pogodziła się. W końcu… co mogła zrobić?
- Rozwieźć się… - mruknęła prawie niesłyszalnie blondynka.
- Nie mogła. Musi przecież prowadzić miraż z idealną rodziną. Ojciec wciąż zjawia się na oficjalnych bankietach, jednak, jak to ktoś kiedyś powiedział… kolację z inną, noc z inną. W każdym razie… - Alex znów urwał. – Moja matka jest strasznie nieszczęśliwa, wbrew wszelkim pozorom. Najlepsza przyjaciółka i jej miłość życia zdradzają ją za jej plecami, doskonale wiedząc, że ona wie. Więc poświeciła się pracy. Najpierw aktorstwu, potem polityce. I wiesz… dość daleko zaszła.
Margaret słuchała w ciszy i mimowolnie miała ochotę przytulić Alexa.
- W każdym razie… ona nienawidzi taty. A przez to, że jednak odziedziczyłem po nim parę rzeczy… nienawidzi też mnie. No dobra, nie można tego nazwać nienawiścią, ale… cóż, nie bardzo się mną zajmowała.
„Nie bardzo wiem, czym jest miłość” – miał ochotę dodać chłopak.
- W ogóle tego po niej nie widać – stwierdziła Margaret po chwilowej ciszy.
- Była aktorką – podsumował Alex. – Dobrą, mimo wszystko. Teraz życie też jest dla niej grą.
Alex patrzył na wciąż siedzącą Maggie w ciemności, a ona patrzyła się na coś w oddali. Pewnie nie chciała teraz na niego patrzeć. Zanosiło się na miłą, przyjacielską rozmowę, a ona nagle stała się świadkiem użalań rozpieszczonego syna Minister, z idealnym życiem. A on? Co mógł powiedzieć o niej? Poza tym, że wywodzi się z mugolskiej rodziny?
- Hej? Mag?
Margaret zerknęła na niego, jednak w jej oczach nie zobaczył tego, czego się spodziewał.
- Nigdy nie myślałam o tym, co mi teraz opowiedziałeś. A powinnam się domyślić. Przecież… przecież twojej matki nawet nie było na twoich urodzinach.
I ponownie cisza, ta siostra-bliźniaczka niezręczności, które tak łatwo pomylić.
- Wiesz co, Mag? W tym momencie kończę tę rozmowę. Ten temat – stwierdził nagle Alex. – Nie chcę go kontynuować. Po prostu nie. Hmmm… co sądzisz o maśle?
„Tak, Alex, mistrzu zmiany tematu.” – pomyślał chłopak, mając ochotę zapaść się pod ziemię.
Margaret tylko roześmiała się, i choć, mimo ciemności, Alex widział, że jej oczy wciąż zostały przy poprzednim temacie, nie odważyła się go ciągnąć.
- Cóż… uważam, że krowie jest najlepsze. Ale tylko od krów z wolnego wybiegu. Tych hasających po łące. Ponieważ im szczęśliwsza krowa, tym szczęśliwsze jest masło.
- Też tak sądzę – zaśmiał się Alex, ciesząc się, że mimo wszystko dziewczyna podjęła podsunięty przez niego temat. – Bo szczęśliwe masło nie wrzeszczy, gdy się je rozsmarowuje po kanapce.
- Dokładnie! – zgodziła się z nim blondynka. – W końcu takie wrzeszczące masło niszczy całą radość z posiłku. Prawie tak bardzo jak margaryna!
- O nie! – udał przerażenie Alex. – Tylko nie margaryna! To pseudo-przyjaciółka masła udaje jego przyjaciółkę, ale w rzeczywistości chce zająć jego miejsce!
- Podła suka! Musimy wspierać masło i jego kandydaturę. W ich świecie nie ma wyborów raz na dwa lata! Tam wybory dokonuje się dzień w dzień przy śniadaniu!
Przechodząca obok nich para z Francji szepnęła coś, co brzmiało:
„Oni chyba rozmawiają o maśle.”
„Nie, o margarynie.”
„Ciekawe, czego się naćpali”.
„Oparów z mleka.”
Alex jako pierwszy nie wytrzymał. Parsknął śmiechem, a chwilę potem przyłączyła się do niego Margaret.
- Połóż się obok mnie – poprosił, gdy przestał się tarzać po ziemi.
- Myłam dziś włosy. Nie chcę ich myć po raz drugi – stwierdziła Margaret, wzruszając ramionami. – Posiedzę. Ale ty też, nie krępuj się. Muszą mieć co jutro wsadzić na pierwsze strony gazet.
- To połóż mi głowę na brzuchu – zaproponował, nim zdążył pomyśleć, co mówi.
Margaret przyglądała mu się nieufnie.
- Serio?
- Nie, na niby. Kładź tę głowę bez dyskusji – rozkazał Alex z uśmiechem.
Skoro już wyjął łopatę, to czemu by się nie zakopać?
Margaret powoli zrobiła to, choć nieufnie, jakby bała się, ze chłopak za chwilę zniknie lub powie „żartowałem. Serio myślałaś, że chciałbym mieć twoje loki na brzuchu?!”.
Brzuch Alexa był twardy. Blondynka nie dziwiła się temu, w końcu kaloryfer nie należy do najwygodniejszych rodzajów brzuchów. Mimo to… mimo to nie było to niewygodne. Było cudowne. Mogłaby być w tej pozycji do końca życia. Serce biło jej pewnie z prędkością, jaka mogłaby zasłynąć w księdze rekordów Guinnessa, ale było jej cudownie.
Oboje spojrzeli się na rozgwieżdżone niebo, którego jasności nie przyćmiło nawet ognisko.
- Patrzenie się w gwiazdy jest kiczowate – stwierdził Alex.
Jego brzuch poruszał się przy każdym oddechu.
- I do tego niemile kojarzy się z Astronomią – dodała Margaret.
Żadne z nich nie zmieniło pozycji.
─────────────────────────────────────────────────────
Daleko od nich, w internacie, a dokładniej jego podziemiach, wróciwszy z wycieczki do drugiego z nich, Sharon i Will wymyślali coraz to nowe hasła, mogące prowadzić do kuchni.
Ich śmiech z pewnością było słychać w gabinetach nauczycieli.
Szkoda, że byli oni na ognisku.

Szykowałyby się takie ładne szlabany.

12 komentarzy:

  1. Zaklepuje miejsce, a skomentuje jutro :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo, hejo
      Rozdział taki spokojny, ale cudnyyy :))))
      Jestem beznadziejna w pisaniu komentarzy, więc...
      Cud, miód i tak dalej <3
      Pozdrawiam RosalieIris :*

      Usuń
    2. Teraz mi się przypomniało...
      DZIĘKI CI ŻE ROZWIĄZAŁAŚ SEKRET MOJEGO OŁÓWKA KTÓRY JAKOŚ BARDZO JASNO PISAŁ XDD
      Nie ogarniałam czemu tak jest :P

      Usuń
    3. Rozdział spokojny, ale strasznie fajny, ja tak w każdym razie myślę :D.
      XD. Widzisz - czytanie wielkiej czwórki nie tylko bawi, ale i poszerza wiedzę :D.
      Dziękuję za aż trzy komentarze :D
      Okej

      Usuń
  2. Mam wrażenie, że ten spokój w rozdziale to taka cisza przed burzą. Aline jest chyba jedyną osobą, która kocha Anemonię :D Co do sceny z Jamesem i Aline to wpadło mi do głowy, że Potter poprosi Teda o rozmowę z Aline na temat ich zdolności, jak się zorientuje, że jej rodzina ma z tym problem. Rozmowa Alexa i Margaret podbiła moje serca, wprost uwielbiam takie rozmowy :)
    Pozdrawiam Lome :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczysz w następnym rozdziale :D.
      Aline w ogóle można nazwać w wielu względach "jedyną osobą, która...".
      Z tą rozmową to zobaczysz jak będzie. Mogę tylko powiedzieć... że się spotkają :D.
      Och, lubisz rozmowy o maśle? To dobrze. będzie ich więcej :D.
      Okej

      Usuń
  3. Hej, nominowałyśmy Cię do LBA (: Mamy nadzieję, że nie masz nic przeciwko i znajdziesz czas, żeby odpowiedzieć na nasze pytania.
    Lady i Gwiazda

    tutaj znajdziesz pytania:
    http://we-want-to-dream.blogspot.com/2016/09/liebster-blog-awards-2.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Kilka dni temu przeczytałam sobie wszystkie rozdziały. Bardzo miły, przyjemny ff. Margaret skradła moje serce!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jezu!
      Kolejny czytelnik!
      Jak to cieszy moje serce!
      Nawet taki krótki komentarz mówi o twoim istnieniu, a istnienie jest bardzo ważne dla autorów!
      Wow. Wszystkie rozdziały. Jestem z ciebie dumna!
      Ogólnie śmieszna sytuacja jest taka, że Margaret miała na początku być główną bohaterką całego ff. ale potem uznałam, że nudno będzie pisać z jej perspektywy, więc dodała Czwórkę (wtedy Margaret miała być jeszcze permanentnym plastikiem, a dopiero odmienić się w piątej klasie za sprawą Alexa, który miał być postacią drugoplanową :D). W każdym razie w końcu uznałam, ze odmiana nastąpi wcześniej, a Margaret stanie się fajną postacią, którą będę wspierać!
      Okej

      Usuń
    2. Hej!
      W końcu zabrałam sie za pisanie komentarza, głupia szkoła!
      Rozumiem Aline, gdyby mi kazali iść na ognisko integracyjne z całą szkołą też bym zrobiła wszystko by nie iść. Ja już o ogniskach integracyjnych, mój wychowawca wymyślił ognisko. To nie byłoby dziwne, ale on uznał to za ognisko integracyjne. Co też nie byłoby takie dziwne, ale z moją klasą znamy się 8 rok, a on i tak kazał opowiadać o sobie... Było nudno. Podziwiam Ciebie, Aline, Jamesa i wszystkich artystów że ogarniają te ołówki, ja nie dałam rady na plastyce...xd. Przez to że Aline teraz tak sie opiera, uczucie gdy już sur przełamie będzie lepsze ;). Powtarzam to już chyba któryś raz z kolei ale to że Will i Sharon tak dobrze się znają jest taki <3. Dzisiaj Alex nie miał ekipy ratunkowej , ale dzięki temu przekonałam sie że coraz bardziej nie lubię Luizy. Tak mi szkoda Alexa, to nie jego wina że jest podobny do ojca i jego matka powinna to zrozumieć </3. Jdjshrj xhwjej kzbdhf. Margalex *_*.
      Pozdrawiam :*
      Gwen

      Usuń
    3. Kurczę zle klikłam i napisałam jako odpowiedz. Nie miało tak być :/.

      Usuń
  5. Hej, wróciłam, mam nadzieję że się cieszysz 😀 Rozdział taki jaki potrzebowałam przeczytać w dzisiaj szt wieczór, bardzo mnie cieszy, że poświęciłaś więcej uwagi Aline i Jamesowi, choć Aline dalej wyznaje zasadę "bez kija do mnie nie podchodź " to lubię czytać o nich. Bardzo mi się spodobał również wątek z Margaret i Alexem, to jak Alex się otwiera przed Margaret i wogole ślicznie to wyszło. Okej lecę nadrabiać rozdziały, pozdrawiam, Wiktoria

    OdpowiedzUsuń

JEDEN KOMENTARZ = JEDEN SZCZUR DLA GRZEGORZA
nie bądź obojętny na jego los

Szablon

Obserwatorzy